(Oto wykaz wszystkich
stron z TEGO serwera, w zestawieniu językowym - w 8 językach.
Wybierz interesującą Cię stronę manipulując suwakami, potem kliknij
na nią aby ją uruchomić:)
(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 2".)
Oto
wykaz adresów wszystkich totaliztycznych
witryn działających w dniu aktualizacji
tej strony. Pod każdym z owych adresów
powinny być dostępne wszystkie totaliztyczne
strony wyszczególnione w "Menu 1" i
"Menu 2",
włączajac w to również ich odmienne wersje językowe
(tj. wersje w językach: polskim,
angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim,
włoskim, greckim i rosyjskim).
Najpierw więc w poniższym okienku wybierz
adres serwera z każdego masz zamiar
skorzystać manipulując suwakami, potem
kliknij na jego adres, kiedy zaś otworzy
się strona reprezentująca ów serwer
wówczas wybierz sobie z "Mednu 1" lub z
"Menu 2"
interesującą cię stronę i kliknij na nią
aby ją uruchomić i przeglądnąć:
(Niniejszy wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 4".)
Motto:
"Pojawił się człowiek
posłany przez Boga -
Jan mu było na imię.
Przyszedł on na świadectwo,
aby zaświadczyć o światłości,
by wszyscy uwierzyli przez niego.
Nie był on światłością,
lecz [posłanym], aby zaświadczyć o światłości.
Była światłość prawdziwa,
która oświeca każdego człowieka,
gdy na świat przychodzi.
Na świecie było [Słowo],
a świat stał się przez Nie,
lecz świat Go nie poznał.
Przyszło do swojej własności,
a swoi Go nie przyjęli.
Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli,
dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi,
tym, którzy wierzą w imię Jego -
którzy ani z krwi,
ani z żądzy ciała,
ani z woli męża,
ale z Boga się narodzili.
A Słowo stało się ciałem ..."
(Cytowanie wersetów 1:6-14
"Ew. św. Jana"
z "Biblii Tysiąclecia".)
WSTĘP:
Mam na imię Jan i witam
na mojej stronie etnicznej
prezentującej głównie opowieści
dawnych ludzi na temat kościołów
Milicza. Tylko mała część z tego
co na stronie tej zaprezentowałem
wynika albo z moich osobistych
doświadczeń życiowych, albo też
z badań naukowych które prowadzę.
Gro zaś owych informacji pochodzi
z opowiadań dawnych ludzi jakie
zasłyszałem w swoim dzieciństwie
i jakie tutaj powtarzam.
Na ile owe zasłyszane w dzieciństwie
opowieści ludowe są poprawne,
tego nie jestem w stanie ocenić.
Niektóre z nich bywały bowiem
bardzo niezwykłe i kontrowersyjne.
Przykładowo, na początku XX wieku
folklor ludowy okolic Cieszkowa,
Stawca i Wszewilek twierdził, że
grasował tam niejaki "Sapieha" -
który ponoć miał być
"czarnoksiężnikiem". (Zgodnie z tym
folklorem, "czarnoksiężnik" to miała
być istota o nadprzyrodzonych mocach,
podobnych do mocy dzisiejszych
"UFOnautów" czy magika Davida
Copperfielda, oraz typowo o wysoce
nieżyczliwym dla ludzi charakterze.
Istota ta miała się lubować z
torturowaniu, prześladowaniu
i zamęczaniu ludzi. Jedyna różnica
pomiędzy nimi, a innymi "nadprzyrodzonymi"
istotami wówczas zwanymi "diabłami",
była taka że "czarnoksiężnicy" żyli
wśród ludzi, wyglądali dokładnie
jak ludzie, oraz wszyscy naokoło
znali ich, a także znali ich przeszłość.
(Tj. zgodnie z definicją z punktu #A2 strony
changelings_pl.htm
istoty te można było nazywać "podmieńcami".)
Dlatego uważano ich za ludzi którzy
tylko nabyli nadprzyrodzonych mocy
poprzez studiowanie tajemnej wiedzy
z "zakazanych/czarnych ksiąg".
W obecnych jednak czasach, kiedy
jest nam już doskonale wiadomo,
że na Ziemi celowo symulowane jest
istnienie rasy szatańskich UFOnautów
którzy wyglądają niemal identycznie
do ludzi, zaś których "agenci" są
symulowani tak jakby mieszali się z
ludźmi aby lepiej móc szpiegować i
kontolować ludzkość, owych "czarnoksiężników"
byśmy teraz raczej uważali za tzw.
UFOnautów.)
Ciągle w czasach mojego dzieciństwa,
tj. w późnych latach 1940tych oraz
wczesnych 1950tych,
na owym obszarze dzieci straszono
szeptanym ostrzeżeniem że "Sapieha
leci" (podobno latał on jak
ogromny nietoperz - był więc jakby
pierwowzorem dla charakterów z
amerykańskich filmów o "Batman").
Więcej informacji na temat opowieści
o owym "czarnoksiężniku" Sapieha
przytoczyłem w punkcie #G1 tej strony.
Inne opowieści są bardziej sprawdzalne.
Przykładowo opowieści, że przy
obecnej tamie na Baryczy istniał
prastary młym, ja sam sprawdzałem
w czasach swej młodości i faktycznie
widziałem tam pozostałości zastaw,
stawu, oraz koła młyńskiego. Podobnie
fakty podpierają starą opowieść,
że jedna z odnóg prastarego
"Bursztywowego Szlaku" wiodła
obok dzisiejszej ulicy Krotoszyńskiej
Milicza i potem dalej ową starą polną
drogą do Stawca. (Tą samą polną drogą
przy której po wojnie znajdowały się
cztery bezimienne groby niemieckich
żołnierzy wspominane na stronie z opisem
bitwy o Milicz.)
Faktem który to doskonale potwierdza,
jest wydatne obniżenie owej polnej
drogi do Stawca w stosunku do
otaczającego tą drogę pola. W
niektórych miejscach poziom tej
drogi jest obniżony o niemal 2
metry w odniesieniu do poziomu
otaczających ją pól. To zaś oznacza,
że ta prastara droga była intensywnie
używana i to przez długi okres
czasu. Z kolei w wyniku tego intensywnego
używania, oraz jej położenia na pochyłym
terenie, jej poziom uległ aż tak
znacznemu obniżeniu. (Odnotuj,
że ten sam folklor stwierdzał,
że druga odnoga owego "Bursztynowego
Szlaku" wiodła obok prastarego
kościółka we wsi
Stawczyk.)
Treść tej strony autoryzuje
Jan Pająk -
czyli badacz Nowej Zelandii i Polski, który w początkowej części 21 wieku
tym wyróżnił się z grona nadal żyjących odkrywców i wynalazców owych
dwóch krajów, iż stał się najszerzej z nich znanym wówczas w świecie,
najróżnorodniej interpretowanym i najbardziej produktywnym - na przekór
prowadzenia badań bez oficjalnego finansowania i na zasadach tylko
naukowego hobby, ale niestety o którego istnieniu i wynikach badań
w Nowej Zelandii niemal nikt NIE chce wiedzieć, zaś dla unieważnienia,
zaprzeczenia i wyciszenia odkryć i wynalazów którego sporo Polaków
konspiruje się w gangi wypaczające prawdę i przyszłym pokoleniom
usiłujące pozostawić tylko kłamstwa, śmieci, pozatruwaną wodę,
powietrze i glebę, oraz wyniszczoną naturę.
Część #A:
Informacje wprowadzające tej strony:
#A1.
Jaki jest cel tej strony:
Motto tej strony: "Aby zobaczyć przyszłość koniecznym jest uważne przyglądnięcie się przeszłości."
Głównym celem niniejszej etnicznej
strony internetowej o moim "rodzinnym
kościele" - czyli o milickim kościele
pod wezwaniem Świętego Andrzeja
Boboli, a także o innych kościołach
Milicza, jest zaprezentowanie opowieści
folklorystycznych na ich temat.
Znaczy jest opisanie "co dawniej ludzie
gadali na temat tychże kościołów". Sporo informacji podanych na tej stronie
byłoby ogromnie trudno sprawdzić w
historycznych źródłach. Do dzisiaj
bowiem nie zachowały się dokumenty
które by je podpierały. Niemniej ciągle
warto poznać co tradycja mówiona miała
nam do przekazania na ten temat.
Dodatkowym celem tej strony jest
wskazanie linków do innych stron
posiadających z nią związek tematyczny.
Najważniejsza z tych tematycznie
związanych stron, to strona o wsi
Wszewilki.
Opisuje ona dalsze szczegóły na temat
owych kościołów Milicza, szczególnie
zaś na temat prastarego kościółka
romańskiego z podmilickiej wsi Wszewilki.
Kolejna strona także tematycznie związana
z omawianymi tu kościołami, to strona o
zwiedzaniu Wszewilek i Milicza.
W swoim punkcie #8.2 strona ta opisuje
"nieoficjalne szlaki wędrowne" w obrębie
i wokół wsi
Wszewilki.
Jeden z owych "szlaków" umożliwia zwiedzenie
ogromnego dołu w ziemi jaki pozostał do
dzisiaj po usunięciu prastarego romańskiego
kościółka z Wszewilek, wraz z kilkoma
kondygnacjami piwnic które kiedyś istniały
pod owym kościółkiem. Inna też tematycznie
związana strona to strona o
Wszewilkach naszego jutra".
Opisuje ona moje marzenia na temat przyszłej
odbudowy oryginalnego ryneczka Wszewilek -
włączając w to ów kościółek który kiedyś
tam istniał.
#A2.
Dlaczego kościół w Miliczu pod wezwaniem Św. Andrzeja Boboli można nazywać moim "rodzinnym kościołem":
Zarówno moje losy, jak i losy mojej rodziny,
ściśle są związane właśnie z opisywanym
tutaj kościołem Św. Andrzeja Boboli.
Wszakże to do owego kościoła uczęszczałem
na lekcje religii - to z niego więc wywodzi się
moja znajomość chrześcijaństwa. To w nim
miały też miejsce wszelkie co bardziej istotne
wydarzenia religijne jakie pamiętam - w tym
moja pierwsza komunia święta i bierzmowanie.
To w nim także odbywały się msze święte w
jakich uczestniczyłem w czasach zamieszkiwania
we wsi
Stawczyk.
Jeśli też dobrze pamiętam, to ten kościół był
wówczas kościołem parafialnym dla Stawczyka
i to jego ksiądz przychodził do naszego domu
"po kolędzie".
Część #B:
Warunki w jakich działały kościoły Milicza:
#B1.
Milicz - czyli miasto "usług hotelowych" dla tzw. "Bursztynowego Szlaku":
Zgodnie z tym co wyjaśniono na stronie o
Miliczu,
będąc rodzajem "miasta hotelowego"
na ogromnie ważnym w starożytnosci "Bursztynowym Szlaku", Milicz z
czasem przekształcił się w dostawcę usług dla podróżnych. Dostarczał
on podróżnym wszelkich usług hotelowych, ochronnych, wykonawczych i
duchowych. Kupcy i przejezdni zatrzymywali się w nim na noc, odpoczywali,
jedli, pili, handlowali, uzupełniali zapasy, naprawiali uszkodzone
wyposażenie, grzebali swoich zmarłych w drodze, zaś w czasach kiedy
chrześcijaństwo upowszechniło się w Europie, również modlili się w
milickich kościołach o szczęśliwy przebieg ich dalszej podróży.
Kościoły pełniły więc w Miliczu nie tylko rolę świątyń dla miejscowych
ludzi, ale dodatkowo dostarczały istotnych "usług duchowych" dla
przejeżdżających przez to miasto podróżnych. Milicz posiadał więc
relatywnie dużo kościołów (i cmentarzy) w stosunku do liczby swoich
mieszkańców. Zgodnie z dzisiejszym stanem mojej wiedzy na ich temat,
w samym Miliczu niemal zawsze były po dwa kościoły i cmentarze
działające równocześnie, zaś po roku 1714 aż trzy. Ponadto
dwa dalsze kościoły działały niedaleko od Milicza w pobliskich
Wszewilkach i w Karłowie. Krótkie opisy historii tych pięciu
kościołów Milicza i jego najbliższych okolic zawarte są w
następnej częśći C tej strony. Największym z nich z czasem stał
się kościół Św. Andrzeja Boboli, którego opisowi poświęcona jest
właśnie niniejsza strona.
Czytelnika może zastanawiać, jak to się
działo, że relatywnie niewielki Milicz
posiadał aż 5 kościołów. Odpowiedzi na
to udziela właśnie analiza owego Bursztynowego
Szlaku przebiegającego przez Milicz.
Milicz leżał bowiem na ważnym rozgałęzieniu
owego szlaku. Z północnej bramy Milicza
(zwanej Bramą Gnieźnieńską) wychodziła
odnoga tego szlaku biegnąca przez pobliską
wieś Stawiec, potem zaś przez Rawicz,
Poznań, Gniezno, aż do Gdańska. Z kolei
ze wschodniej barymy Milicza wychodziła
odmienna gałąź owego Bursztynowego Szlaku.
Biegła ona do mostu na Baryczy jaki istniał
przy prastarym milickiem młynie wodnym,
potem zaś przez wieś Wszewilki, Pomorsko,
do Cieszkowa, Zdun i dalej do Gniezna i
Gdańska. Z drugiej strony Milicza ów
szlak też się rozgałęział. Rozgałęzienie
to umiejscowione było koło kościóła Św.
Anny w Karłowie. (W dawnych czasach na
każdym rozgałęzieniu ważnych szlaków
stawiano kościółki i kapliczki. Wypełniały
one bowiem wiele funkcji. Przykładowo
służyły jako swoiste "znaki drogowe",
przyciągały miejscowych - tak że podróżujący
mieli kogo spytać się o dalszą drogę,
dostarczały schronienia w razie niepogody,
koiły podróżnych duchowo, itp.)
Jedna gałąź Bursztynowego Szlaku wiodła
spod kościółka Św. Anny na południe przez
Oleśnicę. Druga zaś na południe przez
Trzebnicę i Wrocław. Z uwagi na owe
rozgałęzienia Bursztynowego Szlaku
umiejscowione właśnie w Miliczu, Milicz
stał się ważnym punktem dla podróżujących.
Wielu z nich zatrzymywało się w Miliczu
na jakiś czas. "Usługi duchowe" były więc
w nim wysoce poszukiwane.
Część #C:
Dzieje pięciu kościołów Milicza:
W latach od 1290 do 1358 właścicielem
grodu i kasztelanii milickiej był biskup wrocławski. Nie powinno więc dziwić,
że posiadając taką religijną tradycję, a także będąc "miastem usług hotelowych"
dla podróżnych z bursztynowego szlaku, przez większość swego istnienia niewielki
Milicz posiadał aż dwa kościoły. Tylko na początku swego istnienia posiadał
on jeden kościół, zaś w latach od 1714 do 1945 w samym Miliczu działały aż
trzy kościoły. Niezależnie od tych, w dwóch wsiach najbliższych Miliczowi,
mianowicie w Karłowie i Wszewilkach, istniały dwa dalsze kościoły.
W sumie więc Milicz i okolice posiadały aż pięć odmiennych kościołów.
Pierwszy kościół milicki zbudowany został jeszcze w czasach kiedy Milicz
przyjmował kształt miasta i budował sobie mury obronne. Był on zbudowany
z tzw. "rudy darniowej". Natomiast drugi kościół milicki zbudowany został
już z cegły prawdopodobnie około połowy 14 wieku. Każdy z obu tych kościołów
milickich w toku dziejów raz zmienił swoją lokację. Przeglądnijmy teraz krótko
ich dzieje.
Uwaga. W punkcie #8.4 odrębnej strony internetowej
"Wszewilki-Milicz"
opisany jest dokładnie okrężny szlak wędrowny po historycznie interesujących
miejscach miasta Milicza i pobliskiej wsi Wszewilki. Podążanie owym szlakiem
pozwala na zwiedzanie dzisiejszych pozostałości po kościołach Milicza. Jeśli
więc ktoś planuje przejazd przez Milicz, wówczas być może warto aby zabrał
ze sobą w podróż fragment wydruku z owej strony
"Wszewilki-Milicz".
#C1.
Pierwszy milicki kościół pod wezwaniem Świętego Michała Archanioła:
Najwcześniejsze wzmianki o pierwszym katolickim
kościele Milicza pochodzą z 12 wieku. Już w owych czasach Milicz posiadał
nie tylko własny kosciół, ale i własnego księdza. W dokumentach pisanych
zachowało się nawet jego imię. Ten pierszy kościół Milicza zlokalizowany
był w obrębie milickich murów obronnych, w pobliżu wschodniej bramy
do miasta, na niewielkim placyku pełniącym funkcję cmentarza. Placyk ten
przylegał bezpośrednio do rynku Milicza w jego północno-wschodnim
narożniku. Zlokalizowanie i wygląd tego placyku-cmentarza i pierwszego
milickiego kościoła faktycznie imitowały więc układ rynku we Wrocławiu,
a także rynku w Paczkowie. Wszakże we Wrocławiu w północno-zachodnim
narożniku jego rynku znajduje się kościół Świętej Elżbiety Węgierskiej,
zaś w północno-wschodnim narożniku podobnie stary kościół. Oba te
wrocławskie kościoły też położone są na podobnym małym placyku,
które oryginalnie też były przykościelnym cmentarzem. Wszystko też
wskazuje na to, że w owych czasach wszystkie miasta Dolnego Śląska
budowane były dokładnie według jednego (takiego właśnie) planu,
z kościołem i cmentarzem na północno-wschodnim narożniku ich rynku.
Miniaturowy cmentarzyk który otaczał pierwszy kościół milicki bardzo
szybko się zapełnił. Wszakże w owych czasach wielu ludzi umierało
w podróży, bądź to na wskutek ran odniesionych w starciach z bandytami,
bądź też z powodu trudów poróży i braku higieny. (Osobiście wierzę,
że w owych czasach na milickich cmentarzach chowane było więcej
podróżnych niż rodzimych mieszkańców Milicza.) Wkrótce więc ten mały
cmentarzyk musiał zostać przeniesiony poza obręb murów obronnych
miasta. Jego nowe zlokalizowanie nastąpiło niedaleko od owego kościółka,
jednak już poza wschodnią bramą miasta, czyli w miejscu w którym
obecnie znajduje się "mały" kościółek milicki pod wezwaniem Świętego
Michała Archanioła. W swojej nowej lokalizacji ów cmentarz również
nie był używany zbyt długo, bowiem szybko się zapełnił. Przebiegająca
za nim rzeka uniemożliwiała zaś jego powiększanie. Niedługo potem
ten wschodni cmentarz milicki musiał więc zostać ponownie przeniesiony
w trzecią z kolei jego lokację, tym razem umiejscowioną na zachodnie
pobocze wylotowej drogi z Milicza do Wrocławia, czyli w miejsce gdzie
obecnie znajduje się kościół Świętego Andrzeja Boboli z "Fot. #D2 (#29)".
Z czasem poszerzono go również i na wschodnie pobocze tej samej
drogi wylotowej z Milicza, w obszar gdzie przez długi czas po wojnie
znajdował się budynek milickiej poczty. W rezultacie owego poszerzenia,
w XVII wieku droga wylotowa z Milicza do Wrocławia wyglądała podobnie
jak słynna "Via Apia" pod Rzymem - znaczy po obu jej stronach
znajdowały się ówczesne milickie cmentarze. (Obecnie w miejscach
owych cmentarzy znajdują się budynki mieszkalne - nic dziwnego że
w czasach mojej młodości mieszkający niektórych z owych budynków
opowiadali że w nich nocami "straszy".)
Ten pierwszy kościół
milicki, podobnie jak pozostałość oryginalnej zabudowy Milicza,
wymurowany był z brył rudy darniowej. Ponadto był on zbudowany
na kształt semi-obronnej warowni romańskiej, z niskim sufitem,
grubymi murami i z maleńkimi okienkami strzelniczymi. Kiedy więc
Milicz dorobił się własnej cegielni, kościół ten przestał się podobać
mieszkańcom miasta. Postanowili więc go przenieść w nowe miejsce
i zlokalizować w nowej, upiększonej budowli. W 15 wieku Miliczanie
wybudowali więc sobie bardziej "nowoczesny" kościół gotycki.
Po zbudowaniu przenieśli też do niego swój pierwszy kościółek,
zaś puste już mury starego kościoła wkrótce potem rozebrali.
Miejsce jakie on zajmował udostępniono później pod budowę
kamieniczek. Obecnie więc ani ów pierwszy kościółek Milicza,
ani też jego miniaturowy cmentarzyk, już nie istnieją w ich
oryginalnej lokacji. Obecnie na ich miejscu stoją kamieniczki
mieszkalne. Jedyna widoczna do dzisiaj po nich pozostałość,
to owo jakby nielogiczne poszerzenie ulicy wylotowej przy
północno-wschodnim kącie milickiego rynku.
W swojej nowej,
drugiej już lokacji i wersji architektonicznej, ten pierwszy kościół
Milicza wybudowany był z cegły w stylu gotyckim. Wzniesiono
go w 15 wieku na obszarze owego drugiego cmentarza Milicza.
W czasie budowy tego kościoła cmentarz ten nie był już używany.
Oczywiście, po przeniesieniu na nową lokację, ów pierwszy kościół
Milicki pozostawał świątynią Rzymsko-Katolicką. Z czasem jednak
również i on stał się przestarzały i nie sprawiał dobrego wrażenia
na przejezdnych. Dlatego na jego miejscu w 1821 roku zbudowano
nowy neorenesansowy kościółek pod wezwaniem Świętego Michała
Archanioła. Podczas budowy tego nowego kościoła, starego
całkowicie nie zburzono. Do dzisiaj zachowało się z niego prezbiterium,
podziemna krypta, oraz chrzcielnica z 1561 roku. Owa kolejna,
historycznie trzecia już wersja architektoniczna oryginalnego kościoła
Milicza, zbudowana w 1821 roku, do dzisiaj służy wiernym stojąc
nieopodal rynku przy wschodnim obrzeżu miasta, niedaleko od
byłej wschodniej bramy do miasta (obecnie już nieistniejącej).
#C2.
Drugi milicki kościół pod wezwaniem Świętego Jerzego:
Około XIV wieku, biskup wrocławski wybudował
drugi kościół Milicza. Był on pod wezwaniem Św. Jerzego.
Przy jego budowie uwzględniono potrzeby duchowe
licznych podróżnych przejeżdżających przez Milicz, a także
fakt że oryginalny kościół był wówczas już dosyć stary. Ten
drugi kościół Milicza zbudowany był już z cegły. Zlokalizowany
on został w południowo-wschodniej części starego miasta,
w miejscu jakie obecnie zajmowane jest przez uliczkę biegnącą ku
dawnym łazienkom (czyli na wprost późniejszej siedziby milickiej
straży pożarnej). Na przełomie XIX i XX wieku kościół ten stał
się już tak przestażały, że uznano go za nie nadający się do
dalszego użycia. Można się więc domyślić, że około lat 1930-tych
zapewne przeniesiono go do nowej lokacji oraz do nowego
budynku. Jego zaś stare, puste już mury z dawnej lokacji
zostały rozebrane na długo przed drugą wojną światową.
W miejscu uwolnionym po rozebraniu tego drugiego kościoła
Milicza nie wybudowano już jednak kamieniczek (tak jak uczyniono
to po rozebraniu pierwszego kościoła), a owo wolne miejsce
przeznaczono na stworzenie jeszcze jednej ulicy wylotowej
z miasta, która wiodła do coraz popularniejszych wówczas
łazienek. Czy nowa lokacja tego drugiego kościoła znajdowała
się w Miliczu, czy też gdzieś poza Miliczem, tego narazie nie
zdołałem ustalić, chociaż pracuję nad znalezieniem odpowiednich
informacji. Wiem jedynie, że mniej więcej w czasach kiedy go
rozebrano, czyli około lat 1930-tych, w Miliczu pojawiła się
jeszcze jedna mała świątynia, zlokalizowana naprzeciwko
głównego wejścia do ówczesnych (przedwojennych) koszar
wojskowych w Miliczu. Czy była ona jednak owym przeniesionym
drugim kościołem Milicza, czy też zupełnie inną świątynią,
tego narazie mi też nie wiadomo. Owa mała świątynia z lat
1930-tych, przestała być używana zaraz po drugiej wojnie
światowej. W latach tuż po wyzwoleniu służyła ona jako
magazyn wojskowy. Potem w latach 1960-tych została
przebudowana na dom towarowy (nazywany wówczas
"WDT" czyli "Wiejski Dom Towarowy"). Jak widać, o
historycznie drugim kościele Milicza obecnie niewiele
jest nam wiadomo. Wszakze jego mury zostały rozebrane
jeszcze gdzieś w latach 1930-tych. Z kolei jego zawartość
i rejestry pisane zostały gdzieś przeniesione i z czasem
zapewne zaginęły.
#C3.
Trzeci milicki kościół pod wezwaniem Świętego Andrzeja Boboli:
Niezależnie od powyższych dwóch
oryginalnych kościołów katolickich
Milicza, w 1714 miasto to zbudowało
sobie jeszcze jeden kościół. Był nim
właśnie ów kościół ewangelicki, w
1945 roku przemianowany na kościół
rzymsko-katolicki i używany pod
wezwaniem Świętego Andrzeja Boboli
(czyli kościół, którego opisowi poświęcona
jest cała niniejsza strona). Warto przy
tym wspomnieć tutaj, że początkowych
latach 20 wieku, Milicz zamieszkiwany
był już przez zdecydowaną większość
ewangelików - na przekór że swe istnienie
zaczynał jako biskupie miasto Katolików
i że pozostawał katolicki aż do przejęcia
w nim władzy przez Prusaków. W przejściu
mieszkańców tego miasta na wiarę ewangelicką
kluczową rolę spełnił właśnie obecny kościół
Świętego Andrzeja Boboli. To dlatego około
lat 1920-tych omawiany tu kościół ewangelicki
był już wówczas ogromnie popularny, zaś
oba kościoły katolickie niemal puste. Jak
moja matka o tym opowiadała, Katolików
pozostało wtedy w Miliczu już tak niewielu,
że wszyscy z nich znali się nawzajem po
imieniu, zaś w niedziele po mszach świętych
spotykali się przy kawie i ciastkach w jednym
ze swoich domów. Faktycznie to katolikami
pozostali wówczas niemal wyłącznie ludzie
polskiego pochodzenia ciągle zamieszkujący
okolice Milicza - najwięcej z nich na dzisiejszych
Wszewilkach (chociaż w owych czasach na
codzień ludzie ci używali już tylko języka
niemieckiego).
Interesujące
pytanie jakie zawsze sobie zadaję w sprawie opisywanego tutaj
kościoła Św. Andrzeja Boboli, to czy jego historycznie niezwykle
korzystny los, nie wynika czasem z dobrego "Feng Schui" miejsca
w jakim został on zbudowany. Wygląda bowiem na to, że odwrotnie
niż warowny zamek milicki - który zbudowany został w miejscu
o "złym Feng Schui" i stąd zawsze gnębiły go najróżniejsze kłopoty,
kościół Świętego Andrzeja Boboli zbudowany został w miejscu o
ogromnie "dobrym Feng Schui", a stąd w toku dziejów zawsze
zdaje się go spotykać szczęśliwy dla niego przebieg wydarzeń.
Inne pytanie jakie również się wiąże z tym kościołem, to czy
wzmiankowana w punkcie #E2 poniżej naturalna zdolność jego
podziemi do powodowania samoczynnej mumifikacji, tj. do
działania jak wnętrze piramid egipskich, również przypadkiem
nie wynika z owego jego położenia w miejscu o "dobrym Feng Schui".
Fot. #C3: Oto prawdziwy skarb historyczny.
Powyżej pokazany jest bowiem skan z oryginału
projektu architektonicznego z 1709 roku
(data jego sporządzenia umieszczona jest
ponad wieżą). Kurtuazji
"Miliczanina-1931".
Projekt ten pokazuje przewidywany wygląd przyszłego
"ufortyfikowanego" kościoła ewangelickiego w Miliczu
pod wezwaniem Świętego Krzyża. Obecnie kościół ten
znany jest w Miliczu jako kościół katolicki pod wezwaniem
Św. Andrzeja Boboli. (Kliknij na to zdjęcie jeśli chcesz
zobaczyć je w powiększeniu lub jeśli chcesz przenieść
je w inne miejsce ekranu.)
Odnotuj że kościół ten został zbudowany w 1714 roku -
patrz "Fot. #D2" poniżej na tej stronie. Powyższy
projekt z 1709 roku pokazuje więc jak architekt
zaprojektował wygląd tego kościoła przedtem
zanim podjęto jego budowę.
Na powyższym projekcie zwraca naszą uwagę
aż cały szereg spraw. Przykładowo data jego
wykonania (1709 rok). Nie tylko oznacza ona
że ów projekt liczy obecnie ponad 300 lat, ale
także że jest to najstarszy dokument architektoniczny
Milicza jaki dostępny jest do publicznego wglądu.
Każdego powinno też zastanowić w tym rysunku
owo solidne i wysokie ogrodzenie które broniło
wówczas dostępu do ewangelickiego kościoła.
Miało ono jednak swoje uzasadnienie. W owym
bowiem czasie Milicz był zamieszkany przeważająco
przez Katolików polskiego pochodzenia, którym
powyższy kościół ewangelicki narzucany był
odgórnie przez pruskie władze. Władze te
poważnie więc się obawiały, że nowy kościół
i narzucana odgórnie obca wiara jaką on reprezentował,
mogą być przyjęte wrogo oraz wandalizowane przez miejscowych.
Kościół ten zaprojektowany więc został jako rodzaj
niemal małej twierdzy krzyżackiej - co wyraźnie
widać po otaczającym go ogrodzeniu. Jak bowiem
zapewne pamiętamy, władze pruskie wywodziły
swe tradycje narzucania wiary od rządów Albrechta
von Hohenzollern-Ansbach (pokazanego i omówionego
na "Fot. #M3c" z totaliztycznej strony
day26_pl.htm),
a jeszcze wcześniej od Krzyżaków którzy praktykowali
upowszechnianie nowej wiary z pomocą mieczy
na słowiańskich Prusakach oraz na mieszkańcach
Ziemi Świętej. Historia zaś Albrechta von
Hohenzollern-Ansbach dokładnie nam
ilustruje jakie to były tradycje. Wszakże to
on sprytnie zlikwidował Zakon Krzyżacki i to
on w 1525 roku zamienił Zakon Krzyżacki w
Księstwo Pruskie - z którego z czasem wyrosły
Hitlerowskie Niemcy. Także to on podważył
swym księstwem wpływy kościoła katolickiego
poprzez oficjalne przejście na luteranizm oraz
przez spowodowanie przejścia na luteranizm
również wszystkich swoich poddanych. Kolejna
sprawa rzucająca się w oczy na powyższym
rysunku, to pradawny strój milickich mieszczan
z tego planu. Patrząc na ich ubiory możnaby
mieć wrażenie że ogląda się scenkę z dawnego
Rzymu lub Paryża, nie zaś z Milicza. Jeszcze
jedną ciekawostką powyższego projektu jest owo
drzewo o poskręcanych korzeniach z prawego-dolnego
rogu. Patrząc na nie przypominam sobie, że
drzewo to jest autentyczne (tj. wcale nie jest
jedynie wymyslem architekta). Ciągle ono
bowiem tam rosło już po drugiej wojnie światowej
(tj. w czasach mojego dzieciństwa). Znajdowało
się ono po przeciwstawnej do kościoła stronie
ówczesnej wylotowej ulicy z Milicza do Sułowa.
Jego zaś faktyczne istnienie oznacza, że powyższy
projekt wcale NIE jest jedynie artystyczną wizją,
ale także documentem historycznym sporządzonym
na podstawie dokładnych badań terenowych.
* * *
Zauważ że można zobaczyć powiększenie
każdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykłe kliknięcie
na tą fotografię. Ponadto większość wyszukiwarek jakie obecnie są w użyciu,
włączając w to także popularny "Internet Explorer", pozwala również na
załadowanie każdej ilustracji do swojego
własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją
redukować lub powiększać, a także drukować, za pomocą posiadanego przez
siebie software graficznego.
Jeśli ktoś życzy sobie przesunąć
jakąś ilustrację (tj. dowolną fotografię lub rysunek) -
znaczy jeśli zechce przemieścić tą ilustrację
w inne miejsce ekranu z którego właśnie ten ktoś
czyta jej opis, a jednocześnie jeśli ów ktoś
zechce pomniejszyć lub skonfigurować odrębne
okienko w którym ilustracja ta się ukaże, wówczas
powinieneś uczynić co następuje: (1) kliknąć na
tą ilustrację aby spowodować jej pojawienie się
w odrębnym nowym okienku, (2) upewnić się że
to nowe okienko jest przełączone na możliwość
jego przekonfigurowywania i przemieszczania
(w tym celu należy rzuć okiem na środkowy kwadracik
z owych trzech kwadracików obecnych w jego
prawym górnym rogu - kwadracik ten powinien
zawierać w sobie obraz tylko jednego ekraniku,
jeśli więc widnieją tam aż dwa ekraniki wówczas
trzeba na nie kliknąć tak aby zmienić je w jeden
ekranik), (3) zmniejszyć wymiary tego odmiennego
okienka (z danym zdjęciem lub rysunkiem) poprzez
"złapanie" myszą jego prawego-dolnego narożnika
i przesunięcie tego narożnika w górę-lewo aby
otrzymać rozmiar tego odrębnego okienka jaki
sobie życzymy mieć (odnotuj że kiedy raz zmniejszymy
rozmiar pierwszej takiej ilustracji, wówczas wszelkie
następne kliknięte ilustracje pojawią się już w owych
zmniejszonych rozmiarach - chyba że je ponownie
powiększymy w taki sam sposób), a następnie (4)
przemieść to odmienne okienko z ilustracją w miejsce
strony internetowej w którym zechcemy je oglądać.
(Aby je przemieścić należy złapać je myszą za ten
niebieski pasek na jego górnej krawędzi). Odnotuj
też, że jeśli przesuniemy (suwakiem) tekst danej
strony kiedy go czytamy, wówczas owo nowe
odrębne okienko z dodatkowym rysunkiem nagle
zniknie. Aby je ponownie przywrócić w nowe położenie
strony musimy kliknąć na jego "ikonkę" (nazwę)
istniejącą w najniższej części ekranu.
#C4.
Podmilicki kościół w Karłowie pod wezwaniem Świętej Anny:
Niektórzy ludzie włączają do listy kościołów milickich także
kościółek Świętej Anny w Karłowie pod Miliczem. Kościółek
ten postawiony został w latach 1807-1808 w pobliżu rozwidlenia
dwóch prastarych dróg głównych na południe, z których jedna
wiodła do Wrocławia, zaś druga do Oleśnicy. Miejsce w jakim
go postawiono słynne kiedyś było z wielu "cudów" i objawień.
(W obecnych czasach tłumaczone one byłyby jako częste
obserwacje wehikułów UFO i UFOnautów.) Dla upamiętnienia
owych objawień, w ostatnią niedzielę lipca od niepamiętnych
czasów odbywały się przy tym kościółku doroczne odpusty.
Więcej danych na temat kościółka Świętej Anny w Karłowie
zaprezentowanych jest na stronie o
Miliczu.
Fot. #C4 (#20): Kościółek Świętej Anny w Karłowie
pod Miliczem. Fotografia z lipca 2004 roku. Odnotuj,
że nazwa tej miejscowości, tj. "Karłów", w staropolskim
języku faktycznie oznacza "miejsce małych ludzików"
(zwanych też "krasnoludkami"). Na dodatek do twierdzeń
miejscowego folkloru, a także i relatywnie niedawnych
obserwacji UFOnautów (przypadki zaistnienia których ja
ciągle pamiętam i opisuję na swych stronach internetowych),
także ta nazwa potwierdza zaistnienie w owym obszarze
licznych obserwacji nadprzyrodzonych miniaturowych
istot, w dzisiejszych czasach nazywanych "UFOnautami".
(Kliknij na to zdjęcie jeśli chcesz zobaczyć je w powiększeniu
lub jeśli chcesz przenieść je w inne miejsce ekranu.)
To tutaj w przeszłości miały miejsce liczne cuda,
cudowne uzdrowienia, oraz przywrócenia kobiecej
płodności. Pokazane są drzwi wejściowe do kościółka,
fotografowane w kierunku od północy ku południu.
Za owym kościółkiem, tuż przy ścianie z jego ołtarzem
rósł kiedyś bardzo stary dąb, na którego konarach
zaobserwowane były trzy niezwykłe male istotki (dziś
byśmy je wzięli za trzy miniaturowe UFOnautki, jednak
dawniej wzięto je za manifestacje Św. Anny). Dąb ten
był później źródłem wielu cudownych uzdrowień.
Na prawo od tego kościółka znajdował się kiedyś
"anielski kamień" z dziwnymi wytopieniami jakby
technologicznego pochodzenia. On również z
czasam stał się obiektem kultu. Twierdzono o nim kiedyś,
że też jest źródłem uzdrowień, oraz że przywraca płodność. Niestety,
pomiędzy 1981 a 2004 rokiem, kamień ten tajemniczo zniknął ze swego
poprzedniego miejsca. Być może, że to ten sam kamień, którego fragment
obecnie zakopany jest pod krzyżem widocznym po lewej stronie powyższego
zdjęcia, oraz pokazanym w powiększeniu na fotografii "Fot. #D22" ze strony o mieście
Miliczu.
(Jednak ja osobiście nie byłem w stanie ani go rozpoznać po wyglądzie
zewnętrznym, ani też wykopać z ziemi i sprawdzić czy posiada on znane
mi technologiczne wytopienia. Nie odnotowałem też w jego pobliżu żadnych
lądowisk UFO jakie potwierdzałyby że UFOnauci nadal się nim interesują.)
Jeśli do listy kościołów milickich włączyć także mały kościółek
Świętej Anny w Karłowie pod Miliczem, wówczas na tej samej
zasadzie włączyć też trzeba prastary kościółek katolicki we
Wszewilkach. Kościółek z Wszewilek oryginalnie stał w pobliżu
krzyżowania się dwóch głównych dróg przez Wszewilki, mianowicie
starej drogi wiodącej z Milicza do Sulmierzyc, oraz starej drogi
wiodącej z Pomorska do młyna wodnego na Baryczy i dalej przez
most istniejący kiedyś koło owego młyna aż do Milicza. Początkowo
kościółek we Wszewilkach był otoczony maleńkim cmentarzem,
który jednak szybko się zapełnił. Kiedy zaś cmentarz ten przestał
być używany z powodu owego zapełnienia, popadł on w ruinę
i stopniowo zaniknął. Do końca istnienia tego kościoła przetrwały
tylko płyty nagrobkowe wmurowane w ściany w jego wewnętrznej
części - płyty takie pokazuje i objaśnia zdjęcie "Fot. #F1" ze strony
wszewilki_jutra.htm.
Popadły w ruinę kościółek we Wszewilkach został rozebrany podczas
budowy linii kolejowej przez Wszewilki, co nastąpiło na krótko
przed 1875 rokiem. Gruzy owego kościoła i jego głębokich piwnic,
jak również cały materiał z otaczającego ten kościółek maleńkiego
cmentarza, zużyto wówczas na budowę nasypu kolejowego biegnącego
pomiędzy Wszewilkami i stacją w Miliczu. Kiedyś starzy ludzie
twierdzili, że nietypowo duża liczba śmiertelnych wypadków
na owym krótkim odcinku kolei wynika właśnie z faktu,
że grzebie on w sobie resztki doczesne wielu byłych mieszkańców
Wszewilek którym zakłócono ich wieczny spoczynek. Obecnie
w miejscu gdzie kiedyś stał ten kościół widnieje jedynie ogromny
dół wyrobiskowy. W chwili gdy kościół ten rozbierano nie był
on już używany od około 100 lat. Prawdopodobnie był on
wówczas najstarszym ciągle stojącym budynkiem okolic Milicza.
Dokładne miejsce w którym znajdował się
prastary kościółek we Wszewilkach jest
do dzisiaj dobrze widoczne. Powodem są jego
kilku-kondygnacyjne piwnice. Aby podczas
jego usuwania usunąć również i pozostałości
owych piwnic i fundamentów, w miejscu
w którym on kiedyś stał wykopać musiano
ogromną dziurę. Dziura ta istnieje tam
do dzisiaj. Położenie więc owego kościółka
daje się rozpoznać po sprawdzeniu gdzie
tamta dziura jest najgłębsza. Jego dokładna
lokacja wkazana jest w punkcie #D2.2 strony
internetowej
wszewilki_milicz.htm - o zwiedzaniu Wszewilek i Milicza,
a także w punkcie #E1 strony internetowej o wsi
Wszewilki.
Dokładna data zbudowania kościółka we Wszewilkach
nie jest mi znana. Jednak z opisów jego wyglądu jakie
kiedyś słyszałem wnoszę że był on bardzo stary - być
może nawet tak stary jak oryginalny kościół pod
wezwaniem Świętego Michała Archanioła w Miliczu.
Definitywnie był on zbudowany na sporo przed XIV
wiekiem, bowim materiałem użytym do jego budowy
była "ruda darniowa". Z kolei użycie rudy darniowej
do budowy kościoła oznacza, że budowany on był
jeszcze przed 14 wiekiem, czyli przed czasem kiedy w okolicach
Milicza zaczęła działać pierwsza cegielnia w dzisiejszym
Stawcu. Kiedyś opowiadano, że kościółek we Wszewilkach
był niską budowlą wymurowaną z rudy darniowej.
Wyglądał on niemal jak twierdza z maleńkimi
okienkami jak strzelnice. Jego główna oś zorientowana
była ze wschodu na zachód, z ołtarzem po stronie
wschodniej zaś wieżą od zachodniego końca.
Miał on nieco odstającą z głównego budynku
wieżę z dzwonem. Wieża ta była dość
interesująca, bowiem w dolnej swej części
rozszerzała się liniowo, tak jak czynią to
niektóre stare kominy. U góry miała rodzaj
jakby kozła z belek, na którym powieszony
był dzwon (dzwon ten nie był okryty dachem).
Niektóre inne informacje na temat owego kościółka
z Wszewilek zawarte są również w punktach
#C1 i #D1 ze strony internetowej o wsi
Wszewilki
oraz w podpisie pod zdjęciem "Fot. #F1"
ze strony internetowej o nazwie
wszewilki_jutra.htm.
Jedna ciekawostka z ludowych opowiadań
na temat prastarego kościółka romańskiego
z Wszewilek może być sprawdzalna. Mianowicie
twierdziła ona, że w początkowym stadium
swego istnienia kościółek ten miał być
również używany w celach obronnych.
Kiedy bowiem zbliżało się niebezpieczeństwo
okoliczni mieszkańcy barykadowali się
właśnie w tym kościółku. Aby zaś umożliwić
ewentualną ucieczkę w przypadku ataku lub
oblężenia, z piwnic owego kościółka miał
wychodzić niewielki tunel. Tunel ten miał
prowadzić aż do jednego z grobowców na
wszewilkowskim cmentarzu. W grobowcu owym
miało się znajdować sekretne wyjście
z tego tunelu. Tunel ten podobno miał
przebiegać tylko kilka metrów na wschód
od starej drogi, która kiedyś prowadziła
od drzwi wejściowych wszewilkowskiego
kościółka, do centrum wszewilkowskiego
cmentarza. (Ta stara droga opisana jest
w punkcie #8.2 strony o
zwiedzaniu Wszewilek i Milicza,
oraz w punkcie #C2 strony internetowej o wsi
Wszewilki.)
Tunel ten miał się znajdować tylko jakieś
2 metry pod powierzchnią ziemi. Podobno
miał on być na tyle niski, że aby nim
uciekać trzeba było się poruszać na
czworakach. Warto tu dodać, że niniejsza
folklorystyczna informacja powinna być
naukowo sprawdzalna. Jeśli bowiem tunel
taki faktycznie tam istniał, wówczas
obecnie ciągle powinno dać się wykryć
jego pozostałości (np. za pomocą tzw.
"ground penetrating radar").
W związku z tamtym rozebraniem kościółka
we Wszewilkach w ramach budowy linii
kolejowej przez Wszewilki, warto zadać
sobie pytanie: gdzie podziały się jego
księgi oraz niektóre wyposażenie, np.
dzwon. Wiadomo, że w owych czasach miano
zwyczaj przenoszenia takich cenności
ze starego kościoła do jakiegoś właśnie
nowo-budowanego. Ponieważ na krótko przed
rozebraniem kościółka we Wszewilkach
właśnie został zbudowany kościół Św.
Anny w Karłowie, posądzam, że owe cenności
z Wszewilek wylądowały wówczas albo w
tym kościele Św. Anny z Karłowa, albo
też w już wtedy ustabilizowanym "małym"
kościółku katolickim Milicza (pod wezwaniem
Świętego Jerzego). Być może warto byłoby
sprawdzić rok odlania dzwonu kościoła
Św. Anny (w dawnych czasach istniała
bowiem tradycja trwałego wypisywania
tego roku na modelu odlewanego dzwonu).
Jeśli bowiem rok ów jest znacznie
wcześniejszy niż lata 1807 do 1808 -
kiedy to budowano kościół Św. Anny,
wówczas najprawdopodobniej dzwon ten
faktycznie jest dawnym dzwonem kościółka
katolickiego we Wszewilkach.
Fot. #C5: Oto powtórzenie zdjęcia "Fot. #F1" ze strony
wszewilki_jutra.htm.
Ilustruje ono jak wyglądały ruiny katolickiego
kościóła z Wszewilek około 1870 roku, tj. na
krótko przed tym zanim jego mury z rudy
darniowej oraz jego piwnice zostały rozebrane,
zaś jego gruzy użyte do budowy nasypu pod
tory kolejowe przebiegające potem przez miejsce
jego uprzedniego zlokalizowania. Rząd płyt
nagrobkowych wmurowanych w ściany, jakie
widoczne były poprzez oczodoły jego drzwi i
okien, przetrwał zapewne do dzisiaj ukryty
gdzieś w środku nasypu kolejowego pomiędzy
Stawczykiem
a mostem kolejowym na Baryczy. Jeśli kiedyś
zostaną one odkryte, płyty te staną się rodzajem
skarbu archeologicznego i potwierdzenia że
kościółek ten faktycznie istniał. Potwierdzeniem
takim mogą również być pozostałości niskiego
tuneliku który łączył kościół we Wszewilkach z
cmentarzem Wszewilek.
Część #D:
Fakty historyczne na temat kościoła Świętego Andrzeja Boboli w Miliczu:
#D1.
Historia kościoła Świętego Andrzeja Boboli w Miliczu:
Kiedy na mocy układu altransztadzkiego z cesarzem Austrii z
1707 roku, postanowiono wybudować 6 kościołów "Łaski"
dla śląskich ewangelików, wybór dla umiejscowienia
jednego z nich padł właśnie na Milicz. W owym czasie
Milicz ciągle stanowił bowiem ważne centrum usług
hotelowych dla ludzi podróżujących pomiędzy południem
i północą Europy. Pieniądze na budowę tego kościoła
ufundował margrabia Henryk Maltzan, ówczesny właściciel
pałacu w Miliczu i okolicznych dóbr. Na zlokalizowanie
kościoła wybrano miejsce w którym kiedyś stała prastara
drewniana kaplica cmentarna, jaka jednak przestała już
istnieć długo przed podjęciem budowy tego kościoła.
Wokół owej kaplicy rozciągały się niezabudowane tereny
średniowiecznego cmentarza milickiego, w owym czasie
również już nie używanego. (Cmentarz jaki w czasach
budowy tego kościoła był używany, mieścił się po przeciwnej
stronie drogi do Wrocławia, w obszarze który po drugiej
wojnie światowej zajmowany był przez budynek poczty,
posterunek milicji, szkołę podstawową nr 1, oraz dawny
szpital miejski.) Na rozlokowanie nowobudowanego
kościoła, plebanii, budynków pomocniczych, oraz
przykościelnego terenu przydzielono więc cały obszar
owego byłego średniowiecznego cmentarza. Margrabia
Henryk Maltzan, który ufundował ów kościół, nakazał także
zbudować tajny tunel podziemny wiodący z jego pałacu
do piwnic tego kościoła. Tunel ten był ciągle przechodni
w czasach zaraz po drugiej wojnie światowej. Jednak
potem został zamurowany. Miał on połączenie z całą
siecią średniowiecznych lochów i tuneli podmilickich.
#D2.
Budowa kościoła Świętego Andrzeja Boboli w Miliczu:
Budowę kościoła ewangelickiego w Miliczu rozpoczęto w 1709
roku. Projekt wykonał G. Hoffmann z Oleśnicy. Kościół
zorientowano na linii wschód-zachód, z ołtarzem zwróconym
na wschód, zaś kwadratową wieżą o wyskości 49 metrów
postawioną po stronie zachodniej. Kościół otrzymał
wystrój barokowy o konstrukcji ryglowej założonej na
planie krzyża greckiego. Jest jednonawowy, z wielobocznym
prezbiterium, oraz całym szeregiem późniejszych
przybudówek na parterze. W środku posiada trzy kondygnacje
drewnianych ampor. Większość jego dachów jest dwuspadowa,
jednak w kilku miejscach posiada on dachy trójspadowe.
Jego kwadratowa wieża zakończona jest trójkondygnacyjnym
hełmem, jaki swoim wyglądem wiernie imituje konfigurację
niezespoloną sprzężoną z całego szeregu wehikułów UFO
drugiej generacji - po szczegóły patrz podrozdział G3.1.3 z mojej
monografii [1/5].
(UFO drugiej generacji wyróżniają się ośmiobocznymi
komorami oscylacyjnymi
użytymi do ich napędu.) Budowę tego kościoła ukończono do 1714 roku.
W 1718 roku wyposażony on został w 33-głosowe organy
o bardzo pięknym brzmieniu, wybudowane przez W. Sauera.
Organy te ufundował baron Salish. Kościół posiadał też
własną plebanię i budynki pomocnicze. Jako kościół
ewangelicki służył on aż do zakończenia drugiej wojny
światowej. Zaraz po drugiej wojnie światowej w 1945 roku
przemianowano go na świątynię Rzymsko-Katolicką
pod wezwaniem Świętego Andrzeja Boboli i oddano
w gestię biskupa wrocławskiego.
Fot. #D2 (#29): Obecny kościół Świętego Andrzeja Boboli w
Miliczu - a były kosciół ewangelicki z Milicza zbudowany w
1714 roku. Został on wzniesiony w stylu architektonicznym
jaki po angielsku nazywa się stylem "tudor".
(Polacy ów styl architektoniczny zwykle nazywają
"Mur Pruski".) Ciekawostką tego stylu jest, że
najprawdopodobniej oryginalnie wywodzi się on
z chałupniczej zabudowy pobliskiej wsi Wszewilki,
a dopiero potem został podpatrzony i skopiowany
przez akademicko edukowanych architektów - co
wyjaśniłem dokładniej w punkcie #G2 strony
internetowej o wsi
Wszewilki.
(Odnotuj, że w Menu
wskazana jest odrębna strona internetowa o nazwie
Wszewilki-Milicz
która stara się informować jak zwiedzać miasto
Milicz i pobliską wieś Wszewilki. Strona
owa wskazuje nieoficjalne szlaki wędrowne
wzdłuż których można zwiedzać co ciekawsze
obiekty historyczne obu tych miejscowości,
włączając w to kościoły Milicza opisane
na niniejszej stronie internetowej. Podaje
dane kontaktowe do tamtejszych miejsc
noclegowych. Ponadto wyjaśnia także,
że najbardziej korzystny miesiąc dla
zwiedzania tych miejscowości to lipiec.
W lipcu kwitnie tam bowiem zatrzęsienie
lip napełniając powietrze oceanem
podniecających zapachów życia i miłości.
Warto więc zaglądnąć do owej strony jeśli
kogoś zainteresuje historia opisywanych tutaj
miejsc i obiektów.)
Obecnie kościół z powyższej fotografii jest świątynią
Rzymsko-Katolicką pod wezwaniem Świętego Andrzeja
Boboli (oryginalnie był on pod wezwaniem Świętego Krzyża).
Powyższa fotografia pochodzi z 2003 roku. Wykonana
została przy obiektywie aparatu skierowanym ze wschodu
na zachód. Na pierwszym planie pokazuje więc wschodnią
ścianę prezbiterium kościoła, za którą znajduje się jego
ozdobnie rzeźbiony, starodawny ołtarz.
Niniejsza strona internetowa o nazwie
Św. Andrzej Bobola
stara się opisać pełną historię tego kościoła.
Podczas pobytu w Miliczu kościół ten warto dokładnie
sobie pooglądać i obfotografować. Wszakże w świetle
opisanych w punkcie #E1 strony internetowej
wszewilki.htm
przypadków celowego choć sekretnego niszczenia
wszelkich obiektów utrwalających sobą historię
Wszewilek, należy się liczyć że już wkrótce kościół
ten nagle tajemniczo zniknie z powierzchni ziemi
pod jakąś zręczną wymówką.
Lokalizacja tego kościoła pokrywa się
z miejscem gdzie przed nim stała stara
kaplica cmentarna, natomiast w czasach
poprzedzających założenie w owym miejscu
milickiego cmentarza - stała jeszcze
starsza "kaplica drogowskazowa" wyznaczająca
miejsce gdzie od drogi do Trzebnicy oddzielała
się droga do Sułowa i do Żmigrodu.
#D3.
Słynna późno-barokowa ambona i chrzcielnica z kościoła Świętego Andrzeja Boboli w Miliczu:
Z czasem omawiany kościół zasłynął z bardzo
pięknej późno-barokowej ambony oraz chrzcielnicy
z 1720 roku. Jednak po drugiej wojnie światowej,
w 1955 roku, owa ambona i chrzcielnica przeniesione
zostały do katedry poznańskiej, gdzie znajdują
się do dzisiaj. Moim osobistym zdaniem, owe przeniesienie
okazało się raczej korzystne dla Milicza, bowiem w Poznaniu
obiekty te może podziwiać znacznie więcej zwiedzających i
turystów niż w Miliczu. W ten sposób owe obiekty rozsławiają
Milicz dosłownie na cały świat. Wielu oglądających te obiekty
w Poznaniu dowiaduje się właśnie od nich o istnieniu miasta
zwanego Miliczem. Także niemal wszystkie zagraniczne
przewodniki zawierają już informację że obiekty te oryginalnie
wywodzą się z Milicza. W dzisiejszych czasach promocja i
reklama są kluczem do sukcesu. W Poznaniu zaś owe obiekty
doskonale promują i reklamują miasto Milicz. Dlatego moim
zdaniem, przez tak długo jak Poznań będzie przyznawał kredyt
Miliczowi za powołanie do życia tak pięknych obiektów,
obiekty te powinny pozostawać w Poznaniu zaś Milicz ciągle
może być dumny z ich powodu.
#D4.
Słynny ołtarz kościoła Świętego Andrzeja Boboli w Miliczu:
Kościół ten z upływem czasu wyposażony
też został w ołtarz drewniany niezwykle
kunsztownej roboty i zapierającego dech piękna.
Ołtarz ten ostał się w kościele po wojnie w stanie nieuszkodzonym.
Stąd powojenni wierni Milicza mieli okazję jego podziwiania
podczas każdej mszy świętej. Z tego co o nim pamiętam,
ołtarz ten ogromnie wiernie imitował wygląd boczny głównej
komory oscylacyjnej
z UFO średniego typu, jaki to wygląd jest obserwowany i
pamiętany przez ludzi uprowadzanych do UFO. W centrum posiadał
więc on pojemnik imitujący samą ową komorę oscylacyjną.
Pojemnik ten otoczony był urządzeniami sterującymi i lampkami
kontrolnymi. Przebiegały przy nim kolumny imitujące słupy
pola magnetycznego i telekinetycznego wytwarzanego przez
każdy pędnik UFO. Posiadał też fragmenty czasz z osłony
pędnika UFO jakie jarzyły się złotymi iskrami indukowanymi
przez pole magnetyczne generowane w tym pędniku. W sumie,
wygląd tego oryginalnego i ogromnie pięknego ołtarza
kościoła Świętego Andrzeja Boboli w Miliczu, bardzo
wiernie ilustrował to, co dzisiejsi ludzie uprowadzani do
UFO raportują jako obserwacje pędnika głównego tych
nieziemskich wehikułów.
Ołtarz ten nie był zresztą wyjątkiem w
imitowaniu wnętrza i wyposażenia UFO.
Jak to bowiem wyjaśnione zostało w punkcie
#D16 odrębnej strony internetowej o mieście
Wrocławiu,
a także w punktach #D17, #D18 i #D19
odrębnej strony o mieście
Miliczu,
praktycznie każdy dawny kościół
chrześcijański na Ziemi wiernie
imitował sobą to co ludzie uprowadzani
do UFO odnotowali we wnętrzach
tych nieziemskich wehikułów.
#D5.
Kim był Święty Andrzej Bobola - obecny patron mojego "rodzinnego kościoła" w Miliczu oraz patron Polski:
Święty Andrzej Bobola jest jednym z kilku
świętych przyjętych na patronów Polski.
Z tego co mi wiadomo, Polska ma aż cały
szereg takich patronów. Najstarszym patronem
Polski jest Święty Wojciech - ten sam który
był zabity przez dawnych słowiańskich
pogan oryginalnie zwanych Prusakami
(tj. tych slowiańskich Prusaków dla których
"nawrócenia" król Polski sprowadził
Krzyżaków do Malborka,
jacy to Krzyżacy, po anihilowaniu słowiańskich
Prusaków, potem nazwali Prusakami sami siebie).
Ciało tamtego Świętego Wojciecha, odkupione
od owych słowiańskich Prusaków za ilość złota
równoważną jego wadze, pochowane zostało
w kościele biskupim z Rydzyna koło Leszna,
gdzie przetrwało do dzisiaj cudownie zakonserwowane.
Kolejnym patronem Polski jest Święty Stanisław -
były biskup krakowski. Jak wierzę, Andrzej Bobola
jest jednym z najnowszych takich patronów.
Wszakże za patrona Polski został on uznany
dopiero w dniu 16 maja 2002 roku.
Dobrze opracowany i informacyjny artykuł o
świętym Andrzeju Boboli zawarty jest w książce
"Encyklopedia Katolicka" TN KUL, tom I, Lublin
1973, szpalta 534-535. Dane jakie poniżej
przytoczyłem o owym świętym, stanowią
podsumowanie zawartości dokumentów
na jego temat, jakie zostały mi przesłane
do Nowej Zelandii miłym gestem naszego
Rodaka, Pana Jerzego Miazgowicza (E-mail
[email protected]).
Święty Andrzej Bobola urodził się w Strachocinie
koło Sanoka. Jako datę jego urodzin podaje się
30 listopada 1591 roku. W młodości studiował w
szkole jezuickiej w Braniewie, zaś po jej ukończeniu
wstąpił do zakonu jezuitów. W 1623 roku otrzymał
święcenia kapłańskie, poczym był kaźnodzieją
i spowiednikiem w całym szeregu kościołów z
Wilna i okolicy. Jego żarliwe i natchnione msze
oraz kazania były ogromnie popularne. Zjednał
nimi dla katolicyzmu wielu prawosławnych którzy
na jego terenie stanowili większość etniczną. Tym
jednak zraził przeciwko sobie przywódców miescowego
kościoła prawosławnego. Kiedy więc na jego terenie
wybuchło powstanie kozackie Chmielnickiego, niechęć
prawosławnych do Boboli i do jezuitów przekształciła
się w jawną wrogość. W 1657 grupa Kozaków
pochwyciła Andrzeja Bobolę i w dniu 16 maja 1657
roku uśmierciła go publicznie na rynku w Janowie.
Zadano mu powolną śmierć męczeńską poprzez
obdzieranie go ze skóry i powolne wbijanie w
niego dwóch szabli - jedną w lewą rękę, drugą
zaś w kark. Szable te przedstawiane potem były
jako symbole jego męczeństwa na jego ikonach.
Po śmierci jego ciało złożono w krypcie kościoła
jezuitów w Pińsku, poczym o nim zapomniano.
Przez przypadek w 1702 roku odkryto jednak że
ciało Andrzeja Boboli przeszło jakąś cudowną
mumifikację i po wielu latach ciągle wyglądało
jakby uśmiercone było tylko kilka godzin
wcześniej. Ciało to stało się więc rodzajem
ciekawostki, zagadki i osobliwości. Zaczęto
je przewozić z miejscowości do miejscowści,
wszędzie wzbudzając nim sensację. I tak w 1808
roku jego ciało przewieziono do Płocka, zaś w
1922 roku przewieziono je do Moskwy gdzie
umieszczone było na Wystawie Ludowego
Komisariatu Zdrowia. W 1924 roku przewieziono
je do Rzymu, gdzie w 300 rocznicę jego śmierci
papież Pius XII promulgował poświęconą mu
encyklikę Invicti athletae Christi. Po
zostaniu kanonizowanym na świętego, relikwie
tego świętego powróciły do Polski w dniu 17
czerwca 1938 roku . W Polsce początkowo złożono
je w Warszawie w kaplicy domu jezuitów przy
ulicy Rakowieckiej . Po wybuchu wojny kaplice
i kościoły w których relikwie te były okresowo
przechowywane aż kilkakrotnie były niszczone
i palone, jednak trumna z ciałem Andrzeja Boboli
zawsze jakimś cudem ocalała - tyle że musiano
przenosić ją w inne miejsca. Po wojnie, w dniu
17 kwietnia 1988 roku, relikwie Andrzeja Boboli
złożono w specjalnie dla nich wybudowanym
Sanktuarium przy ulicy Rakowieckiej - gdzie
spoczywają do dzisiaj.
Święty Andrzej Bobola stał się jedną z wiodących
postaci kościoła katolickiego w ustanowieniu
tzw. "Kultu Maryjnego". (Jak zaś upominają
nas o tym np. punkty #G1 i #J2.2.2 strony
morals_pl.htm,
czy punkty #J3, #D1 i #C7 strony
malbork.htm,
ów "Kult Maryjny" jest sprzeczny z nakazami Boga.)
Najważniejszym bowiem owocem życia Boboli,
który to owoc później zadecydował o powołaniu
go na patrona Polski, było spowodowanie przez niego,
że Matka Boska została ślubowana na Królową Polski.
Zdarzeniem które bezpośrednio wiodło do owych
ślubów, było objawienie doświadczone w dniu
17 sierpnia 1617 roku przez 80-letniego włoskiego
misjonarza jezuickiego, ojca Juliusza Mancinelli.
Mianowicie, ukazała się mu Matka Boska i mu
poleciła, aby nazwał ją "Królową Polski". Szerszy
opis owego zdarzenia zawiera punkt #J4 strony
malbork.htm.
Kiedy treść tego objawienia rozeszła się po świecie,
Andrzej Bobola wziął je sobie bardzo do serca
i zaczął rozgłaszać w swych natchnionych
kazaniach, że Matka Boża pragnie zostać
Królową Polski. Zbiegiem okoliczności w
1655 roku Jasna Góra została też cudownie
wybroniona przed Szwedami - co według
ówczesnej opinii odbyło się właśnie za
sprawą Maryi. To z kolei wyzwoliło cały
łańcuch zdarzeń który w dniu 1 kwietnia 1656
roku zaowocował tzw. "ślubami lwowskimi"
w których król Polski Jan Kazimierz po raz
pierwszy uroczyście nazwał publicznie Matkę
Bożą "Królową Korony Polskiej". Treść tego
ślubowania przygotował, opracował i napisał
właśnie Andrzej Bobola. Już po śmierci Boboli,
w 1764 roku sejm Polski w swoich ustawach
nazwał Matkę Bożą Częstochowską Królową Polski.
W 1920 roku rola Matki Bożej jako "Królowej Korony
Polskiej" została oficjalnie potwierdzona przez
Stolicę Apostolską. W taki oto sposób, dzięki
zabiegom zainicjowanym przez Andrzeja Bobolę,
na przekór stania się z czasem republiką i
demokracją, Polska faktycznie do dzisiaj posiada
własną królową, do której to roli zaochotniczyła
sama Matka Boża. Jak też każdy może o tym
się przekonać z lekcji historii, w trudnych czasach
(których Polska ma zaskakująco wiele), owa
Królowa demonstruje, że NIE pozostawia Polski
bez opieki. Z kolei sam Andrzej Bobola stał się
patronem mojego "rodzinnego kościoła" w Miliczu.
Jego zaś wkładem do historii pozostanie, że w
efekcie swych działań doprowadził on do
ukoronowania Matki Boskiej na Królową Polski.
Formułując swoją filozofię
totalizmu
ja od dawna już odnotowałem, że cokolwiek Bóg
czyni, zawsze dokonuje tego w sposób jaki ma
inspirować ludzi do zadawania sobie pytań w
rodzaju "dlaczego", "jak", "co to potwierdza",
itp., a następnie do znajdowania odpowiedzi
na te inspirujące pytania. Jak też łatwo odnotować,
życie świętego Andrzeja Boboli silnie inspiruje
do zadawania takich właśnie pytań. Wszakże
pierwsze z nich które od razu się nasuwa, to
"dlaczego ktoś kto okazał się aż tak instrumentalny
w koronowaniu Matki Bożej na Królową Polski
musiał zginąć w aż tak męczeński sposób?"
Każdy bowiem człowiek który by doprowadził do
ukoronowania na królową choćby najmniej wdzięcznej
żyjącej kobiety, zapewne spędziłby resztę swego życia
w bogactwie i poważaniu. A Matka Boska posiada
przecież znacznie większe możliwości okazania
swej wdzięczności niż jakakolwiek żyjąca kobieta.
Jeśli więc Andrzejowi Boboli, pomimo jego zasług,
nie została oszczędzona męczeńska śmierć,
najwyraźniej Bóg potrzebował jego przykładu
do zainspirowania w nas ogromnie istotnego
pytania "dlaczego" oraz do poszukiwania
odpowiedzi na owo pytanie. Ja faktycznie też
szukam odpowiedzi na owo pytanie - jako przykład
patrz treść punktu #D1 ze strony
malbork.htm.
Być może że nawet znalazłem już częściową
odpowiedź na owo pytanie "dlaczego" - i że
opisałem ją albo w punkcie #G3 swej strony internetowej
eco_cars_pl.htm,
albo też w punkcie #B1.1 totaliztycznej strony o nazwie
antichrist_pl.htm.
Jednak poznanie odpowiedzi na owo pytanie "dlaczego"
jest najwyraźniej aż tak istotne dla całej naszej cywilizacji,
że Bóg inspiruje jej poszukiwanie również poprzez
wymowne pokierowanie losami całej Polski zaraz po
tym jak Matka Boża została Królową Polski. Wszakże
od chwili objęcia przez nią królowania, Polska
jest nieprzerwanie trapiona wszelkimi możliwymi
nieszczęściami.
Niemal bez przerwy wykrwawiają
ją najazdy, wojny, zabory, powstania, dyktatorskie
rządy, itp., itd. Przez jakiś okres czasu Polska
przestała nawet wogóle istnieć. Ateiści zapewne
by więc tu argumentowali, że nawet najmniej zdolna
żyjąca królowa, gdyby tylko poświęciła nieco uwagi
dobru kraju nad którym panuje, byłaby w stanie
swoimi rządami uchronić Polskę i jej mieszkańców
przed nadejściem aż tylu i aż tak poważnych nieszczęść.
Musi więc istnieć jakiś ogromnie istotny powód dla
którego losy Polski po objęciu królowania przez samą
Matkę Bożą stały się aż tak męczeńskie. Ja osobiście
wierzę, że powodem tym jest danie ludziom do
zrozumienia aby naprawdę zaczęli zwracać uwagę
i aby zaczęli brać sobie do serca to co wyjaśniłem
w punkcie #G3 swej strony internetowej
eco_cars_pl.htm
i w punkcie #B1.1 totaliztycznej strony o nazwie
antichrist_pl.htm.
Dlatego powinniśmy w końcu zrozumieć, że przez
aż tak długo aż każdy człowiek na Ziemi osobiście
nie nabierze przekonania do istniejącej odpowiedzi
na owo ogromnie istotne pytanie "dlaczego", oraz
osobiście nie zacznie odpowiedzi tej wdrażać w
swoim codzinnym działaniu, losy wielu ludzi na
świecie, a także losy wielu krajów naszej planety,
będą powtarzalnie kopiowały los świętego
męczennika Andrzeja Boboli, a także los
umęczonego kraju zwanego Polska.
Część #E:
Ciekawostki i folklor na temat kościoła Świętego Andrzeja Boboli w Miliczu:
#E1.
Pozostałości średniowiecznego cmentarzyska wokół kościoła Świętego Andrzeja Boboli:
Fakt że
na obszarze otaczającym obecny kościół Świętego
Andrzeja Boboli faktycznie istniał kiedyś średniowieczny
cmentarz, potwierdzany jest przypadkowym odkryciem
z około 1955 roku. Podczas robót ziemnych z okazji
przeprowadzania jakiejś instalacji, odkopano wówczas
dwa średniowieczne groby komorowe z pełną zawartością.
Groby te miały kształt jakby niewielkich wydłużonych
piwniczek o sklepieńku i ściankach bocznych w kształcie
łuku romańskiego. Jako materiał na ich budowę użyta
była miejscowa "ruda darniowa". To zaś oznaczało,
że pochodziły one jeszcze z okresu poprzedzającego
wybudowanie pierwszej cegielni milickiej, czyli z okresu
przed 14 wiekiem. Ponadto ich kształt oraz uformowanie
były zupełnie nietypowe dla Polski. Osobiście nie jest
mi wiadomo aby przed 14 wiekiem budowane były w
Polsce tego typu grobowce komorowe. Jedyne miejsce
gdzie widziałem dokładnie takie same grobowce był
północny Cypr. To zaś zapewne oznacza, że w omawianych
tu grobowcach pochowani byli jacyś kupcy lub podróżni
przybyli do Milicza gdzieś z obszaru Morza Śródziemnego,
którym albo się zmarło w drodze, albo też którzy zostali
śmiertelnie poranieni przez jakichś milickich bandytów.
* * *
Pechowo dla
naszej znajomości historii Milicza, odkrycie tych starych
grobów komorowych nastąpiło w czasach, kiedy takie
znaleziska traktowane były z lekceważeniem i nikt nie
zapraszał archeologów dla ich przebadania. Po odkryciu
więc że stoją one na drodze właśnie układanej instalacji,
zostały one po prostu rozłupane, zaś ich gruzy usunięte.
Co zaś z nich ostało się zniszczeniu zostało to potem
ponownie przysypane ziemią. Ich rozłupanie umożliwiło
jednak oglądnięcie zawartości przez postronnych ciekawskich
(takich jak ja). O ile dobrze pamiętam, owe stare groby
zlokalizowane były mniej więcej w obszarze, jaki na zdjęciu
"Fot. #D2 (#29)" powyżej zajmowany jest obecnie przez ów
niewielki trawnik widoczny przy prawym marginesie tego
zdjęcia.
#E2.
Rzekomy "skarb" z kuli nad kościołem Świętego Andrzeja Boboli w Miliczu:
W czasach
zaraz po drugiej wojnie światowej wśród mieszkańców
Milicza krążyły opowieści o rzekomym "skarbie" który
jakoby miał się znajdować w dużej mosiężnej kuli która
umieszczona jest na samym szczycie wieży kościoła
Świętego Andrzeja Boboli (kula ta służy za podstawę
szczytowego krzyża). Ktoś gdzieś miał jakoby wyczytać
czy usłyszeć, że podczas oryginalnej budowy owego
kościoła, do kuli owej włożono "akt fundacyjny" wraz z
pełnym kompletem ówczesnych złotych i srebrnych
monet i medali. (Szacując po ilości srebrnych i złotych
monet i medali jakie istniały w obiegu w latach 1709 do
1714, "skarb" ów zawierałby zapewne kilka kilo owych
wartościowych kruszców.) W owym czasie Milicz był
mieściną, gdzie niemal wszyscy znali wszystkich. Co
więc zaprzątnęło umysł jednej osoby, już wkrótce było
na ustach wszystkich pozostałych ludzi. Przy okazji więc
remontu dachu na wieży tego kościoła, odbywającego
się około 1957 roku, zdjęto ową kulę i zbadano jej
zawartość. Z tego co słyszałem, podobno okazało się
wówczas, że były w niej zawarte jedynie stare gazety.
Żadnych złotych ani srebrnych monet ani medali w niej
nie znaleziono. Interesujące więc, czy ów "skarb" został
już wcześniej znaleziony przez kogoś innego, czy też
faktycznie dla zmylenia ewentualnych poszukiwaczy,
publicznie pisano że znajduje się on w owej kuli,
podczas gdy faktycznie ukryty on został w innym
bardziej sekretnym miejscu tego kościoła.
* * *
Tak nawiasem
mówiąc, to owe kule lub dyski jakie zawieszane są ponad
dachem niemal każdego kościoła, faktycznie wywodzą się
z dawnych obserwacji UFO. (W dawnych czasach UFO i
UFOnautów uważano za istoty nadprzyrodzone - co wyjaśniam
dokładniej na stronie internetowej
UFOnauci,
a także w podrozdziale V9.1 mojej nieco starszej
monografii [1/4]
zawierającym formalny dowód naukowy, że "religijne diabły to
dzisiejsi UFOnauci".) Mianowicie, kule te lub dyski imitują kuliste
lub dyskoidalne wehikuły UFO małego typu, jakie zaobserwowano
kiedyś że zawisały one ponad pędnikami główymi cygara
złożonego z wielu wehikułów UFO dużego typu, a imitowanego
przez całą wieżę danego kościoła. To właśnie z tego powodu,
wierzchołki wież kościelnych (a także świątyń muzułmańskich)
zawsze upodabniane są do wyglądu tzw. "konfiguracji niezespolonych"
lub "konfiguracji semizespolonych" sprzęganych z wielu UFO
a opisywanych w podrozdziałach F3.1.3 i F3.1.2 mojej monografii
[1/4] udostępnianej nieodpłanie m.in. za pośrednictwem tej strony
internetowej. Najbardziej wierna imitacja wehikułów UFO przez
owe zakończenia wież kościelnych istnieje we wrocławskiej
katedrze pokazanej na zdjęciu "Fot. #D1" ze strony internetowej
Wrocław.
Owe dyski na wierzchołkach obu wież katedry wrocławskiej
imitują sobą bowiem nie tylko wygląd zewnętrzny błyszczących
dyskoidalnych UFO drugiej generacji, ale również wygląd
czarnych ośmiobocznych komór oscylacyjnych widocznych
w centrum pędników głównych tych UFO.
Część #F:
Podziemia kościoła Świętego Andrzeja Boboli:
#F1.
Podziemne miasto pod Miliczem i jego połączenie z kościołem Świętego Andrzeja Boboli:
Motto:
"Pod Miliczem ukrywa się drugie podziemne miasto."
Gdyby w niewielkim
Miliczu
ziemia nagle stała się przeźroczysta, wówczas
jego zaskoczeni mieszkańcy nagle ujrzeliby że
pod fundamentami ich miasta ukrywa się faktycznie
jeszcze jedno miasto. Jest nim labirynt podziemnych
tuneli które sekretnie łączą ze sobą najważniejsze
budynki Milicza. W czasach kiedy byłem jeszcze
małym chłopcem o labiryncie owych tuneli mówiło
się w Miliczu zupełnie otwarcie. Nadal też istniały
wówczas liczne do niego wejścia. Potem wejścia
te stopniowo były zamurowywane. Do jakiejś
połowy lat 1960-tych nie ostało się otwarte
nawet jedno z nich. Ponadto ludzie którzy
zwiedzali te tunele, lub coś ważnego na ich
temat wiedzieli, w najróżniejsze tajemnicze
sposoby znikali z tego świata. Czy wszystko
to było tylko zbiegiem okolicznosci - postaram
się bliżej objaśnić w punkcie #F3 tej strony.
Jak to wyjaśniłem już wcześniej, w podziemiach
kościoła Świętego Andrzeja Boboli w Miliczu
zaraz po wojnie istniało otwarte wejście do systemu
podziemnych tuneli pod Miliczem. Wejście to
jednak zostało zamurowane w latach 1950-tych.
Cały ów labirynt tuneli pod Miliczem opisałem
też dokładniej na odrębnej stronie o samym
Miliczu -
patrz tam punkty #D4 i #D5, oraz podpisy pod
"Fot. #D3", "Fot. #D5", "Fot. #D7", "Fot. #D8", "Fot. #D28",
oraz "Fot. #D29". (Szczególnie podpis pod
rysunkiem "Fot. #D29" opisuje połączenie
całego labiryntu tuneli pod Miliczem z
podziemiami kościoła Świętego Andrzeja
Boboli.)
Powinienem tutaj dodać, że niewielki tunelik ma
również się znajdować w pobliskiej do Milicza wsi
Wszewilki.
We Wszewilkach tunel ten biegł prosto jak strzała
od byłego kościółka romańskiego we Wszewilkach,
do cenrum cmentarza w lesie przy Wszewilkach,
gdzie jego sekretny wylot miał się znajdować ukryty
w jednym z grobowców. Opis tego tuneliku zawarty
jest m.in. w punkcie #C2 odrębnej strony o wsi
Wszewilki,
a także w punkcie #C5 niniejszej strony.
#F2.
Podziemia kościoła Świętego Andrzeja Boboli w Miliczu oraz ich połączenie z systemem tuneli pod Miliczem:
W czasach tuż po drugiej wojnie światowej,
podziemia kościoła ewangelickiego z Milicza
(tego ze zdjęcia "Fot. #D2 (#29)" powyżej) dostępne
były dla ciekawskich. Tyle tylko, że w owym
czasie sam kosciół był już przemianowany
na kosciół rzymsko-katolicki pod wezwaniem
Świętego Andrzeja Boboli. Te osoby które
wchodziły wówczas do owych podziemi
opowiadały, że podziemia te zapełnione
były stosami starych trumien.
W owym czasie istniał jeden makabryczny
szczegół jaki im rzucał się w oczy w owych
podziemiach kościoła. Było to wysuszone i
zmumifikowane ciało w niemieckim mundurze,
przybite bagnetem z rosyjskiego karabinu
do jednej z tych trumien. Niemiec ten zapewne
był uczestnikiem owego miniaturowego
garnizonu niemieckiego, jaki w milickim
ratuszu przeciwstawił się nacierającym
Rosjanom. Podczas gdy jego towarzysze
broni zostali wybici do nogi - tak jak jest
to dokładnie opisane w punkcie #C1 z
odrębnej strony poświęconej
bitwie o Milicz,
on zapewne uciekł z ratusza tunelem
podziemnym jaki w owych czasach łączył
ratusz z owym kościołem ewangelickim.
Potem ukrywał się przed Rosjanami
właśnie w podziemiach tego kościoła.
Niestety dla niego, nie było to dalekowzroczne
posunięcie, bowiem wiadomo że po zdobyciu
jakiegoś miasta maruderzy ze zwycięskiej
armii zawsze najpierw plądrują kościoły w
poszukiwaniu złota liturgicznego (kościoły
wszakże wypatrzyć najłatwiej po ich wieżach).
Pechowo więc dla niego, został on tam
przez Rosjan wykryty. Rosjanie przybili
go bagnetem do stosu owych drewnianych
trumien. Bagnet został następnie obłamany,
tak że ciało owego Niemca zwisało z trumien.
Wkrótce potem wyschło jak mumia. Przez kilka
następnych lat ów nieboszczyk w niemieckim
mundurze był makabryczną atrakcją dla
odwiedzających te podziemia.
Wysoce interesujące
w tych zdarzeniach jest
ujawnienie zjawiska owej naturalnej zdolności
podziemi kościoła Św. Andrzeja Boboli do
mumifikowania zwłok. Nie każde bowiem miejsce
i nie każde podziemia na Ziemi posiadają ową
zdolność. Faktycznie jest ona raczej unikatem.
Przykładowo, w starożytnym Egipcie uważano ją
za aż tak cenną, że aby ją uformować technicznie
odwoływano się tam do mozolnego budowania
ogromnych piramid. Ciekawe co w milickim
kościele powoduje pojawienie się tego
rzadkiego zjawiska.
Fot. #F2 (#3) : Wygląd typowego podziemnego tunelu z okresu średniowiecza.
Powyższy tunel dostępny jest dla zwiedzających w Kłodzku. Wejścia do niego znajdują się
przy kłodzkim ratuszu oraz pod twierdzą kłodzką. Jest on dobrze oświetlony, zabezpieczony
przed zabłądzeniem, oraz pełen średniowiecznych eksponatów, warty więc zobaczenia - gorąco
zachęcam. Cały labirynt średniowiecznych tuneli bardzo podobnych do powyższego znajduje się
również pod Miliczem. W czasach aż do zakończenia drugiej wojny światowej tunele te były
przechodnie i utrzymywane w dobrym stanie technicznym. Istniało wówczas otwarte połączenie
tunelowe pomiędzy podziemiami każdego kościoła Milicza, w tym kościoła ewangelickiego z
fotografii "Fot. #D2 (#29)" powyżej, z całym systemem pozostałych tuneli podmilickich. Potem
jednak wejście z podziemi kościoła do owego systemu tuneli zostało zamurowane.
#F3.
Bogate skarby czy ogromnie ważna tajemnica - co naprawdę jest ukryte w podziemiach Milicza:
Motto:
"Każda twierdza jest tym zacieklej broniona im coś cenniejszego w sobie ukrywa."
Ja osobiście wierzę, że coś ogromnie
ważnego zostało dobrze ukryte w
labiryncie podziemnych tuneli Milicza.
Jest to coś na tyle ważnego, że już przez
ponad 70 lat ktoś nieustannie wkłada
ogromnie wiele trudu aby tego czegoś
ludzie nie znaleźli. Oczywiście, należy
zadawać sobie pytanie jakie fakty
potwierdzają, że coś ważnego faktycznie
istnieje ukryte w owych podziemiach.
Ano jest aż kilka owych faktów. Żaden
też z nich nie stoi w sprzeczności ani z
metodami działania (tzw. "modus operandi" albo
"rules of engagement")
"Wilkołaków" opisywanych w punkcie
#E2 odmiennej strony o nazwie
wszewilki.htm,
ani z faktami historycznymi które są nam
już znane. Przeglądnijmy te fakty. Oto one:
1. Uparte pogłoski że podziemia Milicza
ukrywają coś ogromnie ważnego i cennego.
Zaraz po wojnie wśród mieszkańców Milicza
krążyły liczne pogłoski, że w podziemnych
tunelach ukryte zostało coś ogromnie cennego.
Jako źródła owych cenności typowo wskazywano
historyczne wydarzenia, przykładowo najazd
Husytów na Milicz - po którym nie ocalał nikt
z tych co wiedzieli gdzie zostały zamurowane
kosztowności bogatego, bo biskupiego, Milicza
(patrz punkt #D30 odrębnej strony o nazwie
milicz.htm),
a także ucieczka Maltzanów - którzy nie zdążyli
zabrać swoich cenności, a podobno też je
zamurowali w podziemiach (ja wprawdzie
słyszałem że w podziemiach swego pałacu,
a nie Milicza - chyba że miano wówczas na
myśli milickie tunele przebiegające pod ich
pałacem). Krążą też opowieści, że w ostatnich
dniach wojny niemieccy wojskowi też ukryli
jakiś skarb w podziemnych lochach Milicza.
Zaraz po wojnie wielu też ludzi z Milicza
poszukiwało owych cenności - nigdy nie
słyszałem jednak aby ktoś znalazł coś naprawdę
wartościowego. Co ciekawsze, sekretne poszukiwania
prowadzone były w owych lochach nawet przez
komunistyczne władze - a te zapewne miały do
swej dyspozycji źródła informacji na jakich mogły
polegać.
2. Tajemnicze poznikanie wszystkich wejść
do milickich podziemi. Wejścia do systemu
podziemnych tuneli pod Miliczem w jakiś dziwny
sposób nagle poznikały. A w czasach zaczynania
mojej szkoły podstawowej (tj. w latach 1950-tych)
wejść tych było sporo. Do czasu jednak gdy ukończyłem
tą szkołę i zaczynałem liceum, ocalały tylko dwa z nich
(tj. w ruinach zamku i z piwnic wypalonego ratusza).
Jednak i te zniknęły do czasu zanim ukończyłem liceum
Poznikanie owych wejść bardzo wyraźnie przypomina
mi nagłe poznikanie wejść do tuneli pod Babią Górą -
które według legend także kryją jakąś ważną dla
ludzkości tajemnicę - po opisy tamtych tuneli patrz
traktat [4c] o tunelach spod Babiej Góry.
Z wejść do tuneli pod Miliczem o których nadal
pamiętam, najczęściej używane i najschludniejsze
znajdowało się w piwnicy kamienicy położonej
w przybliżeniu naprzeciwko jedynej kiedyś w
Miliczu księgarni, która w dawnych czasach
znajdowała się na jednokierunkowej uliczce
wylotowej z milickiego rynku - po więcej szczegółów
patrz punkt #D5 na mojej stronie o nazwie
milicz.htm.
Wejście to zostało jednak zamurowane jeszcze
w latach 1950-tych. Inne często używane
wejście było w rodzaju jakby "klatki schodowej"
z wnętrza muru milickiego Zamku (nie mylić z
Pałacem w Miliczu), w południowo-wschodnim
rogu tego Zamku. Także i ono zostało zawalone
gruzami w latach 1960-tych. Istniało też wejście
do tuneli w studni milickiego Zamku (zawalonej
i zniszczonej w 1960-tych) - studnia ta znajdowała
się na dziedzińcu Zamku. Inne wejście do tuneli
było w piwnicach ratusza spalonego w ostatniej
fazie wojny - po szczegóły patrz punkt #C1 na stronie o nazwie
bitwa_o_milicz.htm.
Obecnie piwnice te są zabetonowane pod
dreptakiem milickiego rynku. Kolejne wejścia
były w podziemiach kościoła Św. Andrzeja
Boboli, w podziemiach Pałacu w Miliczu, oraz
w grobowcu Margrabiego Maltzana. Wszystkie
te wejścia zostały jednak systematycznie zniszczone.
W chwili obecnej sytuacja jest taka, że aby dostać
się do owych tuneli, raczej konieczne byłoby
"wkopywanie" się do nich, zamiast szukanie
ich pozawalanych wejść. Trzebaby więc np.
najpierw znaleźć ich przebieg za pomocą
tzw. "ground-penetrating radar", a dopiero
potem do nich się "wkopać".
3. Niewyjaśnione śmierci wszystkich którzy
wiedzieli zbyt wiele na temat owych tuneli.
W sposób niezwykle systematyczny, praktycznie
wszyscy autochtoni z okolic Milicza, którzy wiedzieli
cokolwiek na temat owych tuneli, zostali wymordowani
jeden po drugim. Ich sekretne morderstwa opisałem
w punktach #E1 i #E2 na odrębnej stronie o nazwie
wszewilki.htm.
Co jednak jeszcze bardziej zastanawia, to że wygląda
iż także i ludzie którzy przeszukiwali owe tunele w
czasach zaraz po wojnie (kiedy były one jeszcze
dostępne) też zostali wyprawieni w ekspresowym
tempie na tamten świat jeszcze w czasach swojej
młodości. Przykładowo, w młodym wieku umarł
m.in. i Zbyszek o którym piszę w podpisie pod
"Fot. #D3" ze strony o nazwie
milicz.htm.
4. "Sadzenie lasu wokół drzewa jakie chce
się ukryć." W Polsce czasami stosowana
jest strategia, której najlepszym wyrażeniem jest
powiedzenie "jeśli chcesz
ukryć drzewo, wówczas posadź wokół niego cały las".
Otóż jeśli ktoś
obserwuje uważnie co się dzieje na różnych forach
w Internecie, wówczas nie powinien mieć wątpliwości,
że wokół sprawy tuneli pod Miliczem sadzony jest
właśnie cały las. W ramach przykładu warto sobie
zaglądnąć na forum
tropiciele-tajemnic.com.
* * *
Moim zdaniem powyższe przesłanki wyraźnie
wskazują, że coś naprawdę ważnego ukrywane
jest w podziemiach milickich tuneli. Czy jednak
jest to skarb - tego nie jestem pewien. Wszakże
zamiast go ukrywać - ktoś raczej by go zrabował.
Ja osobiście wierzę, że tym ukrywanym czymś
są jakieś ciężkie obiekty (np. historyczne archiwa
kościelne, czy duże zabytkowe obiekty muzealne)
potwierdzające przeszłość Milicza i Wszewilek -
np. obiekty ukryte przez Maltzanów, albo też
sprzęt wojskowy używany przez organizację
"Wilkołaków". Wszakże łatwo sobie wyobrazić
co by się stało, gdyby np. informacje o "Wilkołakach"
zawarte w punkcie #E2 odmiennej strony o nazwie
wszewilki.htm,
nagle zostały potwierdzone odkryciem takich
artyfaktów. Jak np. wyglądałyby wówczas
opinie tych oszczerców którzy w Internecie
od dawna wyżywają się na ten temat.
Część #G:
Dotknięcia nadprzyrodzoności z okolic Milicza:
#G1.
Sapieha z okolic Milicza - czyli latający
"czarnoksiężnik" z ogromnymi nietoperzymi skrzydłami:
Motto:
"W każdym opowiadaniu ukrywa się ziarenko prawdy."
Każdy obszar świata posiada swoje
sposoby straszenia tych dzieci, które
są nieco niegrzeczne, jednak nie na
tyle niegrzeczne aby zasługiwały
na klapsa. Jeśli dobrze pamiętam,
to w latach 1970-tych we
Wrocławiu
można było efektywnie nastraszyć niemal
każde dziecko, poprzez przypomnienie
mu "czarnej ręki".
Dlaczego jednak dzieci Wrocławia okropnie
bały się wówczas owej przypominanej im
"czarnej ręki", na zawsze to pozostanie
dla mnie niewyjaśnione. (W październiku
2020 roku zostałem jednak zaszokowany,
kiedy w porannym programie telewizji NZ
jakaś kobieta wzmiankowała iż jej dzieci
panicznie boją się "black hand" -
co znaczy właśnie "czarna ręka". Niestety,
NIE wyjaśniła nic na ten temat, tak że sprawa
powodu dla którego dzieci obecnie aż dwóch
znanych mi krajów, tj. PL i NZ, boją się
"czarnej ręki" staje się dla mnie coraz
bardziej intrygującą tajemnicą wartą próby
wyjaśnienia.) W czasach kiedy ja byłem mały,
dzieci z okolic Milicza (m.in. z obszaru włączającego
Wszewilki,
Stawiec, Cieszków, aż do okolic Krotoszyna),
straszone były ostrzeżeniem
"Sapieha leci".
Ostrzeżenie owo wywodziło się jednak
ze znacznie dawniejszych czasów.
Z opowiadań rodzinnych wiadomo
mi bowiem, że tym samym ostrzeżeniem
straszono już w tamtych okolicach
pokolenie moich rodziców kiedy
ono było dziećmi. To zaś oznacza,
że ów latający "Sapieha" grasował
w okolicach obecnej gminy milickiej
nie później niż w początkach XX
wieku. (Równie dobrze mógł jednak
grasować tam jeszcze wcześniej -
nie jest mi bowiem wiadomo jak
i kim straszono tam pokolenie
rodziców moich rodziców - kiedy
ci ciągle byli dziećmi.) Ja
poszukiwałem jakichś informacji
pisanych na temat odrażających
zachowań kogoś z rodziny Sapiehów
z tamtych okolic - które to
zachowania dostarczyłyby jakiejś
wskazówki co do pochodzenia tego
dziwnego ostrzeżenia. Nie znalazłem
jednak nic konkretnego. (Jeśli ktoś
z czytelników wie coś na ten temat
to prosiłbym o danie mi znać.)
Jedyne co znalazłem to opis legandy
"O księciu Sapieże, chytrym krawczyku
i diabłach" zawarty m.in. na stronie
internetowej
krotoszyn.pl/legendy.html,
a wywodzący się z książki [F1] pióra
Stanisław Świrko, "Orle gniazdo:
Podania, legendy i baśnie wielkopolskie"
(Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1969,
strony 201-204). Posądzam jednak że
książę Piotr Sapieha z Koźmina, który
jest główną postacią owej legendy, nie ma
nic wspólnego z ostrzeżeniem "Sapieha
leci" używanym w okolicach Milicza -
na przekór że wszystkie te miejscowości
leżą w "zasięgu patrolowych lotów
tego samego czarnoksiężnika".
Według tego co mi wiadomo na temat
owego ostrzeżenia "Sapieha leci",
to ów Sapieha miał być miejscowym
"czarnoksiężnikiem" żyjącym gdzieś
w tamtych okolicach i znanym lokalnym
ludziom. Miał on mieć ogromne skrzydła
jak nietoperz. Skrzydeł tych używał
nocami podczas lotów patrolowych
nad "swoim" obszarem. W lotach
tych poszukiwał samotnych ofiar jakim
przyszło albo podróżować gdzieś nocą
albo też dokonywać jakichś nocnych
prac. Po znalezieniu ofiary zwykle pastwił
się nad nią na najróżniejsze sposoby,
usiłując jakoś spowodować śmierć
takiej ofiary. Śmierć tą powodował
jednak NIE poprzez osobiste zamordowanie
tej ofiary, a poprzez albo zastraszenie
jej na śmierć (np. aż do spowodowania
ataku serca), albo też poprzez
zapędzenie jej strachem do jakichś
bagien, wody, jamy, czy starej studni,
gdzie ofiara ta topiła się w efekcie
panicznej ucieczki. Zimą miał podobno
zwyczaj zapędzać swoje ofiary w bezludzie,
gdzie umierały one z zimna, strachu
i wyczerpania. Podobno potrzebował on
owych śmierci nic mu niewinnych ludzi
aby podtrzymywać swoje magiczne moce.
Sposób mordowania ofiar przez "czarnoksiężnika
Sapieha" pokrywał się więc z obecnie nam
znanym sposobem na jaki dzisiaj mordują
ludzi UFOnauci. Jak to bowiem wyjaśniłem
na stronach o
zniszczeniowych użyciach wehikułów UFO,
a także o
bandytach w naszym własnym gronie,
UFOnauci także niemal nigdy nie zabijają
bezpośrednio. Raczej zawsze wywołują lub
sprowadzają coś, co spowoduje śmierć danej
ofiary. Tak, że wina za daną śmierć zawsze
spada na to coś, a nie na UFOnautów.
Oczywiście, owo coś co uśmierca dla
UFOnautów, też za każdym razem jest
czymś innym. Dla indywidualnych ludzi jest
to albo śmiertelna choroba, np. rak, albo
też sprytnie zaaranżowany "wypadek".
Natomiast dla śmierci zbiorowych zawsze
jest to jakaś katastrofa lub odpowiednio
nasterowane siły natury. Przykładowo,
w przypadku
zawalenia przez UFO hali w Katowicach
było to zgniecenie dachu owej hali siłami
magnetycznymi, jakiego dokonał niewidzialny
dla ludzkich oczu wehikuł UFO. W przypadku
odparowania przez UFO budynków WTC
był to rzekomy atak terrorystyczny. Natomiast
w przypadku
zaindukowanego eksplozją UFO tsunami z dnia 26 grudnia 2004 roku
była to podwodna eksplozja wehikułu UFO.
Podobnie jak większość z nas, kiedy już
wyrosłem z wieku w którym owo straszenie
miało na mnie jakiś efekt, traktowałem
te opowiadania z okolic Milicza o
"czarnoksiężniku" zwanym Sapieha,
tak jak każdy je dzisiaj traktuje -
tj. z przymrużeniem oka. Jednak
sprawa uległa sporemu pokomplikowaniu
kiedy wyemigrowałem z Polski i stwierdziłem
że ludowe opowiadania o dokładnie takich
samych szatańskich istotach z nietoperzymi
skrzydłami znane są w folklorze ludowym
praktycznie całego świata. Istoty te znane
są nawet na wyspach zupełnie odciętych
od reszty świata. Co ciekawsze, większość
precyzyjnych szczegółów owych istot
dokładnie się powtarza w folklorach
z całkowicie odmiennych części świata.
Ponieważ logicznie trudno sobie wyobrazić
aby dawni ludzie zamieszkujący odrębne
części świata "pozmawiali się ze sobą"
i wszyscy oni opisywali w swej zmowie
dokładnie te same istoty, jedynym innym
wytłumaczeniem dla takiej wszechobecności
tych samych szczegółów u owych szatańskich
istot, jest że istoty takie faktycznie
istniały. Co ciekawsze, różni ludzie
twierdzą, że spotykają je czasami
nawet obecnie.
Za pośrednictwem materiału ilustracyjnego
jaki teraz przytoczę poniżej, chcę tutaj
udokumentować, że istoty w rodzaju
"czarnoksiężnika" Sapieha z okolic Milicza
faktycznie znane są praktycznie we wszystkich
kulturach i we wszystkich obszarach świata.
We wszystkich też opisach istoty te posiadają
te same kluczowe cechy - na przekór że
w zależności od lokalnego kolorytu i kultury
cechy te prezentowane są na nieco odmienne
sposoby. Oto więc ów materiał ilustracyjny:
Fot. #G1 (#4a-c): Żeński "diabeł" z trzema palcami i jakby
skrzydłami nietoperza. Aby umożliwić lepsze przyglądnięcie
się szczegółom jej skrzydeł i łap z trzema krogulczymi
szponami, pokazana jest ona z dwóch kierunków. (Dalsze
wyjaśnienia na jej temat zawarte są w podpisie pod
"Fot. #K2" z mojej odrębnej strony internetowej o nazwie
evolution_pl.htm.)
Podobno to takie właśnie "nietoperze
skrzydła" miał mieć latający czarnoksiężnik
popularnie nazywany "Sapieha", który
w początkowych latach XX wieku terroryzował
ludzi z obszaru dzisiejszej gminy Milicza.
(Tyle że on był płci męskiej, a nie żeńskiej.)
Jeszcze w latach mojej młodości miejscowi
autochtoni straszyli dzieci ostrzeżeniem
"Sapieha leci"!
Powyższa figura "żeńskiego diabła" wywodzi
się z kultury Północnego Pacyfiku (Dalekiego
Wschodu), a ściślej z miejscowości
Suwon w Korei Południowej.
Jednak w Polsce takie właśnie istoty posiadające
jedynie trzy szponiaste palce też były znane.
To właśnie o takim diable Mickiewicz
pisze
w "Pani Twardowska", cytuję: "... kurzą
nogę i krogulcze miał paznokcie. ..."
Istoty te faktycznie znane były na całym świecie.
Przykładowo koło Nasca z Ameryki Poludniowej
odkryto mumię takiej trzy-palcowej istoty. Anatomia
owej mumii jest pokazana i naukowo omawiana w około
12-minutowym, angielskojęzycznym wideo o adresie
https://www.youtube.com/watch?v=8NdWbHlGo4g.
Patrzac na "krogulcze nogi" powyższego żeńskiego
diabła łatwo można się domyślić, kto
właścicie wprowadził na Ziemi modę na
damskie "szpilki" - aby ukryć w ich obcasie
niewygodnie odstający szpon. Na figurynce
powyższego diabła uwagę zwraca jakby
"wężowy wzór" na jej skórze. (Wzór ten
najlepiej widać kiedy zdjęcie to się maksymalnie
powiększy poprzez kliknięcie na nie i
jego oglądanie na największym ekranie.)
To zapewne z uwagi na ów wzór wielu
dzisiejszych uprowadzonych do UFO
twierdzi że widziało tam rasę "gadów".
Wzór ten jest doskonale znany nowozelandzkim
Maorysom. Aby bowiem się jakoś przypodobać
złośliwym przybyszom o trzech palcach i magicznych
mocach, nowozelandzcy Maorysi tatuowali sobie
podobny wzór na skórze własnych twarzy.
Ten maoryski wzór tatuowany na skórze
na podobieństwo wzoru ze skóry owych
"diabłów" czy "czarnoksiężników" nazywany jest
moko.
Istoty zaś które ją posiadały znane były Maorysom
z najgorszej strony - przykładowo w narodowym
muzem Nowej Zelandii zwanym "Te Papa" kiedyś
wystawiona była rzeźba, jakiej przetrwały do dziś
fragment pokazałem na "Fot. #D1" ze strony o nazwie
newzealand_visit_pl.htm,
która pokazywała zbiorowy gwałt przez owe trzy-palcowe
istoty wszystkich kobiet z całej maoryskiej wioski.
Funkcje owych niby "nietoperzowych skrzydeł"
u owych istot dawniej nazywanych "diabłami"
lub "czarnoksiężnikami", zaś dzisiaj określanych
mianem
UFOnauci,
wyjaśnione zostały dopiero przez najnowsze
ustalenia ludzi uprawiających nurkowanie
spadochronowe. Otóż takie "skrzydła",
faktycznie stanowiące odpowiednie naszywki
na odzieży ubieranej przez danego ich
użytkownika, dopomagają w lepszym manewrowaniu
podczas lotów w powietrzu. Warto odnotować,
że istota z powyższego zdjęcia ma jakby
dwie pary rąk. Jedna para szponiastych
rąk wzniesiona do góry rozpina jej
skrzydła, zaś druga para ułożona wzdłuż
ciała nadaje jej ludzkiej postaci.
Owe dwie pary rąk wynikają z prostego
nieporozumienia. Istoty te mają bowiem
tylko jedną parę rąk - podobnie jak
ludzie. Tyle, że folklor ludowy nie
był świadomy, iż ich "skrzydła" to
po prostu odpowiednio ukształtowana
i specjalnie wykonana peleryna która
nabiera kształtu skrzydeł tylko kiedy
istota ta podczas lotu wzniesie ręce
do góry. Folklor sądził więc, że
podobnie jak ptaki mają one odrębne
skrzydła. Tymczasem kiedy istota ta chodzi
po ziemi z rękami swobodnie zwisającymi
wzdłuż ciała, ich "skrzydła" zamieniają
się w rodzaj jakby płaszcza z peleryną.
Krój tego płaszcza do dzisiaj zresztą jest
imitowany przez górną część ("marynarkę")
oficjalnych garniturów dostojników i
konduktorów orkiestry, popularnie
zwanych
"frak". (Interesująco, po angielsku ów oficjalny
ubiór nazywany jest "tuxedo" - która to nazwa
jest zwykłą "grą dźwięków" przenoszącą
w sobie znaczenie "ubiór transportujący".
Np. w Ameryce owo "tuxedo" opisywane
jest też slangową nazwą "tux" - której
wymowa jest tam niemal identyczna
jak słowa "taxi" czyli "taksówka".)
Zwykli ludzie odnotowali bowiem, że
dostojnicy (a ściślej podszywające się pod nich istoty),
którzy w dawnych czasach byli przy
władzy i przy pieniądzach, często
ubierali takie właśnie stroje z peleryną.
Ludzie zaczęli więc imitować krój ubioru
owych wpływowych istot w ziemskich
oficjalnych strojach.
Fot. #G1a (#4a) (kliknij na niniejszy "zielony" napis aby zobaczyć to zdjęcie w powiększeniu):Żeński diabeł-UFOnauta sfotografowany w widoku z boku.
Szczególnie dobrze on ujawnia ułożenie i boczny
wygląd szponiastych palców na nodze tejże istoty.
W tym celu warto się dobrze przyglądnąć jej lewej
nodze. Ponadto zdjęcie to dobrze też ukazuje
wygląd ich 3+1 palcowych dłoni. (Prawdziwe jej
dłonie są te wzniesione do góry.)
Trzeba przyznać że istoty te wcale NIE należą
do najprzyjemniejszych w wyglądzie i obcowaniu.
Nic dziwnego że wojowniczy Maorysi bali się ich
naprawdę panicznie. Polsce i Europie folklor
ludowy także zna złe, trzy-plus-jeden palcowe
istoty żeńskie, które niezależnie od wyrażenia
"diablica" dawniej opisywane były również
nazwami "zła czarownica", "Baba Jaga",
"licho", "chochlik", "elf", oraz całym szeregiem innych nazw.
Zdjęcie pokazujące jeszcze jedną z tych 3+1
palcowych żeńskich istot opisywanych przez
folklor ludowy zarówno Europy, jak i reszty świata,
pokazane zostało też jako
(kliknij tu) Fot. 7b
ze strony internetowej o
kosmitach.
Fot. #G1b (#4b) (kliknij na niniejszy "zielony" napis aby zobaczyć to zdjęcie w powiększeniu):Żeński diabeł-UFOnauta sfotografowany w widoku z przodu.
Tym razem zdjęcie to dobrze ujawnia wygląd od
przodu ich nóg i rąk o 3+1 szponiastych palcach.
Powinienem tutaj dodać, że powyższe zdjęcie,
a także następne zdjęcie "Fot. #G1c (#4c)", pokazane
oraz omówione dokładniej zostały również na stronie
memoriał.
Natomiast z zupełnie innych punktów widzenia
powyższe zdjęcie jest analizowane i dyskutowane
na stronach o
ewolucji oraz o
zamku w Malborku.
Fot. #G1c (#4c) (kliknij na niniejszy "zielony" napis aby zobaczyć to zdjęcie w powiększeniu):Puste miejsce pozostawione po pospiesznym
usunięciu żeńskiego diabła-UFOnauty zaraz po
tym jak niniejsza strona zwróciła uwagę społeczeństwa
(i UFOnautów) an jego istnienie i wymowę.
Niniejsze zdjęcie pustego miejsca pozostawionego
po pospiesznym usunięciu pokazywanego tu
"żeńskiego diabła" ilustruje też doskonale
jak długie są macki naszych starannie
ukrywających się przed ludźmi okupantów z kosmosu,
oraz jak brutalnie okupanci ci usuwają
z Ziemi wszelkie dowody swego istnienia
o jakich informacje dostały się do publicznej
wiadomości i to bez względu na wartość
historyczną, kulturową, czy zabytkową tych dowodów .
Po tym jak wykonałem powyższe zdjecia
i je opublikowałem w internecie, jakieś dwa
miesiące później przypadkowo przechodziłem
koło miejsca gdzie owa rzeźba "żeńskiego diabła-UFOnauty"
się znajdowała. Przez jakieś zrządzenie
Boga
właśnie w owym momencie podjechała pod tą
rzeźbę kruczo-czarna furgonetka z czarnymi
(zadymionymi) oknami. Wysiadło z niej kilku
staroświecko ubranych na czarno jegomościów
w czarnych okularach przeciw-słonecznych.
Patrząc na nich pomyślałem że wyglądają oni jak
typowi "Man in Black" (MIB) i że powinienem wykonać
ich zdjęcie. Jednak coś mi natychmiast w umyśle
zaczęło perswadować "po co masz się narażać
wykonywaniem zdjęć tych typków - być może
są to gangsterzy albo zakamuflowani szpiedzy".
Biło bowiem od nich bardzo silne poczucie groźby,
niebezpieczeństwa i brutalności. Ich wyrazy twarzy
też były bardzo wrogie i nieprzyjemne. Ja znalazłem
je wprost odpychające. Osobiście wyobrażam
sobie że podobne wyrazy twarzy mieli zapewne,
lub należałoby się spodziewać że powinni mieć,
hitlerowcy zarządzający obozami koncentracyjnymi,
zawodowi kaci, albo masowi mordercy.
Nie wykonałem więc ich zdjęć, a tylko obserwowałem
co dalej uczynią. Podeszli pod ową rzeźbę i wszyscy
jak na jakieś hasło zaczęli ją równocześnie w
milczeniu oglądać z dziwnie zsynchronizowanymi
poruszeniami. Obchodzili ją naokoło i oglądali ją
ze wszystkich stron, poczym w milczeniu wszyscy
wsiedli do wanu i odjechali. Kilka dni później
odnotowałem że rzeźby już nie było. Kiedy i
jak ją usunięto - tego nie mam pojęcia. Co ciekawsze,
rzeźba ta dodawała uroku, zaś puste po niej miejsce
razi teraz pustotą jak szczerba po wyrwanym zębie.
Jest jasne, że celem tych MIB było zidentyfikowanie
że rzeźba jest tą którą ja opublikowałem na niniejszej
stronie, oraz natychmiastowe zorganizowanie jej
usunięcia. Gdybym to wiedział gdy ich widziałem
wówczas z całą pewnością podjąłbym ryzyko
wykonania ich zdjęcia.
Nie ulega bowiem wątpliwości że faktycznie byli to
UFOnauci (MIB) oraz że przybyli tam specjalnie po
to aby zniszczyć kolejny dowód swojej działalności
na Ziemi - tak jak to opisuję na stronie internetowej
memoriał.
Jak widać macki globalnej organizacji UFOnautów
są długie, zaś ich uchwyt na szyi ludzkości - iście
żelazny. W tej sytuacji proponuję na wszelki wypadek
wykonać dla siebie kopię powyższych zdjęć, bowiem
łatwo przewidzieć że wkrótce i one zostaną jakoś
zniszczone przez UFOnautów - tak jak wszelkie inne
ukrywane przed ludźmi dowody na
skrytą okupację Ziemi przez UFOnautów.
Oczywiście, jestem świadomy że jeśli ktoś zacznie
dyskutować na temat usunięcia owej rzeźby,
panoszący się wśród ludzi i w internecie tzw.
podmieńcy-UFOnauci
będą argumentowali zapewne, że jej zniknięcie
jest tylko czasowym "zbiegiem okoliczności".
Wszakże w ich argumentach każdy dowód na
ich niewidzialną okupację Ziemi, oraz każde
spowodowane przez nich wymowne zdarzenie, jest tylko "zbiegiem
okoliczności". W odpowiedzi na takie argumenty
chciałbym jednak tu wyjaśnić, że zgodnie z
totalizmem
w świecie fizycznym nic się nie dzieje przez zwykły
"zbieg okoliczności", a wszystko ma swoje przyczyny
i skutki. Stąd nikt nie usuwa bez powodu rzeźby
która zdobiła miasto, która jest w pięknym stanie
technicznym, oraz po której usunięciu pozostaje
szkaradna dziura jak szczerba w przednich zębach
miasta. Faktycznie to widziałem w świecie (a także
i w Suwon - gdzie owa rzeźba stała) nieporównanie
szkaradniejsze rzeźby będące w znacznie gorszej
kondycji fizycznej i nikt ich nie usuwał - fakt że NIE
ilustrowały one sobą gorzkiej prawdy na temat
"diabłów-UFOnautów" i ich sekretnej okupacji Ziemi.
* * *
Fot. #G2abc (#5abc): Figurynki drewniane wykonane
przez nowozelandzkich Maorysów prymitywną
techniką nie znającą metali. Wszystkie
te figurynki wyraźnie ujawniają, że
owe straszne i szkaradne "nadprzyrodzone
istoty" które w dawnych czasach odwiedzały
i prześladowały Maorysów z Nowej Zelandii,
miały po 3 palce ze szponami na rękach
i na nogach, oraz dziwny "wężowy
wzór" na skórze - dokładnie tak jak to
widoczne na precyzyjniejszej rzeźbie
"żeńskiego diabła" pokazanej na "Fot. #G1ab (#4ab)"
powyżej. Aczkolwiek więc owe figurynki
pochodzą z odmiennej kultury niż Polska,
faktycznie to ilustrują one dokładnie
tych samych czteropalcowych "diabłów"
o "kurzych nogach i krogulczych paznokciach"
które prześladowały również Polaków
i które utrwalone m.in. zostały w poemacie
Adama Mickiewicza "Pani Twardowska".
Z powyższych figurynek dosyć dobrze
można się zorientować jaka faktycznie
była anatomia owych "nadprzyrodzonych
istot" które w przeszłości pokazywały
się Maorysom, a także jak wyglądał ów
"wężowy wzór" na ich skórze, który stał
się pierwowzorem dla maoryskiego
moko.
Na wszystkich Maoryskich figurynkach
konsystentnie jest pokazywane, że istoty
te posiadały 3 szponiaste palce u
rąk i nóg. W Europie owe złośliwe i
wrogie ludziom istoty kiedyś najczęściej
nazywano "diabłami", zaś obecnie nazywa
się "UFOnautami". Maorysi nazywali je
jednak za pomocą całego szeregu innych
nazw, które zwykle nie posiadają
polskojęzycznych ani angielskojęzycznych
odpowiedników. Przykładem tych nazw
był maoryski bożek "Uenuku"
(opisywany w punkcie #D1 strony o nazwie
newzealand_visit_pl.htm)
oraz zgraja jego szczepowych rodaków i pomocników.
Najczęściej używaną z tych nazw jest jednak
"Taniwha". Kryją się pod nią jednak
aż dwa odmienne rodzaje potworów, obu
których wojowniczy Maorysi panicznie się
boją. (Niektórzy Maorysi twierdzą, że nawet
i obecnie widują owe Taniwha.) Mnie kiedyś
intrygowało co właściwie owa nazwa "Taniwha"
oznacza. Przeprowadziłem więc badania co
dokładnie Maorysi rozumieli oryginalnie pod
tą mistyczną nazwą. Badania te ujawniły, że
nazwą "Taniwha" Maorysi obdarzali zarówno
(1) latające wehikuły które obecnie nazywamy
"wehikułami UFO", jak i (2) szatańskie istoty
przybywające na Ziemię w tych wehikułach
(tj. istoty które dzisiaj nazwywamy "UFOnautami").
Więcej informacji na temat maoryskich
"Taniwha" można znaleźć na stronie
newzealand_pl.htm - o Nowej Zelandii.
Inną nazwą często używaną przez Maorysów
dla owych złośliwych, mściwych, oraz niemoralnych
istot, to Patupaiarehe (tj. istoty
z mgły) oraz "Turehu" - tj. odpowiedniki
angielskich "fairies" oraz "elves". Te nazwy
w przybliżeniu mogą być tłumaczone na
polski jako "diabły". Niemniej obejmują
one także i cały szereg innych wrogich
ludziom istot, które znali nasi
przodkowie, zaś o których my pomału już
zapominamy. Ich przykładami są "chochliki", "licha",
"dżyny (np. ten z 'Lampy Alladyna')",
oraz właśnie owi latający jak
ogromne nietoperze "czarnoksiężnicy".
Istoty te przylatują na Ziemię ciągle
i do dzisiaj. Tyle że niemal już nie
pokazują się ludziom. Tylko czasami
u niektórych ofiar nocnych uprowadzeń
do UFO zostają na rękach lub nogach
cztery sine odciski po ich 3+1 palcowych
łapskach, ułożone w ów charakterystyczny
wzór (3 + 1) i czasami nawet mające
w swoim centrum punktowe nakłucia skóry
spowodowane ich ostrymi krogulczymi
szponami. Oto co poszczególne zdjęcia
powyżej sobą przedstawiają:
#G2a (#5a) - góra: Bardzo stara
figurynka drewniana, którą sfotografowałem
w marcu 2006 roku w Muzeum w Christchurch,
Nowa Zelandia, Wyspa Południowa.
Jednak bardzo podobne do niej
figurynki maoryskie można znaleźć
w praktycznie niemal każdym muzeum
Nowej Zelandii. Jak u wszystkich tego typu
figurynek maoryskich, wyraźnie na niej
widać, że utrwalona nią istota miała
3+1 palce. (Ciekawe że we wtorek, dnia
3 czerwca 2008 roku, wieczorne dzienniki
telewizyjne Nowej Zelandii pokazywały odcisk
ludzko-podobnej stopy wyciśniętej w marsjańskim
piasku, która to stopa miała właśnie 3+1 palce.
(Ten odcisk daje się zobaczyć po napisaniu słów kluczowych "footprint on Mars" w Google images.)
Pytanie które można w związku z tym odciskiem
sobie zadać, to czy stopę ową odcisnął ten sam
Yeti-podobny UFOnauta którego kroczącego po Marsie
uchwyciło zdjęcie pokazywane w punkcie #E6 strony
newzealand_pl.htm - o tajemnicach i ciekawostkach Nowej Zelandii.)
Ponadto powyższa figurynka uwypukla też nieproporcjonalnie
duże genitalia utrwalonej nią istoty. (Takie duże, zawsze
w zwodzie penisy uwypuklane są na wielu maoryskich
figurynkach tych 3+1 palcowych istot.) Jak zaś
ilustruje to i wyjaśnia "Fot. #1" ze strony
parasitism_pl.htm - o pasożytnictwie czyli filozofii niemoralności, zastoju i nieszczęścia,
UFOnauci używają specjalnych plastykowych wstawek
usztywniających w swoich penisach, które powodują
że ich penisy są wyjątkowo duże i zawsze w stanie
nieustającego wzwodu.
#G2b (#5b) - środek: Drewiniana figurynka
maoryskiego "Taniwha", która straszy przechodniów
zwiedzających gejzery w Rotorua. Pod ową nazwą
"Taniwha", nowozelandzcy Maorysi rozumieli m.in.
szkaradne istoty trzypalcowe, które oryginalnie należaly
do bandy pomocników nadprzyrodzonej istoty zwanej
"Uenuku" jaka w maoryskim odpowiedniku dla europejskiego
"Raju" uczyła Maorysów co to takiego "zło" i jak "zło"
działa na ludzi. Szersze opisy edukującej roli "Uenuku"
(tj. maoryskiego odpowiednika dla europejskiego
"Szatana") i edukującej roli bandy jego "Taniwha'rów"
(tj. maoryskich odpowiedników dla naszych "diabłów")
podałem w punktach #D1 do #D3 mojej strony o nazwie
newzealand_visit_pl.htm,
oraz w punkcie #C2 mojej strony o nazwie
god_istnieje.htm.
Powyższą fotografię też wykonałem w marcu
2006 roku, w Muzeum gejzerów z Rotorua na
Wyspie Północnej Nowej Zelandii. Na ręce tej
"Taniwha'ry" ("diabła") wyraźnie można
odnotować 3 szponiaste palce. Chociaż
zaś z tego kierunku niezbyt dokładnie
to widać, ze specjalnych otworów
na palce z przodu jej butów też
wystają tylko po 3 szpony na każdej
jej nodze. W kulturze maoryskiej owe
Taniwha zawsze są pokazywane w sposób
jaki ma wzbudzać strach. Były to wszakże
bardzo diabelskie i straszne istoty.
W swoich figurynkach Maorysi uwypuklają
więc wszystkie te ich cechy, które
wzbudzają strach. W tym przypadku
obejmuje to nieludzko długi język -
jakim te szatańskie istoty były w
stanie polizać własne piersi,
trzy-plus-jeden-palcowe dłonie
i stopy z groźnymi, krogulczymi
pazurami, ów straszny wzór "Moko"
na ich skórze, a także ich szatańska
maskotka-lizard (jaszczurka) zwana
"moko-moko" która wisiała na ich piersi.
Z moich własnych dociekań wynika, że
"Moko-moko" faktycznie było rodzajem
jakiejś morderczej broni, którą
owe istoty używały przeciwko Maorysom.
Broń tą Taniwha nosili wszakże zawsze
ze sobą - zwisającą im na piersiach,
czyli tak jak niektórzy ludzie
noszą dzisiaj swoje pistolety
maszynowe w gotowości do strzelania.
Ponieważ zaś owa broń podczas użycia
jakby ożywała i zaczynała posłusznie
wykonywać nakazy swoich właścicieli,
nieznający urządzeń technicznych
Maorysi tłumaczyli ją sobie jako
rodzaj maskotki-lizarda (jaszczurki)
która normalnie śpi znieruchomiała,
jednak na rozkaz swego pana nagle
ożywa i "zagryza" na śmierć wskazaną
jej ofiarę. Kopie tej broni do dzisiaj
Maorysi wykonują z kruchego zielonego
kamienia zwanego "nefrytem", wierząc że
nawet one posiadają "magiczną moc"
podobna do mocy zabijania na odległość
jaką miewały owe oryginalne "moko-moko".
Ten zielony lizard (jaszczurka) zwisający
z języka owej "Taniwha" to właśnie
"Moko-moko".
Odnotuj że jego pysk jest skierowany
ku wnętrznościom swego władcy, tak jakby
lizard się zastanawiał czy nie wygryźć
owych wnętrzności i jedynie strach
go powstrzymywał przed zatopieniem
w nie zębów. Moko-moko jest nazwą
używaną też przez Maorysów do opisania
szczególnego rodzaju budzącego strach
stwora. Dla Maorysów był on drugim
bogiem śmierci. Pierwszym bogiem
śmierci u Maorysów jest gigantyczna
niewiasta zwana "Hine-nui-o-Te-Po".
Była ona biginią zwykłego odchodzenia
w zaświaty. Tymczasem ów lizard "Moko-moko"
był bogiem szczególnego (przerażającego)
sposobu umierania, jaki dzisiaj byśmy
opisali nazwą "choroba popromienna".
Maorysi wierzyli, że ta
straszna choroba jest wywoływana przez
takiego niewidzialnego lizarda wyjadającego
wnętrzności danej ofiary. Ów zaś straszliwy
lizard był m.in. maskotką Taniwha (i bożka
"Uenuku") posłuszną rozkazom owych
przerażających istot. Na temat "Moko-moko"
wyjaśnione jest dosyć dużo w podrozdziale C1 z
monografii [5/4].
W tym miejscu powinienem ujawnić, że
UFOnauci mają jakś rodzaj broni generującej
promień o wysokiej energii (laserowy czy
też jonowy). Jej efekty działania są
podobne do tych opisywanych przez folklor
maoryski jako wynik zostania "pogryzionym
przez Moko-moko". Czwartkowej nocy w dniu
15 marca 2007 roku około 4 nad ranem, ja
sam zostałem uprowadzony na pokład UFO,
gdzie postrzelono mnie w brzuch właśnie
ową straszliwą bronią. Dokładniejszy opis
tego postrzelenia przytoczyłem w punkcie
#D3 (3) strony internetowej o
karmie.
W wyniku tamtego postrzelenia moje ciało
na brzuchu się rozpadło, pozostawiając
dziurę o średnicy ołówka. Wykonałem nawet
zdjęcie owego postrzelenia, jednak jest
ono zbyt okropne aby pokazać je publicznie.
Tamtego postrzelenia mnie w brzuch mściwi
UFOnauci dopuścili się w ramach całego
pasma najróżniejszych złośliwości jakimi
mnie trapili z powodów opisanych w punkcie
#A4 strony internetowej o
Wszewilkach naszego jutra.
Czytelnik zapewne się zastanawia, jak to
możliwe, że martwy przedmiot jakim jest
rodzaj broni używanej przez kosmitów, mógł
być interpretowany przez Maorysów jako
szczególnie szatańsko gryząca jaszczurka.
Jeśli jednak dokładnie rozważyć sytuację
w której znajdowali się wówczas Maorysi,
oraz wiedzę jaką Maorysi wtedy posiadali,
wówczas natychmiast przestaje dziwić taka
interpretacja broni. Wszakże broń ta była
w stanie "ożywać" w ręku kosmitów oraz
"kąsać" wskazaną jej osobę. A przecież
Maorysi owych czasów nie znali maszyn
ani faktu że maszyny są w stanie
"zadziałać" tak jak żywe stworzenia.
Wszystko co ich otaczało dzielili więc tylko
na dwie kategorie, mianowicie na obiekty
martwe, takie jak. np. kamienie, oraz
na żywe stworzenia, takie jak np. ryby
czy jaszczurki. Ponieważ broń czasami
"ożywała" w rękach kosmitów, nie mogła
więc być obiektem martwym, a musiała być
żywym stworzeniem. Podobnie zresztą
rozumowali też prymitywni Europejczycy
dawnych czasów, którzy wehikuły UFO uważali
za żywe stworzenia z gatunku latających węży
i nazywali je "smokami" albo "serpentami" - co
staram się uzmysłowić czytelnikom m.in. na stronie o
dowodach działalności UFO na Ziemi.
(Tak nawiasem mówiąc, to w kulturach krajów
jakie malują "smoki" praktycznie na niemal
każdym przedmiocie, np. Chin, Korei,
czy Mongolii, "smoki" najczęściej obrazowane
są właśnie jako rodzaje latających jaszczurów
których nogi i ręce mają po 3+1 szponiastych
palców o budowie identycznej do palców
pokazanych powyżej na zdjęciu z "Fot. #G1".)
Jedyny problem jaki Maorysi mieli z bronią
kosmitów, to zakwalifikowanie jej do
jakiegoś rodzaju znanych im stworzeń
żywych. Ich wybór padł na szatańsko
kąsającą "jaszczurkę" zapewne aż z
kilku powodów. Po pierwsze zapewne
dlatego, że każda broń, nawet laserowa
czy jonowa, musi mieć rodzaj lufy
z której emituje ona swoje śmiercionośne
przesyłki.
Patrząc zaś na taką lufę
z pozycji przyszłej jej ofiary, dosyć
dobrze widzi się jej podobieństwo
właśnie do jaszczurki z otwartą paszczą.
Wszakże nawet nasze dzisiejsze rodzaje
broni oglądane od strony postrzelonego
wyglądają jak jaszczurki - jako przykład
patrz zdjęcie "pepeszy"
PPSh-41
pokazane na "Fot. #E2" ze strony o nazwie
bitwa_o_milicz.htm.
Nie wspomnę zaś już o tym, że w krajach
dalekiego wschodu, np. w Malezji, Chinach,
Korei, czy Japonii, w dawnych czasach odlewano
np. małe działka w taki sposób, że wyglądem
upodabniane one były do rzeźb jaszczurek lub
krokodyli, z których pyska wylatywały pociski
(kliknij na niniejszy zielony link aby zobaczyć muzealny przykład takiego starożytnego działka imitującego kształt młodego krokodyla).
Kolejnym powodem dla jakiego broń kosmitów
Maorysi uważali za szatańsko gryzące jaszczurki,
był fakt że większość czasu broń ta była
nieożywiona, czyli jakby "spała". Zaś
w Nowej Zelandii rodzaj jakby jaszczurów
zwanych
tuatara
przez wiele godzin potrafi trwać właśnie
w zupełnym bezruchu, zachowując się tak
jakby były one martwymi obiektami. W końcu
każda broń podczas strzelania emituje jakiś
rodzaj dźwięków. Jest wysoce prawdopodobne,
że opisywana tutaj szatańska broń kosmitów
emitowała podczas strzelania odgłos podobny
do mlaskamia (ćwierkotu) jaszczurki.
#G2c (#5c) - dół: Również bardzo stara
maoryska figurynka drewniana z Muzeum w
Dunedin, Wyspa Południowa, Nowa Zelandia.
Na jej wolnej ręce którą bawi się swoją
bronią, wyraźnie widać układ 3+1 szponiastych
palców. Ciekawa jest też owa broń którą
bawi się ta szponiasta istota. Broń ta
reprezentuje bowiem znieruchomiałego
(znaczy śpiącego) "Moko-moko". Taki
śpiący Moko-moko nazywany był jednak
inaczej niż Moko-moko w stanie ożywionym
i kąsającym. Przykładowo, nazywany był
Wahaika, Patu, Kotiate, Maripu, Mere, itp.
Prawdopodobnie wszystkie te nazwy imitują
oryginalne nazwy odmiennych konstrukcji
tej samej zasadniczej broni owych istot.
Wszakże nasza ludzka broń palna również
nazywana jest na wiele odmiennych
sposobów - zależnie od tego jaką jej
odmianę ktoś posiada. Niektóre odmiany
nazywamy pistolet, inne pistolet maszynowy,
jeszcze inne Kałasznikow albo pepesza,
itp. Podobnie jednak jak w naszej broni
palnej, w niemal wszystkich imitacjach
owej broni kosmitów wyraźnie daje się
wyróznić rodzaj jakby lufy i kolby.
W imitacjach zwanych Wahaika i Maripu
widać nawet spust, a także zarysy
układu celowniczego. (Imitacje te z
religijną dokładnością
wykonywali
sobie Maorysi, rzeźbiąc je w drewnie,
kości, lub kamieniu. Dlatego my
obecnie możemy pooglądać je sobie
w muzeach lub w internecie.) Tyle że owe
imitacje Maorysi potem używali tak
jak maczugi - znaczy łapali je za lufy
i łomotali przeciwników ich kolbami.
Aby imitować oryginalnie zielony kolor
Moko-moko, Maorysi najbardziej cenili
imitacje broni kosmitów kiedy te
wyrzeźbione zostały z łupliwego
zielonego nefrytu (zwanego też
"jade" albo "greenstone"). Oczywiście,
z punktu widzenia użytkowości militarnej
broń rzeźbiona z kruchego nefrytu (jade
albo greenstone) nie czyni żadnego sensu.
Wszakże rozpada się ona na odłamki przy
każdym starciu z bronią przeciwnika,
lub przy każdym uderzeniu w coś twardego.
Jednak z punktu widzenia prestiżu, czyli
maoryskiego "Mana", posiadanie imitacji
broni która wiernie odzwierciedla zarówno
kształt, jak i zielony kolor śpiącego
i znieruchamiałego "Moko-moko" miało,
oraz nadal ma, ogromne znaczenie dla
Maorysów. Maorysów wcale też nie martwiła
ani łupliwość ani nieporęczność ich
broni imitującej "Moko-moko". Gorąco
wierzyli bowiem, że poprzez swoje imitujące
cechy ich broń nabywa niektórych magicznych
mocy broni kosmitów, a stąd łatwo pozwoli
im pokonać ich przeciwników.
W kulturze nowozelandzkich Maorysów istnieje
wiele obiektów które zgodnie z legendami wywodzą
się od kosmitów. Innym przykładem takich obiektów
jest biała zabawka którą w dzisiejszych czasach
bawią się kobiety Maoryskie, a która nazywana jest
poi.
Zabawka ta swoimi ruchami i wyglądem imituje loty
białej małej sondy UFO zwanej "orb", a opisanej w
punkcie #I3 strony internetowej
explain_pl.htm - o naukowej interpretacji autentycznych zdjęć UFO.
* * *
Więcej informacji na temat kosmicznego
pochodzenia "symulacji" szatańskich istot,
obecnie zwanych "UFOnautami", zaś w
przeszłości zwanych "diabłami", znaleźć
można m.in. w punkcie #L2 strony internetowej o nazwie
magnocraft_pl.htm.
oraz w punktach #B4 i #F3 na stronie internetowej o nazwie
god_pl.htm.
Natomiast dokładniejsze opisy tej rasy
"symulacji" UFOnautów która wygląda
identycznie jak ludzie, a stąd która może sekretnie
podmieniać się
pod ludzi bez zostania przez nas zdemaskowanymi,
zawarte zostały na odrębnych stronach
internetowych o nazwach
"Antychryst",
"UFOnauci",
"zło",
"kosmici",
"26ty dzień", czy
"Malbork".)
* * *
Fot. #G3abc (#6abc): Oto szczegóły anatomiczne
powtarzalnie rzucające się w oczy u istot przez naszych
przodków nazywanych "diabłami", zaś przez nas myląco
przemianowanych na "UFOnautów". Szczególnie widoczny z owych
szczegółów anatomicznych to rodzaj jakby pośladko-podobnego
wybrzuszenia na ich brodzie. Owo wybrzuszenie
omawiam także na stronach internetowych o nazwach
"Antychryst",
"UFOnauci",
"zło",
"kosmici",
"26ty dzień", czy
"Malbork".
Innym charakterystycznym szczegółem ich anatomii
jest że ich włosy naturalnie rosną im na głowach
pod górę czaszki, czyli jakby "na jeża".
#G3 (#6a) - góra: Rękojeść bardzo starej
szabli. Ma ona wyrzeźbioną na sobie głowę
"diabła" (tj. "UFOnauty"). Ciekawe, że chociaż
szabla ta wykonana została bardzo dawno temu,
"diabeł-UFOnauta" jakiego pokazuje wyglądem
jest bardzo podobny do "Batman" z dzisiejszych
amerykańskich filmów. Z kolei jego wzór na twarzy
przez Maorysów zwany "moko" jest wyraźnie
pokazywany na dzisiejszych filmach o "Spiderman".
Owa szabla jest wystawiona w "War Memorial"
w Seoulu, Korea Południowa. Jej najbardziej interesującą
cechą jest, że pokazuje ona istotę anatomicznie
ogromnie podobną do "diabła" z prawego zdjęcia
#G3c (#6c) jednak anatomicznie bardzo odmienną od
typowych ludzi. Przykładowo broda tej istoty z Korei
ma takie samo wybrzuszenie jak broda "diabła"
ze zdjęcia #G3c (#6c) wykonanego w Europie.
To zaś oznacza, że na przekór iż oba owe zdjęcia
(tj. "#G3a (#6a)" oraz "#G3c (#6c)") pokazują rzeźby sporządzone
w odwrotnych końcach niemal nieprzejezdnego
w czasach ich powstania masywu kontynentalnego
Euro-Azji, ciągle rzeźby te uwieczniają
genetycznie pokrewne ze sobą istoty. To
z kolei ujawnia, że tzw. "diabły" wcale
nie są jakimiś nieistniejącymi, "mistycznymi"
istotami, a są istotami fizycznymi z
ciała i kości, tyle że technicznie wysoko
zaawansowanymi, oraz używającymi tej swojej
techniki do ukrywania się przed wzrokiem
ludzi. "Diabeł" z rękojeści owej szabli
ma czarną skórę, podobnie jak owe maoryskie
"Taniwha" z Nowej Zelandii pokazane na
zdjęciu "#G2a (#5a)" oraz "#G2c (#5c)". Ponadto, na jego
twarzy także widać ów wzór ze skóry jaszczurki,
przez Maorysów zwany "Moko". Znaczy, że
"diabeł" ten wykazuje też cechy anatomiczne
(np. owe "Moko") doskonale znane u "diabłów"
widywanych w odizolowanej od reszty świata
Nowej Zelandii. Warto też zwrócić uwagę
na kształt nosa tego "diabła". To właśnie
o takim nosie Adam Mickiewicz napisał
w "Pani Twardowska", cytuję:
"... nos jak haczyk ...". To
ten sam nos pokazują zdjęcia maoryskich
"Taniwha" z "#G2a (#5a)" i "#G2c (#5c)".
Patrząc na ten nos, trudno oprzeć się wrażeniu że
przypomina on nam kogoś doskonale znanego.
Taki "haczykowaty nos" jest drugim po
nosie wydłużonym jak marchewka
typowym wyglądem nosa "diabłów-UFOnautów"
podmieniających się pod ludzi.
#G3b (#6b) - środek: Zdjęcie całej owej
szabli z głową "diabła" (UFOnauty) na rękojeści,
której powiększenie pokazane jest na zdjęciu
z lewej części #G3a (#6a). Szokujące w owej szabli
jest, że na przekór iż wykonana ona została
w Korei, cechy anatomiczne uwiecznionego
na jej rękojeści "diabła" wiernie pokrywają
się z cechami "diabłów-UFOnautów" widywanych
w Europie oraz w Nowej Zelandii - i to na przekór
że w czasach wykonania tej szabli Korea nie
miała kontaktów z Europą ani z Nową Zelandią.
To zaś oznacza, że "diabły-UFOnauci" są istotami
globalnymi, ktore w przeszłości prześladowały
ludzkość (i prześladują ją nadal do dzisiaj)
praktycznie na każdym kontynencie i
na każdej wyspie świata.
#G3c (#6c) - dół: Również bardzo stara
rzeźba "diabła" (tj. dzisiejszego "UFOnauty"
z rasy podobnnej do ludzi), z jednego z
Europejskich kościołów. Dokładny opis
anatomii owych wyglądem identycznych
do ludzi "diabłów-UFOnautów" pokazanych
na tej rzeźbie opisany został na
całym szeregu stron internetowych
wyszczególnionych poprzednio. Tutaj
przytaczam tą rzeźbę jedynie aby ukazać
jej wysokie anatomicznie podobieństwo
z rzeźbą "diabła" z "Fot. #G3a (#6a)" po lewej.
#G2.
Nadprzyrodzone wydarzenia i cuda mające miejsce w okolicach Milicza:
W tradycji mówionej mojej rodziny dosyć
często słyszałem opowieści o nadprzyrodzonych
zdarzeniach i cudach jakie miały miejsce
w okolicach Milicza. Ponieważ jednak opisałem
je już wcześniej na innych stronach internetowych,
na niniejszej stronie NIE będę ich już powtarzał.
Podam tutaj jedynie linki i krótkie odnośniki
do stron które je omawiają. I tak:
Pełny wykaz nadprzyrodzonych zdarzeń, jeśli
nie cudów, które ja osobiście doświadczyłem
w okresie swego życia, opisany jest
w punkcie #F3 z totaliztycznej strony o nazwie
wszewilki.htm,
oraz w punkcie #H2 z totaliztycznej strony o nazwie
god_proof_pl.htm.
Deszcz z żywych rybek jaki ja osobiście obserwowałem
we Wszewilkach opisałem dokładniej w podpisie
pod "Fot. #D24" na totaliztycznej stronie o nazwie
milicz.htm.
W czasach przed pierwszą wojną światową we
Wszewilkach pod Miliczem miał mieszkać zabijaka
znany z tego że niczego się NIE bał. Z pomocą
zakładu jego kumple nakłonili go więc aby o północy
wybrał się sam na prastary wszewilkowski cmentarz.
Co tam z nim się stało, opisałem to dokładniej w
podpisie pod "Fot. #C2a" totaliztycznej strony o nazwie
wszewilki.htm.
Powinienem tu też dodać, że pełny wykaz najciekawszych
tematów które opisałem na swoich stronach internetowych,
włączając w to sporo zdarzeń i tematów związanych
z nadprzyrodzonością, cudami i magią, wyszczególniony
został na stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Rekomenduję zaglądnięcie na ową stronę, bowiem
zapewne wskaże ona dalsze tematy które każdego
powinny zainteresować.
#G3.
Tajemnica podziemnego tunelu wiodącego
z grobu Maltzan'a do jego pałacu, potem zaś
dalej m.in. do opisywanego tu kościoła:
Na fotografii "Fot. #D7" z punktu #D7
totaliztycznej strony o nazwie
milicz.htm
pokazany został grób margrabiego Maltzan’a.
Intrygującym szczegółem owego grobu było,
że podobno wybudowany on został ciągle za
życia pochowanego w nim potem margrabiego.
Co jeszcze dziwniejsze, podobno ów margrabia
nakazał nie tylko wybudowanie tego grobu, ale
także wybudowanie podziemnego tunelu jaki
miał łączyć jego grób z podziemiami milickiego
pałacu - gdzie dalej łączył się on z innymi podziemnymi
tunelami które przebiegają pod praktycznie całym
Miliczem - w tym do podziemi opisywanego tu
kościoła, a nawet sięgają daleko poza Milicz.
(Ów milicki pałac margrabiego pokazany jest na
"Fot. #D8" z punktu #D8 w/w totaliztycznej strony
milicz.htm,
zaś położenie wejścia do systemu tuneli pod
Miliczem, do którego i ja kiedyś zaglądałem,
jest opisane w punkcie #D5 w/w strony o Miliczu.)
Najwyraźniej margrabia zamierzał odwiedzać swój
pałac po śmierci. Faktycznie też kiedy wykonywana
była fotografia okna sypialni żony owego margabiego,
w oknie tym uchwycona została jakaś postać (duch?) -
na przekór że była niedziela i pałac był wówczas pusty
(zdjęcie owego "ducha" można zobaczyć na "Fot. #D10"
z punktu #D10 w/w totaliztycznej strony
milicz.htm).
Warto tutaj dodać, że folklory wielu narodów twierdzą
iż ciała umarłych faktycznie mogą "chodzić". Tyle
że zwykle to ma miejsce jako wynik magii. W następnej
części tej strony przytocze na to aż szereg przykładów.
Część #H:
Działanie "magii" jest faktem, a nie życzeniem czy spekulacją:
Wiedza wypracowana dzięki znajomości mojej
Teorii Wszystkiego zwanej
Koncept Dipolarnej Grawitacji
pozwala aby pojęcie "magia" zdefiniować w następujący
sposób: "magia jest to
powodowanie dowolnych efektów jakie są sprzeczne
z działaniem tych praw natury - istnienie których jest
uznawane przez nadal tkwiącą na poziomie XX-wieku
oficjalną naukę ateistyczną, jednak jakie to efekty wcale
NIE są sprzeczne z działaniem uparcie zaprzeczanych
przez ową oficjalną naukę ateistyczną mechanizmów
otaczającej nas rzeczywistości odkrywanych i opisywanych
począwszy od 1985 roku dzięki Teorii Wszystkiego
zwanej Konceptem Dipolarnej Grawitacji".
W swojej bowiem zarozumiałości, dzisiejsza "oficjalna
nauka ateistyczna" uważa, że poznała już i uznaje
działanie wszelkich praw i mechanizmów natury i
otaczającej nas rzeczywistości, jakie istnieją i mogą
istnieć, a stąd jeśli coś biegnie przeciwko prawom
jakie nauka ta uznaje, wówczas zgodnie z nią musi
to być jedynie rodzajem oszustwa produkowanego
np. w celu zadziwiania gawiedzi przez oszukańcze
osoby - np. przez osoby praktykujące nastawiony
na zwodzenie ludzi zawód lub hobby tzw. "magików".
To dlatego "magia" i "magicy" w opinii naszej oficjalnej
nauki ateistycznej osiągają swe efekty wyłącznie na
zasadach używania jakiegoś wzrokowego oszustwa.
(W podobny sposób, w opinii tejże oficjalnej nauki
ateistycznej wyniki moich badań są jedynie produktami
wybujałej wyobraźni i skłonności do wierzenia w
oficjalne spiski.)
Na szczęście jednak dla postępu naszej cywilizacji, moja
Teoria Wszystkiego nazwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji
już nam ujawniła, że obecna oficjalna nauka ateistyczna NIE
wie jeszcze o najważniejszych mechanizmach działania
otaczającej nas rzeczywistości. (Aczkolwiek podejmowano
już wiele wysiłków obalenia tej teorii, jak narazie nikomu
NIE udało się podważyć jej poprawności i zasadności.)
Owe zaś najważniejsze mechanizmy związane są z istnieniem
i działaniem niewidzialnego, nieważkiego, wiecznie ruchliwego,
inteligentnego oraz programowalnego płynu zwanego
"przeciw-materia" jaki panuje w świecie odmiennym
od naszego i zwanym "przeciw-światem". To z odpowiednio
zaprogramowanych wirów tego wlaśnie płynu Bóg stworzył
materię i wszystko co manifestuje swe istnienie w naszym
świecie fizycznym. Płyn ten bowiem można zaprogramować
na dowolne zachowanie - tak iż na jakieś hasło, klucz, czy
myślowy nakaz, zawczyna on zachowywać się w określony
sposób, mogąc powodować swym zachowaniem, między
innnymi, pojawienie się właśnie efektów jakie łamią te z
praw natury, jakie są już uznawane przez dzisiejszą oficjalną
naukę ateistyczną. Sporo więc tych, którzy w dzisiejszych
czasach praktykują "magię", wcale NIE jest oszustami, a
jedynie dysponentami bardziej od innych zaawansowanych
intelektów, doświadczenie i wiedza których ujawniły im
zasady uruchamiania działań owych programów zawartych
w pamięci "przeciw-materii" - jakie to zasady omawiam,
między innymi, w punktach #J4.5 i #J4.6 swej strony o nazwie
propulsion_pl.htm.
(Swoją drogą ciekawe czy czytelnik odnotował już z TV
lub z youtube.com, że większość "magików" jacy zadziwiają
dzisiejszą gawiedź swymi "sztuczkami" łamiącymi uznawane
przez oficjalną naukę ateistyczną prawa natury, mają dosyć
intrygującą anatomię. Przykłdowo, ich włosy typowo są
albo "zaczesane" do góry albo też głowy zupełnie ogolone
z włosów, zaś ich uszy rosną w jakiś dziwny sposób - tak
jak już dawno temu zwracałem na to uwagę czytelników
np. w podrozdziale V8.1 z tomu 16 swej
monografii [1/4],
albo np. w podpisie pod "Fot. #M2" ze strony o nazwie
day26_pl.htm.)
Zgodnie z wiedzą wypracowaną dzięki mojej
Teorii Wszystkiego zwanej
Konceptem Dipolarnej Grawitacji,
zjawiska łamiące uznane przez dzisiejszą oficjalną naukę
ateistyczną prawa natury, a stąd podlegające pod powyżej
podaną definicję pojęcia "magia", podzielić można na dwie
zasadnicze kategorie. Pierwsza z nich to kategoria "magii
biologicznej", tj. tej efekty jakiej uzyskuje się poprzez
użycie wyłącznie zdolności ludzkich organizmów do uruchamiania
programów zawartych w przeciw-materii. Jej przykładami
mogą być wszelkie graniczące z cudami efekty wyzwalane
przez zaklęcia i myślowe nakazy niektórych dawnych "kamieniarzy" -
jakie opisałem w punkcie #J4.5 ze swej strony o nazwie
propulsion_pl.htm.
(Jako przykład tych efektów rozważ opisane tam zbudowanie
na Florydzie w USA przez chorowitego i fizycznie słabego
emigranta z Łotwy całego kamiennego zamczyska zwanego
Koralowym Zamkiem.)
Drugą kategorią "magii" jest ta, którą można nazwać
"magią techniczą", tj. tą uzyskiwaną poprzez
zadziałanie urządzeń technicznych inicjujących pracę
oprogramowania przeciw-materii. Opisałem ją dokładniej,
między innymi, w punkcie #J4.6 ze swej strony o nazwie
propulsion_pl.htm.
Przykładem takiej "magii technicnzej" może być cofanie
ludzi w czasie do lat ich młodości za pomocą "wehikułów
czasu" mojego wynalazku opisywanych, między innymi,
na stronie internetowej o nazwie
immortality_pl.htm.
Nie muszę tutaj dodawać, że wiedząc o powszedchnym
podziwie jaki wzbudzają wyczyny faktycznych "magików"
(tj. tych, którzy naprawdę potrafią uruchamiać działanie
oprogramowania przeciw-materii), wielu tuzinkowych
oszustów chętnych do sławy i pieniędzy uzyskuje efekty
podobne do "magii" poprzez użycie najróżniejszych oszustw,
"tricków" i odpowiednio przygotowanego oszukańczego
ekwipunku. Jednak przy odrobinie wiedzy o możliwościach
i manifestacjach działania oprogramowania przeciw-materii,
relatywnie łatwo daje się odróżniać "faktyczną magię" od
oszukańczych efektów uzyskiwanych przez "oszukańczą
magię" z pomocą specjalnie zaprojektowanego sprzętu.
Daletgo istnienie i działanie takich tuzinkowych "magików
oszustów" wcale NIE oznacza, że wszystkie wyczyny "magików"
są jedynie fikcją i że faktyczna "magia" działająca na zasadach
uruchamiania oprogramowania istniejącego w przeciw-materii
wcale NIE istnieje. Zamiast więc doszukiwać się oszustw
w pokazach takich faktycznych "magików", bardziej korzystne
dla postępu naszej cywilizacji jest taktowanie ich "pokazów"
jako "materiału dowodowego" na podstawie którego warto
podejmować naukowe badania i upowszechnianie wśród ludzi
prawdy o tym jak faktycznie daje się czynić to co oni zdecydowali
się ujawnić ludzkości.
Faktyczna zasada działania prawdziwej "magii" opisana jest
już szeroko w moich poblikacjach wyjaśniających jak można
programować przeciw-materię oraz jak oprogramowanie
przeciw-materii można wykorzystywać dla uzyskania efektów
łamiących uznawane przez obecną oficjalną naukę ateistyczną
prawa natury - tj. opisana jest w takich publikacjach jak punkty
#J4.5 i #J4.6 ze strony o nazwie
propulsion_pl.htm,
punkt #E4 ze strony o nazwie
przepowiednie.htm,
oraz w kilku jeszcze innych publikacjach dających się
wyszukać za pomocą strony o nazwie
skorowidz.htm.
Poniżej w następnych punktach tej "części #H" opiszę
kilka najpowszechniej znanych przykładów faktycznej
"magii", które wcale NIE bazują na wizualnych oszustwach,
a sprowadzają się do wyzwalania efektów naprawdę
łamiących prawa natury uznawane obecnie przez ową
uparcie tkwiącą w poziomie wiedzy XX-wieku "oficjalną
naukę ateistyczną".
#H2.
"Przeprowadzacze umarłych" (death walkers) z dawnych Chin:
Właściwe użycie magii bazującej na rozkazach o formie
"zaklęć" wydawnych inteligentnej "energii moralnej",
może spowodować że umarli faktycznie zaczną "chodzić".
Przykładowo, Chińczycy praktykują wielowiekową
tradycję, że ich umarli chowani są w rodzinnych
grobach w miejscowości z której pochodzi ich
klan rodzinny. Nawet więc gdy któryś z nich
umierał daleko od domu, jego ciało ciągle sprowadzano
do rodzinnego cmentarza i dopiero tam chowano.
Oczywiście, w dawnych czasach NIE było lodówek.
Stąd ciała umarłych szybko ulegały popsuciu.
Dlatego w czasach poprzedzających istnienie
lodówek i szybkiego transportu, w Chinach istniał
ów magiczny zawód tzw. "przeprowadzaczy
umarłych" (po angielsku zwanych "death walkers").
Na stronie 94 książki [1#G3] pióra Frena Bloomfield,
"The Book of Chinese Beliefs" (Arrow Books Ltd. (17-21
Cornway Street, London W1P 6JD, Great Britain),
London 1983, ISBN 0-0993190-0-4, 213 stron),
zawarty jest opis tej starożytnej umiejętności chińskiej
powodowania "zaklęciami" iż umarli wstawali na nogi
i sami maszerowali o własnych siłach do swych rodzinnych
cmentarzysk. Osoby z tą umiejętnością przywoływane
więc były w przypadkach gdy ktoś umierał poza domem,
zaś dzisiejsze lodówki i szybki transport nie zostały wówczas
jeszcze wynalezione. W takim przypadku "przeprowadzacz
umarłych" wymawiał odpowiednie zaklęcia ("spells"), zaś
umarłe ciało wstawało na nogi i zaczynało rytmicznie
maszerować o własnych siłach gdziekolwiek było
kierowane przez przeprowadzacza. Oto raport z przemarszu
takich ciał, cytowany za świadkiem z Hong Kongu
(patrz [1#G3] str. 94) który osobiście pamiętał takie zdarzenie:
Najpierw przytoczę moje tłumaczenie owego opisu.
Oto one: "Byłem ciągle małym chłopcem, około
dziesięcioletnim, zaś pewnego dnia moja matka
przyszła i powiedziała że nie wolno nam wyjść
na dwór czy choćby tylko wyglądać przez okno,
bez względu co by się nie działo. Oczywiście, ja
byłem tym bardzo podniecony i chciałem się
dowiedzieć dlaczego. Matka zakryła wszystkie
okna i je zaryglowała, zaś nam powiedziała że
umarli wkrótce będą przechodzili przez naszą
wieś i że nikt nie może wyjść na dwór kiedy oni
będą przechodzili. Każdy wierzył, że by umarł
gdyby zobaczył takiego przechodzącego umarłego.
Jedynym który nie umarłby był ów przeprowadzający
który miał tą szczególną moc nad nimi. Tak więc
siedzieliśmy w naszym domu i, rzeczywiście, po
chwili usłyszeliśmy dźwięk ich nadchodzenia.
Ciężkie kroki w bardzo jednostajnym rytmie.
Siedzieliśmy bardzo cicho na wypadek gdyby
oni odkryli że my tam jesteśmy - zaś cała wieś też
była cicha tak samo jak my. Nawet psy ani kury
nie wydawały żadnego dźwięku. Tak siedzieliśmy
przez dosyć długi czas już po tym jak oni przeszli,
bojąc się wyjść na dwór. I tak się stało że dowiedziałem
się o przeprowadzaczach umarłych."
(Ten sam opis w oryginale angielskojęzycznym:
"I was just a little boy, about ten years old, and
one day my mother came in and said I mustn't
go outside or even look out of the window, no
matter what happened. Of course, I was very
excited by this and I wanted to know why. She
covered all the windows and locked them and
then locked the doors and she told me that the
dead would be walking through our village very
soon and no one could go out while they passed
through. Everyone believed that you would die if
you looked at the dead walking through. The only
one who wouldn't die was the person who had this
special power over them. So we sat inside our
house and, sure enough, after a while we heard
the sound of them coming. Heavy footsteps in a
steady rhythm. We kept very quiet in case they
would know we were there and the whole village
was quiet, just the same. Not even the dogs or
chickens made a sound. And we sat still for a long
time after they'd gone, afraid to go out. And that
was how I learned about the walkers of the dead.")
Zasada działania "przeprowadzaczy umarłych"
opisana jest również w podrozdziale I5.7.1 z
tomu 5 mojej najnowszej
monografii [1/5].
Z kolei wykorzystanie przez ludzi zasad "ożywiania"
obiektów martwych opisane jest w podrozdziale
NG5 z tomu 12 w/w monografii [1/5].
#H3.
"Zombi" z Zachodnich Indii:
Umiejętność zmuszania ciał zmarłych do
wykonywania określonych zadań praktykowana
też była na wyspach z tzw. "Zachodnich Indii"
(po angielsku "West Indies"). Umarli którzy
poddawani zostawali takiemu magicznemu
zabiegowi nazywani tam byli "zombi" -
stąd nazwa ta używana jest teraz często w
stosunku do osób o nie najwyższej
sprawności umysłowej.
Na temat "zombi" istnieje dosyć spora literatura.
Ich opisy zawiera nawet internet. Stąd nie będę
tutaj powtarzał ich opisów.
Bardzo podobne do "Zombi" wykorzystanie ciał
zmarłych praktykowane jest także przez tzw.
"bomoh" z Malezji (tj. Malejów praktykujących
magię). Tyle że malezyjscy "bomoh" wysługują
sie ciałami zmarłych dzieci ofiarnych. W Malezji
takie wykonujące magiczne rozkazy ciałka małych
dzieci nazywają "toyol".
#H4.
"Maszerujące posągi lub rzeźby" z dawnych Indii,
a także posągi i obiekty które same się przemieszczają
lub poruszają, płaczą, piją, mówią, emitują dźwięki, itp.:
W dawnych Indiach działali magicy którzy
byli w stanie spowodować że posągi z kamienia
lub metalu nagle ożywały i wykonywały ich
rozkazy. Zasada ożywiania w Indiach owych
kamiennych lub metalowych posągów
polegała na tym samym magicznym użyciu
programów zawartych w przeciw-materii, jakie
używali też opisani powyżej "przeprowadzacze
umarłych" z Chin.
Ja osobiście NIE natknąłem się jeszcze w swych
badaniach na jakiś pisany raport naocznego świadka
który widziałby takie "maszerujące posągi" z Indii
i je gdzieś opisał. Niemniej w folklorze mówionym
Dalekiego Wschodu posągi te są relatywnie często
omawiane. Na bazie ich opisów powstało zresztą
sporo scen z filmów "science fiction" w których
też pokazane są takie "maszerujące posągi" -
ich przykładem mogą być filmy z serii "Indiana
Jones", albo film z 2001 roku o tytule "Lara Croft -
Tomb Raider", z Angelina
Jolie w roli głównej.
W dzisiejszych czasach powszechnej dostępności
filmowania, udokomentowana też już została spora
liczba przypadków, kiedy najróżniejsze kamienne
rzeźby lub posągi albo nagle poruszają swymi kończynami
czy głowami, albo też same się przemieszczają lub
poruszają, płaczą, piją, mówią, emitują dźwięki, itp.
Liczne filmy dokumentujące takie przypadki można
obecnie za darmo pooglądać sobie w "youtube.com" -
tyle że typowo są one dostępne i komentowane
głównie w języku angielskim.
#H5.
Magiczny pokaz "wspinania się po powrozie" z dawnych Indii:
W dawnych Indiach działali magicy których
popularny pokaz polegał na powodowaniu iż
giętki powróz sam wznosił się w górę - tak jak
czyni to wąż zwany "kobra". Potem powróz
ten sztywniał aż tak mocno, że pomocnik
magika był w stanie wspinać się po nim w
górę. Faktycznie to kiedyś czytałem nawet
pisany raport naocznego widza z pokazu
takiego magika.
Niestety, nie odnotowałem wówczas danych
źródłowych owego raportu - nie mogę więc
ich tu przytoczyć. Istotną ciekawostkę którą
pamiętam z owego raportu, to że w czasie
pokazu niebo jakby pociemniało, zaś nad
ziemią pojawiła się mgła, czy nisko zawisająca
chmura. W rezultacie, ów młody pomocnik
magika wspinający się po tym wyprostowanym
i usztywnionym powrozie, na jakimś tam etapie
wspinania zniknął całkowicie widzom z oczu
w owej mgle czy niskiej chmurze. Wygląda
więc na to, że równocześnie z usztywnieniem
powroza, ów magik spowodował kondensowanie
się pary wodnej na tej samej zasadzie jak to
czynią "wehikuły UFO ukrywające się w chmurach" -
opisane na totaliztycznej stronie o nazwie
"cloud_ufo_pl.htm".
#H6.
Samolewitacja; lewitowanie, podnoszenie lub
rzucanie ciężkimi obiektami; chodzenie po wodzie, itp.:
Lewitowanie ciężkich obiektów (np. ogromnych
głazów) i samolewitowanie, a także podnoszenie
w chwilach zagrożeń ciężarów przekraczających
ludzkie moce oraz zmniejszanie swej wagi np.
do poziomu iż możliwym się staje chodzenie
po wodzie, stanowią jedną z najpowszechniej
udokumentowanych w internecie zdarzeń łamiących
prafa natury uznawane przez obecną oficjalną
nauke ateistyczną. Liczne darmowe widea jakie
dokumentują tego typu zdarzenia, tyle że najczęściej
opracowane i komentowane w języku angielskim,
w dzisiejszych czasach każdy może znaleźć i sobie
poprzeglądać w youtube.com. Linki do niektórych
z owych darmowych wideów przytoczyłem w punktach
#J4.5 i #J4.6 ze swej strony o nazwie
propulsion_pl.htm.
#H7.
Cuda i niezwykłe zdarzenia wywoływane przez
obiekty do których modli się spora liczba ludzi:
Programowanie przeciw-materii, tak aby wykonywała
ona działania na jakich nam zależy, można dokonywać
za pośrednictwem "uniwersalnego języka myśli", jaki
ja nazwałem "Ulot". Język ten opisałem szerzej w
punkcie #E4 ze swej strony o nazwie
przepowiednie.htm.
Aby owa przeciw-materia wygenerowała wymagane przez
nas działanie, konieczne jest więc jedynie myślowe
skrystalizowanie swego życzenia podczas jednoczesnego
spiętrzenia swoich uczuć ponad określoną wartość progową
jaka powoduje ulot silnego błysku tzw. "energii moralnej"
która przesterowuje przeciw-materię - tak jak wyjaśniłem
to w punkcie #J4.5 ze strony
przepowiednie.htm
przy okazji omawiania tam wypracowanej przez siebie w czasach
swej młodości metody trafiania kamieniem w cel na trafieniu
jakiego bardzo mi w danej chwili zależało. Ponieważ wielu
modlących się ludzi formułuje w swych myślach właśnie takie
klarownie zdefiniowane własne życzenia przy jednoczesnym
powodowaniu swymi silnymi uczuciami wymaganego błysku
"energii moralnej", poprzez zwykłe modlenie się do wybranych
obiektów materialnych ludzie ci programują przeciw-materię
z owych obiektów materialnych aby ta wykonywała ich życzenia.
W taki właśnie sposób znaczącym źródłem magii oraz wielu
"nadprzyrodzonych" wyczynów ludzi, a także źródłem
nadprzyrodzonych mocy i zdolności kinetycznych
wybranych obiektów martwych, stają się liczne obiekty
materialne nasycone orzez modlących się do nich ludzi
owym szczególnym rodzaj inteligentnej energii którą
filozofia totalizmu
nazywa właśnie "energią moralną". (Ta sama inteligentna
energia jest też wykorzytywana do programowania przeciw-materii
np. przez osoby praktykujące tzw. "kung-fu" - co pozwala
tym osobom uzyskiwać efekty kinetyczne jakie zaprzeczają
uznanym przez oficjalną naukę ateistyczną prawom fizyki.
Chińczycy tą energię nazywają "chi".) Nieco szersze opisy
owej "energii moralnej" zawarte są w punktach
#D2 i #E2 totaliztycznej strony o nazwie
malbork.htm.
Osoby które opanują umiejętność nakazywania
owej inteligentnej energii jakie działania ma ona
zaprogramować w przeciw-materii, są faktycznie
w stanie realizować też najróżniejsze działania
"magiczne", które zupełnie zaprzeczają działaniu
obecnie uznawanych praw natury.
Owo jednak programowanie obiektów materialnych przez
modlących się ludzi wnosi liczne zagrożenia,
jakie zapewne są jednym z powodów dla których Biblia
zbrania modlenia się do czegokolwiek innego niż sam
Bóg - po szczegóły patrz wersety 20:3-5 z bibilijnej
"Księgi Wyjścia" - cytuję: "Nie
będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! Nie będziesz
czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest
na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani
tego co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał
im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan,
twój Bóg, jestem bogiem zazdrosnym,...",
a także patrz wyjaśnienia z punktu #D1 mojej strony o nazwie
malbork.htm.
Mianowicie, programujący je ludzie przekazują tym
obiektom NIE tylko swoją energię programującą ich
zdolność do działania, ale także przekazują swe uczucia
i postawy życiowe jakie definiują "co" i "jak" obiekty
te mają głównie czynić. Obiekty te potem działają
w zgodzie z owymi wprogramowanymi w nie uczuciami
i postawami. Tym więc rodzajem programowania można
powodować negatywne efekty jakie wyjaśniłem w punktach
#C1, #C3 do #C8 i #D1 do #D3 ze swej strony o nazwie
malbork.htm
oraz w punktach #D1 do #D3 innej swej strony o nazwie
przepowiednie.htm -
kiedy to figura Madonny ze zamku w Malborku nasycona
została uczuciami i postawami życiowymi Krzyżaków, stąd
wobec Polaków nadprzyrodzone działania tej figury zawsze
okazywały się być wysoce szkodliwe - co między innymi
i ja doświadczyłem na własnej skórze. NIE bez istotnego
powodu, o owej krzyżackiej figurze krążyła stara przepowiednia,
która stwierdzała, że "przez tak długo jak owa figura
stoi na swoim miejscu, ziemia jaką ona dogląda pozostanie
pod niemiecką kontrolą oraz będzie rozbrzmiewała
wyłącznie niemiecką mową".
Ja osobiście aż wielokrotnie w swoim życiu doświadczyłem
"automatycznych" interwencji w swoje życie dokonywanych
właśnie przez zaprogramowane modlitwami obiekty.
Przykłady owych interwencji opisałem, między innymi,
w punktach #E1 do #E5 totaliztycznej strony o nazwie
malbork.htm,
a także w punktach #D6 i #D6.1 ze swej strony o nazwie
timevehicle_pl.htm.
Część #I:
Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony:
#I1.
Podsumowanie tej strony:
Stare opowieści dawnych ludzi zwykle
traktujemy z przymrużeniem oka i szybko
o nich zapominamy. Jak jednak ta strona
stara się to uzmysłowić, często zawierają
ona istotne dla nas informacje - które
znacznie korzystniej byłoby pamiętać i
analizować naukowo.
Nazwa "skorowidz" oznacza wykaz zwykle
podawany na końcu książek, jaki pozwala
na szybkie odnalezienie interesującego nas
opisu. Moje strony internetowe też mają taki
"skorowidz" - tyle że zaopatrzony w zielone
linki
które po kliknięciu na nie myszą natychmiast
otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje.
Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Mozna go też wywołać z "organizującej" części
"Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę
aby do niego zaglądnąć - wszakże przybliża
on setki totaliztycznych tematów które mogą
zainteresować każdego.
#I3.
Inne strony omawiające problematykę która
pozwala na lepsze zrozumienie zagadnień
nadprzyrodzoności, budowli sakralnych, itp.:
Cały szerego totaliztycznych stron internetowych
wyszczególnionych w
Menu 4 oraz
Menu 2
omawia tematykę jaka wykazuje najróżniejsze
związki z tematami omawianymi na niniejszej
stronie. Dlatego przeczytanie owych stron
szczególnie polecałbym czytelnikowi.
Prawdopodobnie najważniejsze dwie strony
z owych szczególnie polecanych, to strony
(kliknij na wybraną z nich aby ją uruchomić):
Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. oficjalnie
dra inż. Jana Pająk,
zaś kurtuazyjnie Prof. dra inż. Jana Pająk,
pod jakie można wysyłać ewentualne uwagi, własne
opinie, lub informacje jakie zdaniem czytelnika
autor tej strony powinien poznać, podane są na
autobiograficznej stronie internetowej o nazwie
pajak_jan.htm
(dla jej wersji w języku HTML), lub o nazwie
pajak_jan.pdf
(dla wersji strony "pajak_jan.pdf" w bezpiecznym
formacie PDF - które to bezpieczne wersje PDF
dalszych stron autora mogą też być ładowane
z pomocą linków z punktu #B1 strony o nazwie
tekst_11.htm).
Prawo autora do używania kurtuazyjnego
tytułu "Profesor" wynika ze zwyczaju iż "z profesorami
jest jak z generałami", znaczy raz
profesor, zawsze już profesor. Z kolei
w swojej karierze naukowej autor tej strony był
profesorem aż na 4-ch odmiennych uniwersytetach,
tj. na 3-ch z nich był tzw. "Associate Professor"
w hierarchii uczelnianej bazowanej na angielskim
systemie uczelnianym (w okresie od 1 września
1992 roku, do 31 października 1998 roku) - który
to Zachodni tytuł stanowi odpowiednik "profesora
nadzwyczajnego" na polskich uczelniach. Z kolei
na jednym uniwersytecie autor był (Full) "Professor"
(od 1 marca 2007 roku do 31 grudnia 2007 roku -
tj. na ostatnim miejscu pracy z naukowej kariery
autora) który to tytuł jest odpowiednikiem pełnego
"profesora zwyczajnego" z polskich uczelni.
Proszę jednak odnotować, że dla całego szeregu
powodów (np. mojego chronicznego deficytu czasu,
prowadzenia badań wyłącznie na zasadzie mojego
prywatnego hobby naukowego, pozostawania
niezatrudnionym i wynikający z tego mój brak
oficjalnego statusu jaki pozwalałby mi zajmować
oficjalne stanowisko w określonych sprawach,
istnienia w Polsce aż całej armii zawodowych
profesorów uczelnianych - których obowiązki
zawodowe obejmują m.in. udzielanie odpowiedzi
na zapytania społeczeństwa, itd., itp.)
począszy od 1 stycznia 2013 roku
ja przyjąłem żelazną
zasadę, że NIE odpowiadam na żadne emaile
wysyłane do mnie przez czytelników moich
stron - o czym niniejszym szczerze
i uczciwie informuję wszystkich zainteresowanych.
Stąd jeśli czytelnik ma sprawę która wymaga
odpowiedzi, wówczas NIE powinien do mnie
pisać, bowiem w takiej sytuacji wysłanie mi
emaila domagającego się odpowiedzi w świetle ustaleń
filozofii totalizmu
byłoby działaniem
niemoralnym. Wszakże spowodowałoby,
że czytelnik doznałby zawodu ponieważ z całą
pewnością NIE otrzymałby odpowiedzi. Ponadto
taki email odbierałby i mi sporo "energii moralnej"
ponieważ z jego powodu i ja czułbym się winnym,
że NIE znalazłem czasu na napisanie odpowiedzi.
Natomiast w/g totalizmu "moralnym działanien"
w takiej sytuacji byłoby albo niezobowiązujące
mnie do odpisania przesłanie mi jakichś informacji
które zdaniem czytelnika są warte abym je poznał,
albo teź napisanie raczej do któregoś z zawodowych
profesorów polskich uczelni - wszakże oni są
opłacani z podatków obywateli między innymi za
udzielanie odpowiedzi na zapytania społeczeństwa,
a ponadto wszyscy oni mają sekretarki (tak
że korespondencja NIE zjada im czasu który
powinni przeznaczać na badania).
Niniejsza strona dostępna jest także w formie
broszurki oznaczanej symbolem [11],
którą przygotowałem w "PDF" (od "Portable
Document Format") - obecnie uważanym za
najbezpieczniejszy z wszystkich internetowych
formatów, jako że do niego normalnie wirusy
się NIE doczepiają. Ta klarowna broszurka
jest gotowa zarówno do drukowania, jak i do
wygodnego czytania z ekranu komputera.
Ciągle ma ona też aktywne wszystkie swoje
zielone linki.
Stąd jeśli jest czytana z ekranu komputera
podłączonego do internetu, wówczas po
kliknięciu na owe linki otworzą się linkowane
nimi strony lub ilustracje. Niestety, ponieważ
jej objętość jest około dwukrotnie wyższa niż objętość
strony internetowej jakiej treść ona publikuje,
ograniczenia pamięci na sporej liczbie darmowych
serwerów jakie ja używam, NIE pozwalają aby
ją na nich oferować (jeśli więc NIE załaduje
się ona z niniejszego adresu, ponieważ NIE
jest ona tu dostępna, wówczas należy kliknąć
na któryś odmienny adres z
Menu 3,
poczym sprawdzić czy stamtąd juź się załaduje).
Aby otworzyć ową broszurkę (lub/i załadować
ją do własnego komputera), wystarczy albo
kliknąć na następujący zielony link
albo też z którejś totaliztycznej witryny otworzyć
sobie plik nazywany tak jak w powyższym linku.
Jeśli zaś czytelnik zechce też sprawdzić, czy jakaś
inna totaliztyczna strona właśnie studiowana przez
niego, też jest już dostępna w formie takiej PDF
broszurki, wówczas powinien sprawdzić, czy
wyszczególniona ona została w linkach z
"części #B" strony o nazwie
tekst_11.htm.
Owe linki wskazują bowiem wszystkie totaliztyczne
strony, które już zostały opublikowane jako takie
broszurki z serii [11] w formacie PDF.
Życzę przyjemnego czytania!
If you prefer to read in English
click on the flag below
(Jeśli preferujesz czytanie w języku angielskim
kliknij na poniższą flagę)
Data pierwszego opracowania niniejszej strony: 15 sierpnia 2004 roku
Data najnowszego jej aktualizowania: 23 października 2020 roku
(Sprawdź w adresach z
Menu 4
czy istnieje już nowsza aktualizacja)