WSTĘP:
"Stawczyk" jest to niezwykła wieś. Niby istnieje, a NIE
daje się znaleźć ani na mapach, ani w wykazach
polskich miejscowości. Praktycznie więc NIE istnieje.
Jednak ja się w niej urodziłem. Czyli na przekór iż
NIE istnieje, wieś ta wywiera swój wpływ na świat.
Oddziaływuje ona na nas na tej samej zasadzie jak
ów polski wąż "gniewosz" opisany w punkcie #F2
tej strony - który zagęszcza czas aby móc przemykać
się niepostrzeżnie, czy też jak owe słynne stworzenia
opisywane w punkcie #E1 poniżej - znaczy jak
np. "Yeti" z Himalajów, "glizdy-flaki" z pustyni
Gobi w Mongolii, potwór "Nessie" ze szkockiego
jeziora Loch Ness, "smok" z jeziora Cini w Malezji,
"serpent" z jeziora Tver koło Moskwy w Rosji,
"Mkole-Mbembe" czyli "zabójca słoni" z jeziora
"Lake Tele" w północnej części Kongo, amerykańskie
"ptaki burzowe", nowozelandzki gigantyczny jaszczur
"taniwha", potężne "stonogi" z Brazylii, oraz inne
formy życia które zgodnie z dzisiejszą oficjalną
nauką ziemską wcale NIE istnieją - niemniej ciągle
wywierają one swój wpływ na ludzkość. Takie zaś
"nieistniejące istnienie" Stawczyka powoduje, że NIE tylko jest on
wioską niemożliwą do znalezienia na mapach. Wszakże
jest on też symbolem. Symbolem tego co niewidoczne
lub ignorowane, jednak wywierające swój wpływ.
Niniejsza strona jest więc nie tylko o wsi Stawczyk,
ale także o tym co niewidoczne lub ignorowane,
chociaż wywierające swój wpływ. Wyjaśnienia tej
strony są dokonywane właśnie na przykładzie
owej wysoce symbolicznej wsi zwanej "Stawczyk".
Treść tej strony autoryzuje
Jan Pajak,
czyli badacz Nowej Zelandii i Polski oraz
WorldCat Identity
(tj. "Tożsamość Światowej Kategorii", patrz
http://worldcat.org/identities/),
który w początkowej części 21 wieku tym wyróżnił się
z grona nadal żyjących odkrywców i wynalazców owych
dwóch krajów, iż stał się najszerzej z nich znanym wówczas
w świecie, najróżnorodniej interpretowanym i najbardziej
produktywnym - na przekór prowadzenia badań bez oficjalnego
finansowania i na zasadach tylko naukowego hobby, ale niestety
o którego istnieniu i wynikach badań w Nowej Zelandii niemal nikt
NIE chce wiedzieć, zaś dla unieważnienia, zaprzeczenia i wyciszenia
odkryć i wynalazów którego sporo Polaków konspiruje się w gangi
wypaczające prawdę i przyszłym pokoleniom usiłujące pozostawić
tylko kłamstwa, śmieci, pozatruwaną wodę, powietrze i glebę,
oraz wyniszczoną naturę.
Część #A:
Informacje wprowadzające tej strony:
#A1.
Co to takiego ten "Stawczyk":
"Stawczyk" jest to nazwa małej wsi z północnej
części województwa dolnośląskiego. Stawczyk
leży około 2 kilometrów na północny-wschód
od małego dolnośląskego miasteczka zwanego
Milicz.
Jednak pomiędzy Stawczykiem a Miliczem znajduje
się niewielka rzeka o nazwie "Barycz" - widoczna
zarówno na mapach jak i na zdjęciu satelitarnym
wskazywanym w punkcie #H2 tej strony.
Stąd, jeśli ktoś zamierza do Stawczyka dotrzeć
z Milicza, wówczas zmuszony jest podążać drogą
okrężną przez jedyny most drogowy w okolicy,
potem przez milicką dzielnicę zwaną "Krotoszyńska",
w końcu zaś przez wieś "Wszewilki". Odległość Stawczyka
od Milicza wzdłuż owej okrężnej drogi wynosi około
3 kilometry. W sensie historycznym Stawczyk jest
ogromnie starą wsią. Prawdopodobnie jedną z
najstarszych ze wsi ciągle istniejących w Polsce.
Tyle że uprzednio był on organiczną częścią
innej równie prastarej wsi jaka obecnie znana jest pod nazwą
Wszewilki.
W zakresie swojej przynależności państwowej,
to już od początka czasów skrystalizowania się
państwowości w Europie, obszar obecnego
Stawczyka należał od Polski. Jednak w 1741 roku
został on zaaneksowany przez ówczesne królestwo
Prus razem z większością Śląska. Do Niemiec
należał aż do 1945 roku. Po zakończeniu drugiej
wojny światowej, oraz w następstwie tej wojny, w
1945 roku Stawczyk powrócił do macierzy. Obecnie
ponownie jest on częścią Polski.
Ja, tj. autor tej strony (patrz zdjęcie "Fot. #H1"),
urodziłem się w Stawczyku oraz spędziłem
w nim pierwsze 18 lat swego życia. W późniejszym
życiu odwiedzałem tą wioskę tak często jak tylko
byłem w stanie - wszakże jest ona moją rodzinną
wsią. Ponadto kilka pokoleń moich przodków
po kądzieli wywodzi się z okolicy Stawczyka -
po więcej szczegółów patrz punkt #B2 na odrębnej stronie
o mnie (dr inż. Jan Pająk - notka autobiograficzna).
Stąd uważam się za osobę wystarczająco
kompetentną aby móc opisać ową wioskę.
Strona ta prezentuje moje opisy.
#A2.
Jakie są cele tej strony:
Głównym celem niniejszej strony internetowej
jest wyjaśnienie prostymi słowami kilku
dziwnych lub tajemniczych zjawisk i
paradoksów z jakimi spotykamy się w naszym
codziennym życiu. Wyjaśnienia te dokonane
są posługując się przykładem wsi Stawczyk,
która prawdopodobnie jest jedną z najdziwniejszych
wsi Polski.
Niniejsza strona opisuje również wieś Stawczyk,
czyli ów miniaturowy chociaż historycznie najstarszy
fragment innej wsi do której ona przylega, a
która nazywa się "Wszewilki". Obecnie wieś
Stawczyk zwykle oficjalnie nazywa się podwójnym
słowem "Wszewilki-Stawczyk". Odnotuj jednak
że kiedyś ta najstarsza część wsi Wszewilek
nazywała się inaczej, mianowicie "Stawczyk",
wcześniej "Wszewilki", przedtem "Cegielnia",
jeszcze wcześniej (tj. przed 1945 rokiem) "Neu-Steffitz",
itp.
Część #B:
Każdy podróżnik ma swój punkt startowy z którego
wyruszył w świat - moim był Stawczyk:
#B1.
Dlaczego wieś Stawczyk jest aż tak istotna dla mnie, że jej opisowi poświęcam niniejszą stronę:
Moja fascynacja wsią Stawczyk wynika z
prostego faktu, że ja urodziłem się właśnie
we wsi Stawczyku - tak jak to wyjaśniłem
bardziej szczegółowo na stronie o
wsi Wszewilki,
a stąd że spędziłem w Stawczyku najważniejszą
częśc mojego zycia poznając jego tajemnice.
To właśnie we okolicach wsi Stawczyk osobiście
obserwowałem zaistnienie sporej proporcji
cudów jakie potem opisałem w punkcie #F3
strony o nazwie
wszewilki.htm.
To też we wsi Stawczyk odnotowałem pierwsze
reguły rządzące życiem ludzkim, a także
najważniejsze zasady ludzkiego zachowania,
jakie z czasem pozwoliły mi uformować
fundamenty dla zupełnie nowej filozofii
życiowej, którą w wiele lat później nazwałem
totalizmem.
Część #C:
Symbolizm moralny wsi Stawczyk - czyli wsi która
powstała z prześladowań, istnieje jako symbol prześladowań,
oraz dostarcza ilustrację następstw prześladowań:
#C1.
Jak "prawa moralne" powodują że "uciskający uciska również i siebie samego":
Filozofia zwana
totalizm
odkryła, że niezależnie od dobrze wszystkim
znanych praw fizyki, życiem ludzi rządzi
również odmienny rodzaj praw zwanych
prawami moralnymi. Faktycznie
to istnienie praw moralnych dałoby się
wydedukować z religii. Wszakże jeśli
istnieje "miłujący sprawiedliwość"
Bóg,
wówczas nawet dziecko jest w stanie
się domyślić że ów Bóg musi nagradzać
i karać wszystkich ludzi według zawsze tych
samych zasad. Owe więc ścisłe i zawsze
te same zasady według których sprawiedliwy
Bóg powtarzalnie nagradza lub karze
postępowania ludzi, byłyby właśnie "prawami
moralnymi". Oczywiście, gdyby prawa moralne
zdefiniować wyłącznie jako zbiór zasad
nagradzania i karania używanych przez
Boga, wówczas istnienie i działanie tych
praw odnotowaliby oraz respektowaliby
tylko ci ludzie którzy już poznali i uznają
rozległy naukowy materiał dowodowy potwierdzający że Bóg istnieje.
Natomiast przykładowo tzw. "ateiści"
odrzucaliby wszelkie próby zdefiniowania
i respektowania praw moralnych. Z tego powodu
filozofia totalizmu,
a także jej odwrotność czyli tzw.
filozofia pasożytnictwa,
definiują "prawa moralne" na całkowicie
świecki sposób. Prawa te zaś dają się
łatwo zdefiniować na świecki sposób,
ponieważ okazuje
się również, że w świecie fizycznym
działa szczególny rodzaj niewidzialnego
pola, podobnego do pola grawitacyjnego.
Owo niewidzialne pole przez totalizm
zwane jest "polem moralnym". Jego
dokładny opis znajduje się w punkcie
#C4.2 odrębnej strony o nazwie
morals_pl.htm.
Pole moralne powoduje, że podobnie jak wspinanie
się pod górę pola grawitacyjnego wymaga wkładania
w to wysiłku, również czynienie wszystkiego
co moralne, też wymaga włożenia w to wysiłku.
(Np. rozważ ile wysiłku wymaga np. mówienie
prawdy.) Dzięki więc istnieniu owego
niewidzialnego "pola moralnego" czynienie
tego co moralne wymaga wysiłku, zaś czynienie
tego co niemoralne jest łatwe i przyjemne.
Innymi słowy, wspinanie się pod górę "pola
moralnego" zamienia naszą pracę w szczególny
rodzaj energii potencjalnej zwanej "energią moralną"
lub "zwow", zaś ześlizgiwanie się w dół owego
pola moralnego rozprawsza z nas tą energię.
Z fizyki zaś wiemy, że wszędzie gdzie istnieje jakieś
pole oraz jakaś energia, istnieć również będą
odpowiednie prawa które rządzą dzialniem tego
pola i przepływami tej energii. Z tej wiedzy fizyki
wywodzi się więc "świecka definicja praw moralnych".
Definicja ta stwierdza, że "prawa
moralne są to prawa które rządzą przepływem energii
moralnej oraz działaniem pola moralnego".
Taką zaś świecką definicję praw moralnych są już
w stanie zaakceptować również i ateiści. Wszakże
skupia się ona wyłącznie na skutkach działania
praw moralnych. Z kolei owe skutki są już w stanie
zaobserwować nawet ateiści.
Prawa moralne działają w raczej niezwykły sposób.
Gdybyśmy chcieli podsumowac ich działanie jednym
zdaniem, wówczas moglibyśmy stwierdzić, że
prawa moralne przywracają sprawiedliwość
przez nagradzanie moralnie poprawnego postępowania
zaś karanie niemoralności. Znaczy, jeśli przykładowo
ktoś czyni coś niemoralnego, np. krzywdzi innych,
wówczas zadziałają właśnie owe "prawa moralne"
i wyrównają rachunki. Prawa te NIE wyrównują jednak
rachunków w taki sam sposób w jaki uczyniliby to
ludzie (np. poprzez połamanie rąk które krzywdziły).
Prawa te mają swoje własne, wysoce dyskretne i
subtelne, metody działania. Przykładowo, zamiast
połamać ręce które kogoś skrzywdziły, spowodują
one bankructwo właściciela tych rąk, oraz spowodowane
tym bankructwem głód i cierpiania, które są równe
cierpieniom zadanym poprzez szerzenie krzywdy.
Albo spowodują one że właściciela tych rąk opuści
żona i musi on cierpieć żyjąc samotnie. Albo
spowodują że umrze mu ktoś kogo bardzo kocha. Itd., itp.
Jedna z metod działania praw moralnych powoduje,
że ucisk zawsze zatacza pełny okrąg i uderza
w tego co uciska. Anglicy mają na to nawet
przysłowie które stwierdza "Curses, like chickens,
always come back home to roost" (tj. "Złożeczenia
zawsze zatoczą krąg i powrócą do tego co je ze
siebie wysłał"). Ta metoda działania praw moralnych
jest wyraźnie widoczna jeśli ktoś prześledzi losy
opisywanej tutaj wsi Stawczyk. Mianowicie, jak to
wyniknie z opisów które nastąpią, Stawczyk zawsze
był prześladowany i uciskany przez władze które
umiejscowione są w pobliskim
Miliczu.
Dlatego "prawa moralne" tak zadziałały, że efekty
owych prześladowań i ucisku Stawczyka zataczają
pełny okrąg i uderzają z powrotem w ów Milicz.
Jak to się dzieje, wyjaśnię to w opisach które
teraz nastąpią.
Ów nieuświadamiany przez wielu ludzi fakt, iż
"uciskający uciska również i siebie samego"
jest też omawiany (i ilustrowany konkretnymi
przykładami zaczerpniętymi z faktycznego życia)
aż na całym szeregu totaliztycznych stron. Gdyby
czytelnik zechciał je przeglądnąć, to omawiają go
też np. punkty #T1 do #T8 ze strony o nazwie
solar_pl.htm,
punkty #E1 do #E5 na stronie
pajak_dla_prezydentury_2020.htm,
punkty #B2 do #B2.3 na stronie
mozajski.htm,
oraz jeszcze kilka innych stron i miejsc.
#C2.
Historia wsi "Stawczyk": powstanie z prześladowań, nieustanne doświadczenie prześladowań, ilustrowanie następstw prześladowań:
Stawczyk jest wsią która stanowi symbol
nieuzasadnionych, chociaż nieustających
prześladowań. Wszakże wieś ta powstała
właśnie jako wynik prześladowań. Ponadto,
wieś ta jest prześladowana przez cały
dotychczasowy okres swego istnienia -
nawet do dzisiaj. Co najbardziej szokujące,
to że w międzyczasie zmienił się kraj do
którego Stawczyk należy, zmienił się też
ustrój i ideologia. Prześladowania jednak
Stawczyka nadal nie ustały. Każdy może
je odnotować jeśli rozglądnie się po owym
Stawczyku, oraz jeśli porówna stan i sytuację
Stawczyka ze stanem i sytuacją pobliskiej
wsi Wszewilki - która oddzielona jest od
Stawczyka jedynie szerokością dwóch szyn torów
kolejowych. Wszakże porównanie Wszewilek
i Stawczyka wygląda jak porównanie przysłowiowego
"królewicza i żebraka" - i to na przekór że
kiedyś były to dwie części jednej i tej samej wioski.
Przykładowo, przez Wszewilki wiedzie doskonała
wybrukowana droga. Natomiast wszystkie główne
drogi Stawczyka są nadal polnymi drogami w których
koła (i nogi) zapadają się w piasku po osie (i kostki).
Wszewilki mają chodnik. Stawczyk ma jedynie
pobocza drogi porośnięte zielskiem. Wszewilki
mają wodę z wodociągów, a niektóre domy i gaz.
Stawczyk ciągle jest zależny od studni i nadal
NIE ma gazu. Wszewilki mają przystanek autobusowy
i połączenie autobusowe z Miliczem. Stawczyk
musi pedałować do Milicza na rowerach. Itd., itp.
Takich zaniedbań i skrytych prześladowań jest
znacznie więcej, jednak narazie wstrzymam
się od ich pełnego opisywania.
Wiedząc o działaniu "praw moralnych" opisanych
w poprzednim punkcie #C1, oraz będąc świadomym
że wszelkie dotychczasowe prześladowania Stawczyka
zawsze wywodzą się od władz administracyjnych
zlokalizowanych w pobliskim mieście
Miliczu,
warto poznać mechanizm za pośrednictwem którego
prześladowania Stawczyka zataczają koło i uderzają
w ów Milicz. Aby zas to poznać, najpierw musimy
zapoznać się z przedziwną historią Stawczyka.
Przejawy prześladowań wsi Stawczyk, których
dowody przetrwały aż do dnia dzisiejszego,
rozpoczęły się około 1875 roku. Do owego roku
1875 wieś "Stawczyk" była częścią sąsiadującej
z nią dzisiaj odmiennej wsi zwanej
Wszewilki.
Znaczy, aż do 1875 roku Stawczyk był wschodnią
połową Wszewilek.
W owych czasach wszystkie zabudowania Stawczyka
zlokalizowane były nawet bliżej starego ryneczka
historycznych Wszewilek niż obecnie oddalona
jest od tego starego ryneczka większość zabudowań
obecnej wsi Wszewilki. Innymi słowy, Stawczyk
jest większym nosicielem historycznych tradycji
Wszewilek, niż nosicielem tych tradycji są dzisiejsze
Wszewilki. Z powodu owej bliskości Stawczyka
do rynku historycznych Wszewilek, historia wsi
"Stawczyk" aż do 1875 roku była równocześnie
historią wsi Wszewilki. Z kolei historię wsi Wszewilki
czytelnik może sobie poczytać poprzez zaglądnięcie
do odrębnej strony internetowej o nazwie
wszewilki.htm.
Niestety, w 1875 roku historie obu tych wsi oddzieliły
się od siebie. Mianowicie w 1875 roku zbudowana
była linia kolejowa wiodąca z Milicza do Krotoszyna
i dalej do Gniezna - wzdłuż starego tzw. Bursztynowego
Szlaku - którego fragment kiedyś przebiegał
właśnie przez dzisiejszą wieś Stawczyk. Ktoś zaś
kto projektował ową linię kolejową, wykorzystał ją
jako narzędzie zniszczenia dawnej wsi Wszewilki.
Mianowicie, ktoś ten celowo tak wypaczył przebieg
owej linii kolejowej, że zboczyła ona ku zachodowi
z prostej linii którą powinna przebiegać i staranowała
miniaturowy ryneczek dawnej wsi Wszewilki. Pod
wymówką wiec budowy owej linii kolejowej, rozebrano
stary kościół katolicki Wszewilek (zilustrowany na
zdjęciu ze strony
wszewilki_jutra.htm),
oraz rozmontowano publiczne budowle Wszewilek
które reprezentowały miejscowy przemysł i stąd
decydowały o znaczeniu i zamożnosci tej wsi -
takie jak karczmę (tj. dawny hotel), śpichlerz, piekarnię, oraz rzeźnię.
Oczywiście do dzisiaj owo celowe zboczenie linii kolejowej
ku zachodowi zaraz po minięciu stacji kolejowej Milicza
wyraźnie widać na mapach Wszewilek, oraz na
zdjęciu satelitarnym wskazanym w punkcie #H2
tej strony. Na mapach tych i zdjęciu wyraźnie
też widać, że natychmiast po staranowaniu
historycznego ryneczka dawnych Wszewilek
i zniszczeniu przemysłu tej wsi, owa linia kolejowa
z powrotem zakręca ku wschodowi, powracając
na przebieg którym gdyby podążała przez cały czas
wówczas nigdy NIE staranowałaby rynku dawnej wsi
Wszewilki. (O fakcie świadczącym że owo staranowanie
ryneczka starych budowli Wszewilek torami kolejowymi
było celowe i złośliwie zaplanowane, świadczy też fakt że
gdyby takie zakrzywienie torów ku wschodowi dokonane
było nieco wcześniej na południe, wówczas owa linia
kolejowa przebiegałaby tuż pod obrzeżem miasta
Milicza. Tymczasem w rzeczywistości kolejowa stacja
Milicz została zbudowana jako oddalona od miasta
Milicza o około 2 kilometry. Taka zaś duża odległość
stacji kolejowej od miasta komplikuje docieranie do
kolei i niechęca do jej używania.)
Ktokolwiek złośliwie staranował rynek starych
Wszewilek torami kolejowymi, wcale NIE poprzestał
na tym akcie. Na dodatek bowiem do przepołowienia
dawnych Wszewilek, ktoś ten administracyjnie
przemianował też tą część dawnych Wszewilek
która odcięta została od reszty wsi ową nową linią kolejową.
Począwszy też od wówczas, ta odcięta torami część
Wszewilek została nazwana odmienną niż Wszewilki
nazwą Neu-Steffitz. Do dzisiaj też nosi ona
odmienną od Wszewilek nazwę, mianowicie nazwę
"Stawczyk". W ten sposób staranowanie torami
kolejowymi ryneczka dawnej wsi Wszewilki stanowiło
punkt czasowy w którym zaczęły się doskonale widoczne
do dzisiaj prześladowania Stawczyka, oraz w którym
historia obecnej "wsi-martyra" o nazwie "Stawczyk"
oddzieliła się od historii dawnej wsi Wszewilki.
Tajemnicze choć dobrze ukryte prześladowania
wsi Stawczyk wcale NIE skończyły się na jej
administracyjnym oddzieleniu od dawnej wsi
Wszewilki, a praktycznie są uparcie kontynuowane
nawet do dzisiaj. Przykładowo na terenie
obecnego Stawczyka (a precyzyjniej na
obszarze dzisiejszego boiska sportowego
w dzisiejszej wsi Stawczyk) przed 1875 rokiem
organizowane były doroczne targowiska
koni które były słynne aż w całej Europie.
Na targowiska te zjeżdżali się kupcy z wielu
nawet bardzo odległych krajów. Na temat
tych targowisk koni piszę też m.in. w punkcie
#B2 odrębnej strony
o mnie (dr inż. Jan Pająk - notka autobiograficzna).
Jednak około 1890 roku ktoś w Miliczu podjął
administracyjną decyzję aby owo słynne tragowisko
koni przenieść z jego poprzedniego zlokalizowania
na terenie dzisiejszego Stawczyka, w jego nowe
zlokalizowanie tuż przy mieście Miliczu - obok
milickiej rzeźni. Oczywiście, po przeniesieniu
targowiska w nowe miejsce, po świecie rozniosła
się wiadomość że Wszewilki NIE ogranizują
już więcej targowisk koni. Kupcy zaprzestali
więc przybywania na te targowiska i tak
zakończyła się wielowiekowa tradycja tego
słynnego targowiska koni. Niestety, odebranie
Stawczykowi słynnego targowiska koni było
tylko kolejnym z wielu objawów tego skrytego
prześladowania. Inne przejawy tego prześladowania
obejmowały m.in. zaduszenie i zmuszenie do
bankructwa starego młyna wodnego Stawczyka,
czy nadanie Stawczykowi nazwy "Neu-Steffitz"
zamiast nazwy "Neu-Ziegelscheune" (nazwa
"Ziegelscheune" jest niemiecką nazwą ówczesnych
"Wszewilek") - po poprawne tlumaczenia na niemiecki
nazw obecnych polskich miejscowości patrz strona
genealogienetz.de.
W ramach owych wielowiekowych prześladowań Stawczyk
NIE otrzymał nawet własnej stałej nazwy. Administracyjnie
uważa się go za wieś odrębną od Wszewilek. Jednak
wcale NIE daje mu się odrębnej nazwy. Przykładowo,
zaraz po odcięciu go od dawnych "Ziegelscheune"
(tj. "Wszewilek"), Niemcy nazwali go "Neu-Steffitz".
Zaraz po wyzwoleniu nazwano go "Cegielnia"
(podczas gdy Wszewilki nazwane były wówczas
"Wszewilkami"). Początkowo w mojej metryce
urodzenia było więc nawet napisane że urodziłem
się w Cegielni. Kiedy jednak z powodu nazwy
"Cegielnia" przez pomyłkę zaczęły do Stawczyka
przybywać ciężarówki zamierzające odebrać
cegły z cegielni w pobliskim Stawcu, nazwę
tej wioski przemianowano na Wszewilki. Moje
metryki urodzenia z czasów starania się na
studia zaczęły więc podawać że urodziłem
się we Wszewilkach. Pod nazwą "Wszewilki"
Stawczyk istniał aż do końca czasów kiedy
ja w nim mieszkałem. Około 1964 roku, kiedy
przeniosłem się już do
Wrocławia,
nazwę owej mini-wioseczki przemianowano na "Stawczyk".
To spowodowało ponowną konfuzję, ponieważ
zamiast do niej, ludzie którzy zamierzali ją
odwiedzić trafiali do pobliskiego "Stawca" -
oraz wice wersa. W końcu około 1985 roku
ktoś wpadł na pomysł aby nadać jej podwójną,
a więc raczej niewygodną nazwę, "Wszewilki-Stawczyk".
Pod ową niewygodną nazwą oficjalnie
Stawczyk istnieje ona aż do dzisiaj. Jednak
nikt NIE chce używać owej podwójnej a stąd
i wysoce niewygodnej nazwy. Dlatego większość
ludzi nadal referuje do tej wioski pod nazwą
"Stawczyk". Ja jednak sugerowałbym aby
kiedyś nazwać ją albo "Pająkowo" (aby
uhonorować m.in. moje polskie pochodzenie
z tej właśnie wioseczki), albo też "Pajakville"
(aby przerzucić most pomiędzy miejscem
mojego urodzenia i angielskojęzyczną Nową
Zelandią - która reprezentuje moje późniejsze
obywatelstwo, tradycje, oraz kulturę.) Wszakże
owa nazwa "Pająkowo" zamykałaby wszelkie
dotychczasowe problemy. Nie tylko bowiem
ucinałaby ona dalszą konfuzję i doskonale
harmonizowała z nazwą "Wszewilki" dla
wioski z której Stawczyk się wywodzi, ale
ponadto nadawałaby Stawczykowi unikalną
wymowę alegoryczną. Wszystko też wskazuje
na to że najwyraźniej los celowo utrzymuje
obecną konfuzję z nazwą tej wsi aż do czasu
kiedy obecny Stawczyk będzie mógł być
nazwany "Pająkowo".
#C3.
Rola Stawczyka w sterowaniu obiegu energii "chi" - a stąd w otwieraniu
lub zamykaniu dostępu znaczenia, dobrobytu i szczęścia do
Milicza
oraz do okolicznych miejscowości:
W punkcie #C1 tej strony opisałem rodzaj
inteligentnej energii którą
filozofia totalizmu
nazywa "energią moralną" lub energią "zwow"
("zwow" to skrót od "zasobu wolnej woli").
Chińczycy nazywają ją energią "chi", zaś
Japończycy energią "reiki". Energia ta ma
to do siebie, że ludziom, instytucjom, osiedlom,
lub państwom, które mają jej dużo, przynosi
ona szczęście, dobre samopoczucie, zamożność,
wpływy, itp. To dlatego indywidualne osoby
które zgromadzą wiele tej energii przeżywają tzw.
nirwanę.
Natomiast ci którym energi tej chronicznie
brakuje popadają w depresję, kłopoty,
nieszczęscia, a w końcu ulegają zniszczeniu.
Starożytni Chińczycy wypracowali więc rodzaj
wiedzy ludowej lub sztuki, która uczy ludzi jak
mają zwiększać swoje szczęście i zamożność
poprzez gromadzenie i zwiększanie owej energii
"chi". Ta wiedza starożytnych Chińczyków o
zasadach dobroczynnego sterowania przepływem
energii "chi" znana jest w dzisiejszym świecie
pod nazwą
"Feng Shui".
Po latach igrowania tej wiedzy, w Chinach
nastąpił niedawno raptowny nawrót do powszechnego
jej stosowania w każdej dziedzinie życia.
W przypadku np. miejscowości czy obszarów
geograficznych, najlepszym sposobem
zwiększania ilości zawartej i zgromadzonej
w nich energii "chi", jest wprowadzanie tej
energii w lokalny ruch cyrkulacyjny. Poprzez
zaś zgromadzenie w sobie dużej ilości energii
"chi", dane miejscowości czy obszary zwiększają
swoją zamożność, znaczenie, szczęście swoich
mieszkańców, itp.
Jeśli ktoś przeanalizuje historię dawnego Milicza
i Wszewilek opisaną na stronie o mieście
Miliczu i o wsi
Wszewilki,
wówczas odnotuje że aż do 1875 roku (tj. aż do
czasu podjęcia otwartych prześladowań Stawczyka),
Milicz miał tak doskonale zaprojektowany układ
dróg że wyłapywały one energię "chi" oraz
wprowadzały tą energię w lokalną cyrkulację.
W wyniku tego, aż do owego 1875 roku, Milicz
i Wszewilki pozostawały wysoce szczęśliwymi
i zamożnymi miejscowościami. W owych czasach
z Milicza wychodziły ku dzisiejszemu Stawczykowi
aż dwie główne drogi byłego tzw. "Bursztynowego Szlaku".
Jedna z nich przebiegała ku wschodowi wzdłuż rzeki
Barycz, aż do mostu przez Barycz znajdującego
się kiedyś na terenie starego młyna wodnego
dzisiejszego Stawczyka. Potem droga ta
biegła do dzisiejszego Stawczyka i dalej przez
Pomorsko do Gniezna i Gdańska. Jednak przy
karczmie z dawnego ryneczka Wszewilek, droga
ta łączyła się na krótko z inną drogą z Sulmierzyc
która biegła przez dzisiejszy Stawczyk i Wszewilki
z powrotem do Milicza. W ten sposób energia "chi"
która dotarła do Milicza, zostawała wyłapywana przez
jedną z owych okrężnie obiegających dróg i już
pozostawała uwięziona w cyrkulacji wokół Milicza.
Niestety, tamten wysoce korzystny dla Milicza,
Stawczyka i Wszewilek przebieg dróg został
zniszczony w 1875 roku zbudowaniem kolei
i następnym upadkiem młyna wodnego Stawczyka
z jego starym mostem przez rzekę Barycz.
W rezultacie, po 1875 roku, wszystkie drogi
wyłącznie "wybiegały" z Milicza, NIE powodując
już nawrotu energii "chi" i wprowadzenia tej
energii w lokalną cyrkulację. Wynikiem było
że Milicz i otaczającego go miejscowości szybko
utraciły uprzednie znaczenie, zamożność i
szczęście ich mieszkańców. Ten stan trwa
tam nawet i dzisiaj.
W punktach #B1 do #B3 odrębnej strony o nazwie
wszewilki_jutra.htm
sugeruję aby zbudować drogę bitą, która jak
ów zniszczony fragment "Bursztynowego Szlaku"
lączyłaby dzisiejszy Stawczyk ze Sławoszewicami,
oraz aby puścić po tej drodze autobus okrężny
"8" (tj. "ósemka"). Droga ta i autobus przywracałyby
bowiem zamkniętą cyrkulację energii "chi"
istniejącą w owych miejscowościach w czasach
"Bursztynowego Szlaku". To zaś przywrócenie
zamkniętej cyrkulacji "chi", zgodnie z wiedzą o
"Feng Shui",
przywróciłoby znaczenie, zamożność, oraz szczęście
do owych miejscowości.
Z tego co obecnie wszyscy możemy naocznie zobaczyć
w Stawczyku, Milickie władze narazie kompletnie
ignorują moje sugestie na temat owej drogi i autobusu
"8" (tj. "ósemka"). Pewno uważają je za "zabobony" - a nie
za "wiedzę" która sprawdza się w rzeczywistym życiu
(na przekór, że powrót w komunistycznych Chinach
do wdrażania w codzinnym życiu starych zasad "Feng Shui",
w przeciągu zaledwie kilku lat zamienił Chiny z kraju
o którym się jedynie żartowało, w prawdziwe światowe
mocarstwo). Jednak z tego co wyjaśniłem w następnym
punkcie #C4, wynika że owo ignorowanie moich sugestii
NIE będzie trwało bez końca. W jakimś punkcie czasowym
z przyszłości owa domykająca okrąg droga ze Stawczyka
do Sławoszewic zostanie bowiem faktycznie zbudowana,
zaś miejski autobus okrężny "8" (tj. "ósemka") - który tak
usilnie postuluję, faktycznie będzie uruchomiony po owej
drodze. To z kolei spowoduje, że w przyszłości zacznie
się nowy okres znaczenia, zamożności i szczęścia,
zarówno dla Stawczyka, jak i dla Milicza i wszystkich
innych pobliskich miejscowości. Co mnie dosyć ciekawi,
to czy wladze Milicza będą odkładały zbudowanie
owej drogi, a stąd i powrót zamożności i szczęścia
do ich miasta, aż do dalekiej przyszłości, czy też
już wkróce zakasają rękawy i zabiorą się za dokonanie
tego przełomowego działania.
#C4.
Stawczyk przyszłości - czyli moja wizyta w Stawczyku prawdopodobnie w 2222 roku:
Ci czytelnicy którzy znają przedmiot moich
badań naukowych wiedzą doskonale że mam
określone "chody" u tych co już obecnie mają
w swojej dyspozycji tzw.
wehikuły czasu
(tj. wehikuły do zbudowania których ja staram
się nakłonić ludzi już począwszy od 1985 roku -
po szczegóły patrz strona
timevehicle_pl.htm).
Wygląda też na to, że na urodziny w 2009 roku
zafundowano mi dosyć niezwykły prezent - tj.
podróż do Stawczyka przyszłości. Niestety,
zafascynowany tym co tam widziałem, zapomniałem
zapytać o datę do której byłem tam przeniesiony.
Domyślam się jednak że było to dosyć sporo
lat do przodu. Wszakże obserwuję ewolucję
wyglądu Stawczyka już przez ponad 60 lat -
narazie zaś wcale NIE odnotowałem drastycznej
zmiany wyglądu architektury i zabudowań
tej wioski. Tymczasem podczas mojej podróży
do Stawczyka przyszłości wszystkie domy tej
wioski były już inne niż obecnie (np. materiał ich
ścian wyglądał już jak rodzaj "zadymionego szkła"
lub plastyku - jaki dzisiaj widzimy tylko w niektórych
co droższych samochodach). Potem więc
przeanalizowałem swoją podróż z punktu widzenia
kiedy to ja zabrałbym Jana Pająka do Stawczyka
przyszłości - gdybym dokładnie znał jego upodobania,
wiedzę, zwyczaje i dążenia - tak jak najwyraźniej znał je
mój tamtejszy "przewodnik". Analiza ta doprowadziła
mnie do wniosku że prawdopodobnie byłem w
Stawczyku przyszłości latem 2222 roku - ten
bowiem rok miałby dla mnie szczególne znaczenie
a ponadto dobrze by pasował do zmian jakie
odnotowałem wówczas w Stawczyku.
Jak też zdołałem to odnotować podczas owej wizyty,
Stawczyk stanie się w przyszłości znaczącym,
zasobym i szczęśliwym miejscem na Ziemi. Będzie
też dosyć istotnym ośrodkiem kulturalnym i rekreacyjnym.
Wygląda mi na to, że kulturalne i rozrywkowe znaczenie
Stawczyka przewyższy wówczas nawet znaczenie
Milicza (tj. Milicz zachowa wtedy swoje znaczenie jako
ośrodek administracyjny, mieszkalny, oraz handlowy,
jednak Stawczyk przejmie od Milicza kilka innych
istotnych funkcji). Stawczyk będzie wówczas już
połączony ze Sławoszewicami, Miliczem, oraz Karłowem,
za pomocą okrężnego autobusu miejskiego "8" (tj "ósemka") -
do wprowadzenie którego to autobusu ja tak usilnie
namawiam. Z tego też co zobaczyłem wówczas w
Stawczyku, w przyszłości stanie on się ogromnie modnym
i luksusowym miejscem zamieszkania. Prawdopodobnie
działka budowlana i willa w Stawczyku będzie
wówczas warta majątek (obecnie działkę można sobie
tam kupić za grosze). Swoją podróż do Stawczyka
przyszłości opisałem w punktach #J1 do #J3 z odrębnej strony
wszewilki_jutra.htm.
#C5.
Moralne przesłanie które powyższa historia wsi Stawczyk stara nam się uświadomić:
Pechowo dla całej naszej cywilizacji, coraz
więcej osób wierzy w bzdurne twierdzenia
niektórych dzisiejszych naukowców, powtarzających
jak papugi za Darwinem, że
ludzie to nieco wyżej wyewoluowane zwierzęta.
W rezultacie, coraz więcej ludzi zachowuje się
jak zwierzęta. Przykładowo, zamiast widzieć
bliźniego w każdym innym człowieku, widzą
oni tylko konkurentów i zagrożenie dla swej
dominacji. Zamiast wspólnie z bliźnimi wypracowywać
sobie zamożność i szczęście, wolą oni rabować
od bliźnich to co im potrzebne. Zamiast nawzajem
sobie pomagać w sięganiu tam gdzie wzrok
nie sięga, wolą spychać bliźnich w dół i kopać
pod nimi dołki. Itd., itp. Takie zasady zwierzęcego
postępowania być może dawałyby zamierzone
efekty w jakims innym wszechświecie w którym NIE ma
Boga.
Jednak w naszym wszechświecie
istnieje sprawiedliwy Bóg
który poprzez stworzenie i odpowiednie wychowanie
sobie człowieka jest zdeterminowany aby osiągnąć
swoje nadrzędne cele. Taki zaś sprawiedliwy Bóg
nie puszcza bezkarnie zezwierzęconych zachowań
u ludzi. Dlatego Bóg ów ustanowił tzw. "pole moralne",
"energię moralną" oraz "prawa moralne" opisywane
filozofią totalizmu.
Te zaś, za pośrednictwem odpowiednich mechanizmów
działania karzą zezwierzęcenie, nagradzają moralne
postępowania, oraz dają ludziom wymagane
lekcje. Opisana uprzednio historia wsi Stawczyk
ilustruje sobą zarówno treść jednego z praw
moralnych, jak i mechanizm działania tego
prawa, a także prosty sposób na jaki ludzie mogą
wykorzystać znajomość tego mechanizmu dla
podnoszenia własnego dobrobytu i poziomu szczęścia.
Prawem moralnym którego działanie jest doskonale
zilustrowane przez opisaną tutaj historię wsi
Stawczyk, jest tzw. "prawo bumerangu".
Generalnie stwierdza ono że "cokolwiek z siebie
wysyłasz innym, to samo powróci i do ciebie jak bumerang".
W odniesieniu jednak do losów wsi Stawczyk,
działanie tego prawa najlepiej wyrażają najróżniejsze
przysłowia, np. polskie "kto pod kimś dołki kopie
ten sam w nie wpada", angielskie "curses, like
chickens, always come back home to roost"
(tj. "złożeczenia zawsze zatoczą krąg i powrócą
do tego co je z siebie wysłał"), chińskie "ten kto
rozdaje łuki powienien się spodziewać strzały",
czy japońskie "Bóg który opuścił danych ludzi
jest Bogiem który wie". Działanie tego prawa
moralnego doskonale ilustrują długoterminowe
wyniki prześladowań Stawczyka przez władze
administracje zlokalizowane w pobliskim mieście Miliczu.
Wszakże historia Stawczyka wykazała że każdy
z przejawów tego przesladowania zatoczył krąg
i uderzył w Milicz, pogarszając m.in. i sytuację
tychże władz. Przykładowo, staranowanie koleją
katolickiego kościółka kiedyś stojącego na granicy
obecnego Stawczyka i Wszewilek wcale NIE
spowodowało przejścia mieszkańców Stawczyka
na religię protestancką, a wręcz przeciwnie,
protestancki kościół Milicza z czasem został
przemianowany na obecny
kościół katolicki Św. Andrzeja Boboli.
Zbankrutowanie starego młyna wodnego Stawczyka
wcale NIE przyniosło bogactwa nowemu młynowi
elektrycznemu który także potem zbankrutował.
Przeniesienie do Milicza dorocznego targowiska
koni spowodowało że targowisko to całkowicie
upadło. Zniszczenie okrężnego odcinka Bursztynowego
Szlaku oraz starej karczmy (hotelu) Wszewilek-Stawczyka
spowodowało że obecnie przejezdni przeskakują
przez Milicz bez zatrzymania się w tych miejscach.
Użycie kolei do staranowania rynku
Wszewilek-Stawczyka spowodowało że z powodu
dużej odległości do stacji kolej ta NIE nadaje się
do służby jako transport publiczny i obecnie już
bankrutuje z braku pasażerów. Itd., itp.
Historia wsi Stawczyk ilustruje także jaki jest mechanizm
działania "prawa bumerangu" w odniesieniu do miejscowości.
Mechanizm ten wykorzystuje prastarą chińską wiedzę
o działaniu tzw. "Feng Shui" oraz o roli inteligentnej
energii "chi". Z kolei znajomość tego mechanizmu
pozwala na odwrócenie dotychczasowych zniszczeń
wynikających z prześladowań wsi Stawczyk, oraz na
przywrócenie dobrobytu, wzrostu, powodzenia i
szczęścia dla Stawczyka, Milicza, oraz dla kilku innych
pobliskich miejscowości. Odwrócenie to wymaga jedynie
odbudowania zniszczonego fragmentu "Bursztynowego
Szlaku", oraz puszczenie okrężnego autobusu miejskiego
"8" (tj. "ósemkę") po tym odbudowanym fragmencie
prastarej drogi. Reszty zaś dokonają już prawa moralne
oraz dobra wola ludzi świadomych działania tych praw.
Oczywiście, niezależnie od historii wsi Stawczyk,
działanie tego samego moralnego "prawa bumerangu"
doskonale ilustruje też cały szereg historycznych
zdarzeń. Przykładowo, widać je w historii drugiej
wojny światowej, czy też fragmentu tej wojny w postaci
bitwy o Milicz.
Gdyby zamiast usiłować obrabować siłą okoliczne
narody, hitlerowskie Niemcy raczej uformowały z
tymi narodami "krąg wzajemnej współpracy i rozwoju"
podobny do dzisiejszego Wspólnego Rynku, wówczas
wszyscy by na tym skorzystali, zaś zamożność
i potęga Niemców wcale nie musiałby ulec zniszczeniu.
Działanie "prawa bumerangu" widać też np. z historii
światowego kryzysu ekonomicznego z lat 2008-2009.
Wszakże gdyby zamiast rabować swoje banki z
posiadanych funduszy poprzez wypłacanie sobie
samym astronomicznych premii, menagerowie tych
banków raczej dopomagali bliźnim, do kryzysu tego
nigdy NIE doszłoby.
Działanie tego prawa widać też wyraźnie z historii
prześladowań jakim bezrozumni ludzie poddają idee
jakich rozwojowi poświęciłem swoje życie. Przykładowo,
gdyby zamiast oczerniać, pomniejszać, spychać w dół,
oraz ignorować postępowe idee które ja promuję, ludzie
zaczęli popierać te idee i pomagać mi je urzeczywistniać,
wówczas wszyscy byśmy na tym skorzystali. Wszakże
tylko np. urzeczywistnienie moich tzw.
wehikułów czasu
dałoby każdemu szansę na
nieśmiertelność i wieczne życie.
Wszakże "prawa moralne" NIE tylko uderzają w tych co
prześladują innych, ale również nagradzają tych co
formują z innymi kręgi i ósemki wzajemnego wspomagania
się i współpracy dla dobra wszystkich zainteresowanych.
Na zakończenie jeszcze raz chciałbym zachęcić
do zapoznawania się z historią wsi Stawczyk oraz
z przesłaniami moralnymi jakie ta niezwykła wieś
stara się nam przekazać. Wszakże Stawczyk jest
szczególną wsią jaka NIE ma odpowienika na całym
świecie. Bóg najwyraźniej starannie przygotował
wieś Stawczyk na wydanie na świat i na wsparcie
swoim przykładem wysoce moralnej
filozofii totalizmu
oraz otwierającej nam oczy
teorii wszystkiego
zwanej
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Praktycznie wszystko we wsi Stawczyk ma nam
coś do ujawnienia, przekazuje nam jakąś moralną
wiadomość, inspiruje nas do właściwego działania,
itd., itp. To dlatego wysoce wymowne losy owej
niezwykłej wsi Stawczyk, niezależnie od niniejszej,
opisuje już aż cały szereg dalszych stron internetowych,
przykładowo strony
wszewilki.htm,
wszewilki_jutra.htm,
milicz.htm,
wszewilki_milicz.htm, czy też
bitwa_o_milicz.htm.
Część #D:
Wieś Stawczyk jako symbol nieokreśloności i administracyjnej konfuzji:
#D1.
Paradoksy i konfuzje wynikające z wielokrotnych zmian nazwy dla wsi Stawczyk:
W hinduiźmie jednym z deitów "Świętej Trójcy"
jest bóg Brahma (stwórca) który m.in. obrazowany
jest jako istota z czterema twarzami. To jego
istnienie jako pojedyńcza istota - która jednak
jest w stanie myśleć, widzieć i czynić wiele
rzeczy naraz, ma symbolizować tzw.
"wieloprocesorowość" (albo "multiprocesorowość")
Boga, którą to wieloprocesorowość opisałem
nieco dokładniej w punkcie #C6 (3) odrębnej totaliztycznej strony
prawda.htm.
Gdyby jakiś naukowiec nieobznajomiony z historią
Stawczyka przeanalizował dokumenty legalne
dotyczące mnie, lub dowolnej innej osoby urodzonej
w owej wsi, wówczas doszedłby do wniosku
że jesteśmy właśnie jak ów hinduistyczny bóg
Brahma. Wszakże z dokumentów owych wynikałoby
że urodziliśmy się w aż kilku odmiennych wioskach
naraz. Przykładowo, na bazie najróżniejszych
dokumentów które posiadam, ja mogę dowieść
formalnie że urodziłem się równocześnie w
następujących wsiach: (1) Cegielnia, (2) Stawczyk,
(3) Wszewilki, (4) Wszewilki-Stawczyk. Prawdopodobnie
dałoby się też dowieść, że urodziłem się również
w byłej wsi (5) Neu-Steffitz. Czyli w sensie legalnym
jestem osobą która faktycznie urodziła się w aż
4 odmiennych miejscowościach naraz. Można więc
argumentować że stanowię 4 odmienne osoby
zawarte w jednej. Faktycznie więc, jeśli rozważyć
sprawę logicznie, mógłbym być podobnym symbolem
jak ów hindustyczny bóg z czterema twarzami.
Oczywiście, ja wcale nie jestem jedyną osobą
na świecie z której miejscem urodzenia wiąża
się aż takie paradoksy i konfuzje. Praktycznie
bowiem wszystkie osoby urodzone w Stawczyku
są w tej samej co ja sytuacji. A wiem że w wiosce
tej urodziło się sporo osób które kiedyś dobrze
znałem. Ponadto wszyscy ludzie którzy urodzili
się w innych miejscowościach jakie też często
zmianiały nazwy, także są w tej samej sytuacji.
Paradoksy i konfuzja które dotykają wszystkie
osoby urodzone w Stawczyku rozciągają swoją
ważność aż na cały szereg odmiennych obszarów.
Wskażmy tutaj choćby najważniejsze z owych obszarów:
1. Prawo i sprawy legalne. Za każdym razem
kiedy ktoś z nas wypełnia jakiś formularz oficjalnego
dokumentu, np. podania o dowód osobisty czy podania
o paszport, na końcu tego dokumentu zawarta jest
klauzula w rodzaju że "stwierdzam iż dane podane
powyżej są prawdziwe". Jedną zaś z owych "danych
podanych powyżej" niemal zawsze jest "miejsce urodzenia".
Kiedy jednak ktos urodził się w Stawczyku, lub w
dowolnej innej miejscowości która często zmieniała
nazwy, wówczas bez względu na to co by nie wpisał
w owej rubryce "miejsce urodzenia", będzie to zarówno
"legalną prawdą" jak i "legalną nieprawdą". Stąd dobrze opłacani prawnicy,
zależnie od potrzeby, potrafiliby udowodnić w sądzie
iż dana osoba postąpiła legalnie lub nielegalnie. To
zaś w krytycznych sytuacjach może prowadzić do
nadużyć i problemów prawnych jakie zostały niechcąco
stworzone przez tych co zmieniali nazwę Stawczyka
(lub dowolną inną nazwę).
2. Nauka i postulat nieokreśloności. W dzisiejszej
fizyce znany jest "postulat nieokreśloności" którego
najlepszą reprezentacją jest tzw.
kot Schroedingera.
Postulat ten ma jakoby obowiązywać jedynie do cząsteczek
elementarnych. Jednak jeśli rozważyć problem miejsca
urodzenia ludzi urodzonych w Stawczyku, "postulat
nieokreśloności" odnosi się również do codziennego
życia. Innymi słowy, ci co pozmieniali nazwę Stawczyka
aż tyle razy, spowodowali że nieokreśloność nauki
poszerza się obecnie na całą resztę życia.
2. Historia i filozofia. Problem z tym co ignorowane
lub nieudokumentowane - tak jak opisywana tutaj wieś
Stawczyk, polega na tym że w sensie historycznym
wcale to NIE istnieje. Wszakże jest to jak owo drzewo
z filozoficznego paradoksu. (To drzewo, chociaż istniało
w środku puszczy, zostało jednak powalone przez burzę
kiedy NIE było w pobliżu kamery telewizyjnej. Stąd
dzisiejsza filozofia, historia, ani nauka NIE potrafią
ustalić ponad wszelką wątpliwość, czy drzewo to
wogóle kiedykolwiek istniało. Filozoficzny paradoks
takiego drzewa dyskutuję w punkcie #B5 na odrębnej stronie
bitwa_o_milicz.htm.)
#D2.
Paradoksy wsi Stawczyk są tylko symbolem otaczającej nas rzeczywistości w której wszystko
pozostaje nieokreślone i wieloznaczne na przekór że dzisiejsi naukowcy wmawiają nam inaczej:
Motto:
"Z punktu widzenia filozofii i historii, każda zmiana nazwy jest rodzajem pozaseksualnego
gwałtu w którym ci co dokonują tej zmiany uzyskują tymczasową przyjemność i satysfakcję
dzięki zmuszeniu innych ludzi do używania owej nowej nazwy którą właśnie wprowadzają."
Jeśli rozważy się różnorodne następstwa
kilku zmian nazwy wsi Stawczyk, wówczas
się okazuje że są one bardzo poważne.
Wprowadzają bowiem cały szereg utrudnień,
kosztów, oraz legalnych niejasności do
życia ludzi któzy są nimi dotknięci. Praktycznie
więc owi reprezentanci władz Milicza którzy
są odpowiedzialni za spowodowanie wszystkich
tych paradoksów i konfuzji powinni pozakładać
worki pokutnicze i udać się w długą pielgrzynkę
aby uzyskać wybaczenie swoich grzechów.
Wcale zresztą NIE są oni jedynymi którzy powinni
to uczynić. Okazuje się bowiem że w podobną
pokutę powinno się udać wielu ważnych ludzi
naszej cywilizacji. Wszakże nieustanne
zmienianie nazw zdaje się być ulubionym
zajęciem tych wszystkich którzy znajdują się
przy władzy. Właściwie to wygląda nawet
tak jakby głównym zajęciem np. "zawodu
polityków" było zmienianie nazw. Nazwy
też zmienia się łatwo, bez zastanowienia,
oraz praktycznie wszędzie. Wszakże
cierpią przez to inni, a nie ci co je zmieniają.
Przykładowo, wszyscy pamiętamy masową
zmianę nazw noszących w sobie słowa
"Stalin" lub "Lenin" w byłych krajach Paktu
Warszawskiego. Nic jednak NIE jest w stanie
pobić liczby zmian nazw miejscowości Nowej
Zelandii. Chodzi tam bowiem o to, że po
odkryciu i zaludnieniu Nowej Zelandii przez
europejskich osadników, niemal wszystkie
nazwy były angielskojęzyczne. Ostatnio
jednak władzę tam stopniowo przejmują
miejscowi Maorysi, raptowanie zmieniając
wiele nazw na maoryskie. Co gorsze,
ponieważ poszczególne szczepy Maorysów
mają własne wersje języka, nawet nazwy
które już są maoryskie co jakiś czas ktoś
zmienia na nieco inne. Przykładowo, w chwili
pisania niniejszej strony w Nowej Zelandii
wybuchła niemal wojna domowa w sprawie
maoryskiej nazwy dla miasta Wanganui -
co do której trwa zaciekła dyskusja czy ma
ona być pisana jako "Wanganui" czy też jako
"Whanganui" - np. patrz artykuł "Wanganui
debate boils into h-rage" (tj. "Dyskusja nad
Wanganui zagotowała się do h-wściekłości"),
ze strony A2 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z soboty (Saturday), September 19, 2009.
(Warto odnotować, że przed przybyciem europejskich
osadników do Nowej Zelandii, miejscowi Maorysi
NIE znali pisma ani NIE posiadali pisanego alfabetu.
Stąd pisownia poszczególnych maoryskich słów
wówczas wcale NIE istniała. Ponadto, przed
przybyciem europejskich osadników miasto
Wanganui wogóle NIE istniało. )
#D3.
Daje się jednak znaleźć takie przebiegi "pola moralnego", w których
konfuzja spowodowana zmianą nazwy spełnia też konstruktywną rolę:
Filozofia totalizmu
naucza nas, że zależnie od przebiegu lokalnego
tzw. "pola moralnego", każde ludzkie działanie
może być albo tzw. "działaniem moralnym" -
bowiem wynosi ono nas pod górę owego pola,
albo też tzw. "działaniem niemoralnym" - bowiem
spycha ono nas w dół owego pola moralnego.
To istotne ustalenie filozofii totalizmu odnosi
się również i do konfuzji którą wśród ludzi
zasiewa zmiana jakiejś nazwy.
Z tego właśnie powodu daje się też znaleźć takie przebiegi
"pola moralnego", w których konfuzja spowodowana
zmianami nazwy spełnia też konstruktywną rolę.
Przykładem może tu być sytuacja, kiedy zmiany
te uświadamiają ludziom że faktycznie żyjemy
w "softwarowo zorganizowanym" wszechświecie
który jest pełen niewiadomych i niejednoznaczności.
Faktycznie bowiem każda sprawa jaką weźmie
się pod lupę okazuje się być niejasna, oraz pełna
wątpliwości, konfuzji i znaków zapytania.
Opisane tutaj sytuacje z miejscem urodzenia
ludzi wywodzących się ze Stawczyka są więc tylko
jedną ogromnej liczby takich mętnych sytuacji.
Dokonajmy więc teraz przeglądu najczęściej spotykanych
innych spraw które również są podobnie niejasne
i pełne wątpliwości:
1. Pochodzenie i składniki dzisiejszych produktów
żywnościowych. Jeśli odwiedzić supermarket
któregoś z bogatszych krajów zachodnich, np. USA,
Anglii, itp., wówczas na półkach widać tysiące najróżniejszych
produktów żywnościowych. Jeśli jednak produkty te
wziąść pod lupę, wówczas się okazuje że wszystkie te
produkty faktycznie pochodzą z "kukurydzy" zaś zawierają
w sobie wyłącznie składniki "kukurydzy". Kukurydza
jest bowiem NIE tylko źródłem tzw. "cornflakes" jedzonych
na śniadania, oraz mąki z której wypieka się potem
różne pieczywa lub dodaje do najróżniejszej żywności.
Kukurydza jest bowiem także niemal jedynym składnikiem
paszy dawanej bydłu, świniom, oraz drobiowi w owych
krajach. Stąd mięso wołowe, wieprzowe, kórze, indycze,
itp., sprzedawane przez owe kraje jest także odmianą
przerobionej kukurydzy. Podobnie kukurydzą są np.
ryby, masło, czy wyroby mleczne. Są też nią ich
grzyby, wyroby spirytusowe, oraz zawartości konserw.
itd., itp. Nic dziwnego że mieszkańcy owych krajów
jedzący wyłącznie kukurydzę przerobioną na najróżniejsze
sposoby są coraz bardziej chorzy, alergiczni, zaś
ich ciała coraz tłustrze za to coraz słabsze i coraz
bardziej zdegenerowane. Wszakże
ich organizmy dostają jedynie to składniki które
istnieją w kukurydzy. Innych zaś potrzebnych składników
im chronicznie brak. Dobrze że w Polsce bydło i świnie
nadal są karmione na tradycyjne sposoby - zamiast paszą
wytwarzaną przemysłowo niemal wyłącznie z kukurydzy.
2. Faktyczność "zasady przyczyny i skutku".
Nauka ludzka bazuje na "niepisanym założeniu" że
w naszym wszechświecie wszystko jest rządzone przez
prawa natury i wszystko podlega "prawu przyczyny
i skutku". Tymczasem, jeśli się dobrze zastanowić,
tak by było tylko w przypadku gdyby
Bóg wcale NIE istniał.
W przypadku bowiem kiedy Bóg istnieje (tak jak
dokumentują to punkty #B1 do #B3 strony o nazwie
changelings_pl.htm),
ów Bog jest w stanie tworzyć co tylko zechce, wcale
NIE oglądając się czy wypełnia to prawo "przyczyny
i skutku". Przykładowo, stwarzając Ziemię Bóg mógł
stworzyć w niej również kości dinozaurów, chociaż
dinozaury wcale NIE musiały wogóle istnieć
na Ziemi - po szczegóły patrz punkty #C1 do #C3
z odrębnej strony
prawda.htm,
punkty #E1, #F2 i #H2 strony
god_istnieje.htm,
lub patrz cała strona
evolution_pl.htm.
Wszakże istnieją liczne dowody na fakt, że owe
"kości dinozaurów" są jedynie "fabrykacjami Boga"
mającymi pobudzać ludzi do poszukiwań twórczych
i do powiększania wiedzy - zgodnego z tym co
stwierdzają punkty #F2 i #E1 strony o nazwie
god_istnieje.htm.
Do dowodów tych powinno się zaliczać m.in.
(1) fakt że owe 'kości dinozaurów mają
wartość dowodową jedynie w przypadku kiedy są
one badane z filozoficznego podejścia "a posteriori",
natomiast tracą one wartość dowodową kiedy bada
się je z filozoficznego podjeścia "a priori"'. Tymczasem
filozofia totalizmu nam ujawnia, że tylko to istnieje
obiektywnie i faktycznie, co daje się obiektywnie
wykryć i udokumentować zarówno przy podejściu
"a priori" jak i przy podejściu "a posteriori" do badań.
Wszystko zaś co daje się wykryć i udokumentować
tylko subiektywnie i tylko z jednego podjeścia, faktycznie
reprezentuje tylko "fabrykację Boga inspirującą
nasze poszukiwania twórcze a stworzoną jedynie
aby dostarczyć ludziom potwierdzeń dla ich głębokich
wierzeń - co wyjaśnia nam dokładniej punkt #E2 strony o nazwie
god_istnieje.htm.
Dowodem na "celowe fabrykowanie kości dinozaurów
przez Boga w celu zainspirowania ludzi do poszukiwań
prawdy" jest fakt (2) że powstanie kości
dinozaurów datuje się wcześniej niż wynosi data stworzenia
świata fizycznego, ustalona przy filozoficznym podejściu
"a priori" do ludzkich badań rzeczywistości. Innymi
słowy, jak to możliwe że dinozaury istniały w czasach kiedy
jeszcze NIE zaistniał nasz "świat fizyczny". Za taki sam
dowód należy też uznać fakt że (3) na Ziemi
istnieją też np. obiektywne zdjęcia, raporty świadków, oraz
ślady materialne manifestacji wehikułów UFO, jednak oficjalna
nauka ziemska NIE uznaje tych manifestacji za faktyczny
dowód istnienia UFO. Innymi słowy, na jakiejże to
"dwulicowej zasadzie" owa "ateistyczna nauka ziemska"
ma prawo uznawać istnienie dinozaurów, jednak ma
równocześnie prawo odmawiać uznania istnienia UFO
(a także istnienia wielu innych tajemniczych obiektów
i istot, w rodzaju Yeti, "Nessie", duchów, demonów,
miast ujawnianych przez "fata morgana", itp.).
3. Dyskretny (skaczący) charakter "nawracalnego
czasu softwarowego". My ludzie ciągle wierzymy,
że istnieje tylko jeden czas, że upływa on w sposób
ciągły (jak woda), oraz że absolutnue wszystko
starzeje się w nim w jednakowy sposób.
Tymczasem moja
teoria wszystkiego
zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji (Kodig)
stwierdza, że istnieją i równoczesnie działają na Ziemi
aż dwa rodzaje czasu opisywane m.in. we wstępie i
w punkcie #G4 owej strony o nazwie
dipolar_gravity_pl.htm
opisującej mój Kodig. Jeden z nich, czyli sztucznie
stworzony przez Boga "czas ludzki" (tj. ten w którym
starzeją się ludzie) jest czasem softwarowo nawracalnym
(tj. w nim ludzie mogą być cofani w czasie np. do lat
swej młodości), ma charakter dyskretny, oraz upływa
w krótkich skokach o częstotliwości około 11 Hz.
Ten skokowy charakter "ludzkiego czasu"
potwierdza m.in. proste doświadczenie, które każdy
sam może sobie przeprowadzić i które opisane
jest w punktach #D1 i #D2 odrębnej strony
immortality_pl.htm.
Z kolei nawracalny charakter tego dyskrytnie upływającego
"ludzkiego czasu" umożliwia budowanie moich tzw.
wehikułów czasu.
4. Manifestacje Boga. Nawykliśmy do myśli że
Bóg jest rodzajem człowieka - tyle że o większych
od ludzi możliwościach i wiedzy. Tymczasem, jak
to opisane zostało w punkcie #C2 odrębnej strony
god_proof_pl.htm,
Bóg faktycznie jest rodzajem ogromnego, naturalnego
programu komputerowego. Tyle że wiedząc jak tworzyć
istoty żyjące i ludzi, ów Bóg-program czasami tworzy
tymczasowo istoty podobne do ludzi, pod których
umysły podłącza potem swój własny umysł. W ten
sposób w przeszłości Bóg mógł się pokazywać ludziom
w formie człowieka. (Ponieważ Bóg może dokonywać
miliony działań naraz, czasami w przeszłości ukazywał
sie On ludziom w postaci nie jednego, a aż kilku ludzi
naraz - tak powstały "deity" hinduizmu oraz "bogowie"
starożytnego Egiptu, Grecji i Rzymu.)
5. Identyczność stwierdzeń wszystkich religii świata.
Jak to dokumentuje naukowo punkt #C6 strony
prawda.htm,
wszystkie religie świata stwierdzają dokładnie to
samo - tyle że innymi słowami. Znaczy wiedza
zawarta we wszystkich religiach świata jest spójna
ze sobą, tj. albo powtarza to co stwierdza wiedza
innych religii, albo też to uściśla lub poszerza.
Każda też z religii świata uzupełnia i poszerza
o jakieś szczegóły, wiedzę szerzoną przez inne
religie świata na temat powstania wszechświata,
Boga, stworzenia świata fizycznego i ludzi, itp.
To zaś oznacza, że wszystkie religie świata musiały
być dane ludziom przez tego samego, jedynego
istniejącego Boga. Tyle że zależnie od kultury i
tradycji danego narodu, Bóg dając mu religię
sformułował ją w odpowiedni dla tego narodu
sposób - tak aby najlepiej odpowiadała ona
cechom, sytuacji, oraz potrzebom ludzi którym
religia ta miała służyć.
* * *
Oczywiście, istnieje istotny mechanizm który
powoduje, że na wiele odmiennych sposobów,
m.in. używając przykładów w stylu wsi Stawczyk,
Bóg stara się zwrócić uwagę ludzi, że w świecie
fizycznym wszystko pozostaje wieloznaczne
i nieokreślone. Mechanizm ten jest dokładniej
objaśniony w następnej części #E tej strony.
Część #E:
Nieokreśloności naszego świata fizycznego, manifestujące się m.in. istnieniem
tego co czasami pozwala się zobaczyć, innym zaś razem staje się niewidzialne,
jest dowodem potwierdzającym softwarowy charakter otaczającej nas rzeczywistości:
#E1.
Jak softwarową naturę rzeczywistości potwierdzają mordercze potwory
które czasami istnieją fizycznie chociaż większość czasu pozostają niewidzialne:
Krwiopijny "gryf" z okolic Stawczyka i Wszewilek,
gigantyczne "glizdy-flaki" z pustyni Gobi - które
trawią ludzi przez opluwanie ich żrącym kwasem
organicznym (patrz 5:51 minutowy polskojęzyczny
film na ich temat dostępny w YouTube pod tytułem
Czym jest MONGOLSKI ROBAK ŚMIERCI?),
potwór "Nessie" ze szkockiego jeziora
Loch Ness, "serpent" z jeziora Cini w
Malezji, podobny do niego "serpent" z jeziora
Tver koło Moskwy w Rosji, "Mkole-Mbembe"
(co znaczy "stwór bóg" - "god beast")
opisywany również pod nazwą "zabójca
słoni" ("elephant killer") z jeziora "Lake Tele"
w północnej części Kongo, amerykańskie
"ptaki burzowe", nowozelandzki gigantyczny
jaszczur "taniwha", potężne "stonogi"
z Brazylii wielkości dużego czołgu, oraz
cały szereg innych potworów karmiących
się ludźmi, to tylko niektóre ze znanych
na Ziemi potworów które czasami są
widywane na Ziemi, jednak typowo starannie
ukrywają przed ludźmi swoje istnienie.
Oficjalna nauka ziemska w typowy dla
niej sposób unika badania tych potworów
i "chowa głowę w piasek" w ich sprawie.
Gdyby więc nie oddanie poszukiwaniom
prawdy u rzeszy hobbystów, nasza cywilizacja
nigdy NIE miałaby pojęcia że takie "znikające potwory"
wogóle istnieją. Na szczęście, oprócz opłacanych
za prowadzenie badań naukowców, istnieją
też ludzie którzy altruistycznie poszukują
prawdy. To im zawdzięczamy istniejącą
dokumentację o istnieniu owych niezwykłych
stworów. Pełny wykaz wraz z krókimi opisami
tych "znikających potworów", zawarłem w
podrozdziale V5.4 z tomu 16 starszej
monografii [1/4].
Jeśli dokładnie przeanalizować jakie są różnice
pomiędzy powyższymi "znikającymi potworami",
a potworami dokładnie poznanymi przez ludzką
naukę w rodzaju krokodyli, lwów, tygrysów, czy
owych gigantycznych mątw (po angielsku "squid") -
opisanych w punkcie #C3 i na "Fot. #I4" ze strony
newzealand_pl.htm,
wówczas wnioski są szokujące. Okazuje się bowiem
że owe "znikające potwory" wykazują "naturę
softwarową", podczas gdy potwory znane nauce
wykazują "naturę hardwarową".
Różnica pomiędzy "potworami o naturze hardwarowej"
oraz "potworami o naturze softwarowej" jest w
przybliżeniu taka jak np. różnica pomiędzy jakąś
rzeczywistą i pracującą maszyną, a filmem pracującej
maszyny pokazanym na ekranie telewizora czy
komputera. Mianowicie, aby jakaś rzeczywista
maszyna istniała i pracowała, musi ona wypełniać
setki wymogów. Przykładowo, jej zasada działania
musi być realizowalna, musi ona być wykonana
w sposób jaki spełnia wszystkie "prawa fizyczne",
musi być jakoś zaopatrywana w energię lub ruch,
itd., itp. Natomiast aby tylko film jakiejś maszyny
pokazany na ekranie telewizora lub komputera
mógł sprawić wrażenie że maszyna ta istnieje i
pracuje, ilość wymogów do spełnienia spada do
niemal zera. Praktycznie też niemal każdy pomysł
maszyny daje się pokazać softwarowo na ekranie
komputera, nawet jeśli maszyna ta NIE ma najmniejszych
szans aby zadziałała w rzeczywistym świecie.
To właśnie dlatego "softwarowo generowane"
obrazy w dzisiejszych filmach są w stanie
wygenerować najdziwniej wyglądające maszyny
i nawet najbardziej nieprawdopodobne potwory.
Opisywane w tym punkcie "znikające potwory"
są właśnie jak takie computerowo generowane
obrazy pracujących maszyn. Aby te
potwory mogły pokazać się ludziom, ich ciała
wcale NIE muszą spełniać "praw fizycznych",
potwory te wcale NIE muszą się rozmnażać
ani żywić, itd., itp. Ciała tych potworów są jedynie
tymczasowo stwarzane i formowane (znaczy są
"symulowane") z owego "płynnego komputera"
zwanego "przeciw-materią" - w sposób opisany
m.in. w punktach #I2 i #I4 totaliztycznej strony
dipolar_gravity_pl.htm
czy w punkcie #K1 strony o nazwie
day26_pl.htm.
Stąd ciała tych potworów są jakby bardziej
zaawansowanym odpowiednikiem obrazów
generowanych softwarowo na ekranach
dzisiejszych komputerów.
Jeśli dokładniej się zastanowić, natychmiast
staje się oczywiste dlaczego
Bóg
"symuluje" powyżej opisane potwory i konfrontuje z
nimi ludzi. Wszakże aby nieustannie podnosić swoją
wiedzę, ludzie potrzebują inspiracji i motywacji. Pokazując
zaś ludziom takie tymczasowo "zasymulowane"
ilusywne potwory, Bóg pobudza ludzi do poszukiwań,
badań i do przemyśleń twórczych. Faktycznie też - jak
to dokładniej wyjaśniam w punkcie #F1 strony o nazwie
rok.htm,
Bóg "symuluje" materiał dowodowy na istnienie
wszystkiego w co tylko ktoś wierzy na tyle silnie
aby podjąć aktywne działania bazujące na owym
wierzeniu. I tak, dla tych ludzi co silnie wierzą
w UFO Bóg "symuluje" wehikuły UFO i obserwacje
UFOnautów, dla tych co silnie wierzą w duchy, demony,
lub poltergeists Bóg "symuluje" spotkania z duchami,
demonami, lub poltergeists, dla tych co silnie wierzą w
krasnoludki Bóg "symuluje" natknięcie się na krasnoludki,
dla tych co silnie wierzą w Yeti lub potwory, Bóg
"symuluje" spotkania z Yeti lub potworami (po opisy
obserwacji Yeti - patrz punkt #E6 na stronie o nazwie
newzealand_pl.htm),
itd., itp. W rezultacie, ludzie którzy natkną się na takie
"zasymulowane" dowody tymczasowego istnienia
czegoś w co silnie wierzą, zaczynają badać daną
sprawę, zaczynają dyskutować ją z innymi, zaczynają
raportować ją do władz, itp. W ten zaś sposób wiedza
ludzka otrzymuje motywację i inspirację aby nieustannie
się podnosić. Wszakże, jak to wyjaśniono w punkcie
#B2 totaliztycznej strony o nazwie
will_pl.htm,
powodem i celem dla którego Bóg stworzył ludzi
było własnie podnoszenie wiedzy.
Niedaleko od wsi Stawczyk, w okolicach tzw. "drugiej
tamy" często widywany był jeden z takich "znikających
potworów". Przez tych co go widzieli jego wygląd
był opisywany jak wygląd "gryfa" - tj. był on "poskładanym
zwierzęciem" podobnym do małego lwa zaopatrzonego
w skrzydła - po szczegóły patrz punkty #H1 i #F2 ze strony
wszewilki.htm.
Jako nastolatek, ja miałem też wątpliwą przyjemność
spotkać podobnego "gryfa" - tyle że w odmiennym
miejscu niż owa "druga tama". "Gryf" na którego ja
się natknąłem faktycznie mnie zaatakował i nawet
poranił. Swoje spotkanie z tym krwiopijnym "gryfem"
opisałem w podrozdziale R4.2 z tomu 16 mojej
monografii [1/5],
oraz powtórzyłem je też w punkcie #F5 poniżej na niniejszej
stronie. Zajęło mi jednak około 45 lat życia zanim się zorientowałem
że tamten mój "gryf" faktycznie był "stworem softwarowym",
a nie faktycznym "hardwarowym zwierzęciem".
Przykładowo, dopiero na krótko przed przygotowaniem
niniejszej strony uświadomiłem sobie że "gryf" (czyli
rodzaj nokturnego lwa ze skrzydłami zdolny do
spowalniania upływu czasu i żywiący się krwią swoich
ofiar) niemal na pewno NIE sprawdziłby się w rzeczywistym
życiu i musiałby albo wyginąć, albo też być unicestwiony
przez Boga. Taki bowiem potwór miałby nieproporcjonalnie
dużą przewagę nad swoimi ofiarami. Nic NIE miałoby
więc szansy aby mu umknąć. Natura NIE byłaby
więc w stanie ani regulować jego liczebności, ani
dawać innym stworzeniom równą jak jemu szansę
w konfrontacjach z jego atakami.
#E2.
Jak softwarową naturę rzeczywistości potwierdzają owe
istoty człekopodobne typu "Yeti" które ludzie czasami
widują, jednak typowo pozostają one niewidzialne.
Niezależnie od opisanych powyżej potworów
o "softwarowej naturze", na Ziemi widywane
są relatywnie często "softwarowe ludziki".
Do ich rodzaju należą przykładowo
"krasnoludki" widywane m.in. w Stawczyku
i Wszewilkach a opisane w punkcie #H2 strony
wszewilki.htm,
oraz pokazane na fotografii "Fot. #F2" ze strony
aliens_pl.htm.
Należą do nich też tzw. "zmory", "licha",
"chochliki drukarskie", oraz np. dzisiejsi
UFOnauci pokazani m.in. na "Fot. #5" ze strony
malbork.htm.
Ponadto, podobnymi softwarowymi istotami
człekokształtnymi są owe futrzaste "Yeti"
widywane na praktycznie niemal każdym
kontynencie przez licznych świadków
których zeznania są tak samo wiarygodne
jak by były w rozprawach sądowych w których
decydowałyby o życiu oskarżonych. (Przykłady
wyglądu owych "Yeti" można sobie wywołać
kliknięciem myszy na ich wizerunki dostępne
z punktu #E6 strony
newzealand_pl.htm.)
Takich softwarowych istot człekokształtnych
na Ziemi jest znana cała mnogość. Są one
widywane przez racjonalnych ludzi, a niekiedy
nawet filmowane lub fotografowane. Jednak
z powodu ich "softwarowej natury" oraz
wynikającej z tej ich natury możności pokazywania
się ludziom i znikania na każde życzenie,
dzisiejsza nauka NIE jest w stanie potwierdzić
istnienia tych istot. Ta niemożność ich
jednoznacznego udokumentowania jest jeszcze
jednym z dowodów potwierdzających ich
"softwarową naturę" oraz dokumentujących
że ich pojawianie się na Ziemi jest softwarowo
"symulowane" - tak jak to wyjaśnia punkt
#F7 ze strony
evil_pl.htm
czy punkt #D2 ze strony
ufo_pl.htm.
#E3.
Czym się różni "softwarowa natura" otaczającej nas rzeczywistości
od "hardwarowej natury" tejże rzeczywistości:
Rozwój komputerowych gier zilustrował każdemu,
że to czego NIE daje się zrealizować fizycznie
w formie działającego hardware, jest możliwe
do łatwego softwarowego zrealizowania w formie
obrazu na ekranie komputera. Przykładowo,
softwarowo na ekranach komputerów można
z łatwością tworzyć obrazy pracujących maszyn
które w rzeczywistym życiu NIE byłyby w stanie
zadziałać bowiem łamią one jakieś prawa fizyki,
formować obrazy obracających się mechanizmów
których praca w rzeczywistym życiu wybiegałaby
przeciwko prawom geometrii, czy projektować
obrazy zwierząt i roślin które w prawdziwym
świecie NIE byłyby w stanie utrzymać się
przy życiu.
Opisane powyżej różnice pomiędzy nierealizowalnymi
"tworami hardwarowymi", a możliwymi do softwarowego
zilustrowania "obrazami softwarowymi" które pod względem
budowy fizycznej lub zasady działania są całkowicie absurdalne,
stosują się również do rzeczywistości która nas otacza.
Mianowicie, aby coś istniało fizykalnie w hardwarowej
postaci, musi to wypełniać cały szereg ostrych wymagań.
Przykładowo, musi to działać zgodnie z tzw. "prawami
natury", musi to być realne, musi byc użyteczne i
potrzebne do czegoś, musi dawać podtrzymywać swoje
istnienie (np. się rozmnarzać lub dawać powielić,
wyprodukować, czy naprawiać), musi miec cechy które
są konkurencyjne z cechami innych podobnych tworów,
itd., itp. Tymczasem, aby coś istniało w nietrwałej
softwarowej postaci, NIE musi to wypełniać praktycznie
żadnych wymogów. Wystarczy jedynie aby dawało się
to zobrazować w postaci jakiegoś obrazu, a już softwarowo
może to istnieć.
Powodem dla którego wyjaśniam wszystko powyższe
jest że na podstawie wskazywanego tutaj materiału
dowodowego daje się wykazać iż wszystkie stwory
i istoty opisane w poprzednich punktach #E1 i #E2
tej części, faktycznie są stworami i istotami softwarowymi,
a nie hardwarowymi. Znaczy, istnieją one jedynie tymczasowo
jako softwarowe obrazy, jednak wcale NIE istnieją jako
rzeczywiste, dotykalne, trwałe, hardwarowe istnienia tego
samego typu co np. ludzie, lwy, czy krokodyle. Dowodami
na to ich wyłącznie softwarowe istnienie są cechy
i zachowania tychże stworów i istot, które opisałem
w odpowiednich punktach niniejszej części tej strony.
#E4.
Co to oznacza, że otaczająca nas rzeczywistość
wykazuje "softwarową naturę" jaką ujawnia nam
Koncept Dipolarnej Grawitacji,
a NIE "hardwarową naturę" jaką wmawia nam dotychczasowa nauka ludzka:
Oficjalna nauka ziemska wmawia nam wszystkim
że otaczająca nas rzeczywistość ma charakter
wyłącznie hardwarowy. Znaczy, że wszystko
co nas otacza istnieje w sposób trwały i daje
się dotknąć, rozłupać, posmakować, itd. Z kolei
zasady działania i prawa które rządzą tym wszystkim
są na stałe odrutowane w owym hardware.
Tymczasem młoda
teoria wszystkiego
zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji
dowodzi coś zupełnie odwrotnego. Mianowicie wykazuje
ona że wszystko co nas otacza ma charakter softwarowy.
Podstawowym bowiem składnikiem wszystkiego są
naturalne programy które formują wszystko z rodzaju
"płynnego komputera" zwanego "przeciw-materią".
O tym jak owe naturalne programy uformowały cały
nasz świat fizyczny, informuje i wyjaśnia punkt #C3
totaliztycznej strony internetowej
god_proof_pl.htm.
Z kolei o tym jak owe naturalne programy uformowały
całego człowieka, informuje i wyjaśnia punkt #C1
totaliztycznej strony internetowej
soul_proof_pl.htm.
Powodem dla którego my ludzie NIE odnotowujemy
owej softwarowej natury otaczającej nas rzeczywistości,
jest że rzeczywistość ta zostala zaprogramowana w
taki sposób aby wyglądała jakby miała hardwarową
(tj. trwałą) naturę. Jednak faktycznie owa jakoby
"hardwarowa" (tj. trwała) natura rzeczywistości jest
symulowana właśnie w sposób softwarowy. Z kolei
opisywane w tej części dowody na istnienie stworów
i istot o zdecydowanie softwarowej naturze, dostarczają
nam naukowego potwierdzenia, że nasza rzeczywistość
faktycznie ma "charakter softwarowy" - tak jak to nam
wyjaśnia owa
teoria wszystkiego
zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji,
NIE zaś "charakter hardwarowy" - tak jak nam to wmawia
dotychczasowa oficjalna nauka.
Powodem dla którego oficjalna nauka ziemska
dotychczas jeszcze się NIE zorientowała że
otaczająca nas rzeczywistość ma faktycznie
"charakter softwarowy", jest iż w
chwili obecnej większość istot oraz obiektów
które nas otaczają jest softwarowo symulowana
w taki sposób aby wyglądała jakby miała właśnie
ową "hardwarową naturę". Jednak od czasu do
czasu niektórym ludziom dane jest zobaczyć
istoty lub obiekty, które właśnie mają ową czysto
softwarową naturę. Do owych tymczasowych
istot lub obiektów o czysto softwarowej naturze
należą m.in. stwory i istoty opisywane w punktach
#E1 i #E2 powyżej.
W dawnych czasach formowanych było na Ziemi
znacznie więcej istot i stworów mających taki
softwarowy charakter. Przykładowo należały do
nich ludzkie giganty w rodzaju Herkulesa czy
maoryskiego Maui, najróżniejsze potwory w
rodzaju "Hydry" czy "Harpiów", wszyscy
starożytni "bogowie", oraz wiele więcej.
Potwierdzenie na dowodach, że otaczająca nas
rzeczywistość faktycznie ma "charakter softwarowy"
jest niewypowiedzianie istotne dla światopoglądu,
filozofii, oraz moralności ludzi. Wszakże potwierdzenie
to dowodzi równocześnie, że wszystko co naukowo
stwierdza świecka
teoria wszystkiego
zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji,
jest prawdą. I tak prawdą jest że
Bóg istnieje,
prawdą jest że to Bóg stworzył czlowieka, prawdą
jest że istnieje tzw. "przeciw-świat" oraz
nieśmiertelna ludzka dusza,
itd., itp. Warto przy tym odnotować, że na przekór
iż owe stwierdzenia Konceptu Dipolarnej Grawitacji
pokrywają się z tym co od dawna nauczają nas religie,
mają one zupełnie odmienny od religii charakter. Są
bowiem podpierane sprawdzalnymi naukowymi dowodami,
wynikają logicznie z praw nautury i zasad działania wszechświata,
oraz apelują do naszej wiedzy i rozumu, a nie do naszych
uczuć i wiary. W ten sposób pozwalają nam abyśmy
zaczęli "wiedzieć" o istnieniu Boga, przeciw-świata,
stworzenia, duszy, itp., zamiast jedynie "wierzyć" w
ich istnienie. (Wszakże jak wiemy, zawsze można
przestać "wierzyć", jednak nigdy nie przestajemy "wiedzieć".)
#E5.
Inspiracyjna rola wszelkich softwarowych tworów, zagadek, konfuzji, sytuacji Stawczyka, itp.:
Jeśli się zastanowić, to wszystko co niezwykłe
a z czym ludzie zostają skonfrontowani,
włączając w to owe softwarowe twory,
pokazywane jest nam dla istotnego powodu.
Ma to bowiem nas zainspirować do poszukiwań
twórczych i otworzyć dla nas nowe horyzonty.
Inspirujące zadanie owych softwarowych tworów
zakwalifikowuje je do tej samej kategorii co wieś
Stawczyk. Jeśli bowiem dobrze się zastanowić,
wówczas staje się jasnym że niezwykłe losy Stawczyka
są takie jakie są właśnie dla inspiracyjnych powodów.
Mają one bowiem zainspirować ludzi do nowych
kierunków myślenia i działania. Jak też każdy
może o tym się przekonać, zarówno wieś Stawczyk
jak i owe softwarowe twory opisane w punktach
#E1 i #E2, wywiązują się z tej inspirującej roli
naprawdę doskonale.
Część #F:
Polskie węże o nadprzyrodzonych możliwościach:
Tak, prawda! Podobnie jak niektórzy ludzie
mogą lewitować, inni zaś mają dar jasnowidzenia,
również niektóre zwierzęta mają nadprzyrodzone
zdolności. Tyle tylko że ich nadprzyrodzone
możliwości są jedynie znane ludowemu folklorowi,
podczas gdy dzisiejsi naukowcy typowo zaprzeczają
ich istnieniu. Wszakże dzisiejsza oficjalna nauka
ziemska udaje i kłamliwie rozgłasza, że nadprzyrodzone
wcale NIE istnieje, oraz że wszystko co wszechświat
demonstruje daje się opisać już znanymi prawami
fizyki. Jako przykład owych nadprzyrodzonych
zdolności zwierząt, których dzisiejsza nauka ani NIE
bada ani nadal NIE jest w stanie wyjaśnić, rozważmy
polskie ptaki bociany. Folklor ludowy ustalił, że bociany
mają dar widzenia przyszłości - czyli jasnowidzenia.
Dlatego nigdy nie zakładają gniazda na budynku
który ma być uderzony przez piorun lub ma spłonąć.
To dlatego w dawnych czasach każdy właściciel
nowego domu nakłaniał bociany aby założyły
sobie gniazdo na jego dachu - na przekór
że znosiły one potem do domu najróżniejsze
paskudztwo - włączając w to żywe żmije.
Wszakże gniazdo bociana na dachu było dawnym
odpowiednikiem dzisiejszych ubezpieczeń -
czyli gwartancją że dany dom jest bezpieczny
(tj. że nigdy nie uderzy go piorun ani nie spłonie).
Znajomość przyszłości, zdolność do jasnowidzenia
i do przewidywania nadchodzącej śmierci mają
także zwykłe koty domowe. Szczególnie dobrze
tą zdolność zademonstrował kot zwany "Oscar" -
opisany dokładniej w podrozdziale I8.1 z tomu 5 mojej najnowszej
monografii [1/5]
(upowszechnianej w internecie za darmo).
Koty widzą również to co pozostaje niewidzialne dla
oczu ludzi - np. UFOnautów działających w naszym
mieszkaniu w tzw.
stanie telekinetycznego migotania.
W lipcu 2010 roku, w całym świecie stała się ogromnie
sławna ośmiornica zwana "Paul" z akwarium "Sea Life"
w niemieckim miasteczku "Oberhausen". Owa ośmiornica
wykazała 100% trafność w przewidywaniu wyników meczy
światowego pucharu piłkarskiego (tzw. "FiFa" World Cup)
jakie rozgrywane były w Południowej Afryce w pierwszej
połowie lipca 2010 roku. Opisy jak dokonywała ona swoich
przewidywań wyników meczy zawarte są w artykule
"Spanish transfer offer for Paul the tentacled tipster"
ze strony A22 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post Weekend,
wydanie z soboty (Saturday) July 17, 2010. Z kolei
zdjęcie tej jasnowidzącej ośmiornicy pokazane jest
w artykule "Tentacled tipster gets his trophy" ze
strony B2 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie ze środy (Wednesday) July 14, 2010. Za
swoje poprawne przewidywania, owa ośmirnica była
zasypywana smakołykami, do jej akwarium dodana
została dokładna replika światowego pucharu piłkarskiego
"Fifa" (wykonanego z litego złota), zaś narodowe akwarium
w Hiszpanii, dla drużyny którego to kraju owa ośmiornica
poprawnie przewidziała wygranie tego pucharu, zwróciło
się oficjalnie do Niemiec o wypożyczenie tej ośmiornicy
dla jej potraktowania jako zwierzęcego VIPa. Ośmiornica
ta wcale też nie była jedynym niemieckim zwierzęciem
o nadprzyrodzonych zdolnościach. Około 1906 roku
szeroko w Niemczech znay był koń o imieniu "Hans",
który potrafił liczyć, rozwiązywać złożone problemy
logiczne, a także który znał przyszłość. Krótki opis tego
konia oraz innych zwierzęcych geniuszy - włączając
w to zdjęcie w/w ośmiornicy "Paul", zaprezentowany
został w artykule "Prescient Paul and his psychic
pals" ze strony A7 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku (Tuesday) July 13, 2010.
Dzikie słonie są dobrze znane afrykańskiemu
folklorowi ludowemu z ich umiejętności różdżkarskich.
Podobnie bowiem jak różdżkarze, w okresach
suszy dzikie słonie potrafią znaleźć płytko położone
żyły wodne i dokopać się do wody aby ugasić swoje
pragnienie (jeden z całego szeregu filmów dokumentarnych
które ilustrowały tą umiejętność słoni - chociaż
wyjaśniały ją w typowy dla "ateistycznej nauki ortodoksyjnej"
sposób, był film o tytule "Human Planet" nadawany w
piątek dnia 11 listopada 2011 roku w godzinach 19:30
do 20:30 na kanale "Prime" telewizji nowozelandzkiej -
fragment o słoniach pokazany był tam o godzinie
20:20). Większość zwierząt domych, włączając w
to świnie i krowy, wie dokładnie kiedy ich właściciele
wiozą je do rzeźni i płacze z żalu - tak jak dla świń
opisałem to na stronie
pigs_pl.htm.
Wiele zwierząt, a nawet owadów, posiada
zdolności telepatyczne. Przykładowo zwykłe komary
potrafią odczytać nasze myśli kiedy zadecydujemy
się na nie zapolować. Stąd jeśli nie wpadną jeszcze
w zapamiętanie zajęcia się wysysaniem naszej krwi,
wówczas uciekają i kryją się w panice.
Czaszki niektórych zwierząt drapieżnych są nawet
formowanie na kształt telepatycznych komór rezonacyjnych -
co ułatwia im telepatyczne wsłuchiwanie się w
uczucia bólu i niewygody u zwierząt na które polują.
To dlatego czaszki wielu drapieżników (np. "geparda")
mają kształt i wielkość czaszek zwierząt na ktore polują -
po więcej szczegółów patrz podrozdział H7.1 z tomu 4 mojej najnowszej
monografii [1/5].
Wiele stworzeń, włączając w to niektóre ryby, żaby,
psy, oraz konie, na wiele dni wcześniej potrafią
wyczuć zbliżanie się trzęsienia ziemi - tak jak to
opisałem na totaliztycznej stronie
day26_pl.htm.
Niemal każde zwierzę instynktownie wie jakie zioła są
pomocne na jakie jego dolegliwości. W przypadku
też kłopotów zdrowotnych zwierzęta zawsze wybierają
i zjadają właściwe zioła które są najbardziej pomocne
na trapiące ich dolegliwości. Osobiście widziałem
swojego kota o imieniu "Teecee" (opisywanego
i pokazanego m.in. na stronie internetowej
bandits_pl.htm),
jak trapiony kłopotami żołądkowymi wyskoczył z mieszkania
poczym z szerokiej różnorodności trawiastych roślin
porastających pod oknem zaczął wybierać i zjadać
zioło które ja znam z domu rodzinnego w Stawczyku
pod folklorystyczną nazwą "koci ogon" (tj. "krwawnik"
albo "Achillea filipendula YALLOW") - którego
jednak nigdy swemu kotu nie dawałem do zjedzenia.
Ziołem tym moja matka zawsze karmiła kurczaki
i inne stworzenia, kiedy te nabawiały się jakichś kłopotów
żołądkowych. Swoją wiedzę, że właśnie to zioło
leczy problemy żołądkowe, ja sam wyniosłem z
domu rodzinnego w Stawczyku - skąd jednak
dokładnie tą sama wiedzę zaczerpnął mój nowozelandzki
kot? Szczególnie że zioło to wcale nie jest rodzime
dla Nowej Zelandii i znalazło się tam tylko ponieważ
przywieźli je ze sobą pierwsi Europejscy osadnicy.
Dalsze przykłady nadprzyrodzonych zdolności
zwierząt możnaby mnożyć w nieskończoność.
Poniżej w tej części strony opiszę dwa najłatwiejsze
do sprawdzenia przykłady nadprzyrodzonych
możliwości polskich węży.
#F1.
Dlaczego naukowcy zaprzeczają że polskie węże są zdolne do nadprzyrodzonych działań:
Motto:
"Aby wszyscy mieli równe szanse, Bóg musiał dać wężom najwięcej."
Teoria wszyskiego
zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji (Kodig)
jako "nadprzyrodzone" definiuje "wszystko
co w swoim działaniu wykorzystuje prawa,
zasady działania i możliwości oferowane
jedynie przez tzw. 'przeciw-świat' a niedostępne
dla 'świata fizycznego' w jakim my żyjemy".
Dlatego przykładami "nadprzyrodzonych
działań" są nie tylko cuda (opisywane np.
w punkcie #H2 strony internetowej
god_proof_pl.htm),
ale także efektywne wykorzystanie "telepatii"
czy "zdolności do zmian szybkości upływu
czasu". Ponieważ dzisiejsza nauka nadal ma
trudności z zaakceptowaniem ustaleń "Kodig",
dzisiejsi naukowcy ciągle NIE wiedzą że
takie nadprzyrodzone działania, jak owo użycie
"telepatii" czy "zagęszczania czasu", wogóle
są fizykalnie możliwe. Jest zaś powszechnie
wiadomo, że jeśli ktoś nie ma pojęcia iż coś
istnieje, wówczas tego nie dostrzega - nawet
jeśli to paraduje tuż przed jego nosem.
Nic więc dziwnego, że na przekór iż polska
wiedza ludowa już dawno temu odkryła
nadprzyrodzone zdolności niektórych naszych
polskich węży, oraz informuje o tych zdolnościach
wszystkich którzy wysłuchują ludowych
opowieści, nasi naukowcy ciągle zdolności
te ignorują i oficjalnie zaprzeczają ich istnieniu.
Nadprzyrodzoność jest również ignorowana na
przekór że ów "Kodig" wyjaśnił naukowo mechanizm
jej zaistnienia oraz wskazał cały szereg
eksperymentalnych dowodów które każdemu
potwierdzają możliwość wyzwalania nadprzyrodzonych
zjawisk. (Do przykładów takich eksperymentalnych
dowodów potwierdzających możliwość technicznego
wyzwalania nadprzyrodzonych zjawisk, należą m.in.:
(1) tzw. "Seismograf Zhang Henga" działający
na zasadzie fal telepatycznych a opisany m.in. w
punkcie #E4 strony
telepathy_pl.htm,
(2) tzw. eksperyment "party levitation"
opisany w punkcie #E7.2 strony
soul_proof_pl.htm -
który potwierdza że telekineza może być wyzwalana
softwarowo przez ludzką duszę, oraz (3)
eksperyment opisany w punkcie #D1 strony
immortality_pl.htm -
jaki empirycznie udowadnia softwarową (pulsującą)
naturę czasu i możliwość jego cofania do tyłu.)
Nie będą już tu wyjaśniał, że nadprzyrodzoność
węży jest też pośrednio potwierdzana przez
Biblię.
Aby więc uświadomić tutaj czytelnikom, że
wszechmocny Bóg
wyposażył węże w różne nadprzyrodzone
zdolności które ciągle pozostają nieznane
dzisiejszym naukowcom, przytoczę tutaj
dwie obserwacje empiryczne jakie ilustrują
te zdolności u węży. Obserwacje te zaistniały
faktycznie, są więc obiektywnym dowodem
na to co nimi zostało ujawnione.
#F2.
"Zaskroniec"
ze Stawczyka koło Milicza, czyli wąż który potrafił telepatycznie
nakazać żabie aby wskoczyła mu do paszczy:
Jako nastolatek miałem unikalną szansę
naocznego zaobserwowania "telepatycznego
ataku" zwykłego polskiego zaskrońca na
dużą polną żabę. Obserwacji tej dokonałem
na polu swoich rodziców znajdującego się
w opisywanej tutaj miejscowości Stawczyk.
Wszystko co zaskroniec uczynił podczas
owego ataku, to otworzył swój pysk i
intensywnie wpatrywał się w oczy tej żaby.
Żaba zaś przełamywała w sobie opory
własnego ciała i sama mu stopniowo
wskakiwała do paszczy w kilku krótkich
skokach. Oto jak tamtą swoją obserwację
"telepatycznego ataku zaskrońca" opisuję
w podrozdziale R4.2 z tomu 15
monografii [1/5]:
Kiedy rozpocząłem swoją obserwację, żaba była
w odległości jakiegoś pół metra od paszczy zaskrońca.
Koncentracja węża była tak duża, że nawet nie
odnotował mojego zbliżenia się i kontynuował
swój telepatyczny atak. Dzięki temu umożliwił
mi dokładne zaobserwowanie całego zdarzenia.
Żaba tymczasem zachowywała się w sposób,
jaki jest niewytłumaczalny na bazie przestarzałego
"konceptu monopolarnej grawitacji" - do dzisiaj
wyznawanego przez oficjalną naukę. (Jak wiadomo,
tamten stary koncept zaprzecza istnieniu telepatii
i uniemożliwia jej wyjaśnienie.) Wydając głośne
rechoty przerażenia, które zresztą zwróciły moją
uwagę na całe zajście, żaba ta silnie zapierała się
przednimi kończynami o ziemię. Jednak jej tylne
kończyny dokonywały rytmicznych skoków. Skoki
te zwolna prowadziły nieszczęsną żabę wprost w
paszczę zaskrońca. Nawet gdy jej przednia część
utkwiła już w jego paszczy, tylne nogi ciągle rytmicznie
podrygiwały dopomagając wężowi w jej lepszym
połknięciu. Zaskroniec jedynie musiał dokonać wysiłku
przełykania. Po zaobserwowaniu tego niezwykłego
zajścia, oczywiście wypytałem o całe zdarzenie
Wincentego (omawianego też w podrozdziałach
V2.3.2 i V2.4 mojej najnowszej
monografii [1/5]).
Wincenty był chodzącą
encyklopedią wiedzy ludowej. Wincenty potwierdził,
że zaskrońce zdalnie hipnotyzują swoje ofiary,
tak że wcale nie muszą ich łapać fizycznie, a
ofiary te same wskakują im do paszczy.
Ponieważ takie telepatyczne zdolności zwykłego
polskiego zaskrońca ciągle pozostają nieznane
dla dzisiejszej oficjalnej nauki, w tym miejscu
mam apel do czytelników. Mianowicie, jeśli
osobiście widzieli oni podobny "telepatyczny
atak" zaskrońca na żabę, albo jeśli znają kogoś
kto atak taki zaobserwował, wówczas prosiłbym
aby opisać mi tą obserwację, zaś ja rozważę
jej opublikowanie tutaj.
W niedzielę dnia 16 października (October)
2011 roku, w godzinach 16:30 do 17:30, oglądałem
autralijski program telewizyjny o tytule "Getaway"
nadawany w telewizji nowozelandzkiej na kanale
zwanym "Prime". W programie tym m.in. pokazywali
polowanie na tropikalnego węża-dusiciela o nazwie
"anakonda" żyjącego w środkowej części obu
Ameryk. Mnie szczególnie uderzyła w owym
programie sytuacja kiedy komentatorka z
Australii stanęła tuż przed złapaną kilkumetrową
żywą anakondą i zaczęła opisywać wygląd jej głowy
wpatrując się w oczy węża. W owym momencie
lokalny przewodnik z pośpiechem przerwał jej
wyjaśnienia aby ją ostrzec, że nie wolno wpatrywać
się w oczy tego węża, ponieważ zostaje się przez
niego zahipnotyzowanym. Wygląda więc na to, że
NIE tylko w Polsce są nieoficjalnie znane hipnotyzujące
zdolności niejadowitych węży, ale zdolności te
dobrze są także znane wśród miejscowej ludności
z Ameryki środkowej. Jako twórcy nowej nauki
która w punkcie #C1 strony o nazwie
telekinetyka.htm
nazywana jest "nauką totaliztyczną", mnie osobiście
ciekawi ile jeszcze czasu musi upłynąć, zanim
oficjalna nauka ziemska także przyzna, że
niektóre węże są w stanie zdalnie (telepatycznie)
hipnotyzować swoje ofiary.
#F3.
"Gniewosz"
z Cielczy koło Jarocina, czyli wąż który potrafi tak zmieniać szybkość
upływu czasu, że ludzie przestają odnotowywać jego istnienie:
Staropolska wiedza ludowa opowiada też
o nadprzyrodzonych zdolnościach innego
węża żyjącego jedynie na obszarze Polski,
który przez nasz folklor nazywany jest
"gniewosz". Angielska nazwa dla podobnych
węży żyjących poza Polską brzmi "Smooth
snake", podczas gdy po łacinie nazwane
są one "Coronella austriaca". W Polsce
czasami ów "gniewosz" nazywany jest
także "miedzianka". Jest to jednak
nieprawidłowa nazwa, bowiem "miedzianka"
to oficjalna nazwa przyporządkowana
do innego węża żyjącego w Ameryce -
po angielsku nazywanego "Copper head".
Moje analizy nadprzyrodzonych zdolności
polskiego gatunku tego niezwykłego węża
"gniewosz" doprowadziły mnie do wniosku,
że jest on albo w stanie "zagęszczać upływ
czasu", albo tez zyje w odmiennym czasie
niż dzisiejsi ludzie. Znaczy, nasz "gniewosz"
potrafi swym ciałem dokonywać tego, co na stronie
immortality_pl.htm,
a także w podrozdziale G2 ze swej
monografii [12],
wyjaśniłem, że będzie to możliwe do uzyskania
przez ludzi dopiero po zbudowaniu tzw.
"wehikułów czasu". Gniewosz
potrafi bowiem tak zamanipulować
szybkością upływu czasu, że dla obserwujących
go ludzi (dla których ich "ludzki czas" ciągle upływa
z normalną szybkością) jego ruchy nabierają
wprost błyskawiczności, zaś wąż ten staje się
wręcz niedostrzegalny dla naszych oczu. To dlatego,
na przekór iż wąż gniewosz ciągle zamieszkuje
polskie lasy, faktycznie ludzie niemal go nie
widują. Istniejące opisy tego węża podkreślają
jakoby jego ogromną rzadkość - faktycznie
spowodowaną jego zdolnością do stawania
się tak szybkim że jest wprost niedostrzegalnym.
Owa jego rzekoma rzadkość przebija ze
wszystkich publikacji na jego temat -
co proponuję sprawdzić np. poprzez
wpisanie słowa kluczowego
gniewosz
do wyszukiwarki google.pl.
Jednym z miejsc, w których można spotkać
tego niezwykłego węża, są lasy niedaleko
wsi o nazwie "Cielcza" -
położonej około 4 km na północ od wielkopolskiego
miasta Jarocina. W roku szkolnym 1957/1958
ja mieszkałem w Cielczy przy ulicy Leśnej 17 -
to właśnie też w owej Cielczy niemal że zostałem
przypadkowo zastrzelony - tak jak to opisałem
w punkcie #B1 strony
o mnie (Dr Jan Pajak)
z moją autobiografią, a także w punkcie #H2
strony internetowej
god_proof_pl.htm.
Tak się jakoś składa że ktoś na kogo opisach
wysoce polegam widział węża
gniewosza w lasach koło owej wsi Cielczy.
Chociaż on sam NIE wierzy w "nadprzyrodzoną"
zdolność tego węża do "manipulowania szybkością
upływu czasu", zdolność ta sama rzuca się
w oczy z jego opisu spotkania z tym wężem.
Oto jak opisał on swe spotkanie z tym niezwykłym
wężem:
Wąż którego widziałem koło Cielczy to był
"gniewosz" - bardzo rzadki gatunek i prawie
już nie spotykany. Nigdy przedtem, ani nigdy
potem, nie spotkałem już takiego węża. Było
to w czasie okupacji około 1944 roku (dokładnej
daty nie pamiętam). Miałem wówczas około 6,
a może 8 lat. Poszedłem na grzyby z babcią,
matką lub z którymś ze starszych braci. Ciekawe,
że szczegółów nie pamiętam, ale doskonale
pamiętam jak wyglądał ów wąż (być może,
że przeraziłem się bardzo i to spowodowało,
że scena ta tak mocno utkwiła mi w pamięci,
że dziś po jakichś 66 latach widzę to w pamięci -
tak jak by to stało się właśnie przed chwilą).
Nie pamiętam też, czy nazbieraliśmy wtedy
dużo grzybów, ale przypuszczalnie – tak, w tym
zagajniku złożonym z młodych sosen i brzózek
zawsze były grzyby: kozaki, kowale, kurki,
maślaki i inne. Ten zagajnik miał może około
1 km kwadratowego, a wokoło niego były lasy
większe sosnowe, brzozowe i mieszane. I wtedy
chodząc po tym zagajniku, na którym były też
malutkie polanki – nagle zobaczyłem węża,
który skądś wyskoczył, był może przerażony
równie mocno jak ja. Wąż ten był koloru
ciemno-brązowego, może z odcieniem brązu
lekko wpadającym w czerwień – i mknąc
szybkimi zygzakami poszedł w jakieś trawy
i krzaki. Ja stałem osłupiony przez moment
i nawet nie pamiętam, czy osoba towarzysząca
mi widziała go. Co mnie uderzyło to szybkość
z jaką się on poruszał i jego kolor. Ja, będąc
chłopcem mieszkającym w pobliżu lasów w
Cielczy doskonale wiedziałem jak wyglądają
żyjące tam węże: zaskrońce, żmije, czy podobne
do węży padalce. Zaskrońce można było
spotkać w ogródku - niedaleko naszego
domu. Żmij też nie brakowało w lesie. Jednak
to nie był żaden z tych węży. Przez całe życie
potem myślałem, co to był za wąż i kiedy
zacząłem studiować literaturę - doszedłem
do wniosku, że to musiał być "gniewosz"
(rzadki, prawie nie spotykany gatunek węża).
Był on trochę podobny do padalca, ale dłuższy
i cieższy. Jego długość oceniam na jakieś
40 do 60 cm. Natomiast padalce mają około
30, może 40 cm. Od padalca różnił się też
szybkością z jaką się poruszał. Poruszał się
on bardzo szybko. Natomiast padalce sprawiają
wrażenie bardzo leniwych i poruszają się
wolno. Ten wypadek zainspirował mnie w
póżniejszym wieku do studiowania literatury
i dzięki temu znam dość dobrze te gady.
Widziałem też węża eskulapa, ale nie w
naszym kraju, tylko w Jugosławii w 1966 roku
w pobliżu miasta Dubrovnik. Ten wąż jest
duży i gruby i można się go też mocno
przerazić. Na szczęście jest on nie
groźny i niejadowity.
Las w którym widziałem owego węża znajdował
się przy wsi Cielcza w odległości około 1 – 1,5
km na południe od Cząszczewa oraz ok. 1 km
na zachód od kolei poznańskiej. Dziś po 66 latach
miejsca te mogą wyglądać całkiem inaczej.
Tam gdzie był zagajnik może być duży las,
a gdzie był duży las - może być zagajnik. Faktem
jest jednak, że przed 66 laty żył tam jakiś wąż,
który może być ciekawostką przyrodniczą i
ciekawą wskazówką dla naukowców.
Wąż gniewosz wcale NIE jest jedynym stworzeniem
którego cechy wykazują że potrafi zmieniać on
szybkość upływu czasu. Innym takim stworzeniem
jest tajemnicza "chupacabra" (o której ja wierzę że
jest to odmienne, bo dzisiejsze, nazwanie dla stworzenia
którego my znamy pod starożytną nazwą "gryf").
Jako nastolatek ja zostałem zaatakowany i nawet
poraniony przez takiego gryfa. W jego ataku właśnie
dała mi się odczuć owa zdolność gryfa ("chupacabry")
do zwalniania szybkości upływu czasu. Opisy
tego ataku gryfa na moją osobę zawarłem
w podrozdziale R4.2 z tomu 15 mojej najnowszej
monografii [1/5],
zaś potem powtórzyłem je w punkcie #F5 poniżej na niniejszej
stronie. Z kolei obserwacje gryfa, niektóre z nich dokonywane
niedaleko od wsi Stawczyk, opisałem w punkcie #H1 strony
wszewilki.htm
oraz w punkcie #E8 strony
newzealand_pl.htm.
Sposób na jaki "gniewosz" manipuluje czasem,
w latach 1980-tych zilustrował nam magik zwany
David Copperfield. Nakręcił on bowiem wówczas
film w którym pokazuje swoje przechodzenie
przez Wielki Mur Chiński. Jak zaś wiemy to
z badań uprowadzeń ludzi do UFO, przechodzenie
przez mury w tzw.
stanie telekinetycznego migotania
wiąże się z poważnym problemem. Mianowicie,
w środku muru przechodząca go osoba NIE ma
czym oddychać. Aby więc się NIE udusić, mur
trzeba przechodzić bardzo szybko. Gdyby jednak
ów magik David Copperfield przeszedł szybko
przez Mur Chiński, jego film utraciłby swój
spektakularny impakt. Dlatego, aby ciągle móc
przejść szybko przez ów mur, jednocześnie
jednak na filmie pokazać to w zwolnionym tempie,
David Copperfield zmienił szybkość upływu swego
czasu. Mianowicie, kiedy dla niego w murze minęło
zaledwie kilkadziesiąt sekund, dla filmowców na
zewnątrz muru minęły całe minuty. (Odnotuj tu
że wąż "gniewosz" czyni odwrotnie niż David
Copperfield - tj. kiedy dla owego węża mijają
całe minuty, dla innych stworzeń, oraz dla
patrzących ludzi, mijają tylko sekundy.) Aby zaś
przy okazji zademonstrować owo zwolnienie szybkości
upływu czasu, David Copperfield przyczepił
elektrody do swojej piersi - tak że jego puls był
monitorowany i ilustrowany na filmie. Stąd na
filmie widać, jak po wejściu do muru jego puls
zwalnia się wraz ze zwolnieniem upływu jego
czasu, w środku muru wynosząc tylko jedno uderzenie
serca co kilkadziesiąt sekund. Ci więc z czytelników
którzy zechcą poznać filmową ilustrację jak polski
wąż "gniewosz" zmienia szybkość upływu czasu,
powinni przeglądnąć sobie film z owego przejścia
Wielkiego Chińskiego Muru przez Davida Copperfielda -
kilka kopii tego filmu sa sam wysłałem kiedyś
swoim znajomym z Polski.
W wężu gniewoszu praktycznie wszystko potwierdza
jego "nadprzyrodzone" zdolności. Jako przykład
rozważmy tu jego nazwę - "gniewosz". Wynika
ona z prostego faktu że na przekór iż wcale
NIE jest jadowity, wąż ten nie ucieka kiedy jest
zagrożony, a ciągle ma odwagę przeciwstawiania
się wszystkim innym stworzeniom - w tym człowiekowi.
Stąd podczas spotkań z ludźmi czasami rzuca się na
nich, gryzie, syczy złowróżebnie i opluwa ich śmierdzącą
wydzieliną. Żaden zaś stworek natury NIE zachowywałby
się w ten sposób gdyby NIE był pewien że posiada
"tajną broń" - z pomocą której jest w stanie zawsze
zapanować nad sytuacją. (Tą "tajną bronią" węża
"gniewosza" - która nadaje mu taką pewność siebie,
jest właśnie owa zdolność do "zagęszczania czasu"
i wynikająca z niej możliwość umknięcia na życzenie
praktycznie każdemu prześladowcy.) Innym faktem
potwierdzającym jego "nadprzyrodzone" zdolności jest
wygląd i kolor jego samców. Polski gatunek tego węża
ma jaskrawy, niemal czerwony, z daleka widoczny
kolor, podobny do koloru doskonale wypolerowanego
pręta z czystej miedzi. Jednak w naturze taki jaskrawy
ostrzegawczy kolor mają tylko stworzenia które
są albo jadowite, albo też trujące, a stąd których inne
stworzenia muszą się bać. Tymczasem "gniewosz"
nie ma w sobie ani jadu ani trucizny. Gdyby więc
nie dysponował ową "tajną bronią" w postaci "panowania
nad czasem", wówczas będąc praktycznie bezbronny
wobec swoich prześladowców, byłby przez nich
z daleka dostrzegany i niezdolny do uniknięcia zostania
pożartym. Jednocześnie byłby także niezdolny do
nieodnotowanego podejścia i do zaskoczenia swoich
własnych ofiar. Bez więc zdolności do "zagęszczania czasu"
NIE byłby w stanie przetrwać w naturze w której
bycie dobrze widzianym typowo oznacza śmierć
albo od przesladowców albo też z głodu. Stąd jego
jaskrawość i daleka widoczność też podkreślają
jego "nadprzyrodzone" możliwości. W końcu rozważmy
jego dietę. Wszakże oprócz bardzo szybkich jaszczurek
i gryzoni, gniewosz czasami atakuje i zjada węże -
w tym jadowite żmije. Żmije zaś są raczej szybkie
i mordercze. Bez zdolności do "zagęszczania czasu"
bezbronny gniewosz nie miałby więc z nimi żadnej
szansy i raczej sam byłby przez nie zjadany.
Wąż "gniewosz" z nadprzyrodzonymi zdolnościami
opisywanymi w tym punkcie, żyje jedynie na obszarze
Polski. Poza Polską żyją tylko jego krewniacy którzy
albo utracili swoje zdolności do zmiany szybkości
upływu czasu, albo też nigdy ich nie otrzymali,
a stąd którzy przeżywają tylko ponieważ mają
szare i doskonale je maskujące ubarwienia -
zamiast jaskrawego i widocznego z daleka jak gniewosz.
Na przekór więc iż naukowcy zaliczają naszego
polskiego "gniewosza" do tego samego gatunku
co owe pokrewne mu węże "Coronella austriaca"
z reszty Europy, nasz gwiewosz jest zdecydowanie
odmiennym gatunkiem i raczej powinien być
nazywany "Coronella polonica". W typowym bowiem
dla Polski ubarwieniu, zdecydowanie polskim
temperamencie, a także nieznanych u innych
jego krewniaków nadprzyrodzonych zdolnościach,
występuje on jedynie na terenie Polski. Naukowe
więc przyporządkowywanie naszego "gniewosza"
do gatunku "Coronella austriaca", moim osobistym
zdaniem jest nieco podobne do zakwalifikowywania
"konia" do tego samego gatunku co "osioł".
Jest mi wiadomo, że na temat "nadprzyrodzonych"
zdolności węża gniewosza polski folklor ludowy
przytacza sporo niezwykłych opowieści i
przykładów. Ja nie chcę tutaj powtarzać
tych opowieści, bowiem kiedy wywodzą się one
odemnie, przeciwnicy moich ustaleń i twierdzeń
zwykle bezobcesowo je atakują i podważają.
Dlatego niniejszym jedynie zwracam się tutaj z
apelem do czytelników. Mianowicie, jeśli słyszeli
takie ludowe twierdzenia lub opowieści o niezwykłych
zdolnościach węża gniewosza, lub jakiegokolwiek
innego węża, wówczas prosiłbym aby się nimi
podzielili, zaś ja rozważyłbym ich opublikowanie tutaj.
Podobnie, jeśli któryś z czytelników też widział
gdzieś węża "gniewosza", lub widział jakieś inne
niezwykłe stworzenie, wówczas prosiłbym
o opisanie mi swego spotkania. Moje adresy
internetowe pod które można do mnie napisać,
są podane na końcu strony
o mnie (Dr Jan Pajak).
#F4.
Poza wężami, wiele innych stworzeń też wykazuje posiadanie nadprzyrodzonych zdolności:
Jak zwróciłem na to już uwagę czytelnika
we wstępie do tej części strony, polskie
węże wcale nie są jedynymi stworzeniami
które posiadają nadprzyrodzone zdolności.
Wyliczmy więc tutaj i skrótowo opiszmy
już znane mi z takich innych stworzeń które
też posiadają najróżniejsze nadprzyrodzone
zdolności.
#F4.1.
Nadprzyrodzone zdolności niektórych dzikich zwierząt:
Istnieje cały szereg dzikich wierząt, o których
jest mi już wiadomym, że wykazują się one
nadprzyrodzonymi zdolnościami. W niniejszym
podrozdziale opiszę te z nich, których nadprzyrodzone
zdolności już obecnie potrafię udokumentować
jakimś weryfikowalnym materiałem dowodowym.
Oto więc one.
#F4.1.1.
Rekiny i ich nadprzyrodzone zdolności:
Rekiny (a z całą pewnością przynajmniej
niektóre ich rodzaje), posiadają nadprzyrodzoną
zdolność zdalnego hipnotyzowania swoich
ofiar, tak że ugryzienia rekinów NIE
są odczuwane przez ich ofiary.
Ponadto, rekiny wykazują również posiadanie
całego szeregu innych nadprzyrodzonych
cech, np. nigdy nie ulegają one żadnym chorobom.
Ja mieszkam w Nowej Zelandii, której wybrzeża,
a także wybrzeża pobliskiej Australii, są regularnie
patrolowane przez atakujące ludzi rekiny-ludojady. Miałem
więc sporo okazji natykania się na raporty ludzi którzy
przeżyli takie ataki rekinów. Szokującym szczegółem
z praktycznie wszystkich tych ataków, który mnie
pobudził do badań chociaż przez innych naukowców
jest zupełnie przeaczany i ignorowany, jest że na
przekór niekiedy okropnych ran, pogryzieni przez
rekiny ludzie nigdy nie odczuwają żadnego bólu
w chwili ugryzienia ani w spory czas później.
Najwyraźniej rekiny zdalnie "hipnotyzują" swe
ofiary i uniemożliwiają im odczuwanie bólu.
(Jak zaś wiemy to z ustaleń
Konceptu Dipolarnej Grawitacji,
hipnoza jest umiejętnością wymagającą opanowanie
zjawisk przeciw-świata, a stąd zalicza się ona do
zjawisk nadprzyrodzonych.) Przez sporo lat
natykałem się na liczne raporty takich właśnie
bezbólowych ataków rekinów. Niestety, początkowo
nie zapisywałem sobie ich danych. Dopiero
począwszy od lutego 2010 roku zacząłem
dokumentować na tej stronie te z owych przypadków,
jakie wyraźnie raportowały w gazetach lub w telewizji,
że ofiara ataku rekina nie odczuwała bólu podczas
ugryzienia. (Wszakże ja muszę polegać wyłącznie
na raportach z gazet lub telewizji, bowiem na podróże
i na osobiste wywiady z tymi ofiarami brak mi funduszy
z powodów wyjaśnionych na mojej stronie autobiograficznej
pajak_jan.htm.)
Oto więc opisy takich klarownie udokumentowanych
w publikatorach przypadków bezbólowego ataku
rekinów, na jakie się natknąłem począwszy od czasu
gdy zacząłem ich spisywanie w lutym 2010 roku:
(1) Przykład ataku rekina na 14-letnią dziewczynkę
w którym wyraźnie zostało odnotowane brak bólu
w chwili ugryzienia, opisany jest w dwóch artykułach
gazetowych, mianowicie w artykule [1#F4.1.1]
"Bitten teenager got off lightly - shark expert"
(tj. "Ugryziona nastolatka uszła lekko - rekinowy
ekspert") ze strony A2 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie ze środy (Wednesday), February 3, 2010,
oraz w artykule [2#F4.1.1] "Shark 'just defending
itself' after being trodden on" ze strony A3 nowozelandzkiej
gazety
The Dominion Post
wydanie ze środy (Wednesday), February 3, 2010.
Oba te artykuły opisują atak 1.5 metrowego rekina z
gatunku "broad-nosed sevenfill shark" na 14-letnią
dziewczynę o imieniu Lydia na plaży zwanej "Oreti"
koło Invercargill w Nowej Zelandii. Dziewczyna ta
nic NIE czuła podczas ataku. O tym że została
ugryziona przez rekina poznała dopiero po krwi
jaka pokazała się w wodzie.
(2) W artykule [3#F4.1.1] "Shark-bite victim
flown to Auckland for surgery", ze strony A7 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z wtorku (Tuesday), September 7, 2010,
zawarty jest kolejny raport ofiary ataku rekina, tj.
raport Duńczyka o nazwisku Jensen. Ta ofiara
też wyraźnie odnotowała, oraz potem przekazała
dziennikarzowi piszącemu ów artykuł, że NIE
odczuła żadnego bólu kiedy rekin niemal odgryzł
jej całą stopę. Potężne ugryzienie rekina ów
Duńczyk odczuł jedynie jako silne szarpnięcie.
Posądzał przy tym że po prostu zaczepil swą
stopą o jakąś rafę koralową i płynął dalej. Dopiero
kiedy usiłował wsiąść do łodzi, z szokiem odnotował
że niemal brak mu stopy.
(3) W poniedziałek dnia 11 października 2010 roku,
w godzinach 20:00 do 20:30, na kanale 3 telewizji
nowozelandzkiej nadawany był film z australijskiej
serii dokumentarnej o tytule "Your Worst Animal
Nightmares". (Ten sam odcinek tego samego filmu
był też ponownie nadawany na kanale 3 telewizji
nowozelandzkiej w w środę dnia 12 października
2011 roku o godzinie 20 do 20:30 - zaś potwierdzenie
NIE odczuwania bólu ugryzienia jego bohater
wypowiedział w nim o godzinie 20:10.)
W owym dniu udokumentowany był
atak rekina z gatunku zwanego "Great White" na
Australijczyka o nazwisku Rodney Fox, mający
miejsce jeszcze w latach 1960-tych koło Adelaidy.
Podczas owego ataku, zęby rekina wyrwały ofiarze
kawał klatki piersiowej i brzucha, tak że płuca i
wnętrzności zostały całkowicie odsłonięte. Jednak
poszkodowany doskonale zapamiętał, że w czasie
samego ugryzienia, oraz w przeciągu następnych
około 10 minut, wogóle nie odczuwał żadnego bólu.
Ugryzienie rekina poczuł jedynie jak silne szarpnięcie.
Dopiero w jakieś 10 minut później, kiedy był już na
łodzi wieziony do brzegu, ból zaczął przebijać się
u niego przez blokadę hipnozy. Ofiara opisywała
owo nadejście bólu, że miało ono charakter jakby
falowy. Znaczy początkowo ból nie był jeszcze
ciągły, a zaczynał pojawiać się falami i potem zanikać.
Dopiero po sporym czasie owa zdalna hipnoza
rekina całkowicie zanikła, zaś ból przyjął ciągły
charakter. Co ciekawsze, owa zdalna hipnoza
rekina przestała nagle działać dopiero kiedy ofiara
znalazła się na stole operacyjnym i została uśpiona
anestetycznie do operacji. Owo uśpienie wyeliminowało
stan hipnozy i ofiara nagle się zbudziła w środku
operacji, zaś lekarze faktycznie operowali ją podczas
gdy wszystko czuła - jednak była zbyt osłabiona i
wykrwawiona aby protestować. (Jest to faktem dobrze
znanym z eksperymentów nad hipnozą, że hipnoza
potrafi zadominować nad działaniem medykamentów.
Stąd ów przypadek zbudzenia się ofiary podczas operacji
jest dodatkowym dowodem że brak bólu podczas
ugryzień rekinów jest spowodowany właśnie zdalnym
zahipnotyzowaniem ofiar, a nie jakimikolwiek innymi
czynnikami.)
(4) W artykule [4#F4.1.1] "Mr
Unlucky adds shark attack to roster of mishaps"
(tj. Pan Pechowy dodał atak rekina do wykazu
nieszczęść"), ze strony B2 gazety
The Dominion Post,
wydanie z piątku (Friday), August 9, 2013, zostało
opisane jedno z nieszczęść pechowca, który pływając
w płytkiej wodzie poczuł nagle jakieś zęby zagłębiające
się w jego nogę, potem zaś zobaczył rekina odpływającego
z kawałem jego nogi w pysku. Aczkolwiek artykuł ten
NIE podkreśla jednoznacznie, że ów pechowiec NIE
czuł bólu podczas tego ugryzienia rekina, sposób na
jaki opisuje on swoje doznania, sugeruje iz faktycznie
NIE czuł on bólu podczas ugryzienia, a jedynie odnotował
bezbolesne efekty działania zębów rekina na własnej nodze.
* * *
Warto odnotować że dzisiejsi naukowcy przesiadujący
w fotelach z poręczami na swoich "wieżach z
kości słoniowej" wymyślają najróżniejsze "racjonalne
wyjaśnienia" dla owej nadprzyrodzonej zdolności
rekinów aby tak zdalnie zahipnotyzować ofiary
że te wcale nie odczuwają bólu. A to że niby
"andrealina" zagłusza ból, a to że ofiara jest zbyt
podniecona aby słuchać swych zmysłów, itp.
Gdyby jednak owi naukowcy użyli choć trochę
tzw. "zdrowego rozsądku", wówczas odnotowaliby
jak nieżyciowo i jak abdurdalnie ("ridiculous")
brzmią te ich wyjaśnienia. Potrzebna więc była
dopiero moja odwaga osobista, moje oddanie
upowszenianiu prawdy, oraz moja zaawansowana
wiedza wynikająca ze stworzenia
teorii wszystkiego
zwanej
Konceptem Dipolarnej Grawitacji,
aby po raz pierwszy w historii nauki ziemskiej wyraźnie
i otwarcie wyjaśnić, że rekiny faktycznie wykazują owe
nadprzyrodzone zdolności - w tym zdolność do zdalnego
hipnotyzowania swoich ofiar tak aby te NIE odczuwały
bólu podczas ugryzienia.
* * *
Wysoce interesujące w badaniach owego
zdalnego hipnotyzowania ofiar przez rekiny,
jest działanie tzw. "przekleństwa wynalazców"
opisywanego dokładniej m.in. w punkcie #B4.4
z totaliztycznej strony o nazwie
mozajski.htm.
Działanie to doskonale ilustruje m.in. artykuł o
tytule "Shark expert adds Red Sea serial offender
to his file" (tj. "Ekspert od rekinów dodaje do
swej bazy danych seryjnego ludojada z
Morza Czerwonego"), ze strony A23 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z poniedziałku (Monday), December 13,
2010. Mianowicie, ów artykuł informuje o istnieniu
międzynarodowej bazy danych o atakach rekinów.
Owa baza danych, nosząca nazwę "International
Shark Attack File", była założona w latach
1950-tych i jest prowadzona przez Marynarkę
Wojenną Stanów Zjednoczonych. Zawiera ona
wyniki ponad 4000 szczegółowych raportów z
ataków rekinów, datujących się począwszy od
16 wieku. Dla badacza jak ja, dostęp do niej
byłby więc źródłem nieocenionych informacji.
Przykładowo, ja mógłbym z niej wybadać które
gatunki rekinów wykazują ową umiejętność
zdalnego hipnotyzowania swych ofiar, tak
aby ofiary te nie czuły bólu. Albo wybadać w
jakich okolicznościach rekiny używają tej
swej umiejętności zdalnego hipnotyzowania,
a w jakich ją wyłączają. Niestety, owa baza
danych jest tajna, zaś oprócz amerykańskich
wojskowych nikt nie ma do niej dostępu.
Doskonale zaś wiadomo, że ludzie o twórczych
umysłach NIE ochotniczą do wojska. Stąd
owi utajniacze tej bazy danych mogą w nią
zapewne wpatrywać się przez całe stulecia,
zaś ludzkość i tak nic z tego nie skorzysta.
Przykład więc owej bazy danych ujawnia,
jak niemoralne i szkodliwe dla całej ludzkości
jest utajnianie czegokolwiek, szczególnie
zaś źródeł wiedzy. To właśnie utajnianie
i odmawianie dostępu do danych, dla twórczych
ludzi jest jedną ze składowych trapiącego
ich "przekleństwa wynalazców". Bawiąc
się zaś w "psa ogrodnika", tacy utajniacze
sami tylko na tym tracą. Każde bowiem istotne
odkrycie, w końcowym efekcie zawsze służy
wszystkim mieszkańcom Ziemi - bez względu
na to jakiej narodowości był ten kto go dokonał.
#F4.1.2.
Niedźwiedzie i ich nadprzyrodzone zdolności:
We wtorek dnia 4 maja 2010 roku, w
godzinach 21:35 do 22:45, na kanale
telewizji nowozelandzkiej zwanym "Prime", nadawany
był angielski film dokumentarny z 2008 roku, o tytule
"Bearman" (tj. "Człowiek-niedźwiedź"). Film ten
dokumentował odkrycia kanadyjskiego badacza
czarnych niedźwiedzi z New Hampshire, który osiągnął
niezwykłą zdolność do komunikowania się z dzikimi
niedźwiedziami. Badacz ten nazywa się Ben
Kilham. Żyje on w drewnianej hatce w środku
puszczy w otoczeniu owych niedźwiedzi. Jednym
z jego odkryć udokumentowanych na tym filmie
które mnie osobiście najbardziej zaintrygowało,
było ujawnienie że czarne niedźwiedzie zawsze
testują tuż przed jedzeniem które rośliny i jagody
są jadalne, a które trujące (tj. wcale NIE noszą
one w swej pamięci rodzaju "banku danych" tego
co jadalne a co niejadalne - tak jak czynią to ludzie).
Jak się okazuje, każdy czarny niedźwiedź (a być
może również i każdy inny niedźwiedź), nawet
jeśli wychowany był przez ludzi i nigdy NIE miał
okazji poznać od własnych rodziców co jest jadalne
a co trujące, jest w stanie bardzo szybko ustalić
czy coś nadaje się do jedzenia, czy też jest to
trujące. W tym celu niedźwiedź po prostu bierze
to do pyska, oraz przez krótką chwilę przyciska
językiem do swego górnego podniebienia podrzucając
przy tym łbem. Zaś po chwili już wie czy jest to
jadalne. Na podstawie tego odkrycia, Ben Kilham
wydedukował, że niedźwiedzie muszą mieć jakiś
organ smakowy w swoim górnym podniebieniu,
który pozwala im na szybkie ustalenie czy coś
jest jadalne, poprzez przyciśnięcie tego do owego
organu. Nazwał on nawet ów organ swoim imieniem.
Niestety, badania weterynaryjne niedźwiedzi wykazały,
że w ich górnym podniebieniu wcale NIE ukrywa
się żaden organ smakowy. Jedynym więc wytłumaczeniem
jak jest możliwe aby niedźwiedzie mogły ustalać jadalność
tego co biorą do pyska, kiedy jednocześnie brak im
organu smakowego jaki by ustalanie to im umożliwiał,
jest że używają one jakiś rodzaj "przeciw-organu"
podobnego do ludzkiego tzw. "sumienia" (tj. w rodzaju
przeciw-organów opisanych w podrozdziale I5.3 z tomu 5 mojej najnowszej
monografii [1/5].
To właśnie ów przeciw-organ, na zasadzie niemal identycznej
do tej jaką używają dzisiejsi radiesteci wspomagani wahadełkami,
podpowiada niedźwiedziom czy to co mają one właśnie w pysku
jest jadalne czy też nie. W owym podpowiadaniu ów niedźwiedzi
przeciw-organ zachowuje się dokładnie tak jak ludzkie
"sumienie". Tyle że zamiast podpowiadać im czy to co
czynią jest moralne czy też niemoralne, podpowiada im
on czy jest to jadalne czy też niejadalne. W ten sposób nadaje
on niedźwiedziom nadprzyrodzonej zdolności do szybkiego
ustalania jadalności wszystkiego na co niedźwiedzie mają apetyt.
#F4.1.3.
Nadprzyrodzoność "ptaka Jezusa" który chodzi po powierzchni wzburzonego morza:
Motto:
"Aby zbudzić samo-zadufanych naukowców, co jakiś czas Bóg dokonuje czegoś co zaprzecza naukowej wiedzy."
W morzach koło Nowej Zelandii niedawno
"zmartwywstał" z oficjalnego "wymarcia" ptak
o nadprzyrodzonej zdolności do chodzenia
po powierzchni wody. Oficjalnie po
angielsku nazywa się on "storm petrel".
Jednak z uwagi na jego zdolność do chodzenia
po wodzie nosi on też przydomek "bird Jesus"
(tj. "ptak Jezus"). Jest on wielkości typowej
mewy. Krótki jego opis w 2011 roku można
było znaleźć w artykule z nowozelandzkiej
gazety "Sunday Star Times" - opublikowanym
też w internecie na stronie o adresie
stuff.co.nz/sunday-star-times/features/5675510/The-Jesus-bird-returns.
Natomiast późniejszy artykuł który ujawnił,
że na przekór intensywnych poszukiwań
przez naukowców z aż kilku instytucji, miejsca
gnieżdżenia się "ptaka Jezus" NIE udało im
się odnaleźć, ukazał się pod tytułem "In search
of the elusive petrel" (tj. "w poszukiwaniu niewykrywalnego
petrela") ze strony A20 nowozelandzkiej gazety
Weekend Herald,
wydanie z soboty (Saturday), January 14, 2012.
Kiedy przygotowywalem niniejszy opis na
początku października 2011 roku, w internecie
można też było zobaczyć jak ptak ów wygląda.
Przykładowo, jego relatywnie dobre zdjęcie
pokazywała wtedy fotografia 16 ze strony o adresie
travelblog.org/Photos/3620922.
Z kolei wideo pokazujące jak go złapano
w sieci (reprezentujące wiadomość z
wieczornego dziennika telewizyjnego na
programie 3 telewizji nowozelandzkiej,
nadawaną w dniu 25 września 2011 roku)
udostępniał wtedy internetowy adres
3news.co.nz/Extinct-NZ-bird-back-from-the-dead/tabid/1216/articleID/227192/Default.aspx.
Niestety, w czasie kiedy przygotowywałem
niniejszy opis, w internecie jeszcze NIE dało
się znaleźć nawet jednego widea pokazującego
jak ów ptak faktycznie chodzi po wodzie -
chociaż wiem że takie widea istnieją,
bowiem widziałem jedno z nich.
Oczywiście, chodzenie po wodzie w okolicach
Nowej Zelandii jest bardzo trudne. Powierzchnia
morza jest tam bowiem niemal bez przerwy pokryta
sporymi falami i wygląda jakby się gotowała.
Dla tego niewielkiego ptaka chodzenie więc
po falującej i załamującej się powierzchni
morza jest niemal tak samo trudne, jak dla
ludzi byłoby chodzenie po rumowisku
ogromnych ruchomych głazów, lub po stosie
toczących się ogromnych kłod drzewnych.
Nic dziwnego, że aby utrzymać równowagę
na takich nierównych i falujących powierzchniach,
ów "ptak Jezus" bez przerwy balansuje się
skrzydłami - podobnie jak "linoskoczki" bez
przerwy balansują się wachlarzami lub
parasolkami kiedy wysoko w powietrzu maszerują
po linie. Ta jego konieczność balansowania
swojej równowagi skrzydłami dostarcza jednak
dzisiejszym "ateistycznym naukowcom
ortodoksyjnym" doskonałej wymówki
aby zaprzeczać istnieniu jakichkolwiek
nadprzyrodzonych cech u owego ptaka.
To zaprzeczanie naukowców oczywiście
NIE bazuje na żadnych solidnych badaniach
empirycznych, a jest jedynie wynikiem
spekulacji i teoretycznych założeń że
"żaden ptak nie może chodzić po wodzie".
Naukowcy ci wmawiają więc naiwnym
ludziskom wyjaśnienia, które "po
przetłumaczeniu na nasze" dałyby
się opisać np. słowami że ptak ten
faktycznie to tylko zawisa nad wodą
mocą swoich skrzydeł (co oznacza że
zgodnie z opinią naukowców swoje
akrobatyczne i ogromnie trudne
"chodzenie po wodzie" zapewne praktykuje
on tylko aby móc się ubawić zdziwieniem
które wzbudza u obserwujących go ludzi).
Wszakże zgodnie z wiedzą dzisiejszej
oficjalnej nauki, "chodzenie po powierzchni
morza" tak samo zaprzecza znanym dziś
prawom fizycznym, jak np. "latanie trzmiela" -
opisywane w punkcie #E2 strony o nazwie
god_proof_pl.htm
(zgodnie z twierdzeniami jakichś speców od
aerodynamiki, trzmiel jakoby NIE ma prawa
latać - dobrze że trzmiele nie wysłuchują
wykładów aerodynamiki i o tym nie wiedzą).
Na przekór jednak owych zapewnień
naukowców, że ptak Jezus tylko zawisa
nad powierzchnią wody siłą uderzeń
swoich skrzydeł, zaś swymi nogami jedynie
umiejętnie "imituje" chodzenie po powierzchni
morza, nawet pobieżne oglądnięcie "spacerów"
tego ptaka ujawnia nam coś zupełnie odwrotnego.
Jeśli bowiem ktoś uważnie przyglądnie się filmom
pokazującym jak ów ptak naprawdę się zachowuje,
wówczas staje się oczywistym, że faktycznie
to chodzi on po powierzchni wody, zaś relatywnie
rzadkich uderzeń swych skrzydel używa on tylko
dla zbalansowania swej pozycji na nieustannie
falującej powierzchni morza.
"Ptak Jezus" ma też jeszcze kilka innych cech
jakie powinny dziwić i zmuszać do zastanowienia.
Przykładowo, "zmartwywstał" on tak jak Jezus.
Wszakże oficjalnie był on "wymarły" przez
ostatnie około 150 lat. Żyje on też (i chodzi
po wodzie) w okolicach Nowej Zelandii - czyli
kraju, do którego w nadprzyrodzony sposób
zapowiedziane zostało przybycie Drugiego
Jezusa - co opisałem szerzej w punktach
#G2 i #G3 strony o nazwie
przepowiednie.htm.
Ze stanu swego "wymarcia" wyłonił się on
niespodziewanie dopiero w czasach kiedy
nowozelandzkie miasto Christchurch (tj.
miasto o nazwie "kościół Chrystusa")
definitywnie "odmówiło gościny"
zapowiedzianego mu przybycia Drugiego
Jezusa, a nawet podjęło rodzaj "wojny
z Bogiem" - wyniki której opisałem m.in.
w punktach #C5 do #C6 strony o nazwie
seismograph_pl.htm.
Najróżniejsze przesłanki wskazują więc na to,
że skoro mieszkańcy Christchurch odrzucili
zapowiadane im przybycie Drugiego Jezusa,
Bóg wysłał im "ptaka Jezusa" - którego przybycia
nie mają oni już jak odrzucić. Po szersze
uzasadnienia i po opisy przesłanek jakie
sugerują iż właśnie to było powodem
"zmartwywstania" owego ptaka Jezus,
patrz punkt #G3 strony o nazwie
przepowiednie.htm.
#F4.1.4.
Zwierzęta już opisane w części #F tej strony:
Ponieważ we wstępie do tej "części #F" niniejszej
strony już opisałem aż kilka zwierząt o nadprzyrodzonych
zdolnościach, nie będę więc tutaj powtarzał tamtych opisów.
#F4.2.
Stworzenia nadprzyrodzenie "symulowane":
Motto:
"W świecie fizycznym działa żelazna zasada, że wszystkie głębokie wierzenia każdej osoby zawsze są jakby
'przypadkowo' potwierdzane przez dziwne zdarzenia, ślady, lub obserwacje ukazywane prywatnie tylko tej osobie."
(Streszczenie punktu #A2.2 ze strony
totalizm_pl.htm.)
Większość stworzeń jakie znamy np. z podręczników
zoologii istnieje w sposób trwały - tak jak ludzie.
Niezależnie jednak od nich niektórzy ludzie
obecnie spotykają na Ziemi także zupełnie
inną kategorię stworzeń, które wcale NIE istnieją
trwale, a są jedynie tymczasowo symulowane za
każdym razem kiedy ktoś z ludzi ma być z nimi
skonfrontowany. Czym jest takie "tymczasowe
symulowanie" wyjaśnia to dokładniej punkt #K1 ze strony
day26_pl.htm.
Z kolei istotne powody dla których takie "tymczasowe
symulacje" pojawiają się na Ziemi, opisane zostały
np. w punktach #L2 i #L4 ze strony o nazwie
magnocraft_pl.htm,
lub w punkcie #G4 ze strony o nazwie
god_proof_pl.htm.
Opiszmy teraz przykłady takich właśnie
stworzeń "symulowanych" w nadprzyrodzony
sposób, czyli stworzeń które niby istnieją (bo
ludzie je widują a także ponieważ pozostawiają
one fizyczne ślady swego istnienia), a jednocześnie
NIE istnieją trwale (tak jak trwale istnieją np. ludzie).
1. Gryfy (chupacabra). W podrozdziale R4.2
z tomu 15 mojej najnowszej
monografii [1/5]
opisałem przypadek kiedy to ja sam zostałem zaatakowany
i poraniony przez "gryfa" (chupacabrę). Opis ten
powtórzyłem potem w punkcie #F5 poniżej. Szokująco,
na przekór sporych ran nie odczuwałem wówczas
żadnego bólu. Najwyraźniej i te stwory posiadają
zdolność do hipnotycznego eliminowania bólu - tak
jak czynią to rekiny.
2. Stworzenia już opisane w części #F tej strony (w
rodzaju "Nessie" czy "Yeti"). Ponieważ w punktach
#E1 i #E2 niniejszej strony, a także w punkcie #E6 strony
newzealand_pl.htm
już opisałem aż kilka stworzeń "symulowanych" w nadprzyrodzony
sposób, nie będę więc tutaj powtarzał ich opisów.
3. UFOnauci. Inteligentni UFOnauci (a także ich
wehikuły UFO) również należą do owej kategorii
stworzeń (oraz urządzeń technicznych) symulowanych
w nadprzyrodzony sposób dla twórczego zainspirowania
ludzi. Więcej informacji na ten temat można znaleźć
w punktach #M1 i #M2 strony
day26_pl.htm.
4. Dinozaury. W przeciwieństwie tego co twierdzą
dzisiejsi naukowcy, tzw. "dinozaury" są kolejnym
przykładem wysoce rozumnych i dalekowzrocznych
"symulacji" Boga. Ponieważ jednak temat powodów
i następstw "symulowania" przez Boga kości jakoby
już dawno wymarłych "dinozaurów" jest bardzo
rozległy i wymaga dokładniejszego omówienia,
dla zapoznania się z nim odsyłam czytelnika do
punktu #H2 odrębnej totaliztycznej strony o nazwie
god_istnieje.htm.
(Częściowa dyskusja tego tematu zawarta jest też
w (2) z punktu #D3 powyżej na niniejszej stronie.)
5. Cielesne reprezentacje Boga. Do stworzeń
"symulowanych" w nadprzyrodzony sposób należą
również tzw. "cielesne reprezentacje Boga" - których
najlepszy opis zawarty jest w punktach #D1 do #D3 strony
newzealand_visit_pl.htm.
(Opisane tam przykłady owych cielesnych reprezentacji
Boga noszą nazwy "Tane" oraz "Uenuku" - aczkolwiek
ludzkości znana jest olbrzymia liczba dalszych ich
przykładów.)
* * *
Opisane powyżej stworzenia nadprzyrodzenie
symulowane, wybrani ludzie spotykają na Ziemi
ciągle i dzisiaj. Znacznie jednak więcej tego rodzaju
stworzeń symulowanych było w pradawnych
czasach. Przykładowo należały do nich wszystkie
potwory występujące w mitologiach greckiej i
rzymskiej (w rodzaju Hydy), a także wszystkie
"poskładane zwierzęta" (po angielsku zwane
"composite animals" - ponieważ naukowcy
uważają że powstały one w wyobraźni ludzi
poprzez poskładanie razem części ciał aż
kilku zwierząt, np. ciała lwa ze skrzydłami orła),
takie jak "sfinks", "pegaz", "jednorożec", czy
widywany również i dzisiaj "gryf".
#F4.3.
Nadprzyrodzone zdolności niektórych zwierząt domowych:
W przeciwieństwie do dzikich zwierząt, u
których wszystkie osobniki z danego gatunku
wykazują niemal taki sam poziom ich
naprzyrodzonych zdolności, zwierzęta
domowe są jak ludzie. Znaczy, niektóre z
nich mają najróżniejsze zdolności, inne zaś
ich nie mają - chociaż należą do tego samego
gatunku. W ten sposób np. sławny w świecie
stał się kot o imieniu "Oscar" który potrafił
wyczuć kiedy ktoś ma umrzeć, jednak inne
koty wcale nie posiadają tej samej umiejętności.
Przykłady opisów nadprzyrodzonych zdolności
u zwierząt domowych zawarte są w podrozdziale
I8.1 z tomu 5 aż trzech monografii, tj.:
[1/4],
[1/5], oraz
[8/2].
#F4.4.
Nadprzyrodzone zdolności niektórych roślin:
Co najdziwniejsze, niektóre rośliny także
wykazują posiadanie nadprzyrodzonych
zdolności. Wskażmy tutaj te z nich o jakich
nadprzyrodzoności dotychczas zdołałem się
już dowiedzieć. Oto one:
1. Kokosy. Palmy kokosowe uważane są
za "święte drzewa". Wyrastają one nawet na małych
piaszczystych wyspach gdzie brak jest pitnej wody.
Zaspokajają wszelkie potrzeby człowieka. Każda
też ich część jest użyteczna. Orzechy kokosowe
mają tą nadprzyrodzoną zdolność, że absolutnie nigdy
nie upadają one na głowy ludzi przechodzących
pod palmami na których orzechy te rosną. Owa
nadprzyrodzona zdolność orzechów kokosowych
jest szeroko znana w krajach w których orzechy
te rosną. Istnieje tam nawet powiedzenie, że
"kokosy mają oczy". Więcej na temat owej
niezwykłej zdolności kokosów wyjaśniam w
punkcie #D1 totaliztycznej strony internetowej
fruit_pl.htm,
a także w 14 z punktu #F2 totaliztycznej strony
god_proof_pl.htm.
2. Palmy. Palmy wykazują się posiadaniem aż
kilku nadprzyrodzonych cech - np. palmy kokosowe
są w stanie zaspokajać wszystkie ludzkie potrzeby
(po więcej szczegółów patrz punkt #D1 na stronie o nazwie
fruit_pl.htm).
To zapewne dlatego w dawnych czasach palmy
uważano za "święte rośliny". Do dzisiaj zresztą
w kościele katolickim celebruje się tzw. "palmową
niedzielę". Przykładowo, niektóre gatunki drzew
palmowych precyzyjnie synchronizują swoje
kwitnięcie i umieranie. Do ich grupy należy
palma zwana "Talipot Palm", a także zwykła
"palma olejowa" z której oleju produkowana
jest margaryna (zdjęcia i opisy obu tych
palm, włączając w to zdjęcie sychronicznie
wymarłego lasu palmy olejowej, przytoczyłem
w punkcie #F3 z totaliztycznej strony
god_proof_pl.htm -
kliknij na niniejszy zielony link aby sobie oglądnąć fragment takiego równocześnie wymarłego lasu palmowego).
3. Baobaby z Madagaskaru i ich zagadki.
Na wyspie Madagaskar stworzone zostały przez Boga
drzewa "baobab", które z upływem czasu rozprzestrzeniły
się również na sąsiednią Afrykę i Australię. Miejscowi
ludzie z Madagaskaru nazywają baobaby "Drzewem
Życia" (po angielsku "Tree of Life") oraz uważają je za
święte drzewa. Wykazują one bowiem nadprzyrodzoną
zdolność do gojenia swych ran i do pokrywania się
odrosłą korą bez względu na to jak bardzo ktoś by je
nie okaleczył. Baobaby należą też do owych nielicznych
świętych drzew na świecie, które są w stanie zaspokajać
wszystkie ludzkie potrzeby (innymi takimi świętymi drzewami
są "palmy kokosowe" opisane już uprzednio). Praktycznie
bowiem każda część baobabów jest użyteczna dla ludzi.
Ich nasiona są smaczne i pożywne, zjadane zarówno na
surowo jak i po upieczeniu. Są źródłem protein, oleju i
witaminy C. Są też doskonałym pożywieniem na długie
podróże, ponieważ ich masa się nie psuje chroniona
przez wytrzymałą skorupę. Z nasion wykonywany jest też
smaczny napój, nadający się do picia zarówno na świeżo,
jak i po sfermetowaniu w alkohol. Osłony nasion mają welwetowe
pokrycie które po zdrapaniu formuje obiekty artystyczne.
Liście i korzenie są używane jako medykamenty na bóle
żołądka i płuc. Kora jest uplatana w powrozy, koszyki i odzież,
jest też używana do plecienia nieprzemakalnych kapeluszy,
a nawet do budowy instrumentów muzycznych. Żywica jest
używana jako klej. Pień przechowuje w sobie wodę, zaś
jeden spory baobab może zgromadzić w sobie nawet do
120 000 litrów wody. Drewno baobabu jest miękkie, żylaste
i ociekające wodą. Wystarczy więc uskrobać trochę tego
drewna i wycisnąć z niego wodę aby w suchym okresie
zaspokoić swe pragnienie. Sucha pulpa z tego drewna
jest używana do łatwego wyrobu papieru. Co najdziwniejsze,
jeśli w celu uskrobabnia drewna baobabu okaleczy się z
kory kawałek tego drzewa, baobab szybko zagaja swe
rany i porasta okaleczone miejsce nową korą. W ten
sposób można np. stopniowo wyskrobać w ogromnym
baobabie dużą dziuplę do zamieszkania, zaś wnętrze
tej dziupli samo pokryje się korą i baobab nadal
kontynuje życie. To zaś umożliwia formowanie ludzkich
mieszkań i schronień w dużych ciągle żyjących
baobabach. Artystycznie uzdolnieni rzeźbiarze mogą
też na zewnętrznych powierzchniach baobabu rzeźbić
figury zwierząt i roślin, zaś te figury z czasem pokrywają
się korą i wyglądają jakby powstały naturalnie. To
prawdopodobnie w taki właśnie sposób jakiś artysta
z USA ujrzał na Madagaskarze taki porzeźbiony
baobab, zaś po powrocie do kraju zarobił fortunę na
swoim pomyśle stworzenia podobnego "drzewa życia"
w "Animal Kingdom" z Disney-Landu zlokalizowanego w
Epcot Center z Orlando na Florydzie. (Taka plastykowa
reprodukcja z USA pokazująca rzeźbiarskie możliwości
baobabu, pokazana jest jako "Fot. #J1" na totaliztycznej
stronie o nazwie
god_proof_pl.htm -
kliknij na niniejszy zielony link aby oglądnąć sobie tamto amerykańskie plastykowe "drzewo życia".)
Baobaby żyją przez tysiące lat, zapewne więc niektóre
z nich istnieją ciągle począwszy od czasów stworzenia
świata. Z kolei ich pnie urastają do ogromnych wielkości.
Nic więc dziwnego że miejscowi ludzie traktują je
z najwyższym szacunkiem jako absolutną świętość.
Kolejną nadprzyrodzoną cechę baobabów dokumentuje
duży pojedyńczy (żeński) baobab liczący ponad 140-lat,
który rośnie samotnie na malezyjskiej wyspie Penang -
patrz jego zdjęcie pokazane na "Fot. #F1ab" poniżej.
Można go tam znaleźć na środku ronda specjalnie
zbudowanego aby go chronić w miejscu rozbiegania
się trzech głównych ulic Penangu, o nazwach "Jalan
Macalister", "Jalan Residensi" oraz "Jalan Pangkor".
O owym baobabie z malezyjskiej wyspy Penang krąży
wiele legend i zabawnych historyjek, np. że został
on tam przywieziony i zasadzony przez dziwnego
podróżnika o zdolnościach słynnego "magika"
Davida Copperfield'a, czy że kiedy raptownie upuszcza
on nadmiar wody zakumulowanej w swoich tkankach
wówczas miejscowi ludzie uważają to za cud i się
do niego modlą (podobno ich modlitwy wówczas
nawet się wypełniają). Jednak najdziwniejszą cechą
tamtego samotnego baobabu z malezyjskiej wyspy
Penang jest, że na przekór iż kwitnie on obficie,
faktycznie nigdy NIE produkuje on owoców z których
mogłoby wyrosnąć jego potomstwo. W rezultacie,
do dzisiaj ciągle NIE ma on żadnego potomka w Malezji.
Ta jego niezdolność do rozmnażania się dokumentuje
także ignorancję dzisiejszych naukowców. Mianowicie,
dzisiejsi "ateistyczni naukowcy ortodoksyjni" zasiedziali
w swoich fotelach z poręczami (tak jak opisują to punkty
#F1 do #F3 z odrębnej totaliztycznej strony o nazwie
god_istnieje.htm,
a także przypomina nam to punkt #D3 niniejszej
strony), nonszalancko wyrażają niezweryfikowaną
naukowo opinię, że aby zapylić baobaby wystarczy
nocne żerowanie nietoperzy owocowych na ich
kwiatach. Tymczasem na wyspie Penang żyją
nietoperze owocowe i z całą pewnością wiele
z nich żeruje na kwiatach omawianego tu
baobabu. Jednak ów baobab ciągle NIE ulega
zapyleniu i ciągle NIE produkuje owoców
zdolnych do wydania mu potomstwa. Innymi
słowy, podobnie jak to ma się z ludźmi, aby
wyprodukować potomstwo, zapewne potrzebne
są co najmniej aż dwa niespokrewnione baobaby -
które nawzajem wobec siebie pełnią funkcje
męża i żony (tj. pełnią męskie i żeńskie funkcje).
Pod tym więc względem baobaby są najwyraźniej
podobne do drzew malezyjskiego owocu "durian"
(opisywanego w punkcie #G1 strony o nazwie
fruit_pl.htm) -
który także może się rozmnażać i produkować owoce
tylko jeśli w pobliżu siebie rosną dwa wzajemnie
niespokrewnione jego drzewa. Kiedy więc
czytamy ignoranckie wypociny dzisiejszych
naukowców na temat zapylania baobabów
przez tropikalne nietoperze owocowe, warto
mieć w pamięci omawiany tutaj baobab
z Penang, który wprawdzie generuje kwiaty i
który jest odwiedzany nocami przez nietoperze
owocowe, jednak, niestety, który nawet po
około 140 latach przekwitania ciągle nie zdołał
wyprodukować owoców - a stąd do dzisiaj NIE
ma on swego potomstwa w Malezji.
Zdjęcia i znacznie szersze opisy owego samotnego
baobabu z malezyjskiej wyspy Penang, które ilustratywnie
dokumentują ignorancję dzisiejszej oficjalnej nauki w nawet
tak elementarnych sprawach jak zapylanie i rozmnażanie
się doskonale wszystkim znanych drzew, zaprezentowane
są także w punkcie #C2 strony o nazwie
cooking_pl.htm.
4. Bambusy. Niektóre gatunki bambusa też
precyzyjnie synchrnizują swoje kwitnięcie i umieranie.
Przykład takiego właśnie gatunku bambusa opisuję
w punkcie #F3 z totaliztycznej strony
god_proof_pl.htm.
5. Drzewa gumowe. Drzewa z których ludzie
ściągają gumę są liściastymi drzewami tropikalnymi.
W przeciwieństwie zaś do liściastych drzew np.
Polski, drzewa tropiku typowo prawie nigdy nie
tracą liści i są zielone przez cały rok. Jednak
drzewa gumowe tracą liście dokładnie na okres
około dwóch tygodni otaczających Księżycowy Nowy
Rok - czyli dokładnie na okres czasu kiedy chińscy
robotnicy zatrudnieni na plantacjach drzew gumowych
chcą mieć wolny czas aby móc świętować najdejście
swojego Nowego Roku. W czasie zaś kiedy NIE
mają one liści, drzewa te nie produkują "lateksu"
a stąd nie wolno ich nacinać aby ściągać z nich
gumę. (Oprócz owych około dwóch tygodni kiedy
drzewa te pozostają bezlistne, najpierw przez
dodatkowy około tydzień tracą one liście, potem
zaś przez około tydzień wyrastają im nowe liście.
W sumie więc nie daje się sciągać z nich gumy
przez około miesiąc czasu.)
Chińscy robotnicy którzy typowo zatrudnieni
są na plantacjach gumy mają więc wolny czas i
mogą bez przeszkód świętować swój Nowy Rok
księżycowy. Z tego powodu w folklorze Chińczyków
upowszechnione jest wierzenie, że Bóg celowo
tak zaprojektował drzewa gumowe aby pozwalały
one na świętowanie swoim robotnikom. Co jednak
mnie najbardziej intryguje, to że ów Chiński Nowy
Rok Księżycowy jest świętem ruchomym i każdego
roku wypada on o innej dacie - po jego daty w
poszczególnych latach patrz punkt #B5 na totaliztycznej stronie
pigs_pl.htm.
Przykładowo, w 1972 roku wypadł on w dniu
16 stycznia, zaś w 1985 roku - w dniu 20 lutego
(czyli we wzajemnych odległościach od siebie
przekraczających długość czasu kiedy drzewa
te pozostają bez liści). Na przekór tego, owe
drzewa gumowe ciągle w jakiś nadprzyrodzony
sposób dokładnie wiedzą kiedy wypada ów
chiński Nowy Rok księżycowy i zawsze tracą
liście dokładnie w czasie kiedy Chińczycy
chcą mieć wolny czas na swoje świętowanie.
Chiński Nowy Rok kryje też w sobie kilka innych
tajemnic. Przykładowo, właśnie w okresie jego
trwania powietrze na Ziemi posiada wyższą niż w całej
reszcie roku zdolność do absorbowania wilgotności.
Ludowy folklor chiński twierdzi, że powodem owych
odmiennych cech powietrza w okresie chińskiego
Nowego Roku, jest że Bóg specjalnie wyznaczył
ten okres na przygotowywanie przez Chińczyków
ulubionych suszonych kiełbas. Dlatego Bóg nadaje
wówczas powietrzu specjalnych cech wysuszających -
jakie to cechy nadają ich suszonym kiełbasom ów
unikalny smak i wyjątkowy poziom suchości.
Owa nadprzyrodzona wiedza drzew gumowych
kiedy dokładnie nadchodzi chiński Nowy Rok,
a stąd kiedy mają one utracić swoje liście,
dyskutowana jest również w punkcie #C2
na totaliztycznej stronie internetowej
pigs_pl.htm.
Fot. #F1ab: Niewyjaśniona zagadka
naukowa oraz symbol jak nadprzyrodzoność
szydzi z pustoty dzisiejszych naukowców -
czyli samotny "baobab" z malezyjskiej wyspy
Penang. Jest on "żyjącym dowodem" iż
dotychczasowa "ateistyczna nauka ortodoksyjna"
upowszechnia wiele bzdur na znaczną liczbę badanych
przez siebie tematów. Chodzi bowiem o to, że powyższy
baobab spełnia wszystkie wymogi które według "ateistycznej
nauki ortodoksyjnej" muszą być spełnione aby baobab
produkował owoce i się rozmnażał. Jednak na przekór
tego, ten baobab ani NIE produkuje owoców, ani się
NIE rozmnaża (chociaż kwitnie niemal bez przerwy).
To zaś oznacza, że baobaby ciągle kryją w sobie
wiele tajemnic i nadprzyrodzonych cech, których
faktyczne wyjaśnienie musi odczekać aż do czasu
gdy ludzkość najpierw oficjalnie powoła nową "naukę
totaliztyczną" (tj. naukę która NIE boi się wyjaśniania
tajemnic) - tak jak opisuje to punkt #C1 na stonie o nazwie
telekinetyka.htm.
(Kliknij na wybrane zdjęcie aby zobaczyć je w powiększeniu, albo aby przemieścić je w inne miejsce ekranu.)
Fot. #F1a (góra):
Zdjęcie całego drzewa owego baobabu. Odnotuj
tablicę pamiątkową widoczną jak wystaje ponad
ogradzającym go płotem po lewej stronie zdjęcia.
W lipcu 2011 roku tablica ta stwierdzała, cytuję:
"To drzewo, rodzime dla Abisynii, było zasadzone
w 1871 roku przez Kapitana Speedy, żołnierza
szczęścia. Baobaby są nisko rozrastającymi się
drzewami, o białych dzwonkowatych kwiatach.
Owoce owłosione, kartoflowate na około 30 cm.
Może żyć do 2000 lat. Pnie w kształcie butelki
stają się puste jak drzewo się starzeje, niektóre
mogą gromadzić nawet 5000 litrów wody. Rodzimi
mieszkańcy Afryki używali je jako komory składowe.
Wielu wodzów afrykańskich było pochowanych
w dziuplach takich drzew. Drzewa baobabu są
bogate w pulpę nadającą się do użycia w przemyśle
papierniczym. "
(W oryginale angielskojęzycznym: "This tree,
a native of Abyssinia, was planted in 1871 by
Captain Speedy, a soldier of fortune. Baobabs
are low spreading trees, flowers pendulous and
white. Fruits hairy, oblong of about 30 cm. It can
live up to 2,000 years. The fat bottle-shaped trunks
become hollow as the trees age, some can hold
as much as 5,000 litres of water. The natives of
Africa used them as storage chambers. Many
African chiefs were burried in the hollowed trunks
of such trees. Baobab trees are rich in pulp
suitable for use in paper industry.") Odnotuj,
że jak zwykle ma to miejsce w przypadku oficjalnej
informacji, w lipcu 2011 roku tablica ta stwierdzała
to co oczywiste i niemal wszystkim znane, zaś
przemilczała to co w owym baobabie jest najważniejsze.
Fot. #F1b (dół):
Kwiat (długi na około 20 cm) sfotografowany w dniu
27 lipca 2011 roku na opisywanym tu baobabie
z malazyjskiej wyspy Penang. Obecność owego
kwiatu udowadnia, że gdyby baobaby faktycznie
zapylane były nocami przez "owocowe nietoperze" -
tak jak to naiwnie twierdzi dotychczasowa
"ateistyczna nauka ortodoksyjna", wówczas
ów samotny baobab z wyspy Penang miałby
owoce i już od dawna NIE istniałby bez swoich
potomków w Malezji. Niestety,
jak zwykle, naukowcy ordoksyjni "plecą bzdury"
na ten temat i jak zwykle trzeba zapewne będzie
dopiero racjonalnych badań dokonanych przez
nową "naukę totaliztyczną" aby wyjaśnić jak
naprawdę baobaby się rozmnażają.
#F5.
Oto powtórzenie moich opisów ataku gryfa (chupacabry)
skopiowane z podrozdziału R4.2 w tomie 15 mojej
monografii [1/5]:
Aby NIE zmuszać czytelnika do poszukiwania
opisów wyglądu gryfa, przebiegu jego ataku na
mnie, oraz wyników moich późniejszych odkryć
i ustaleń na temat tego potwora - którego to
ataku doświadczyłem jako 17-letni chłopiec, poniżej
powtarzam te opisy z podrozdziału R4.2 w tomie 15 mojej
monografii [1/5]:
Było to jednej soboty w sierpniu 1963 roku. Przy okazji letnich wakacji w swoim Ogólniaku dorabiałem sobie wówczas, organizując festiwale sportowe i zabawy wiejskie. Kolejną zabawę organizowałem właśnie w małej odległej wiosce, której nazwy na obczyźnie nie mam jak odnaleźć - przytoczę ją więc kiedyś w przyszłości. Wioska ta leżała na zachód od miejscowości Cieszków. Cieszków zaś leży jakieś 10 km na północ od Milicza. Zebranie miejscowego komitetu który organizował tą zabawę przeciągnęło się do około 1 w nocy. Do Wszewilek pod Miliczem w których wówczas mieszkałem, musiałem więc wracać samotnie na swym rowerze bardzo późną nocą. Tuż przed rozstaniem się, jeden z członków komitetu organizacyjnego, pół serio ostrzegł mnie: musisz teraz wracać drogą przez pustkowie, na której straszy. Kiedy więc będziesz w okolicach wierzchołka wzgórza, uważaj na siebie. Widywano tam bowiem diabła przyjmującego postać psa. W owym czasie ja byłem doskonałym produktem materialistycznej edukacji i w żadne diabły nie wierzyłem, szczególnie jeśli wyglądały one jak psy. Odpowiedziałem więc brawurowo jakimś żartem w rodzaju, że diabeł bardzo by się przydał do pomocy w organizowanej właśnie zabawie, jeśli więc go spotkam nie zaniecham go złapać. Jadąc już w kierunku wskazanego miejsca, z ubawieniem rozmyślałem o owych zabobonnych ludziach, którzy zapewne spotykając jakiegoś bezdomnego psa, od razu wzięli go za diabła. Tymi myślami zdefiniowałem swoje nastawienie wewnętrzne. Jeśli więc miałem już zobaczyć coś podobnego do psa, bez wątpienia musiałem uznać to za psa.
Albo wcale nie było księżyca, albo też pozostawał zasłonięty chmurami, bowiem noc była czarna jak smoła. Droga którą musiałem przejechać była typu polnego w swej części przebiegającej przez pustkowie. Bardziej ubita ścieżka wiodła po prawej stronie tej drogi. Ścieżką tą dało się ujechać rowerem. Jadąc tą ścieżką, we wskazanym punkcie drogi faktycznie w świetle reflektora rowerowego zauważyłem leżące na niej stworzenie. Wyglądało ono jak czarny pies. Zacząłem przyglądać mu się ciekawie, aby zobaczyć dlaczego miejscowi ludzie biorą tego psa za "diabła". Był on cały absolutnie czarny. Jedynie jego ogromne i silnie jarzące się oczy były płomiennie czerwonego koloru. Ich niezwykłe jarzenie tłumaczyłem sobie odbijaniem się w nich światła reflektora mojego roweru. Wielkością i proporcjami krępego ciała dokładnie odpowiadał on rosłej rasie psów, jakie fachowo nazywają się "rottweiler". Rasę tą poznałem dopiero w Nowej Zelandii. Nigdy też nie spotkałem psa tej rasy w Polsce. Miał on jednak odmienny od typowego psa pysk, który trochę przypominał mi pysk wielbłąda. Na czubku głowy miał też jakiś wyraźnie widoczny spory narost, jaki ja wziąłem za świeżo nabitego guza. Wzdłuż całego grzbietu przebiegała jakby długa płetwa, czy stojąca grzywa, nieco podobna do postawionego grzebienia z włosów noszonego na głowie przez tzw. "punks". Nie dziwiła ona mnie jednak, bowiem niektórzy właściciele psów strzygą je czasami w bardzo niezwykły sposób. Wokół szyi zaznaczał się silnie odstający fałd jakby skóry, który obecnie posądzam że najprawdopodobniej był on obrzeżem jego skrzydeł złożonych razem wzdłuż grzbietu. Nie miał ogona. Miał cztery muskularne nogi, ułożone jak u wszystkich psów leżących na brzuchu w gotowości do wstania. "Pies" ten leżał sprężony dokładnie na ścieżce którą ja musiałem przejechać i wcale nie zamierzał ustąpić. Jego pozycja przypominała mi psa zamierzającego się z kimś bawić. Trzymał on wszystkie cztery łapy na ziemi w gotowości do skoku. Jego głowa wyciągnięta była do przodu i nieco uniesiona nad ziemię, jak u gęsi gotującej się do ataku. Jednak pysk był zamknięty i nie pokazujący zębów. Jego przednie wargi ułożone były w kółko w rozbrajającym grymasie podobnym do warg dziecka które gotuje się do pocałunku. Właściwe to "diabeł" ten wyglądał dosyć niewinnie i przyjaźnie. Jakby przygotowywał się do zabawy. Wcale nie wzbudzał grozy. Tyle tylko, że jego świdrujące oczy nieprzyjemnie przenikały gdzieś przez mózg i łaskotały w dół kręgosłupa. Gdyby moi nauczyciele widzieli mnie w tym momencie, byliby dumni ze stopnia wdrożenia ówczesnej filozofii nauczania. Byłem bowiem doskonałym przykładem wpajanej przez nich na lekcjach bezgranicznej wiary, że wszystko co tylko istnieje we wszechświecie opisane jest już w podręcznikach szkolnych.
Na potwora tego patrzyłem ze swym podjętym już wcześniej wewnętrznym nastawieniem, że musi to być pies. Tyle że nieznanej i dziwnie wyglądającej rasy. Nawet przez myśl mi nie przemknęło, że być może właśnie konfrontuję coś zupełnie innego, czego podręczniki wcale nie opisują. Z psami zaś miałem duże doświadczenie i wiedziałem jak z nimi sobie radzić. Ten wcale nie warczał i nie szczerzył zębów. Musiał więc być usposobiony pokojowo. Pomimo więc konfrontowania nieznanego sobie potwora - i to podczas głębokiej nocy na całkowitym pustkowiu, nie czułem nawet najmniejszego strachu. Wcale nie przerażało mnie, że potwór ten był wystarczająco potężny aby w mgnieniu oka rozszarpać mnie na strzępy. Ponieważ ów "pies" zdecydowanie pozostawał na ścieżce, postanowiłem ostrożnie go ominąć, aby przypadkiem nie wzbudzić jego agresywności. Miękka droga uniemożliwiała jednak zjechanie ze ścieżki. Jakieś więc dwa metry przed najechaniem na owego "psa", zatrzymałem się aby przeprowadzić naokoło niego swój rower. Po zatrzymaniu się, oczywiście światło dynama mojego roweru zgasło. Zapanowała absolutna ciemność. Jednak pozycję "psa" ciągle mogłem odnotować po owych dwóch czerwono jarzących się ogromnych oczach, które bez przerwy mnie świdrowały. Zważając na to, aby na wszelki wypadek cały czas rower stał w drodze pomiędzy "psem" a mną, zeszedłem ostrożnie na lewą stronę drogi i zacząłem oprowadzać naokoło niego swój rower. Czego wówczas nie wiedziałem, to że blisko poza krawędzią drogi zaczynało się zbocze głębokiego wyrobiska po żwirze, z bardzo stromymi ścianami porosłymi jakimiś krzakami. Kiedy więc tak ostrożnie obchodziłem "psa" naokoło, nagle ziemia się zatoczyła pod moimi nogami i zacząłem spadać ze stromego urwiska w dół. Wykonałem przy tym kilka koziołków, czasami przetaczając się nad swoim rowerem, innymi razami czując boleśnie rower toczący się po mnie. W końcu zatrzymałem się na jakimś krzaku. Ciągle kurczowo trzymałem rower w rękach. Po omacku zacząłem się więc gramolić z powrotem. "Psa" już nie było. Wyprowadziłem więc rower na ścieżkę, z ulgą stwierdziłem że ciągle daje się na nim ujechać, wsiadłem więc i popedałowałem do domu.
W domu okazało się, że moja koszula zalana jest krwią. Na dodatek do zwykłych dla takiego upadku zadrapań, stłuczek i rozdarć koszuli, posiadam też trzy bardzo głębokie rany. Dwie z nich ułożone były do siebie równolegle i wyglądały jak głębokie nakłucia grubym drutem, np. kolczastym. Położone one były na prawym ramieniu, tj. od strony "psa". Znajdowały się w miejscu i na wysokości na której zwykle, tyle że na lewej ręce, szczepi się ospę. Trzecia rana wyglądała jak rozcięcie lub rozdarcie skóry jakimś ostrym przedmiotem czy kawałkiem szkła. Położona ona była na nadgarstku nieco powyżej miejsca gdzie znajdowałby się zegarek, gdyby założyć go na prawą rękę. Dziwne, że posiadając takie trzy duże ociekające krwią rany, wcale nie czułem bólu, zaś ich istnienie odnotowałem dopiero po dotarciu do domu. Ponadto cała moja koszula oblepiona była krótkimi przylgliwymi piórami, o podstawie szaro-niebieskiej oraz o czarnych wierzchołkach. Ponieważ tego typu pióra zmieniające kolor na swej długości posiadają gołębie, doszedłem wówczas do wniosku, że podczas koziołkowania musiałem wpaść na porzucone odpadki gołębia. Swój niezwykły stan szybko wytłumaczyłem więc sobie teorią, że skaleczenia pochodziły od drutu kolczastego, zaś pióra od wpadnięcia w gniazdo porzuconych piór gołębich. Oba nakłucia na ramieniu zagoiły się szybko, natomiast rana na nadgarstku paskudziła się przez długi czas i do dzisiaj pozostała po niej spora blizna.
Niedługo po opisywanych tutaj zdarzeniach ponownie przejeżdżałem wspomnianą drogą. Tym razem jednak w świetle dziennym. Postanowiłem więc zaspokoić ciekawość, oraz porównać na miejscu z faktami teorię jaką wówczas wymyśliłem w celu wytłumaczenia sobie całego zdarzenia. Dokonałem więc poszukiwań piór gołębich i drutu kolczastego. Jakieś pióra znalazłem leżące około 10 metrów przed miejscem swego upadku - mierząc wzdłuż pobocza drogi. Natomiast jakieś 30 metrów poza miejscem upadku - również mierząc wzdłuż drogi, w dół zbocza tego wyrobiska zbiegał stary płot z drutu kolczastego. W żaden jednak sposób nie potrafiłem sobie wyjaśnić, jak mógłbym się natknąć na owe odległe pióra i płot. Wszakże spadłem pionowo w dół, a później wygramoliłem się niemal prosto w górę. Niemal samo istnienie piór i drutu kolczastego niedaleko miejsca swojego upadku uznałem za wystarczające do racjonalnego wyjaśnienia wszystkich zagadek tamtej nocy. Odłożyłem więc całą sprawę do zapomnienia. W owym czasie nie wiedziałem jeszcze, że UFOnauci mają zwyczaj takiego właśnie manipulowania ludzkim zachowaniem i myśleniem.
Jednak zdarzenie to wcale nie dało się zapomnieć. Jakby ciągle oczekiwało nierozwiązania utknęło gdzieś w mojej pamięci - zapewne za interwencją samego wszechświatowego intelektu. Drugie spotkanie z gryfem, tym razem jednak tylko z jego rzeźbami i malowidłami, odbyło się około 1980 roku. W owym czasie byłem już dwukrotnie starszy. W międzyczasie wiele razy zdążyłem się też już przekonać, że świat zapełniony jest rzeczami, o których nie uczą podręczniki szkolne. Razem z moimi kolegami z Politechniki Wrocławskiej przebywałem wtedy służbowo w Pradze Czeskiej. W ramach rozrywki odwiedziliśmy wówczas Praski Zamek. Królowie czescy widać lubowali się w gryfach, bowiem na Zamku tym pełno było ich rzeźb i malowideł. Pomimo przedstawiania gryfa artystycznie i we formie stylizowanej, z szokiem i zdumieniem rozpoznałem w tych rzeźbach i malowidłach rysy swojego niezwykłego "psa" spod Cieszkowa. Koledzy mieli trudności z oderwaniem mnie od nich i oglądnięciem także innych atrakcji Zamku. Wówczas też we mnie doszło do jednej z owych kolizji mojej wiedzy naukowej i doświadczenia życiowego. Jako naukowiec nie mogłem bowiem zrozumieć, jak to się stało, że jako chłopak spotkałem kiedyś gryfa, podczas gdy wszystkim wiadomo że gryfy są przecież nieistniejącymi stworami mitycznymi, podobno żyjącymi jedynie w ludzkiej wyobraźni. Również od tego czasu zacząłem się interesować gryfami i obczytywać na ich temat, oraz na temat innych podobnych do nich stworów.
Ostatnie brakujące ogniwo w sprawie gryfa znalezione zostało w lipcu 1997 roku przez kolejny "zbieg okoliczności". Jeden z moich nowozelandzkich przyjaciół przysłał mi w liście artykuł [1R4.2]. W artykule tym opublikowane były m.in. opisy wyglądu chupacabra, a także zdjęcia i opisy ran na ręce u osoby zaatakowanej przez tego potwora. Zaprezentowany tam wygląd stwora dokładnie odpowiadał mojemu gryfowi. Z najwyższym jednak szokiem stwierdziłem, że również rany spowodowane przez niego dokładnie odpowiadają ranom, jakie ja sam znalazłem na swej ręce po spotkaniu z gryfem. Na podstawie owych ran doszedłem do wniosku, że faktycznie to owej nocy w 1963 roku zostałem fizycznie zaatakowany przez gryfa. Tyle, że w wyniku spowodowanego przez tego potwora chwilowego zahipnotyzowania, nie byłem świadom ani owego ataku ani towarzyszącego mu bólu. Najprawdopodobniej, kiedy potwór rzucił się aby ssać moją krew, uderzenie jego ciężkiego cielska zbiło mnie z drogi w dół zbocza wyrobiska. (Do dzisiaj bowiem nie wiem jak to się stało, że ciągle idąc po drodze nagle zacząłem wówczas spadać.) Kiedy zaś koziołkowałem w dół zbocza z uczepionym i ssącym krew gryfem, trzymany kurczowo w rękach rower przez przypadek zapewne zdarł i odrzucił potwora. Nieco poturbowany, potwór odleciał więc zapewne aby poszukać sobie innej ofiary. Wytłumaczyłoby to jego brak na drodze kiedy tam się wygramoliłem. Jego powyrywane pióra pozostały jednak na mojej koszuli. (Szkoda że je zlekceważyłem i nie zachowałem do zbadania.) Rana na nadgarstku pochodziłaby od środkowego pazura tylniej łapy gryfa, którą ten zapewne trzymał się za moją rękę podczas ataku. Dwie rany w ramieniu wcale nie byłyby od nakłucia drutem kolczastym, jak w to cały czas wierzyłem, a od żądeł którymi potwór wysysał moją krew. Ponieważ raz zerwany ze swej ofiary gryf nie atakuje jej już ponownie, mogłem odjechać do domu żywy, zupełnie nieświadom co mnie spotkało.
Część #G:
Żyjemy w bardzo dziwnym świecie:
#G1.
Nie tylko natura ma swoje tajemnice:
Dzisiejsi zawodowi naukowcy wmawiają nam,
że wszystko ma swoje wyjaśnienie na bazie
praw fizycznych. Tymczasem wiele reguł
i zasad działania jakie kształtują nasze życie,
faktycznie NIE ma fizykalnego wyjaśnienia.
Przykładowo, żadna z zasad opisanych w
punkcie #C6 odrębnej strony o nazwie
god_istnieje.htm.
daje się wyjaśnić na bazie dotychczasowej
oficjalnej tzw. "ateistycznej nauki ortodoksyjnej"
z jej błędnym podejściem "a posteriori" do badań
(tj. na bazie tej nauki której nadal uczymy się w
szkołach i na uczelniach, a którą opisują szerzej
punkty #C1 do #C6 odrębnej strony o nazwie
telekinetyka.htm),
zaś jedyne racjonalne wyjaśnienie dla działania
owych zasad jest w stanie nam dostarczyć tylko
nowa "totaliztyczna nauka" dzięki jej
"a priori" podejściu do badań. Nie przeszkadza
to owym zasadom wywierać ogromny wpływ
na przebieg życia każdego z nas. Fakt zaś,
że na przekór twierdzeń starej "ateistycznej
nauki ortodoksyjnej" nadal istnieją tego typu
oficjalnie niewyjaśnialne zasady i manifestacje
jakich owa stara nauka NIE jest w stanie wyjaśnić,
praktycznie oznacza, że nauka ta zawiera w sobie
bardzo poważny błąd, który dla naszego własnego
dobra powinniśmy starać się wyeliminować tak
szybko jak to tylko możliwe.
#G2.
Działanie sztucznie zaprogramowanego przez Boga,
nawracalnego "czasu ludzkiego" - jako największa
zagadka ludzkości wyjaśniona dopiero w 1985 roku
stworzeniem mojej Teorii Wszystkiego zwanej
Konceptem Dipolarnej Grawitacji:
Działanie nawracalnego "czasu ludzkiego" jest aż
tak skomplikowane oraz aż tak odmienne od tego
co ludziom kłamliwie wmawia stara oficjalna
nauka ateistyczna, że do dzisiaj owa nauka
odmawia zaakceptowania odkryć mojej
Teorii Wszystkiego zwanej
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Wszakże gdyby zaakceptowała moje odkrycia,
wówczas niemal wszystko co kłamliwie stwierdza
musiałaby odwołać i wypracować zupełnie od nowa.
W sytuacji więc tej niesłychanej szkodliwości tego co
otwarcie już kłamie ludziom oficjalna nauka, a stąd
czym nieodpowiedzialnie wiedzie ona ludzkość do
zagłady i wymarcie 99.9% obecnie żyjących ludzi już
w latach 2030-tych (po szczegóły owego szybko
nadchodzącego wymarcia ludzi patrz moje strona
2030.htm,
lub patrz darmowy, 34-minutowy film
Zagłada ludzkości 2030 -
jaki można uruchomić też ze strony
djp.htm
zestawiającej wszystkie filmy w opracowaniu jakich
ja osobiście uczestniczyłem), lepiej jeśli czytelnik sam
sobie poczyta jak ten nasz nawracalny "czas ludzki"
faktycznie działa. Tylko bowiem wówczas zacznie dla
niego być zrozumiała owa ogromna ilość już nagromadzonego
i wskazywanego w moich publikacjach materiału dowodowego
o podróżach ludzi w czasie, o czyichś odwiedzinach czasów
innych niż ich własne, o "deja vu", o budowie i zasadzie
działania już istniejących wehikułów czasu (tj. UFO), itp.
Wynikające z mojej Teorii Wszystkiego bardzo
ogólne opisy obu odmiennych czasów działających
na Ziemi i w całym świecie fizycznym (tj. nawracalnego
"czasu ludzkiego" oraz nienawracalnego "czasu Boga")
skrótowo są omawiane we wstępie i w punkcie #G4 z mojej strony o nazwie
dipolar_gravity_pl.htm,
zaś szeroko i bardziej szczegółowo są zaprezentowane
w punktach #C3 do #C4.1 z innej mojej strony o nazwie
immortality_pl.htm.
Z kolei bardzo szczegółowe opisy softwarowych mechanizmów
i systemów stworzonych przez Boga dla sterowania faktycznym
działaniem naszego nawracalnego "czasu ludzkiego", czytelnik
znajdzie między innymi w punktach #J5 i #J6 z mojej strony o nazwie
petone_pl.htm,
w punkcie #D3 mojej strony o nazwie
god_proof_pl.htm,
oraz w punkcie #J2 mojej strony o nazwie
immortality_pl.htm.
Z kolei jeśli czytelnik zachce poznać jak bezpodstawne, ignoranckie
i kłamliwe są twierdzenia oficjalnej nauki ateistycznej o rzekomej
błędności Biblii w datowaniu wieku ludzkości, wówczas
powinni też zaglądnąć do podpisu pod "Tabelą #A1" ze strony
humanity_pl.htm.
Część #H:
Geografia wsi Stawczyk - gdzie Stawczyk jest zlokalizowany i jak go znaleźć:
#H1.
Wygląd i opisy wsi Stawczyk:
Wieś Stawczyk jest bardzo mała. Ma jedynie
około 20 domów i około 75 mieszkańców.
Jednak na przekór takiej jej miniaturowej wielkości
przebiegają przez nią aż 3 historycznie istotne
drogi. Zasadnicza i najstarsza część jej zabudowań
rozmieszczona jest wzdłuż bardzo starej i do
dzisiaj piaszczystej drogi która kiedyś wiodła
z miasta Milicza do wsi Godnowo i dalej do
Sulmierzyc. Ponadto dawno temu sporo
zabudowań tej wioski było też rozmieszczonych
wzdłuż jeszcze innej starej i do dzisiaj piaszczystej
drogi, która od wieków stanowiła fragment
tzw. "Bursztynowego Szlaku". Jednak do dzisiaj
przy pozostałości owego "Bursztynowego Szlaku"
ostał się tylko jeden budynek - kiedyś zamieszkały
przez moich rodziców i mnie. Przez Stawczyk
przebiega też jeszcze jedna, dzisiaj już wyasfaltowana
szosa - chociaż nadal pozbawiona chodnika.
Jest ona najnowszą drogą tej wioski, bowiem
wytyczona i zbudowana ona była dopiero
około 1875 roku. Jednak przy niej stoi
zaledwie około 5 budynków.
Do dnia dzisiejszego w internecie opublikowałem
już aż kilka opisów wsi Stawczyk. Tyle że poprzednio
opisywałem tą wieś pod odmiennymi nazwami albo
wsi "Wszewilki-Stawczyk", albo też wsi "Wszewilki" -
wszakże wszystkie te nazwy są też nazwami
Stawczyka. Czytelnicy najważniejszą część opisów
tej wsi znajdą na stronie internetowej o nazwie
wszewilki.htm.
Na dodatek do owej strony, istnieje kilka dalszych
stron posiadających z nią związek tematyczny
i także opisujących dokładnie wieś Stawczyk.
Najważniejsza z tych tematycznie związanych
stron o wsi Stawczyk to strona
wszewilki_milicz.htm.
W swoim punkcie #8 opisuje ona bowiem "szlaki
wędrowne" w obrębie i wokół
Stawczyka (zwanego także Wszewilkami-Stawczykiem, lub Wszewilkami).
Szlaki te umożliwiają "poinformowane" zwiedzenie
najważniejszych z opisywanych tutaj miejsc
i obiektów tej wioski. Inna też tematycznie związana
strona o Stawczyku, to strona o nazwie
wszewilki_jutra.htm.
Ta z kolei opisuje moje marzenia na temat przyszłego
rozwoju i charakteru Stawczyka (i Wszewilek). Jedną
z niezwykłości strony
wszewilki_jutra.htm
jest że opisuje ona moją "podróż wehikułem czasu"
do owej wsi w odległej przyszłości. Owa podróż do
Stawczyka przyszłości zaprezentowana została w
punktach #J1 do #J3 z odrębnej strony
wszewilki_jutra.htm,
zas skrótowo podsumowana poniżej w punkcie #C4.
Fot. #H1 (L1 w [10]): Ja (tj. Dr Jan Pajak - autor tej strony)
sfotografowany w Stawczyku wraz ze swoim bratem
Czesławem. Ja jestem tym chudym młodzieńcem bez
okularów stojącym bliżej samochodu Fiata 126p.
Paradoksem tego zdjęcia jest, że owa chuda osoba pokazana na
nim na tle wsi Stawczyk (tj. ja), zgodnie z najróżniejszymi oficjalnymi
dokumentami, urodziła się w aż kilku odmiennych wsiach
naraz. Znaczy urodziła się we wsiach zwanych: (1) Cegielnia,
(2) Wszewilki, (3) Stawczyk, oraz (4) Wszewilki-Stawczyk.
Z pewnym przybliżeniem można też twierdzić, że osoba
ta urodziła się w byłej wsi zwanej (5) Neu-Steffitz. Czy
to jednak oznacza, że osoba ta faktycznie, tak jak
hinduski bóg "Brahma", istnieje w aż czterech osobach
naraz? Proszę więc sobie wyobrazić konfuzję i szok
którą jakiś naukowiec nawykły do jednoznaczności by
doznał gdyby mu przyszło zdefiniować gdzie osoba
ta faktycznie się urodziła. Podobnych paradoksów
i konfuzji nasz świat fizyczny jest pełen. Niniejsza
strona wyjaśnia niektóre z nich wraz z ich powodami.
(Kliknij na niniejsze zdjęcie jeśli zechcesz zobaczyć je w powiększeniu.)
W czasach wykonania powyższego zdjęcia na
stałe mieszkałem już we
Wrocławiu.
Tylko czasami
odwiedzałem rodziców którzy nadal mieszkali
wówczas w Stawczyku. Zdjęcie to ujmuje więc
wygląd Stawczyka ogladany z domu moich rodziców.
Kilka metrów poza tyłem widocznego na zdjęciu
samochodziku Fiata przebiegał fragment jednego
z najstarszych szlaków handlowych Europy i świata,
tj. słynny Bursztynowy Szlak. Niestety,
do dzisiaj przetrwało po nim niewiele śladów.
Oczywiście zdjęcie to było pstryknięte bardzo
dawno temu (dokładnego roku nie pamiętam).
W międzyczasie mój wygląd się nieco zmienił.
Jak obecnie wyglądam pokazuje to lepiej albo
zdjęcie z końca strony o nazwie
tapanui_pl.htm,
albo też zdjęcia ze strony
bitwa_o_milicz.htm.
Czytelnicy którzy pamiętają dawne technologie fotograficzne
odnotują zapewne że powyższa fotografia została
wykonana w starej technologii tzw. "ORWO" koloru.
Prawdopodobnie też była ona jedną z pierwszych
kolorowych fotografii wykonanych w Stawczyku.
Stary ORWO kolor różnił się dosyć wyraźnie od
używanego obecnie "Kodak Color". Inne zdjęcie
też wykonane w ORWO kolorze pokazane jest na
"Fot. #C2" ze strony
aliens_pl.htm.
* * *
Zauważ że można zobaczyć powiększenie
każdej fotografii z niniejszej strony internetowej. W tym celu wystarczy zwykle
kliknąć na tą fotografie. Ponadto wiekszość tzw. browserow ktore obecnie
są w użyciu, włączając w to populany "Internet Explorer", pozwala na
załadowanie każdej ilustracji do swojego
własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją
zredukować lub powiększyć, a także gdzie ją można wydrukować za pomocą
posiadanego przez siebie software graficznego.
Jeśli ktoś życzy sobie przesunąć
jakąś ilustrację (tj. dowolną fotografię lub rysunek) -
znaczy jeśli zechce przemieścić tą ilustrację
w inne miejsce ekranu z którego właśnie ten ktoś
czyta jej opis, a jednocześnie jeśli ów ktoś
zechce pomniejszyć lub skonfigurować odrębne
okienko w którym ilustracja ta się ukaże, wówczas
powinieneś uczynić co następuje: (1) kliknąć na
tą ilustrację aby spowodować jej pojawienie się
w odrębnym nowym okienku, (2) upewnić się że
to nowe okienko jest przełączone na możliwość
jego przekonfigurowywania i przemieszczania
(w tym celu należy rzuć okiem na środkowy kwadracik
z owych trzech kwadracików obecnych w jego
prawym górnym rogu - kwadracik ten powinien
zawierać w sobie obraz tylko jednego ekraniku,
jeśli więc widnieją tam aż dwa ekraniki wówczas
trzeba na nie kliknąć tak aby zmienić je w jeden
ekranik), (3) zmniejszyć wymiary tego odmiennego
okienka (z danym zdjęciem lub rysunkiem) poprzez
"złapanie" myszą jego prawego-dolnego narożnika
i przesunięcie tego narożnika w górę-lewo aby
otrzymać rozmiar tego odrębnego okienka jaki
sobie życzymy mieć (odnotuj że kiedy raz zmniejszymy
rozmiar pierwszej takiej ilustracji, wówczas wszelkie
następne kliknięte ilustracje pojawią się już w owych
zmniejszonych rozmiarach - chyba że je ponownie
powiększymy w taki sam sposób), a następnie (4)
przemieść to odmienne okienko z ilustracją w miejsce
strony internetowej w którym zechcemy je oglądać.
(Aby je przemieścić należy złapać je myszą za ten
niebieski pasek na jego górnej krawędzi). Odnotuj
też, że jeśli przesuniemy (suwakiem) tekst danej
strony kiedy go czytamy, wówczas owo nowe
odrębne okienko z dodatkowym rysunkiem nagle
zniknie. Aby je ponownie przywrócić w nowe położenie
strony musimy kliknąć na jego "ikonkę" (nazwę)
istniejącą w najniższej części ekranu.
#H2.
Jak znaleźć wieś Stawczyk:
Wieś Stawczyk leży około 2 kilometrów według
"lotu sroki" na północny-wschód od małego
miasteczka
Milicz
z południowo-zachodniej Polski. Mapa Stawczyka
w 2009 roku była obiecana jako dostępna pod adresem
www.mapamilicza.pl/galeria.php?id=30.
Kiedy jednak zaglądałem na ten adres we wrześniu
2009 roku, pokazywano tam jedynie zdjęcie najbardziej
reprezentacyjnego i ucywilizowanego fragmentu wsi
Stawczyk - tj. tego który jest rozłożony wzdłuż owej
wyasfaltowanej szosy z Milicza do Sulmierzyc, a stąd
przy którym stoi znak drogowy Stawczyka. Dlatego
dokładne położenie Stawczyka lepiej jest ustalić
sobie z mapy Wszewilek - która to mapa w 2009
roku była dostępna pod adresem
www.mapa-online.pl/mapa,Wszewilki.html.
Na owej mapie Wszewilek wystarczy znaleźć gdzie
są Wszewilki oraz gdzie przebiegają owe tory kolejowe
po wschodniej stronie Wszewilek - które oddzialają
Wszewilki od Stawczyka. Stawczyk znajduje się tuż
przy Wszewilkach, przy tej samej co Wszewilki
głównej drodze z Milicza do Sulmierzyc, tyle tylko że
jego zabudowa zaczyna się zaraz za torami kolejowymi
oddzialającymi Stawczyk od Wszewilek. Ponieważ na
mapie tej pokazane są też Sławoszewice, rzeka Barycz,
oraz owe tory kolejowe które kiedyś staranowały prastary
rynek Wszewilek, położenie Stawczyka można też ustalić
po położeniu owych Sławoszewic w odniesieniu do Baryczy
i torów kolejowych. Mianowicie, Stawczyk leży powyżej
(tj. na północ) od Sławoszewic, po drugiej stronie rzeki
Barycz, jednak po tej samej stronie torów kolejowych co
Sławoszewice. Tak szczerze mówiąc, to aż się prosi aby
Stawczyk i Sławoszewice połączyć razem drogą i puścić
po owej drodze okrężny autobus miejski "8" (tj. "ósemka").
Autobus taki łączyłby Stawczyk ze Sławoszewicami, Miliczem,
Karłowem, ponownie Miliczem, ul. Krotoszyńską, Wszewilkami,
poczym ponownie wracałby do Stawczyka. Wprowadzenie
tego połączenia sugeruje znajomość chińskiej sztuki zwanej
"Feng Shui" -
dlatego na futurystycznej stronie internetowej
wszewilki_jutra.htm
ja od dawna postuluję zbudowanie owej drogi ze Stawczyka do Sławoszewic.
Wszakże zbudowanie drogi ze Stawczyka do Sławoszewic
ponownie zamknęłoby otwarty przez Niemców w 1875 roku
obieg energii "chi". To z kolei spowodowałoby ożywienie
gospodarcze całego regionu oraz powrót zamożności i
dobrej fortuny do owych terenów.
Internetowe mapy okolic Stawczyka dostępne
w czasach pisania tej strony (tj. w 2009 roku)
były jednak wysoce nieprecyzyjne. Ani bowiem
NIE zaznaczały one położenia Stawczyka, ani
nawet NIE zaznaczały zabudowy Stawczyka
rozłożonej wzdłuż trzech historycznie istotnych
dróg (m.in. nie zaznaczały byłego "Bursztynowego Szlaku"
który przebiegał właśnie przez Stawczyk).
Dlatego znacznie lepiej konfugurację i zabudowę
Stawczyka ukazuje zdjęcie satelitarne Stawczyka
i jego okolic dostępne pod adresem
http://maps.google.com/maps?ll=51.551406,17.286901&spn=0.026010,0.058545&t=k&hl=en.
Zdjęcie to tak wycelowałem, aby pokazywało
ono całą górną pętlę autobusu okrężnego
"8" (tj. "ósemka") jakiego uruchomienie postuluję
w punktach #B1 do #B3 odrębnej strony
wszewilki_jutra.htm
aby spowodować lokalną cyrkulację energii
"chi" i w ten sposób spowodować ekonomiczne
ożywienie miejscowości związanych ze Stawczykiem.
Dlatego oprócz zabudowań Stawczyka widocznych
w prawym-górnym rogu tego zdjęcia (tj. w północno-wschodniej
jego części), pokazuje ono również: Sławoszewice
położone po przeciwnej stronie rzeki Barycz niż Stawczyk,
całą długość szosy łączącej Sławoszewice z Miliczem,
zabudowę starówki miasteczka Milicz widoczną w
dolnym-lewym rogu zdjęcia (tj. w południowo-zachodniej
jego części), ulicę Krotoszyńską łączącą Milicz z
Wszewilkami, Wszewilki, oraz oczywiście drogę
powrotną do Stawczyka która przylega z Milicza
przez Wszewilki do Stawczyka. Na zdjęciu tym
widać również rzekę Barycz, oraz owo celowe
zagięcie torów kolejowych tak wycelowane aby
staranować dawny (historyczny) ryneczek
Wszewilek. Owe tory stały się właśnie granicą
oddzielającą Wszewilki od Stawczyka.
Jeszcze inną mapę Wszewilek, a stąd i okolic wioski
Stawczyk, można zobaczyć też na stronie internetowej o adresie
www.mapapolski.pl/
(po kliknięciu na link wywołujący tą stronę należy wpisać tam nazwę
Wszewilki w okienko "Miejscowość", poczym kliknąć na "Pokaż").
Na mapie tej czarną linią zaznaczony jest przebieg linii kolejowej
która w 1875 roku staranowała miniaturowy ryneczek Wszewilek.
Jak widać z owego przebiegu, linia ta celowo najeżdża na Stawczyk
ze wschodu, zaś po staranowaniu ryneczka tej miejscowości odjeżdża
ponownie na wschód. Tą samą linię kolejową, a także miejsce po
byłym ryneczku Wszewilek, można sobie też oglądnąć na znacznie
dokładniejszym od map zdjęciu satelitarnym Stawczyka, wskazywanym
już uprzednio w tym punkcie niniejszej strony. Tam również wyraźnie
widać przebieg linii kolejowej zagięty celowo ku byłemu ryneczkowi
Wszewilek. Ktoś najwyraźnie był wysoce wrogi dawnym Wszewilkom
aby tak złośliwie zaprojektować przebieg owej linii kolejowej. Odnotuj
również, że wszystkie stawy widoczne na owym zdjęciu przy samym
Stawczyku uformowane zostały dopiero około 1990 roku (żadnych
stawów tam nie było w czasach kiedy linia kolejowa była budowana).
Lokacja tych stawów też została dobrana na tyle złośliwie, aby zalały
one m.in. pozostałości około 1000-letniego młyna wodnego który przez
wszystkie te wieki operował na poprzednim korycie Baryczy właśnie
przy dzisiejszej wsi Stawczyk.
Jak odnotowałem to podczas mojej wizyty w
Stawczyku przyszłości opisanej w punkcie
#C4 tej strony, kiedyś zbudowany będzie jeszcze
jeden staw którego brzegi będą sięgały niemal
do zaplecza obecnych zabudowań Stawczyka.
Jednak ów następny staw będzie miał już dobroczynne
znaczenie dla Stawczyka - prawdopodobnie bowiem
zostanie zbudowany już po domknięciu obiegu
"chi" szosą łączącą Stawczyk ze Sławoszewicami
i po uruchomieniu miejskiego autobusu okrężnego
"8" (tj. "ósemka"). Będzie on bowiem wykorzystywany
jako rodzaj sztucznego jeziora rekreacyjnego, zamieniając
w ten sposób Stawczyk w modny ośrodek kultury
i wypoczynku.
Fot. #H2: Stara poniemiecka mapa Milicza
i okolic Stawczyka - courtesy
"Miliczanin-1931".
(Kliknij na tą mapę aby zobaczyć ją w powiększeniu
lub aby przesunąć ją w inne miejsce ekranu.) Ponieważ
jest ona aż tak stara, wzdłuż linii jej zagięć powstały
pęknięcia które na powyższym skanie są widoczne
jako dwie ciemne krzyżujące się linie. Stąd podczas
oglądania tej mapy owe dwie proste ciemne linie
należy ignorować tak jakby ich wogóle nie było.
Na mapie tej wyraźnie widać wieś obecnie nazywaną
"Wszewilki" zaś w czasach rysowania owej mapy
zwaną po niemiecku "Ziegelscheune". Jeśli zaś
mapę tą się powiększy, wówczas na przedłużeniu
głównej szosy przez "Wszewilki" (tj. szosy przez
"Ziegelscheune") ku wschodowi, widać nieco
rozmazany napis "Neu-Steffitz" - która to nazwa
reprezentuje niemiecką nazwę dla dzisiejszego
"Stawczyka". Ciekawe że na powyższej mapie
zaznaczony jest każde domostwo byłego Stawczyka,
w tym domostwa które dzisiaj już NIE istnieją bowiem
zostały spalone zaraz po wojnie.
Aby móc zobaczyć indywidualne domy na powyższej
mapie Milicza i okolicznych wsi, najpierw trzeba
mapę tą sobie powiększyć do wymaganej przez
nasze oczy skali. Powiększanie to trzeba zacząć
od kliknięcia na ową mapę. Kliknięcie to otworzy
nam odrębne okienko zawierające tylko tą mapę
gotową do powiększania. Wówczas trzeba kliknąć
w owym nowym okienku na maleńką "lupę"
(zawierającą znak + w środku) jaka pojawi się u
dołu owego odrębnego okienka z mapą. Potem
zaś trzeba przyłożyć ową "lupę" do miejsca na
mapie które chce się powiększyć i klikać na
owym miejscu tak wiele razy aż miejsce to ukaże
się nam w wymaganej skali powiększenia. Odnotuj
że całe owo nowe okienko z powiększoną mapą
daje się powiększać, pomniejszać i konfigurować,
a także przesuwać w inne miejsca ekranu (instrukcje
jak to czynić podane są pod pierwszą ilustracją
m.in. z następujących totaliztycznych stron:
soul_proof_pl.htm,
god_proof_pl.htm,
ufo_proof_pl.htm.)
Jeśli czytelnik uważnie przyglądnie się powyższej
mapie, wówczas odnotuje na niej kilka szokujących
"nieregularności". Przykładowo odnotuje owo dziwne
łukowate wygięcie ku zachodowi milickiej linii kolejowej,
które zostało celowo tak dobrane, aby owa linia kolejowa
staranowała historyczny ryneczek wsi "Ziegelscheune"
(tj. obecnej wsi "Wszewilki") wraz z prastarym kościółkiem
kiedyś stojącym przy owym ryneczku (zilustrowanym
na "Fot. #C5" ze strony
sw_andrzej_bobola.htm,
oraz na "Fot. #2" ze strony
wszewilki_jutra.htm.)
Owa linia kolejowa przepołowiła też historyczną wieś
"Ziegelscheune" (tj. obecne "Wszewilki") rozdzialając
ją na dwie odrębne wsi, tj. na "Ziegelscheune" (tj.
obecne "Wszewilki") oraz na "Neu-Steffitz" (tj. obecny
"Stawczyk"). Co nawet bardziej szokujące, to że gdyby
takie łukowate zagięcie linii kolejowej miało miejsce
nieco wcześniej (tj. nieco bardziej na południe), wówczas
stacja kolejowa Milicza mogłaby zostać zbudowania
niemal tuż przy rynku Milicza (zamiast być zbudowana
około dwa kilometry na wschód od Milicza) - co zwiększyłoby
użyteczność tej kolei i wcale nie prowadziłoby do
jej obecnego zamykania z powodu braku pasażerów
wolących używać bliższy do Milicza dworzec autobusowy.
Kolejną taką "nieregularnością" widoczną na owej
mapie jest nazwa "Neu-Steffitz" dla dzisiejszej wsi
"Stawczyk". Jak widzimy to z mapy, oznacza ona
"nową wieś Steffitz" (tj. jakby nową wersję dzisiejszej
wsi "Stawiec"). Jednak ów "Neu-Steffitz" jest nawet
bardziej oddalony od wsi "Steffitz" (tj. od obecnej
wsi "Stawiec") niż wynosi jego odległość od Milicza.
Dlaczego więc Stawczyk nie został nazwany np.
"Neu-Militsch" (tj. "nowy Milicz") albo "Neu-Ziegelscheune"
(tj. "nowe Wszewilki") zamiast być nazwany "Neu-Steffitz"?
Wszakże leży on bliżej Milicza i Wszewilek niż
Stawca, a ponadto ma on trwały historyczny związek
z Miliczem i z Wszewilkami (za to NIE ma żadnego
związku ze Stawcem). Kolejna z "nieregularności"
widocznych na owej mapie polega na tym że
najwyraźniej celowo ignoruje ona pokazanie
całego przebiegu ciągle wówczas istniejącego i
używanego dawnego "Bursztynowego Szlaku" -
który wiódł przez dzisiejszą wieś Stawczyk.
(Ów celowo zignorowany na mapie fragment
"Bursztynowego Szlaku" ciągle był używany
w czasach mojej młodości, tj. zaraz po drugiej
wojnie światowej - kiedy to w Stawczyku nazywano
go "drogą do tamy".) Dokładny przebieg owego szlaku
opisany został w punkcie #8.1 totaliztycznej strony
wszewilki_milicz.htm.
Następna "nieregularność" udokumentowana
tą mapą jest że w czasie jej wykonywania NIE
istniały jeszcze dzisiejsze stawy zalewające
dawny historyczny młyn wodny Milicza oraz
spory fragment dawnego "Bursztynowego Szlaku".
(Stawy te pokazują już dzisiejsze mapy wskazywane
w punkcie #H2 tej strony, zaś omawiane w
punktach #B2 i #E1 strony
wszewilki.htm
oraz w punkcie #H2 tej strony.)
Wszystkie powyższe "nieregularności" wzięte razem
wyraźnie dokumentują, że dzisiejsza wieś Stawczyk jest
nieprzerwanie poddawana jakimś dziwnym prześladowaniom,
opisywanym m.in. w punktach #E1 i #E2 totaliztycznej strony
wszewilki.htm,
oraz w punktach #C4 i #K3 totaliztycznej strony
wszewilki_jutra.htm.
W obliczu istnienia dokumentacji (takiej jak np. powyższa
mapa) która jednoznacznie dowodzi faktyczności owego
nieprzerwanego prześladowania wsi Stawczyk, warto
zadać sobie pytanie: "dlaczego i przez kogo wieś ta
jest prześladowana nieprzerwanie przez aż tak długi
okres czasu?". Znaczy, czy prześladowanie to jest
tylko wyrazem działania tzw. "pola moralnego" - podobnym
do działania "przekleństwa wynalazców" opisanego
w punkcie #G3 totaliztycznej strony
eco_cars_pl.htm.
(Jeśli tak - to co aż tak "moralnie poprawnego" wieś ta czyni
aby zasłużyć sobie na tak zawzięte prześladowania?) Czy
też prześladowanie to jest wyrazem istnienia i złowrogiego
działania jakiejś "szatańskiej mocy" która wie coś na temat
Stawczyka czego my dzisiaj ciągle jeszcze nie wiemy?
#H3.
Inne wsi też naszące nazwę "Stawczyk" lub nazwy do niej pokrewne:
W chwili obecnej nazwa "Stawczyk" jest
unikalna. Znaczy, oprócz wsi Stawczyk
opisywanej na niniejszej stronie, NIE ma
już na całym świecie drugiej miejscowości
noszącej tą samą nazwę "Stawczyk".
W tym miejscu powinienem jednak nadmienić,
że kiedyś (dawno temu) istniała inna wieś Stawczyk
położona w odmiennym regionie Polski. Tamten
inny Stawczyk był własnością szlacheckiej rodziny
"Stawczyków" od której wywodzi swoje pochodzenie
duża grupa ludzi do dzisiaj noszących nazwiska
"Stawczyk" -
po więcej szczegółów patrz punkt #I1 przy końcu tej strony.
Niefortunnie dla owych ludzi, tamta wieś szlachecka
została przemianowana na inną nazwę sporo czasu
temu. Do dzisiaj zaginęła już nawet pamięć gdzie
owa wieś była zlokalizowana, kiedy przemianowano
jej nazwę, oraz jak brzmi jej dzisiejsza nazwa
(gdyby któryś z czytelników miał jakieś informacje
na te tematy, byłbym wdzięczny za ich udostępnienie
do opublikowania na niniejszej stronie).
Jednak nazwy pokrewne do "Stawczyka" wcale
NIE są już aż tak unikalne. Przykładowo tylko w
Polsce znajdują się aż 3 miejscowości noszące
nazwę "Stawiec". Jedną z tych miejscowości jest
ów "Stawiec" oddalony od "Stawczyka" tylko o
około 3 kilometry. Ja posądzam że to właśnie od
niego "Stawczyk" otrzymał swoją nazwę. Wszakże
"Stawczyk" to jakby "Mały Stawiec". Tymczasem
Niemcy którzy w 1875 roku wymyślili nazwę dla
obecnego Stawczyka nazywali go "Neu-Steffitz"
co oznacza "Nowy Stawiec", podczas gdy sam
Stawiec Niemcy nazywali "Steffitz".
Niezależnie od Stawca zlokalizowanego około
3 kilometry na północny-zachód od Stawczyka,
w Polsce znajdują się jeszcze dwa dalsze Stawce.
Kolejny z nich to osiedle znajdujące się niedaleko
dawnej stolicy Krzyżaków, czyli
Malborka.
Administracyjnie należy on do gminy Nowy Staw,
koło Malborka, województwo pomorskie.
Jeszcze jeden (trzeci) Stawiec jest wioską w Gminie
Nowy Dwór Gdański, województwo pomorskie.
Część #I:
Pochodzenie nazwiska "Stawczyk":
#I1.
Skąd się wzięły osoby o nazwisku "Stawczyk":
Motto:
"Wszystko posiada swoją historię. Poznanie zaś tej historii pozwala aby lepiej zrozumieć teraźniejszość."
Na przekór że nazwa wsi "Stawczyk" jest unikalna -
tak jak to wyjaśniam w punkcie #H3 powyżej tej
strony, każdy kto w jakiejś wyszukiwarce wpisze
słowo "Stawczyk" natychmiast się zorientuje że
na świecie istnieje sporo osób noszących nazwisko
"Stawczyk". Mnie ten fakt dosyć zaintrygował.
Postanowiłem więc ustalić skąd dokładnie owo
nazwisko się wzięło. Jak jednak się okazało,
ustalenie tego faktu wcale NIE jest takie proste.
Jedyne czego zdołałem się dowiedzieć z całą pewnością,
to że nazwisko "Stawczyk" wywodzi się
ze wsi szlacheckiej zwanej "Stawczyk" -
która to wieś kiedyś istniała na terenie dawnej
Polski. Na temat związku owej wsi "Stawczyk"
z nazwiskiem "Stawczyk" istnieje dosyć
interesująca legenda czy wierzenie. Zanim
jednak tutaj opiszę tą legendę (czy wierzenie),
chciałbym ją sprawdzić i uwiarygodnić. Dlatego
niniejszym mam prośbę do osób noszących
nazwisko "Stawczyk" wiedzących skąd ich nazwisko
się wywodzi, aby podzielili się ze mną swymi
informacjami.
#I2.
Każdemu potrzebna jest znajomość "korzeni" z których się wywodzi:
Motto:
"Aby poznać kierunek w którym w życiu zmierzamy, musimy poznać skąd dokładnie pochodzimy."
Świadomość historii nazwiska "Stawczyk"
może być źródłem całego szeregu korzyści
duchowch i moralnych dla osób noszących
to nazwisko. Wszakże logika wskazuje iż
"aby wiedzieć dokąd zmierzamy w swym życiu,
musimy poznać skąd dokładnie pochodzimy."
Z kolei wiadomo że osoby które posiadają
dobrą świadomość własnych duchowych
korzeni, pochodzenia, oraz moralnego
szkieletu, typowo odnoszą większe sukcesy
w swoim życiu od "sierotowatych" ludzi których
świadomość, mentalność i moralność nosi cechy
kogoś dokumentnie "zagubionego". Pierwszym zaś
krokiem w kierunku znalezienia swojej identyczności
i korzeni jest ustalenie skąd dokładnie się pochodzi.
#I3.
Osobiście rekomenduję aby osoby o nazwisku "Stawczyk"
przejęły patronad nad niezwykłą wsią "Stawczyk":
Skoro z całą pewnością wiadomo, że ludzie
o nazwisku "Stawczyk" mają swoje duchowe
korzenie we wsi zwanej "Stawczyk", dla sentymentalnych
powodów ludzie z tym nazwiskiem powinni
objąć patronat nad wsią Stawczyk. Wszakże
zarówno ta wieś, jak duch i poczucie przynależności
owych ludzi, patronatu takiego desperacko potrzebują.
Oczywiście, patronat taki osobom z nazwiskiem "Stawczyk"
jest w stanie przynieść sporo korzyści duchowych
i moralnych. Dla przykładu, zaczną oni mieć
miejscowość z którą będą mogli duchowo się
identyfikować. Będą mieli miejsce które dostarczy
im celu dla ich letnich wycieczek i działań. Będą
też mieli miejscowość której ich moralne wsparcie
i zewnętrzna działalność okażą się wysoce pomocne.
Będą też mogli wdrażać w życie słynne powiedzenie
Prezydenta Jehn'a Kennedy'ego, stwierdzające
że "Nie pytaj co Twoja kraina może uczynić dla
Ciebie, a pytaj co Ty możesz uczynić dla Twojej
krainy".
Część #J:
Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony:
#J1.
Podsumowanie tej strony:
Na wszechświat wcale NIE składa się wyłącznie
z tego co widzialne i dotykalne. Faktycznie
to na większość wszechświata składa się to
co niewidzialne chociaż istniejące i równie
realne jak to co widzimy. Jednym z oczywistych
przykładów tego co NIE opisane w oficjalnych
publikacjach, jednak ciągle istnieje, jest niezwykła
wieś zwana "Stawczyk" opisana na niniejszej
stronie. Wieś ta stanowi symbol i dowód, że
coś może istnieć, jednak dla większości ludzi
pozostaje to niewidzialne.
#J2.
Jak dzięki stronie
"skorowidz.htm"
daje się znaleźć totaliztyczne
opisy interesujących nas tematów:
Cały szereg tematów równie interesujących
jak te z niniejszej strony, też omówionych
zostało pod kątem unikalnym dla filozofii
totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy
można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem
skorowidza
specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich
odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza
wykaz, zwykle podawany na końcu książek,
który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego
nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe
też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że
dodatkowo zaopatrzony w zielone
linki
które po kliknięciu na nie myszą natychmiast
otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje.
Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Można go też wywołać z "organizującej" części
"Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę
aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego
systematycznie korzystać - wszakże przybliża
on setki totaliztycznych tematów które mogą
zainteresować każdego.
#J3.
Jak
blogi totalizmu
pozwolą ci na bieżąco śledzić co
aktualnie bada autor tej strony (tj.
dr inż. Jan Pająk)
oraz które jego witryny internetowe
zawierają najaktualniejsze strony:
NIE ma co tu "owijać w bawełnę" -
wyniki badań autora tej strony (tj. mnie) od
wielu już lat są intensywnie blokowane,
sabotażowane i obrzydzane przez kogoś
ogromnie wpływowego. Jeśli czytelnik mi
tu NIE wierzy, wówczas proponuję aby w
którejkolwiek wyszukiwarce internetowej
znalazł link np. do adresu z aktualną wersją
strony z jakiej czyta niniejsze słowa - a co
najwyżej znajdzie wówczes jedynie linki do
przestarzałych wersji tej strony (tj. do wersji,
których z różnych powodów NIE mogę już
aktualizować). W rezultacie bliźni do których
wyniki moich badań są adresowane, NIE
mają jak z nimi się zapoznać. Tym więc,
którzy przypadkowo natkną się na niniejsze
słowa radzę aby zamiast polegać na wyszukiwarkach,
raczej na bieżąco śledzili wyniki moich najnowszych
badań, jakie systematycznie publikuję na tzw.
"blogach totalizmu". Aczkolwiek blogi te,
podobnie jak wszystkie moje strony internetowe,
też są deletowane i ukrywane, w chwili obecnej
te z nich, które faktycznie ja autoryzuję
(tj. które faktycznie zawierają opisy z tzw.
"pierwszej ręki" jakie ja osobiście przygotowałem)
i które narazie nadal istnieją, czytelnik znajdzie pod adresami:
totalizm.wordpress.com (wpisy od #89 - tj. od 2006/11/11)
kodig.blogi.pl (wpisy od #293 - tj. od 2018/2/23)
drjanpajak.blogspot.co.nz (wpisy od #293 - tj. od 2018/3/16)
(Odnotuj, że do dzisiaj NIE ostał się już żaden
z oryginalnych blogów totalizmu zawierających
wpisy począwszy od numeru #1 - aczkolwiek
pierwsze dwa blogi z powyższgo spisu nadal
oferują znaczną większość wpisów jakie przygotowałem.)
Aktualne zestawienie adresów moich blogów
zawarte jest też na stronie z tematycznym
skorowidzem wyników moich badań - tj. na w/w stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Na szczęście, od 2018/10/30 dostępna jest też
w internecie elektroniczna publikacja [13] o tytule
"Wpisy do blogów totalizmu". Można ją sobie
przeglądnąć lub załadować za pośrednictwem strony o nazwie
tekst_13.htm (kliknij tu aby ją przeglądnąć).
W swych 7 tomach zredagowanych jak elektroniczne
książki pisane bezpiecznym (bo odpornym na wirusy)
i wygodnym formatem PDF oraz pozaopatrywane w
"spisy treści" (z numerami, tytułami i datami
opublikowania kolejnych wpisów do blogów totalizmu),
publikacja [13] oferuje do przestudiowania wszystkie
wpisy z blogów totalizmu, jakie dotychczas były
opublikowane - włącznie z często też publikowanymi
angielskojęzycznymi wersjami polskojęzycznych wpisów.
Ponadto tekst owej [13] ma dwie wersje, mianowicie (1)
o "dużym druku" (20 pt) - ułatwiającym czytanie
przez osoby o słabym wzroku (np. starsze wiekiem),
oraz (2) o "typowym druku" (12 pt) - przeznaczonym
do czytania przez osoby o nadal ostrym wzroku.
Na końcu każdego wpisu do blogów totalizmu staram
się podać zestaw adresów witryn internetowych,
które oferują najaktualniejsze wersje wszystkich
moich stron internetowych (odnotuj, że z powodu
powtarzalnego deletowania witryn z moimi stronami,
adresy te zmieniają się z upływem czasu). To z
zestawień adresów owych witryn publikowanych
pod najnowszymi wpisami do blogów totalizmu
rekomenduję ściągać i czytać najaktualniejsze
wersje moich stron oraz opracowań.
Warto tu też dodać, że osobom starającym się
poznać moje autentyczne opisy wyników swych
badań, wyszukiwarki internetowe usilnie podsuwają
blogi (i inne internetowe publikacje), które wyglądają
jak moje, jednak zawierają jedynie czyjeś prywatne
opinie o moich badaniach (często mijające się z
prawdą, a niekiedy nawet celowo zwodzące czytelników).
W chwili pisania niniejszego punktu, owe NIE moje blogi
(na jakie już się natknąłem) były dostępne pod adresami:
#J4.
Autor
tej strony (dr inż. Jan Pająk):
Niniejszym mam przyjemność poinformować
czytelników, że z okazji 70tej rocznicy urodzin
autora tej strony (tj. mnie), wyprodukowany
został i opublikowany około 35 minutowy
film Dominika Myrcik, jaki od maja 2016
roku upowszechniany jest gratisowo w
youtube.com.
Film ten nosi tytuł
"Dr Jan Pająk portfolio"
i prezentuje graficznie najważniejszy mój naukowy dorobek życiowy.
Jego polskojęzyczną wersję można sobie oglądnąć pod adresem
youtube.com/watch?v=f3MuZec4jGM,
lub uruchomić ją ze strony
djp.htm
zestawiającej widea w jakich przygotowaniu osobiście
brałem udział, a jaką zaprogramowałem do przeglądania
na "smart" telewizorach koreańskiej firmy LG, lub na
komputerach PC (najlepiej z wyszukiwarką "Google Chrome").
Zapraszam i zachęcam czytelników do jego oglądnięcia. Działające
zielone linki,
adresy internetowe, ulotki promocyjne w trzech językach,
oraz pełne opisy wszystkich trzech wersji językowych
(tj. polskiej, angielskiej i niemieckiej) tego doskonale
zaprojektowanego i wykonanego HD i HQ filmu, są
dostępne na specjalnie poświęconej mu stronie o nazwie
portfolio_pl.htm.
Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. oficjalnie
dra inż. Jana Pająk,
zaś kurtuazyjnie Prof. dra inż. Jana Pająk,
pod jakie można wysyłać ewentualne uwagi, własne
opinie, lub informacje jakie zdaniem czytelnika
autor tej strony powinien poznać, podane są na
autobiograficznej stronie internetowej o nazwie
pajak_jan.htm
(dla jej wersji w języku HTML), lub o nazwie
pajak_jan.pdf
(dla wersji strony "pajak_jan.pdf" w bezpiecznym
formacie PDF - które to bezpieczne wersje PDF
dalszych stron autora mogą też być ładowane
z pomocą linków z punktu #B1 strony o nazwie
tekst_11.htm).
Powodem dla którego czytelnik ma prawo do
kurtuazyjnego adresowania autora tej strony
tytułem profesor wynika z faktu, że
z profesorami jest tak jak z generałami.
Znaczy, jeśli ktoś raz
był profesorem, wówczas grzecznościowo
jest już profesorem przez resztę życia.
Autor zaś tej strony był profesorem
aż na 4 odmiennych uniwersytetach,
przez okres około 7 lat. Mianowicie,
na trzech z tych uniwersytetów, w okresie
od 1 września 1992 roku aż do 31
października 1998 roku, autor pracował
jako odpowiednik polskiego "profesora
nadzwyczajnego" - czyli zachodniego
tzw. "Associate Professor" (z angielskiej
uczelnianej hierarchii naukowej). Z kolei
na jednej uczelni, w okresie od 1 marca
2007 roku do 31 grudnia 2007 roku, autor
pracował na stanowisku odpowiadającym
pełnemu polskiemu "profesorowi zwyczajnemu",
tj. na tzw. (Full) "Professor". Tak się też
składało, że tamto zatrudnienie na stanowisku
"Professor" było też ostatnim miejscem
zatrudnienia jego życia zawodowego.
Autor odszedł więc na emeryturę jako
"były profesor".
Po odlocie z Polski w 1982 roku, autor nieustannie
ponawiał wysiłki i inicjatywy aby móc powrócić
do kraju i aby jego wiedza i doświadczenie mogły
też służyć ojczyźnie w której się urodził. Wszakże
wiedział doskonale, że skoro poza granicami kraju
zdołał przełamać przeszkody językowe, uprzedzenia
jakie często mają tam wobec Polaków, wymogi
odmiennych metod nauczania, różnice kulturowe,
itp., osiągając tam pozycję pełnego profesora,
wówczas z całą pewnością miał też wiele do zaoferowania
uczelniom w swojej własnej ojczyźnie. Niestety,
wszystkie te inicjatywy i wysiłki autora były niweczone
przez najróżniejszych rodaków którzy najwyraźniej
zadedykowali swoje życie służeniu zjawisku jakie w punkcie #G1 strony
eco_cars_pl.htm
opisywane jest pod nazwą "przekleństwo
wynalazców". Najbliższe sukcesu były dwie
z takich inicjatyw autora tej strony. Pierwsza z nich
miała miejsce w 1986 roku, tj. zaraz po opublikowaniu
w Nowej Zelandii monografii naukowej [1] "Teoria
Magnokraftu - monografia o dyskoidalnym statku
kosmicznym napędzanym pulsującym polem
magnetycznym" (wydanie I, polskojęzyczne, marzec
1986, Invercargill, Nowa Zelandia, ISBN 0-9597698-5-4,
136 stron, 58 rysunków) - której treść była pierwowzorem
dla obecnej treści tomów 3 i 2 najnowszej jego
monografii [1/5].
Tamta monografia [1] opisywała wynaleziony
przez autora statek kosmiczny nazywany
magnokraftem
oraz urządzenie napędowe dla owego statku zwane
komorą oscylacyjną.
Po opublikowaniu monografii [1] autor zwrócił się oficjalnie
do Rady Naukowej Instytutu TBM Politechniki Wrocławskiej
o pozwolenie mu na otwarcie przewodu habilitacyjnego
i na obronienie rozprawy habilitacyjnej o owym statku -
tak jak to wyjaśniam w punkcie #J1 strony
magnocraft_pl.htm
oraz w #69 z części #D strony
rok.htm.
Niestety, Rana Naukowa I-TBM odmówiła mu wówczas
tego pozwolenia, wymawiając się że NIE ma w swoim
gronie specjalistów którzy zajmowaliby się badaniami
magnokraftu (chciaż autor wyraźnie zaznaczył w swoim
wniosku-prośbie o otwarcie przewodu habilitacyjnego,
że magnokraft jest jego wynalazkiem i że nikt przedtem
na całym świecie NIE badal i NIE rozwijał tego rodzaju
napędu dla statków kosmicznych). Wielka szkoda, że
tamta inicjatywa autora została ustrzelona, bowiem gdyby
wówczas udało się połączyć wynalazcze i inżynierskie
zdolności autora z możliwościami wykonawczymi i badawczymi
owego Instytutu TBM, wówczas do dzisiaj "magnokrat"
i "komora oscylacyjna" byłyby zapewne już zbudowane
i efektywnie służyłyby Polsce, zaś autor prawdopodobnie
pracowałby teraz nad zbudowaniem jeszcze doskonalszego
wehikułu czasu.
Druga bliska sukcesu inicjatywa autora aby służyć
swemu krajowi pojawiła się kiedy w 2009 roku jedna
z uczelni w Polsce zaoferowała autorowi zatrudnienie
na stanowisku "profesora nadzwyczajnego" w inżynierii
softwarowej. Niestety, polskie Ministerstwo Szkolnictwa
Wyższego, które ma prawo odmówienia zgody na
czyjeś zatrudnienie na stanowisku profesorskim, NIE
wyraziło zgody na to zatrudnienie autora pod wymówką,
że autor NIE posiada wykształcenia informatycznego.
W swojej odmowie ministerstwo to przeoczyło jednak
(lub celowo zignorowało) sporo faktów, przykładowo że
kiedy autor studiował w latach 1964 do 1970, w Polsce
NIE istniały jeszcze studia informatyczne, że doktorat
autora był z pogranicza dzisiejszej informatyki oraz
inżynierii mechanicznej (dotyczył bowiem tego co w
dzisiejszych czasach nazywane jest m.in. "Computer
Aided Design" oraz wersja "Finite Elements Method"),
a także że poza Polską autor wykładał właśnie głównie
informatykę na zachodnich uczelniach i że jedna
pozycja odpowiednika "profesora nadzwyczajnego" oraz jedna
pozycja odpowiednika "profesora zwyczajnego" jakie tam zajmował
były właśnie w informatycznej specjalizacji "Software
Engineering" - tj. "inżynierii softwarowej". (Sprawę tamtej
odmowy pozwolenia polskiego ministerstwa na zatrudnienie
autora w polskiej uczelni na stanowisku profesora nadzwyczajnego
omawiam także w (5) z punktu #F3 strony o nazwie
god_istnieje.htm
oraz w punkcie #D3 strony o nazwie
mozajski.htm.)
Swoją drogą to ciekawe jak tacy oddani "przekleństwu
wynalazców" Polacy wyobrażają sobie awans
cywilizacyjny swego kraju, jeśli systematycznie "podcinają
oni skrzydła" każdemu co bardziej twórczemu rodakowi.
Jeśli więc czytelnik życzy sobie wysłać
autorowi ewentualne uwagi, informacje,
zdjęcia, opisy własnych przeżyć, itp., wówczas
powinien pisać na adres emailowy podany
na w/w punkcie #L3 strony internetowej
o mnie (dr inż. Jan Pajak).
Niniejsza strona dostępna jest także w formie
broszurki oznaczanej symbolem [11],
którą przygotowałem w "PDF" (od "Portable
Document Format") - obecnie uważanym za
najbezpieczniejszy z wszystkich internetowych
formatów, jako że do niego normalnie wirusy
się NIE doczepiają. Ta klarowna broszurka
jest gotowa zarówno do drukowania, jak i do
wygodnego czytania z ekranu komputera.
Ciągle ma ona też aktywne wszystkie swoje
zielone linki.
Stąd jeśli jest czytana z ekranu komputera
podłączonego do internetu, wówczas po
kliknięciu na owe linki otworzą się linkowane
nimi strony lub ilustracje. Niestety, ponieważ
jej objętość jest około dwukrotnie wyższa niż objętość
strony internetowej jakiej treść ona publikuje,
ograniczenia pamięci na sporej liczbie darmowych
serwerów jakie ja używam, NIE pozwalają aby
ją na nich oferować (jeśli więc NIE załaduje
się ona z niniejszego adresu, ponieważ NIE
jest ona tu dostępna, wówczas należy kliknąć
na któryś odmienny adres z
Menu 3,
poczym sprawdzić czy stamtąd juź się załaduje).
Aby otworzyć ową broszurkę (lub/i załadować
ją do własnego komputera), wystarczy albo
kliknąć na następujący zielony link
albo też z którejś totaliztycznej witryny otworzyć
sobie plik nazywany tak jak w powyższym linku.
Jeśli zaś czytelnik zechce też sprawdzić, czy jakaś
inna totaliztyczna strona właśnie studiowana przez
niego, też jest już dostępna w formie takiej PDF
broszurki, wówczas powinien sprawdzić, czy
wyszczególniona ona została w linkach z "części
#B" strony o nazwie
tekst_11.htm.
Owe linki wskazują bowiem wszystkie totaliztyczne
strony, które już zostały opublikowane jako takie
broszurki z serii [11] w formacie PDF.
Życzę przyjemnego czytania!
#J6.
Copyrights © 2019 by dr inż. Jan Pająk:
Copyrights © 2019 by dr inż. Jan Pająk.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejsza strona
stanowi raport z wyników badań jej autora -
tyle że napisany jest on popularnym językiem
(aby mógł być zrozumiany również przez
czytelników o nienaukowej orientacji). Idee
zaprezentowane na tej stronie są unikalne dla
badań autora i dlatego w tym samym ujęciu co
na tej stronie (oraz co w innych opracowaniach
autora) idee te uprzednio NIE były jeszcze
publikowane przez żadnego innego badacza.
Jako taka, strona ta prezentuje idee które
stanowią intelektualną własność jej autora.
Dlatego jej treść podlega tym samym prawom
intelektualnej własności jak każde inne
opracowanie naukowe. Szczególnie jej
autor zastrzega dla siebie intelektualną
własność odkryć naukowych i wynalazków
opisanych na tej stronie. Dlatego zastrzega
sobie, aby podczas powtarzania w innych
opracowaniach jakiejkolwiek idei zaprezentowanej
na niniejszej stronie (tj. jakiejkolwiek teorii, zasady,
dedukcji, intepretacji, urządzenia, dowodu, ilustracji,
tabeli, itp.), powtarzająca osoba ujawniła i potwierdziła
kto jest ich oryginalnym autorem (czyli aby - jak mawia
się w angielskojęzycznych kręgach twórczych, osoba ta
oddała pełny "kredyt" moralny i uznaniowy autorowi tej
strony), poprzez wyraźne wyjaśnienie przy swym powtórzeniu,
iż tę ideę, opis, tabelę, ilustrację, itp., powtarza ze strony
autoryzowanej przez dra Jana Pająka, poprzez wskazanie
internetowego adresu np. niniejszej strony - pod którym
idea ta była oryginalnie omawiana, oraz poprzez podanie
daty najnowszego aktualizowania owej strony
(tj. daty wskazywanej poniżej).
Przykładem dosyć unikalnych odkryć naukowych
które autor opisuje na tej stronie, a stąd w stosunku
do których zastrzega dla siebie własność intelektualną,
są odkrycia opisane w "części #F" tej strony. Wszakże
zrozumienie, zaakceptowanie, oraz naukowe wyjaśnianie
opisanych tam cech polskich węży (oraz innych stworzeń)
stało się możliwe dopiero po sformułowaniu naukowej
teorii wszystkiego
zwanej
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Bez znajomości i uznania dla tej teorii, nawet jeśli któryś
z naukowców zetknął się np. z raportami o nadprzyrodzonej
zdolności hipnotycznej polskiego zaskońca - opisywanej
powyżej w "części #F" (która to zdolność jest dobrze znana
w staroplskim folklorze ludowym), ciągle zapewne traktował
te raporty jako przejawy wybujałej wyobraźni dawnych
ziemian. To wyjaśnia dlaczego o owych zdolnościach nie
wspominało dotychczas praktycznie żadne opracowanie
naukowe, zaś autor tej strony jest faktycznie pierwszym
naukowcem który je opisuje i wyjaśnia ich mechanizm.
* * *
If you prefer to read in English
click on the flag
(Jeśli preferujesz język angielski
kliknij na poniższą flagę)
Data założenia niniejszej strony: 25 listopada 2009 roku
Data najnowszego jej aktualizowania: 30 października 2019 roku
(Sprawdź w adresach z
Menu 4
czy istnieje już nowsza aktualizacja)
|