< = skok z powrotem | = > [Monografia [1/5] < = | = > [Monografia [1/5] (w rozdziałach)] < =
(Brązowe linki prowadzą do strony na forum, niebieskie linki prowadzą do wersji html na niniejszej stronie, a zielone linki prowadzą do stron zewnętrznych).
Tom 18: o historii tej monografii
W4. Historia mojego życia i badań, a więc i historia niniejszej monografii
Motto niniejszego podrozdziału: "Wiedza to odpowiedzialność, zaś odpowiedzialność to
krzyż jaki milcząco przyjmujemy na swoje barki dla dobra innych ludzi".
Niniejsza monografia nie była pisana pod wpływem impulsu chwili czy pojedynczego wybuchu twórczego. Jej ewolucja do obecnej postaci była bardzo długim, stopniowym i pracochłonnym procesem. Wyrosła ona z zdarzeń, doświadczeń, ustaleń, wynalazków, odkryć naukowych, oraz poprzednich publikacji, jakie kompletowane były przez całe moje dotychczasowe życie. Z punktu widzenia niniejszej monografii, niektóre z tych zdarzeń były ważniejsze od innych. Stąd stanowiły one rodzaj "kamieni milowych", tj. zadecydowały one o treści tej monografii, jak również zdefiniowały punkt widzenia z jakiego perspektywy treść ta jest raportowana. Kamienie te to moje idee, odkrycia, ustalenia, przełomy w myśleniu, wynalazki, itp., które posiadały jakieś fundacyjne lub przełomowe znaczenie, tj. które
inicjowały rozpoczęcie przezemnie szczegółowych badań w jakiejś zupełnie nowej dziedzinie, lub kierowały je na całkowicie nowe tory.
Poniżej zestawiam najbardziej istotne z owych "kamieni milowych". Aczkolwiek ich opracowywanie w rzeczywistości rozciągnięte było w czasie, pofragmentowane, oraz nachodzące na siebie, tak że trudno jednoznacznie porozstawiać je wzajemnie w czasie, poniżej postaram się opisywać je w kolejności niemal chronologicznej, tj. stopniowo w miarę jak miało miejsce ich wypracowywanie. Ciekawe, czy przeglądając te kamienie milowe czytelnik odnotuje dominujący je fakt, mianowicie że raportują one o niewidzialnej bitwie jaka
nieustannie musiała być toczona z naszymi kosmicznymi najeźdźcami praktycznie w każdej sprawie stanowiącej przedmiot opisów tej monografii.
Oto więc najważniejsze z tych kamieni, zestawione ze sobą tak aby ukazać czytelnikowi jak każdy z nich wiódł do następnego. Warto tu odnotować, że wszystkie nowe wynalazki, teorie naukowe i idee jakie są poniżej opisywane, po raz pierwszy zrodziły się w moim własnym umyśle. Stąd poniższy wykaz m.in. zestawia także i mój osobisty wkład do nauki ziemskiej (a ściślej do jej totaliztycznej części), oraz podsumowuje najważniejsze składowe mojego dotychczasowego dorobku twórczego.
#1. Urodzenie się (25 maja 1946 roku) i wychowanie u właściwych rodziców.
Urodziłem się w maleńkiej wiosce, której nazwy miejscowe władze nie mogły jakoś zadecydować. Przed wojną nosiła ona niemiecką nazwę "Neu-Steffitz", zaraz więc po wojnie wymagała przemianowana na polską nazwę. W czasie moich urodzin wioska ta nazywała się "Cegielnia", chociaż wcale nie posiadała ona wytwórni cegieł, zaś najbliższa fabryczka cegieł jaka przez pytających przyjezdnych też nazywana była "cegielnią", znajdowała się w zupełnieinnej wiosce. Ponieważ powodowało to wiele konfuzji, wkrótce po moim urodzeniu władze przemianowały nazwę mojej rodzinnej wioski na "Stawczyk". To ciągle powodowało konfuzję, ponieważ owa wioska z cegielnią nazywała się "Stawiec" - ludzie mylili więc je obie, zaś usiłując dotrzeć do wytwórni cegieł często lądowali w naszej wiosce. Dlatego od czasu kiedy zacząłem naukę w szkołach, przez większą część mojego życia, wszyscy naokoło nazywali moją wioskę "Wszewilki", chociaż ta nazwa przyporządkowana już była innej dużej wiosce, od jakiej moja tylko się odgałęziała. Jak jednak mi wiadomo, od niedawna moja rodzinna wioska nazywana jest "Wszewilki-Stawczyk", która to podwójna nazwa oddaje zarówno jej odgałęzianie się od owej większej wioski, jak i jej niezależny charakter. Niemniej sprawa podobieństwa tej nazwy do owej innej wioski z cegielnią ciągle pozostaje nierozwiązana, na przekór ponad pół wieku nieprzerwanej konfuzji. (Totalizm naucza, że wszystko co się zdarza w naszym życiu, posiada powód i głębokie znaczenie, tyle tylko, że nie zawsze wiemy, co jest owym powodem i znaczeniem. Dlatego zapewne i owa konfuzja z nazwą wioski mojego urodzenia, a także brzmienia kolejnych nazw przyporządkowywanych tej wiosce, też mają jakieś głębsze znaczenie.
Przykładowo konfuzja i sprawa jej klarowania mogą być alegorycznym wyrazem znaczenia konfuzji i klaryfikacji dla mojego życia, albo dowodem na wysiłki szatańskich pasożytów aby zdegradować jakoś symboliczną wymowę wszystkiego co ze mną się wiąże, a być może zwyczajnym powstrzymywaniem klaryfikującego nazwania tej wioski aż do czasu kiedy ja uzyskam wpływ na jej nazwę. Z kolei brzmienia kolejnych nazw tej wioski mogą alegorycznie symbolizować moje życie. Wszakże "Cegielnia" alegorycznie oznacza zaczątek budowania czy dostarczyciela surowca dla budowy. Z kolei jeśli przeanalizować nazwę "Wszewilki", to wyraża ona sobą przekaz w rodzaju "same wilki" lub "wszędzie wilki". Mogła więc symbolicznie wytyczać kierunek mojego życia lub warunki wjakich przychodzi mi działać. Podobnie też jak moje nazwisko, nazwa ta uczy nas wyzbywać się uprzedzeń: wszakże w życiu wszystko należy oceniać po tym co sobą aktualnie reprezentuje, a nie po tym jaką nazwę odziedziczyło to po przodkach czy po nazywających.)
Gdybym to ja wybierał dla rodziców dla kogoś kto ma opracować magnokraft, totalizm, oraz niniejszą monografię, mój wybór padłby właśnie na własnego ojca i matkę. Mój ojciec (1903 - 1981) z zawodu i zamiłowania był mechanikiem. Większość swego życia utrzymywał
się więc z obsługi i naprawy wszelkiego rodzaju silników, maszyn, rowerów, zegarów, itp. Miał precyzyjny i dociekliwy umysł znawcy urządzeń technicznych, zaś swoje sposoby myślenia i nawyki techniczne zdołał zaszczepić i u mnie. Ponadto był on istną kopalnią wiedzy
folklorystycznej. Aż do założenia rodziny prowadził bowiem życie wędrownego sprzedawcy oraz "złotej rączki". Zgromadził więc ogromną wiedzę ludową praktycznie na każdy możliwy temat. Totalizm często korzysta z wiedzy ludowej wywodzącej się m.in. właśnie od niego.
Wyznawał filozofię życiową jaka była bardzo znamienna dla wielu zwykłych ludzi żyjących poprzez czasy depresji z lat 1930-tych, a jakiej podstawowe posłanie brzmiało "uczyń dzisiaj to co zamierzałeś uczynić jutro, zostaw sobie na jutro to co zamierzałeś zjeść dzisiaj".
Posłanie to powtarzał przy każdej odnośnej okazji, czasami nawet kilka razy dziennie, stąd wryło mi się ono w pamięć. Pod względem światopoglądu religijnego był on prymitywnym ateistą (patrz podrozdział JB4 niniejszej monografii po wyjaśnienie na czym polega
"prymitywny ateizm" i jak różni się on od "wyrafinowanego ateizmu" jaki praktykowany jest nawet przez co najmniej jedną z głównych religii na Ziemi). Stąd zaraził potem i mnie krytycznym spojrzeniem na instytucję kościoła, oraz świadomością braków, nieścisłości i
niedoskonałości w istniejących religiach. To dzięki jego ateistycznym poglądom i zwyczajowi alternatywnego widzenia każdego aspektu wiary, zaczynałem swe życie duchowe bez żadnych początkowych nawyków czy wypaczeń, jakie uniemożliwiłyby mi późniejsze zarówno
odnotowanie, jak i kwestionowanie braków w dzisiejszych religijnych światopoglądach i sposobach życia.
Moja matka (1907 - 1989) była gospodynią domową - cichy geniusz matematyczny. Matka potrafiła w pamięci wyliczyć - precyzyjnie co do grosza - cenę kilkudziesięciu artykułów, jakie zakupywała w sklepie, czyniąc to szybciej i dokładniej niż kasa mechaniczna. Pamiętam,
jak raz zwróciła uwagę kasjerowi w sklepie, że jego kasa popełniła pomyłkę w obliczeniach - i podała mu poprawną cenę, kiedy lista zakupów sięgała kilkudziesięciu pozycji. Z zaszokowania kasjerowi odebrało mowę. Matka była ogromnie religijna. Bez zastrzeżeń
akceptowała każde stwierdzenie kościoła. W swoim życiu wykonywała też każde zalecenie religijne, bez względu na to jak wiele ją to kosztowało. Jej wysoka religijność i bezkompromisowe zasady, wpoiły w nas ogromny respekt dla moralnego życia i dla ludzi o
prawym charakterze.
Moi rodzice byli bardzo biedni. Pamiętam bardzo wiele dni, kiedy jedynym co było do jedzenia w domu, to chleb z najtańszą wówczas "marmoladą", zaś jedynym co było do picia, to palony jęczmień będący namiastką kawy i to bez cukru czy mleka. O wszystkim więc, co w
dzieciństwie otrzymywałem, doskonale wiedziałem, jak wiele wysiłku, wyrzeczeń i pracy to kosztowało. Owo więc ubóstwo domu rodzinnego, dyscyplina, ciężka praca, zmagania z przeciwieństwami losu, nieustanna współodpowiedzialność za wszystko co rodzinie się zdarzyło, wykształtowały we mnie jakości i cechy charakteru, jakich nigdy bym nie osiągnął gdybym urodził się u zamożnych rodziców, zaś jakich brak nigdy nie pozwoliłby mi dojść do miejsca w życiu w którym obecnie stoję. Pamiętam, że już jako mały chłopiec posiadałem poczucie odpowiedzialności o poziomie, jakiego nie widzę obecnie nawet u wielu ludzi dorosłych, z którymi obcuję. Moi koledzy i przyjaciele nazywali mnie "poważnym", bowiem rzadko się śmiałem i wszystko brałem na poważnie. Obecnie wiem, że to co oni nazywali "powagą", faktycznie było przekraczającym mój ówczesny wiek poczuciem odpowiedzialności.
Przez rodziców i członków najbliższej rodziny nazywany byłem "Jasiu". To zdrobnienie mojego imienia wymawiane było przez nich wiejską gwarą poznańską z okolic Jarocina, gdzie moi rodzice mieszkali aż do zakończenia drugiej wojny światowej. Stąd brzmiało ono nieco
inaczej niż w dzisiejszej nowoczesnej polszczyźnie. Litera "a" z tego imienia wymiawiana była jak "o". Dźwięk wyrażany literkami "si" był bardziej podobny do polskiego dźwięku "sz". Z kolei litera "u" brzmiała tak jakby za nią znajdowało się jeszcze pół dodatkowej litery - początek polskiego "a". Pamiętam, że publiczne nazywanie mnie tym imieniem wywoływało u mnie rodzaj onieśmienielenia czy zaambarasowania. Z kolei obecnie inspiruje ono filozoficzne rozważania. Wszakże na przekór, że pochodzi z języka polskiego i słownie jest wypowiadalne w przedwojennej gwarze poznańskiej, jego wymowy nie daje się zapisać polskimi literami. Nie można go też zapisać w żadnym innym znanym mi alfabecie - jeśli ktoś nie wierzy niech spróbuje to moje imię wyrazić wiernie jakimkolwiek alfabetem, przykładowo literami angielskimi czy hebrajskimi.
Jestem całkowicie świadomy, jak wiele wad i wypaczeń nagromadził w sobie komunizm. Wszakże właśnie z jego powodu zmuszony byłem uciekać z kraju, w którym się urodziłem. Jednak, jeśli zdobyć się na bezstronność, wówczas nie daje się przeoczyć, że jego wpływ na moje życie był doskonałą ilustracją Zasady Dwubiegunowości stwierdzającej, że "zło czyni tyle dobra, co dobro zła". Wszakże to właśnie komunizm unaocznił mi idee "wszyscy są sobie równi" oraz "każdemu według potrzeb, od każdego według możliwości". Szkoda, że wyznając te totaliztyczne zasady, komunizm jednocześnie praktykował filozofię zdecydowanie pasożytniczą, szczególnie w swej pogardzie dla wypełniania praw wszechświata, oraz w entuzjazmie, z jakim ograniczał on zasoby wolnej woli swoich obywateli. Aczkolwiek jestem
bardzo daleki od aprobowania wielu wypaczeń komunizmu, obiektywnie zmuszony jestem przyznać, że opracowanie totalizmu opisywanego w rozdziale JA tej monografii zawdzięczamy też m.in. i komunistycznemu ustrojowi Polski, w jakiej się urodziłem. Żyjąc obecnie w społeczeństwie, które zawsze było kapitalistycznym, widzę doskonale, że
kapitalizm nigdy nie dałby mi wiedzy, doświadczeń ani poglądów, koniecznych aby sformułować totalizm. Przykładowo moi rodzice byli zbyt biedni, abym w kapitaliźmie mógł zdobyć wykształcenie i wiedzę formalną konieczne dla misji, jaką realizuję. Natomiast bez
starannego wykształcenia i wiedzy formalnej, nigdy nie byłbym w stanie dokonać owych niezliczonych odkryć i wynalazków opisywanych w tej monografii. Z kolei zacięte wyciszanie tych wynalazków przez społeczeństwo w jakim przyszło mi żyć, zmusiło mnie do gromadzenie
doświadczeń, jakie w końcu zaowocowały stworzeniem totalizmu opisywanego tutaj w rozdziale JA. Rodząc się w kapitaliźmie, nigdy też nie miałbym motywacji, aby zająć się
rozwojem totalizmu. Wszakże kapitalizm kieruje wszystkie myśli swoich niewolników tylko na jedną sprawę, mianowicie na pieniądze i dobra doczesne. Tymczasem opracowanie totalizmu wymaga oswobodzenia swoich myśli z tej materialistycznej pułapki.
#2. Życie w cieniu czarnej chmury ociekającej jadem i piorunami.
Zajęło mi to wiele lat zanim się uświadomiłem sobie, że od czasów najwcześniejszego dzieciństwa, nad moją głową nieustannie wisi przepełniona piorunami czarna chmura. Odczekuje ona na jakąkolwiek dogodną okazję, aby uderzyć piorunem. Chmura ta to "szatańscy pasożyci" z UFO dokładniej opisywani w podrozdziałach A3 i JD8, oraz w rozdziałach V i VB. Jak dyszący nienawiścią i rządzą zemsty morderca, pasożyci ci przez okres całego mojego życia zawsze ukrywają się gdzieś w pobliżu. Spędzają przy tym czas na wymyślaniu sposobów na jaki mogliby się mnie pozbyć. Wszakże pozbywając się mnie mogliby w ten sposób nie tylko zapobiec sformułowaniu totalizmu, ale także ujawnieniu ludzkości gorzkiej prawdy o istnieniu UFOnautów i o zasadach ich moralnie zgniłej filozofii, oraz upowszechnieniu zagrażających ich interesom wynalazków opisywanych w moich monografiach. Owi pasożyci z UFO znają przecież przyszłość. Stąd od najmłodszych lat byłem dla nich jednym z największych wrogów.
Nieustannie też wystawiali moje życie na niebezpieczeństwo. Do chwili pisania niniejszych słów naliczyłem w swoim życiu około 30 bardzo poważnych otarć o śmierć, jakie dla mnie zorganizowali. Na dodatek do owych poważnych zamachów, nieustannie popełniali też w
stosunku do mnie mniej znaczące świństewka, jakie ogromnie uprzykszały mi życie. Także w czasach przygotowywania tej monografii bez przerwy podkładali mi najróżniejsze świnie abyuniemożliwić jej pojawienie się. Aby uświadomić tutaj ile zachodu i kłopotów szatańscy pasożyci nieustannie podejmowali aby się mnie pozbyć w sposób dla innych nieodnotowalny, opiszę tutaj jeden z niezliczonych przypadków mojego życia. Przypadek ten jest raczej typowym dla moich losów, chociaż uważam go za na tyle niegroźny, iż nawet nie wliczam go do liczby owych 30 zamachów na życie. W wieku około 16 lat (czyli około roku 1962) z kolegą szkolnym z mojej wioski, Kazikiem Lechem, wybraliśmy się na długo planowaną wyprawę kajakową w górę naszej rzeczółki Baryczy (wyprawa ta spełniała wszelkie cechy jednego ze "scenariuszy zamachowych" UFO opisywanych nieco dalej w tym podrozdziale). Kiedy rozbiliśmy namiot na środku pustej równiny, wiele kilometrów od najbliższego budynku z ludźmi, od których w razie potrzeby moglibyśmy otrzymać jakąkolwiek pomoc, nagle rozpętała się potężna burza.
Wichura zdarła nasz namiot. Musieliśmy pobiec do pobliskiej szopy z sianem, aby w niej osłonić się przed deszczem. Jest przy tym niezwykle charakterystycznym dla mojego życia, że owa wichura obaliła i zrujnowała wówczas wiele solidnych ceglanych domów oraz ogromnych drzew, jednak maleńka drewniana szopa w jakiej się schroniliśmy wytrwała zupełnie nietknięta. Pioruny biły wówczas wokół nas tak gęsto, że następny uderzał, kiedy błysk poprzedniego jeszcze się nie zakończył. Było istnym cudem, że stanowiąc najwyższe punkty owej równiny, ciągle ostaliśmy się z życiem. Widać szatańscy pasożyci są w stanie wywołać burzę, jednak indywidualnymi piorunami kieruje wszechświatowy intelekt, a nie oni. Po powrocie do domu dowiedzieliśmy się, że burza jaka nas złapała na pustej równinie u brzegów przyciągającej pioruny rzeczułki, była najsilniejszą burzą w całym stuleciu. Dokonała ona ogromnych spustoszeń, wyrywając z korzeniami nawet stuletnie dęby. A wszystko to tylko aby wystawić na niebezpieczeństwo porażenia piorunem dwóch szesnastolatków.
Nieustanne zagrożenie życia ze strony szatańskich pasożytów, znacząco wpłynęło zarówno na moje losy, jak i na obecny kształt moich monografii. Niemniej jego omawianie w tym tomie starałem się ograniczać do absolutnie koniecznego minimum. Omówieniu zagrożenia ludzkości ze strony "szatańskich pasożytów" poświęciłem tu jedynie marginalną uwagę, np. niewielki kamień milowy w tym podrozdziale specjalnie zadedykowany zamachom na życie. Jego dokładniejsze omówienie zawarte jest bowiem w rozdziałach U do W z końcowej części tej monografii.
#3. Niewidzialna opieka i nadzór.
Wiem, że może to zabrzmieć nieco niezwykle, jednak jestem całkowicie świadomy, że moje życie jest nieustannie osłaniane i kierowane
przez jakaś "niewidzialną rękę". Kiedykolwiek usiłowałem uczynić coś, co mogłoby zmienić kierunek, w jakim podążam, ręka ta delikatnie, aczkolwiek zdecydowanie, przywracała mnie na właściwą drogę. Jednocześnie, kiedykolwiek ktoś chciał mi uczynić trwałą krzywdę, ręka ta osłaniała mnie przed nieszczęściem. Przykładowo, pierwszym wspomnieniem z dzieciństwa jakie zapamiętałem, to kiedy jako maleńki chłopiec podjechałem trzykołowym rowerkiem do skraju dołu po byłej żwirowni w pobliżu domu rodziców. Dno tego dołu ogrodzone było gęstym płotem kolczastym. Jakiś nieznany mi mężczyzna ubrany na czarno pojawił się jakby znikąd i zepchnął mnie wraz z rowerkiem w dół wprost na ów płot. Ostre szpikulce drutu kolczastego wbiły się w moje czoło na wysokości brwi. Za sprawą jednak owej niewidzialnej ręki, nie wbiły się one w oczy, od których dzieliło je jedynie kilka milimetrów. Na płocie tym wisiałem przez bardzo długi czas, nie mogąc się samemu zerwać z drutu powbijanego w moje czoło. Potem w życiu co jakiś czas miewałem najróżniejsze wypadki. Chociaż było ich nietypowo dużo, zawsze jednak wychodziłem jakoś z nich cały, chociaż czasami wysoce poturbowany. Jednym z dowodów owej niewidzialnej osłony jest, że jak to odkryłem dopiero relatywnie niedawno, oraz dokładniej opisałem w specjalnie zadedykowanemu zamachom na życie kamieniu milowym z niniejszego podrozdziału, a także w podrozdziale E10 monografii [8] "Totalizm", rozdziale V monografii [1/3] "Zaawansowane napędy magnetyczne" (3. wydanie 1998), oraz podrozdziale A4 traktatu [7b] - "Urządzenie do ujawniania niewidzialnych obiektów ukrytych w stanie migotania telekinetycznego", potrafię przypomnieć sobie niemal 30 przypadków, kiedy dosłownie ocierałem się o śmierć i, kiedy wychodziłem z życiem tylko dzięki jakiemuś cudownemu "zbiegowi okoliczności". Niezależnie od niniejszego podrozdziału, scenariusze kilku z owych 30 zamachów prezentuję też w podrozdziale VB4.5.1.
Jednym z następstw nieustannej opieki ze strony owej niewidzialnej ręki jest, że kiedykolwiek w moim życiu zachodzi coś, co zagraża zboczeniem z drogi, jaką podążam, ręka ta niestrudzenie przywraca mnie na właściwy kierunek. Aby wyjaśnić, o jakie zbaczanie z drogi tutaj chodzi, przytoczę dwa reprezentacyjne przykłady z całej listy wielu podobnych zdarzeń, jakie miały miejsce w moim życiu. Jedno z nich polegało na tym, że o mało nie zostałem muzykiem, zamiast zgłębiać nauki ścisłe. Gdybym zaś faktycznie został wówczas muzykiem, zamiast obecnie wykuwać lepszą przyszłość dla ludzkości, zapewne nosiłbym kilka kolczyków w nosie, zaś dla zdobycia chleba nocami zabawiałbym pijaną gawiedź w knajpach. Od najmłodszych lat posiadałem bowiem muzyczne uzdolnienia, których jednak nigdy nie miałem możliwości rozwijać. W szkole średniej zdołałem jednak zorganizować własny zespół muzyczny złożony z kilku ogromnie uzdolnionych przyjaciół. Z miejscowego domu kultury wypożyczyłem instrumenty, na których trenowaliśmy zawzięcie. Działacz z wojewódzkiego zarządu Związku Młodzieży Wiejskiej (ZMW), który raz przysłuchiwał się nam podczas próby, stwierdził, że jesteśmy już najlepszym zespołem młodzieżowym w całym województwie. Niestety, w jednej próbie nie byłem w stanie osobiście wziąć udziału, upoważniłem więc swego zastępcę, aby poprowadził trening. Z powodu jednak mojej nieobecności, pozostali członkowie zespołu zamiast trenować, zaczęli się wygłupiać. Jeden z nich stanął na rękach na krześle, zaś po utracie równowagi upadł tak nieszczęśliwie, że nogami wybił dziurę w największym bębnie naszej perkusji (na której notabene to ja zazwyczaj grałem). Instrumenty były drogie i na dodatek własnością domu kultury w Miliczu.
Po tak jawnym dowodzie naszego braku odpowiedzialności, nie pozwolono nam już więcej z nich korzystać. W taki oto sposób zamiast muzykiem, zostałem mechanikiem. Gdyby wówczas owa niewidzialna ręka nie przywróciła mnie na obecną drogę ścisłości i mozolnego
wypracowywania, liczne odkrycia i wynalazki składające się na niniejszą monografię nigdy nie mógłyby zostać sformułowane.
Jako młody człowiek lubiłem brać udział we wszystkim, co tłumne, a więc w paradach, pokazach, zgromadzeniach, odpustach, itp. Często też maszerowałem w pochodach pierwszomajowych, szczególnie w wieku studenckim. Zawsze były one pokojowe i zawsze miały na celu zwykłe celebrowanie święta. Podczas jednego takiego marszu we Wrocławiu, jaki zaczynał się jak każdy typowy pochód - niewinnie i na wesoło, jakieś sto metrów przed dojściem do trybuny dostrzegłem moją ówczesną dziewczynę wśród widzów stojących na chodniku. Odwołała mnie z pochodu, ponieważ miała coś w planie, na co potrzebna była moja obecność. Poszedłem chętnie, bowiem był to tylko kolejny z licznych marszów, w jakich brałem udział, zaś nic nie zapowiadało, że okaże się on odmienny od poprzednich. Jak jednak potem się dowiedziałem, przed trybuną moich współtowarzyszy jakby UFO opętało czy zahipnotyzowało. Bez wcześniejszego zaplanowania, nagle zaczęli wykrzykiwać antyrządowe hasła i "spontanicznie" przekształcili ów marsz w demonstrację polityczną, a potem w rozruchy uliczne. W rezultacie wszyscy ci moi współtowarzysze, którzy wzięli wówczas udział w tej "spontanicznej" (czy raczej niedostrzegalnie wmanipulowanej im przez niewidzialnych UFOnautów) demonstracji i rozruchach ulicznych, zostali sfotografowani przez tajną policję i w ciągu następnych dni wcieleni do wojska. Nikt z nich nie zdołał ukończyć studiów. Gdybym wówczas znalazł się wśród nich, moje odkrycia i wynalazki nigdy nie mógłyby zostać sformułowane. Ponownie więc owa niewidzialna ręka zadbała, abym nie zboczył z drogi ku swojemu przeznaczeniu, chociaż szatańscy pasożyci z UFO zboczenie takie wówczas zamanipulowali.
#4. Szkoła podstawowa (1953 do 1960) i nauka religii.
Z mojej nauki w szkole podstawowej niewiele wpłynęło na późniejsze odkrycia i opracowania. W tej chwili wpływ ten mogę jedynie odnotować w zakresie: a) faktu, że zawsze "miałem szczęście" do doskonałych nauczycieli, b) wyraźnej pamięci, że ci z moich nauczycieli, którzy uprawiali zasłużone karanie cielesne swoich uczniów, zawsze cieszyli się najwyższym poważaniem przez swoich wychowanków, zaś ich przedmioty były najlepiej poznawane oraz c) "mitologiczny" sposób, na jaki w czasach mojej nauki prezentowana była religia.
Zjawisko z czasów całej mojej edukacji, jakiego do dzisiaj racjonalnie nie potrafię zrozumieć - poza uznaniem istnienia "niewidzialnej ręki", to że kiedykolwiek istniał jakiś doskonały nauczyciel, który słynął w całej okolicy z najlepszych wyników w nauczaniu, oraz
którego uczniowie wiedli w wynikach, nauczyciel ten zawsze uczył klasę, w jakiej ja się znajdowałem. Rodzice innych uczniów musieli używać znajomości i innych sposobów, aby ich pociechy dostawały się do klas z owymi pedagogami, zaś ja zawsze lądowałem u nich przez
"przypadek". (Interesujące przy tym jak zmieniają się wartości ludzkie: w czasach mojej młodości za najwartościowszego nauczyciela ówcześni rodzice uważali tego który utrzymywał żelazną dysciplinę wśród wychowanków i karał ich surowo za każde przewinienie; natomiast dzisiejsi rodzice zaciekle interweniują aby takich nauczycieli pousuwać z pracy.) Z kolei owi doskonali nauczyciele, do jakich "zbiegiem okoliczności" zawsze miałem szczęście, pozostawili po sobie spuściznę w postaci wszechstronnej i głębokiej wiedzy, jaką obecnie posiadam. Przykładowo, pamiętam, jak w piątej klasie szkoły podstawowej wizytując babcię wziąłem udział w jednym z owych sąsiedzkich zgromadzeń, jakie w czasach braku telewizorów były popularnym sposobem spędzania wieczorów na wioskach. Któryś z sąsiadów babci wypowiedział ówczesną ludową zagadkę: "lis zobaczył na jeziorku stadko gęsi i zawyrokował - ale was dużo, chyba 23. Na to czołowy gęsior powiedział: nie umiesz liczyć lisie. Gdyby nas było jeszcze raz tyle, plus jeszcze pół tyle, plus jeszcze ćwierć tyle, plus jeszcze jedna gęś, dopiero wówczas było by nas 23. A więc ile było owych gęsi?" Zapanowała cisza. Po chwili ja pierwszy wyrwałem się z poprawną odpowiedzią. Powodem, dla którego byłem w stanie szybko rozwiązać ową zagadkę, było że w owym czasie (w wieku 12 lat)
znałem już pojęcie niewiadomej X oraz potrafiłem rozwiązywać równania z jedną niewiadomą. Jak wykazują to moje obecne doświadczenia, znajomość matematyki i fizyki, jaką wówczas osiągnąłem tylko po szkole podstawowej, była znacznie wyższa, niż znajomość tych
przedmiotów u sporej części studentów politechnik, jakich teraz przychodzi mi uczyć.
Zjawiskiem, jaki wywarło znaczący wpływ na to, co obecnie stwierdza totalizm (patrz podrozdział JC2 w niniejszej monografii), jest fakt, że prawdopodobnie należałem do ostatniej
generacji uczniów, na których ciągle w sposób nieoficjalny praktykowane były kary cielesne. Oficjalnie już wówczas kary te były zabronione - jednak wielu starszych "przedwojennych" nauczycieli po cichu odwoływało się do nich w drastycznych sytuacjach. Doskonale pamiętam aż kilku z nich. Moją obserwacją z owego czasu, którą dobrze pamiętam do dzisiaj i, która znacząco wpłynęła na obstawanie totalizmu za przywróceniem kar cielesnych dla dzieci - opisywanym w podrozdziale JC2 niniejszej monografii i w podrozdziale C2 monografii [8], to że ani ja sam, ani żaden z moich kolegów, nie miał tym nauczycielom za złe owych kar cielesnych. Wręcz czuliśmy się lepiej, jeśli nabroiliśmy i sprawa szybko była zamykana taką karą, niż jeśli nasza wina wlokła się bez końca i nie znajdowała żadnej konkluzji. Kary były bowiem zawsze serwowane w sytuacjach oczywistej winy, zawsze dobrze wyważone - proporcjonalne do wagi przewinienia, oraz zawsze szybkie i nastawione na wyegzekwowanie sprawiedliwości, a nie na torturowanie. Faktycznie też, owi nauczyciele zarówno wówczas w działaniu, jak i później w pamięci swoich uczniów, obdarzani byli przez swoich wychowanków nieporównanie wyższym szacunkiem i większymi wyrazami przyjaźni niż nauczyciele, którzy nie stosowali kar cielesnych. Również i wyniki w nauczaniu, jakie oni osiągali, były nieporównanie wyższe niż wyniki nauczycieli, którzy nie stosowali tego typu karania. Jakbowiem pamiętam z owych czasów, "karani nie mają nic przeciwko otrzymaniu zasłużonej kary, a jedynie się buntują jeśli karanie posiada jakieś cechy niesprawiedliwości". Kiedy więc w podrozdziale JC2 niniejszej monografii piszę o potrzebie wznowienia kar cielesnych za
drobne przewinienia, opieram się w tym m.in. i na własnych doświadczeniach oraz na dokładnie zapamiętanych obserwacjach.
Silny wpływ na moją osobistą filozofię, a stąd i na powstanie totalizmu opisywanego w rozdziale JA, posiadały moje pierwsze doświadczenia z religią. Wszakże w Polsce lat 1950-
tych, nauka religii była istotnym składnikiem początku zdobywania wiedzy. Dla mnie osobiście, stała się ona odpowiedzialna za "mitologiczne" początkowo podejście do spraw wiary i moralności. Podejście takie było dawnym odpowiednikiem dla "nierealistycznego" zrozumienia otaczającej rzeczywistości, jakie w dzisiejszych czasach wyrabia w naszej młodzieży telewizja, filmy, komputery, gry elektroniczne, bajki bez morału, oraz literatura "science fiction". Zrozumienie to polega na przeaczaniu we wszelkich wywodach, ogromnie istotnego faktu, że w świecie fizycznym zawsze obowiązują najróżniejsze rzeczywiste ograniczenia. Przeaczanie to prowadzi z kolei do niszczycielskiego wierzenia, że w sposób naturalny i to bez odpowiedniego treningu, systematycznej pracy, uczenia się, wiedzy czy sprzętu, możliwe jest osiąganie wszystkiego co tylko nasza wyobraźnia może sobie wydumać, a więc np. spadanie w przepaść bez uczynienia sobie krzywdy, strzelanie do kogoś bez zabicia i bez późniejszej konieczności odbycia kary, zostanie dyrektorem lub milionerem, przechodzenie przez mury, chodzenie po wodzie, dostanie się do nieba, itp. Oczywiście, takie nierealistyczne
zaprezentowanie rzeczywistości jest ogromnie niszczycielskie, ponieważ oducza ono swoje ofiary uwzględniania w rozważaniach wszelkich faktycznych ograniczeń, praw i mechanizmów karania, jakie zawsze działają w rzeczywistym życiu, oraz bez uwzględniania których w swoim
myśleniu, nigdy nie daje się osiągać celu ani odnaleźć skutecznego rozwiązania dla nurtujących nas problemów. To właśnie upowszechnianie się takich pozbawionych realizmu wierzeń powoduje, że ogromna proporcja ludzi nie jest w stanie osiągnąć w życiu nawet
zwykłych celów, jakie są ich marzeniem.
Moje pierwsze spotkanie z religią miało miejsce, kiedy zacząłem uczęszczać do niedzielnej szkoły katechizmu, jaka przygotowywała mnie do pierwszej komunii. Razem więc z kolegami regularnie braliśmy udział w lekcjach religii odbywających się kościele w Miliczu.
Egzaltowana zakonnica, która bez wątpienia była oddanym katolikiem, jednak nie odznaczała się zbytnią dociekliwością umysłu ani zdolnością do logicznego rozumowania, opowiadała nam o Bogu, który żył wśród ludzi niecałe 2000 lat wcześniej. Wyjaśniała nam, że ów
dobrotliwy Bóg - Jezus wybacza wszystkim grzechy jeśli tylko chodzą do kościoła każdej niedzieli. Opowiadała też o dobrych aniołach oraz złych diabłach, o nakazie Jezusa, aby nie grzeszyć ciężko, bo po śmierci pójdzie się do piekła, itp. Efektem końcowym owej porcji
religijnej filozofii było, że zacząłem rozumieć moralność, jak coś równie mitologicznego jak owe diabły i anioły, o których ona nauczała, tj. które podobno wszystko mogły, jednak które znała tylko religia, ponieważ w faktycznym życiu nikt nie potrafił wskazać ani sposobu ani miejsca w jaki dałoby się ich spotykać. Zacząłem wówczas też wierzyć, że jeśli regularnie będę chodził do kościoła i spowiadał się ze swoich grzechów, wówczas wszystkie moje grzechy zostaną mi wybaczone przez dobrotliwego, starego Jezusa. Zgodnie z wymową tamtych nauk, bycie moralnym wcale nie jest takie istotne, jeśli ktoś nie zamierza spędzać swego życia jak święty. Aby dostać się do nieba, wystarczało wszakże, aby w życiu nie zamordować zbyt wielu ludzi oraz aby nie dokonać zbyt wielu okropności, tak aby dobrotliwy Jezus nie zniecierpliwił się koniecznością nieustannego wybaczania tak wielu ciężkich grzechów i nie wysłał nas w końcu do piekła.
Do czasu pisania niniejszej monografii całkowicie wyleczyłem się z owego "mitologicznego" podejścia do wiary i moralności. Obecnie wiem już, że gdyby we wszechświecie wynagradzana była bierność, unikanie działania, nie czynienie i niewiedza, wówczas nic nie posuwałoby się do przodu. Stąd moralność, Bóg, nagrody, unikanie kar za dokonywanie niemoralnych czynów, wszystko to wymaga wiedzy, działania i nieustannego wysiłku, oraz nie toleruje ani nie nagradza mitologicznego, nonszalandzkiego czy biernego nastawienia do życia. Obecnie nie jestem w stanie przetrawić beztroski, jaką ludzie wykazują w tych sprawach oraz ich ślepoty na to co wokół nich faktycznie się dzieje. Jednej chwili ludzie ci modlą się do Boga o wybaczenie grzechów, zaś kilka minut później bez namysłu powtarzają
te same grzechy ponownie. Albo jednej chwili upewniają Boga w swoich wyklepanych na pamięć modlitwach, że oczekują na Jego łaskę, zaś w chwilę później wyśmiewają się z tych bliźnich, którym ten sam Bóg właśnie zapowiedział, że już przysłał im swego drugiego syna
(jako przykład patrz w dalszej części tego podrozdziału na opisy reakcji Nowozelandczyków na wiadomość o nadprzyrodzonym objawieniu, że Drugi Jezus odwiedzi Christchurch w 1999roku).
#5. Doskonałe wykształcenie wyższe (1964 do 1970).
W Polsce znamy powiedzenie "cudze chwalicie, a swego nie znacie". O jego prawdziwości przekonałem się dopiero po wyjeździe na obczyznę oraz po wielokrotnym skonfrontowaniu tego, co dała mi moja własna edukacja, z tym co wiedzą osoby, jakie ukończyły niektóre z najsłynniejszych instytucji edukacyjnych na świecie, włączając w to Oxford, Sorbonę, MJA, itp. Chyba dzięki jakiejś interwencji wszechświatowego intelektu, absolwenci Politechniki Wrocławskiej z lat 1960-tych i 1970-tych weszli w życie z wiedzą, która we wielu obszarach była wyższa, wszechstronniejsza, oraz bardziej użyteczna, niż wiedza absolwentów najsłynniejszych uczelni na świecie. Na bazie moich licznych porównań i weryfikacji empirycznych, obecnie mogę z dumą stwierdzić, że ukończyłem jedną z ówczesnych najlepszych uczelni na świecie oraz że, otrzymałem wykształcenie, które było na najwyższym poziomie, jaki dostępny był na naszej planecie w czasach, kiedy dane mi było zdobywać wiedzę. Być może, że ma to związek z faktem, że w czasach, kiedy zdobywałem edukację, na jedno miejsce na Politechnice Wrocławskiej przypadało około 12 kandydatów, którzy czynili wszystko co w ich mocy, aby zdobyć dla siebie miejsce na uczelni. Być może wynika to też z faktu, że w owym czasie moja uczelnia miała brzydki zwyczaj przyjmowania trzykrotnie większej liczby studentów niż posiadała miejsc, stąd w pierwszym roku studiów dwie-trzecie co mniej motywowanych studentów musiało zostać "wykoszone". W końcu być może jest to wynikiem faktu, że podczas całej mojej edukacji z jakichś powodów miałem "szczęście" do wyjątkowo światłych, otwartogłowych i wysoce motywowanych pedagogów oraz że ci, co faktycznie kształtowali wówczas moje życie, zawsze wyznawali filozofię, jaką dzisiaj kwalifikowałbym jako "intuicyjny totalizm" (chociaż poznałem wówczas i sporo wykładowców z filozofią, jaką obecnie nazwałbym zaawansowanym pasożytnictwem - na szczęście nie posiadali oni znaczącego wpływu na moje losy).
#6. "Naukowy" światopogląd.
Doskonała edukacja i wspaniali nauczyciele, jakich dane mi było otrzymywać przez dziwne "zbiegi okoliczności", miały jednak to następstwo, że wykształciły u mnie ortodoksyjnie "naukowy" światopogląd, z jakim obecnie staram się walczyć. Największym wyrazicielem owego ortodoksyjnego światopoglądu była zapewne Darwinowska Teoria Naturalnej Ewolucji, jaką edukacja dawnej komunistycznej Polski
nauczała ze szczególną starannością już na poziomie szkoły średniej. Uzupełnieniem tej teorii były najróżniejsze teorie i przykłady, jakie popularyzowały prawa dżungli, mianowicie że w życiu przeżywa tylko najsilniejszy, oraz że słaby musi być zjadany przez silnych.
Jednocześnie społeczeństwo jako całość ilustrowało, że "życie jest dżunglą", zaś koledzy szkolni pokazywali, iż im brutalniejszy, niemoralniejszy i bardziej pozbawiony skrupułów jest ktoś w życiu, tym więcej natychmiastowych korzyści on zbiera. Na dodatek do tego,
wykładowcy filozofii na Politechnice Wrocławskiej zilustrowali nam niezbicie, że filozofie polegają na umiejętności wypowiadania maksymalnej liczby słów przy jednoczesnym przekazywaniu z ich pomocą minimalnej liczby informacji (lub żadnej informacji). Uświadomili
też nam oni, że filozofie formalne są jak lekcje latania udzielane przez kogoś, kto sam nigdy nie posiadał skrzydeł. Ponadto, że ludzie, którzy formułowali formalne filozofie, musieli wszyscy brać udział w jakichś sekretnych wyścigach, kto z nich wymyśli filozofię, która byłaby najbardziej niepraktyczna, niezdolna do działania, oraz niemożliwa do wdrożenia w rzeczywistym życiu, tak aby tylko ludzie, którzy upadli na głowę brali owe filozofie na poważnie.
Stąd po ukończeniu Politechniki Wrocławskiej zaadoptowałem w swoim życiu ortodoksyjnie "naukowy" światopogląd, który zawierał w sobie wszystko to z czym obecnie tak zdecydowanie walczę, a więc był ateistyczny, bardzo cyniczny oraz materialistycznie zorientowany. Zgodnie z tym światopoglądem, oraz na przekór że jestem z natury osobą bardzo pokojową, oraz że moje wychowanie było bardzo moralnie zorientowane, w odpowiednich okolicznościach byłem w stanie zapomnieć o moralności i zachowywać się w sposób, jaki nakazywany jest nam przez teorię "przeżywania najsilniejszego". Na przekór jednak, że wszystkie owe elementy mojego ówczesnego światopoglądu były ogromnie "antytotaliztyczne", faktycznie to później okazały się wysoce pomocne w formułowaniu totalizmu opisywanego w rozdziale JA. Wszakże pozwoliły mi one dokładnie poznać, jak się czuje wyznawca światopoglądu, który obecnie totalizm zwalcza. Pozwoliły też mi osobiście
doświadczyć i porównać różnice pomiędzy naszym stanem wewnętrznym, kiedy wyznajemy taki ortodoksyjny "naukowy" światopogląd, oraz kiedy wyznajemy już totalizm.
#7. Spotkania z nieznanym.
Ów racjonalny, ateistyczny, materialistyczny oraz "naukowy" światopogląd, jaki z takim mozołem wykształtowany został przez ortodoksyjne instytucje edukacyjne podczas mojej nauki, nieustannie poddawany był jednak najróżniejszym próbom. Próby te miały miejsce zawsze, kiedy w swoim życiu napotykałem "nieznane". Wszakże w ortodoksyjnym "naukowym" światopoglądzie nie było miejsca na nieznane -
wszystko w nim było znane i dawało się wyjaśnić naukowo. Moje pierwsze spotkania z nieznanym miały miejsce, kiedy ciągle byłem małym chłopcem. Jednym z nich był "deszcz" z małych rybek, jaki "padał" wokoło mojego domu rodzinnego na Wszewilkach - patrz jego opisy
w podrozdziale I3.5. Widziałem ów deszcz na własne oczy i wiem, że nie może on być wyjaśniony w sposób, na jaki obecna nauka ortodoksyjna nonszlancko go wyjaśnia (tj. że deszcz taki reprezentuje jedynie ławicę rybek, jaka pochwycona została z wody przez silny wiatr i następnie porzucona na ziemię wraz z deszczem). Niestety, w czasach kiedy go przeżyłem, byłem jeszcze zbyt mały, aby on sam wzbudził we mnie potrzebę kwestionowania
stwierdzeń ortodoksyjnej nauki.
Oprócz owego deszczu, w dzieciństwie miałem też kilka innych spotkań z nieznanym, które jednak nie były na tyle wstrząsające moim światopoglądem, aby warto było je tutaj opisywać. Kolejne istotne takie spotkanie, jakie wywarło wpływ na kształtowanie się niniejszej
monografii, nastąpiło dopiero w 1964 roku, czyli pod koniec szkoły średniej. Zaatakowany wówczas zostałem przez niezwykłe stworzenie, które wyglądało jak gryf, tj. jak mały lew, który posiada skrzydła, ogromne oczy oraz rodzaj pyska czy dzioba jak u orła. Spotkanie to
opisałem dokładnie w podrozdziale S4 niniejszej monografii. Faktycznie to zostałem okaleczony przez to stworzenie, które pozostawiło trzy krwawiące rany na mojej prawej ręce, podobne do ran, jakie w Puerto Rico formują słynne krwiopijne maskotki UFOnautów zwane
tam "chupacabras".
Kolejnym spotkaniem z nieznanym, jakie również znacząco wstrząsnęło moim światopoglądem, było opisywane w podrozdziale O7.4 natknięcie się na ogromną kupę "anielskich włosów", mające miejsce w 1974 roku (czyli tuż po moim doktoracie). Zbierałem wówczas grzyby z teściami niedaleko Świebodzic, napotykając w zagajniku ogromną kupę owej trzęsącej się galarety podobnej do wieprzowych "zimnych nóżek". Kupa była ogromna - około 3 metrów wysoka. Jej objętość wielokrotnie przekraczała wielkość słonia, tj. największego stworzenia lądowego, które mogłoby wędrować po naszych lasach, abypozostawić za sobą taką kupę galarety w niedostępnych gąszczach zagajnika.
Wszystkie owe spotkania z nieznanym, plus wiele dalszych, jakie przyszły później, znacząco wpłynęły na moją osobistą filozofię. Wszakże uświadomiły mi one, że "istnieje więcej rzeczy na niebie i ziemi" niż nawet najbardziej kosztowne podręczniki akademickie są
w stanie to opisać.
#8. Pierwsze przełomowe odkrycie - tablica cykliczności (1972 rok).
Moje zanurzenie się w obecną problematykę, jakie w konsekwencji wiodło do rozpracowania wszystkich tematów zawartych w niniejszej monografii, zainicjowane zostało odkryciem naukowym z początka 1972 roku, czyli sprzed ponad 30 lat temu. Jak to już opisałem w
podrozdziale A1, odkryłem wówczas "tablicę cykliczności". Opublikowałem ją potem w swoimartykule [1W4]: "Teoria rozwoju napędów", z czasopisma Astronautyka, numer 5/1976, strony 16-21. Tablica ta wyznaczyła punkt startowy dla całej mojej dzisiejszej wiedzy i działalności. Była ona rodzajem "Tablicy Mendelejewa", tyle że opracowanej dla urządzeń napędowych zamiast dla pierwiastków chemicznych. Podążanie za jej wskazaniami kulminowało w 1980 roku opublikowaniem budowy i działania statku kosmicznego na napęd magnetyczny, nazywanego "magnokraftem", oraz 3 stycznia 1984 roku wynalezieniem "komory oscylacyjnej" - która to komora stanowi urządzenie napędowe do owego magnokraftu. Faktycznie też odkrycia te i wynalazki zainicjowały naukowe zgłębianie tematyki, jaka w końcowym efekcie doprowadziła nie tylko do odkrycia pasożytniczej działalności niewidzialnych UFOnautow na Ziemi, ale także do sformułowania Konceptu Dipolarnej Grawitacji i totalizmu, do odkrycia
pasożytnictwa, do zrozumienia motywacji za działaniami "szatańskich pasożytów" z UFO, itp.,itd.
Ponieważ tablica cykliczności, magnokraft i komora oscylacyjna opisywane są dosyć szczegółowo w rozdziałach B, C i F niniejszej monografii, ich omawianie nie będzie tutaj już powtarzane.
Jak to już podkreśliłem w podrozdziale A1, odkrycie i opublikowanie tablicy cykliczności okazało się najbardziej istotnym ”kamieniem węgielnym” w całym moim życiu. Powodem było, że skierowała ona moje myśli na całkowicie nowe tory, które okazały się wyjątkowo produktywne oraz które stopniowo zaowocowały w dokonaniu wszystkich odkryć, wynalazków, oraz ustaleń, jakie skrótowo opisywane są w niniejszym podrozdziale. Praktycznie, bez odkrycia tablicy cykliczności nie byłoby magnokraftu, komory oscylacyjnej, Konceptu Dipolarnej Grawitacji, totalizmu, itp., nie byłoby więc również niniejszej monografii.
#9. Magnokraft (1980 rok).
Jednym z następstw opracowania mojej pierwszej "tablicy cykliczności" było, iż postulowała ona niedalekie zbudowanie na Ziemi całej nowej rodziny statków latających o napędzie magnetycznym. Począwszy od 1972 roku zacząłem więc rozpracowywać te statki. Budowa i działanie pierwszego z nich opublikowanie zostały już w 1980 roku - patrz [2F2]. Wkrótce potem nazwałem go "magnokraftem". Historia niniejszej monografii w dużej części jest właśnie historią magnokraftu (ta zaś w większej liczbie szczegółów opisana zostanie w podrozdziale F2).
Tablica cykliczności sugerowała jednak, że zbudowane zostaną aż trzy nowe statki magnetyczne. Wszystkie trzy nazwałem "magnokraftami". Pod względem wyglądu zewnętrznego są one niemal identyczne, jednak wykorzystują one trzy zupełnie odmienne zasady działania. (Z kolei owe trzy odmienne zasady działania powodują trzy różne kształty ich komór oscylacyjnych - patrz rysunek F3.) Aby więc rozróżnić pomiędzy nimi, nazwam je:
(1) magnokraftem pierwszej generacji, albo po prostu magnokraftem (ten najprostrzy z trzech magnokraftów, opisany już w podrozdziale C1, używa napędu czysto magnetycznego, poruszając się na zasadzie magnetycznego przyciągania i dopychania; jego komory oscylacyjne są sześcienne, z kwadratowymi ściankami wlotowymi, jak te pokazane na rysunkach C1c i G3a),
(2) magnokraftem drugiej generacji, albo wehikułem telekinetycznym (ten bardziej zaawansowany wehikuł używa natychmiastowego napędu telekinetycznego opisywanego w podrozdziale L1; jego komory oscylacyjne posiadają ośmioboczne ścianki czołowe), oraz
(3) magnokraftem trzeciej generacji, nazywanym także wehikułem czasu (ten najbardziej zaawansowany magnokraft używa zasady podróży w czasie opisywanej wpodrozdziale M1; jego komory oscylacyjne posiadają szesnastoboczne ścianki czołowe).
Magnokraft pierwszej generacji jest tym jaki zgodnie z tablicą cykliczności powinien być skompletowany na Ziemi do roku 2036. Opisany on został w podrozdziale A2 i w rozdziale F. Przyjmuje on kształt dysku, jaki w swoim centrum zawiera bardzo silne źródło odpychającego pola magnetycznego, nazywane "pędnikiem głównym", podczas gdy na obrzeżu zawiera pierścień "pędników bocznych" - patrz rysunek A1 (b). Kiedy dokonuje on lotu, jego pędnik główny odpycha się od pola magnetycznego Ziemi, Słońca, lub galaktyki, wytwarzając w ten sposób siłę nośną. Jednocześnie pędniki boczne przyciągają się do pola ziemskiego, słonecznego lub galaktycznego, w ten sposób wytwarzając siły stabilizujące. Pędniki boczne są też w stanie wytwarzać wirujące pole magnetyczne, podobnie jak to ma miejsce w silnikach elektrycznych podczas formowania wiru magnetycznego. Owo wirujące pole magnetyczne wytwarza magnetyczny odpowiednik dla Efektu Magnusa, napędzając w ten sposób magnokraft poziomą siłą napędową. Ponadto jonizuje on powietrze, wywołując jego jarzenie
się. Wir magnetyczny formuje też rodzaj wiru plazmowego jaki jest zdolny do odparowania skał i gleby. W ten sposób, kiedy magnokraft leci pod ziemią, odparowywuje on łatwo identyfikowalne szkliste tunele opisywane w podrozdziale G10.1.1 - patrz rysunki G31 i P6. (Właśnie taki wir plazmowy UFO spowodował odparowanie WTC - jak to opisane w
podrozdziale O8.1.) Magnokraft może latać pojedynczo, lub też magnetycznie sprzęgać się zinnymi wehikułami fomując w ten sposób najróżniejsze konfiguracje latające - patrz rysunek
G6. Pierwsze opisy magnokraftu zostały opublikowane w artykule [2W4] "Budowa i działanie statków kosmicznych z napędem magnetycznym" jaki ukazał się w czasopiśmie Przegląd Techniczny Innowacje, nr 16/1980, strony 21-23. Bardziej wyczerpujące opisy tego statku
zawarte są praktycznie w niemal wszystkich monografiach i traktatach wylistowanych w rozdziale Y, ze szczególnie wyczerpującym opisem w niniejszej monografii.
Należy tutaj podkreślić, że ja stałem się pierwszym naukowcem na Ziemi, który wynalazł statek o zasadzie działania magnokraftu. Przed opublikowaniem mojego wynalazku, idea użycia napędu czysto magnetycznego była całkowicie odrzucana z powodu popularnego (aczkolwiek błędnego) poglądu, że napęd taki nie był będzie w stanie zadziałać. Przykładowo kiedyś wierzono (a niektóre osoby wierzą nawet i do dzisiaj), że napęd czysto magnetyczny powodował będzie tzw. efekt dźwigu magnetycznego (tj. że przelatujący statek z takim napędem jakoby ma unosić w powietrze wszelkie przedmioty ferromagnetyczne), a także że ludzie nie potrafią zbudować urządzenia zdolnego pokonać tzw. jednorodności ziemskiego pola magnetycznego. Dopiero ja wykazałem teoretycznie, że efekt dźwigu magnetycznego niwelowany będzie składową pulsującą pola statku (po szczegóły patrz podrozdział F7.3 i rysunek F12 tej monografii). Natomiast bariera jednorodności pola ziemskiego pokonana będzie w rezultacie ogromnej długości efektywnej pola magnetycznego wytwarzanego przez komory oscylacyjne (po wyjaśnienia patrz podrozdział G5.3 niniejszej monografii). W następstwie owych panujących uprzednio błędnych poglądów, przed opracowaniem magnokraftu, z dwóch możliwych napędów polowych postulowany był jedynie napęd antygrawitacyjny (patrz jego opisy w rozdziale HB). Jeśli zaś ktoś już postulował jakieś użycie pola magnetycznego do napędzania statków, zakładał on tylko jego pośrednie wykorzystywanie dla formowania jakiegoś drugorzędnego efektu napędowego lub dla generowania pola antygrawitacyjnego. W ten sposób przykładowo w latach 1970-tych J. Pierre Petit z Francji wyjaśniał napęd UFO zjawiskiem magneto-hydro-dynamicznym wzbudzanym przez pole magnetyczne tych wehikułów. Natomiast kilka dalszych osób (m.in. słynny George Adamski), postulowało poprzednio, że napęd UFO zawiera jakieś urządzenia, które zamieniają pole magnetyczne na zjawisko antygrawitacji. Stąd, zgodnie z tymi osobami, napęd UFO faktycznie był napędem antygrawitacyjnym, zaś użycie pola magnetycznego sprowadzało się w nim tylko do roli pośredniego dostawcy energii. Dopiero moje teorie i badania ujawniły niezbicie, że napęd czysto magnetyczny będzie działał, zaś jego zbudowanie na Ziemi jest realne i już obecnie technicznie możliwe.
#10. Formalny dowód że "UFO to już zbudowane przez kogoś magnokrafty" (1981).
Po tym jak pierwsze opisy magnokraftu zostały opublikowane, oraz po tym jak udokumentowały one naukowo, że zbudowanie magnokraftu będzie naturalną konsekwencją ewolucji ziemskiej techniki, wehikuł ten zaczął być bardzo sławny w Polsce. Pojawiły się liczne artykuły komentujące w różnych gazetach i czasopismach. Także szereg programów telewizyjnych zostało przygotowanych, jakie pokazywały obrazy, opisy, oraz dyskusje o tym wehikule kosmicznym. Jedna idea, jaka powtarzalnie zaczęła się wyłaniać ze wszystkich tych dyskusji, to że magnokraft jest bardzo podobny w wyglądzie i własnościach do tajemniczych wehikułów, jakie ludzie znają pod nazwą UFO. Aczkolwiek sugestie, że UFO są podobne do mojego magnokraftu, pochodziły nie odemnie samego, a od czytelników moich publikacji, ciągle zacząłem je badać. W ich wyniku rozpracowałem i potem opublikowałem, formalny dowód naukowy jaki stwierdzał że "UFO to już zbudowany przez kogoś magnokraft". Dowód ten po raz pierwszy opublikowany został w artykule [3W4] "Konstrukcja prosto z nieba" z czasopisma Przegląd Techniczny Innowacje, nr 13/1981, strony 21-23. Najnowsza prezentacja tego dowodu zawarta jest w podrozdziale P2 niniejszej monografii. Ów formalny dowód oparty został na bardzo starej i niezawodnej metodologii naukowej nazywanej "metoda dopasowywania atrybutów", jaka często jest używana do identyfikowania nieznanych obiektów, w śledztwie kryminalnym, oraz w rozpoznaniu wojskowym. W jej zastosowaniu dla udowodnienia że UFO to magnokrafty, metoda ta wyróżnia 12 klas atrybutów, jakie są unikalne dla magnokraftu (przykładowo jego wygląd zewnętrzny, obecność pędnika głównego i pędników bocznych, używanie sił magnetycznych dla celów napędowych, formowanie latających połączeń, latanie w trzech trybach działania, itp.). Następnie udowadnia on na przykładach obiektywnych dowodów fotograficznych, że wszystkie te 12 klas atrybutów są także obecne i udokumentowane u UFO.
Formalne udowodnienie że "UFO to magnokrafty, tyle że już zbudowane przez jakieś technicznie bardziej od nas zaawansowane cywilizacje kosmiczne" z kolei doprowadziło do sformułowania tzw. "postulatu zamienności UFO i magnokraftów" - po szczegóły patrz podrozdział P2.15 w niniejszej monografii. Generalnie rzecz biorąc postulat ten podaje, że "wszystkie stwierdzenia Teorii Magnokraftu odnoszą się też do UFO, natomiast wszystkie fakty zaobserwowane na UFO muszą odnosić się również i do Teorii Magnokraftu". Praktyczne wykorzystanie tego postulatu pozwala na szybsze rozwikłanie tajemnic UFO poprzez zastosowanie do nich wszelkich ustaleń dotyczących magnokraftu, a także na szybszy postęp w budowie magnokraftu, poprzez wykorzystywanie do niego gotowych rozwiązań technicznych jakie zaobserwowane zostały na UFO.
#11. Emigracja do Nowej Zelandii (1982 rok).
W grudniu 1981 roku stan wojenny został wprowadzony w komunistycznej Polsce oraz "polowanie na czarownice" wobec byłych działaczy Solidarności zostało rozpoczęte. Jako, że ja byłem jednym z pierwszych aktywistów Solidarności (w pierwotnym, idealistycznym i spontanicznym jej wydaniu), zaczęło być dla mnie niebezpiecznie i gorąco w Polsce - np. jednego dnia byłem ścigany i niemal zastrzelony przez policję. Z pomocą więc moich przyjaciół, na początku 1982 roku zdołałem wyemigrować do Nowej Zelandii. W dniu 9 kwietnia 1982 roku wylądowałem w niezwykle pięknie położonym mieście nowozelandzkim, zwanym Christchurch, gdzie otrzymałem jednoroczne Stypendium Po-doktorskie na University of Canterbury, przebywając tam przez niemal cały pierwszy rok swojej emigracji. Tak polubiłem wówczas owe miasto, że do dzisiaj Christchurch pozostaje moim najbardziej ulubionym miastem na świecie. Gdyby dane mi było wybierać, gdzie chciałbym spędzić swoje życie, bez zastanowienia wybrałbym właśnie Christchurch. Niestety, moje życie wojownika w nieustannym marszu powoduje, że nigdy ponownie nie miałem już okazji zatrzymać się tam na dłużej, chociaż kilkukrotnie później powracałem do Christchurch na parodniowe pobyty.
Nowa Zelandia jest jednym z najbardziej wysuniętych na wschód, dużych chrześcijańskich krajów świata. Jej etnicznie wysoce zróżnicowani obywatele, przynależą jednak do wielu ras, wielu kultur, oraz wyznają też sporo innych niż chrześcijaństwo religii
(włączając w to również muzułmanizm). W Nowej Zelandii, podobnie jak w Polsce, praktykowana jest separacja kościoła od państwa. Dlatego na przekór, że jest ona przeważająco chrześcijańska, żadna z odmian chrześcijaństwa NIE jest w niej zadeklarowana
jako oficjalna religia państwowa (tak jak przykładowo w Malezji muzułmanizm jest zadeklarowany jako oficjalna religia państwowa).
Pobyt w Christchurch był na tyle znamienny dla moich badań, że tam właśnie narodziła się myśl wydawania moich monografii i traktatów poza oficjalnym nurtem publikacji naukowych i książek. Podczas wakacyjnej wizyty u znajomego wykładowcy Uniwersytetu z
Hamilton, zaprezentowałem temu wykładowcy materiał jaki do owego czasu wypracowałem na temat magnokraftu i UFO, skarżąc się przy tym, że nie mogę znaleźć wydawcy na ten materiał. Moje osiągnięcia tak mu zaimponowały, że podsunął mi on myśl abym opublikował
swoje informacje całkowicie poza oficjalnym nurtem publikacji naukowych i książek, wydając je swoim prywatnym nakładem, aczkolwiek oficjalnie, w formie monografii naukowej jakiej poszczególne egzemplarze będą osobiście drukował i upowszechniał. Wyjaśnił mi też on
wówczas oficjalną procedurę publikowania takich wydawanych prywatnym nakładem monografii, oraz formalnego rejestrowania ich dla celów copyright.
W obszarze moich badań, najważniejszym osiągnięciem owego jednorocznego pobytu w Christchurch było obliczenie ilości energii magnetycznej (tzw. "energii napełnienia"), jaka musi być zakumulowana w polu magnokraftu. Wyniki tych obliczeń przytoczone są w
podrozdziale G5.5 niniejszej monografii. Ogrom tej energii (odpowiednik około 1 megatony TNT dla najmniejszego magnokraftu typu K3) na tyle mną poruszył, że począwszy od tego czasu zacząłem hipotetycznie rozważać jaka katastrofa nastąpiłaby na Ziemi gdyby magnokraft uległ tutaj wypadkowi i uszkodzeniu. To zaś, w połączeniu z opracowanym uprzednio formalnym dowodem że "UFO to już zrealizowane magnokrafty", uczuliło mnie na wszelkie opisy potężnych eksplozji na Ziemi. W rezultacie wiodło to do późniejszego odkrycia faktu eksplodowania wehikułów UFO nad Tapanui i nad Tunguską.
#12. Przeniesienie się do Invercargill (1983 rok).
W 1983 roku moje jednoroczne stypendium po-doktorskie w Christchurch się zakończyło. Począwszy więc od 7 marca 1983 roku przeniosłem się do Invercargill, które jest najbardziej wysuniętym na południe miastem ("city") na świecie. (Zauważ, że w języku angielskim "miasto" czyli "city" posiada bardzo ścisłą definicję i jest jednoznacznie odróżniane od "miasteczka" czyli od "town"; mianowicie miasto musi mieć albo ponad 100 000 mieszkańców, albo też posiadać własną katedrę. Invercargill jest "miastem", ponieważ posiada własną katedrę.)
Jedną z pierwszych legend jakie usłyszałem wkrótce po przeniesieniu się do Invercargill, była maoryska legenda o "Rakiura", czyli o starożytnej eksplozji statku kosmicznego w Nowej Zelandii. Ponieważ w owym czasie byłem już uczulony na wieści o wszelkich potężnych eksplozjach na Ziemi, legenda ta spowodowała podjęcie przeze mnie prywatnych poszukiwań miejsca owej mitologicznej eksplozji. W 1987 roku zaowocowały one znalezieniem Krateru Tapanui, nad którym w 1178 roku eksplodowało cygaro złożone z około siedmiu wehikułów UFO typu K6 - więcej na ten temat w następnych punktach i w monografiach z serii [5].
#13. Pierwsza angielskojęzyczna monografia o magnokrafcie (1984 rok).
W Nowej Zelandii, oczywiście, nikt nawet nie słyszał o tablicy cykliczności, magnokrafcie, oraz innych jego odkryciach. Dlatego już w grudniu 1982 roku, znaczy w czasach kiedy ciągle mieszkałem w Christchurch i pracowałem na University of Canterbury, rozpocząłem spisywanie wypracowanych do owego czasu szczegółów magnokraftu. Tak zaczęła się rodzić moja pierwsza obszerna angielskojęzyczna monografia zatytułowana "Theory of the Magnocraft". Jej zadaniem było dokładnie opisać i zilustrować magnokraft. Jak to wyjaśniłem już
poprzednio, do rozpoczęcia owego zadania spisywania wiedzy o magnokrafcie zainspirował mnie ów przyjaciel wykłądowca z Uniwersytetu Waikato w Hamilton, Nowa Zelandia. Spotkałem go właśnie w grudniu 1982 roku i zaprezentowałem mu całą wiedzę jaką do owego czasu zgromadziłem na temat zasady działania, konstrukcji, oraz budowy magnokraftu. Pisanie owej pierwszej monografii [4W4] zajęło mi ponad rok czasu. Dlatego opublikowałem ją formalnie dopiero 24 lutego 1984 roku. Nosiła ona następujące dane bibliograficzne [4W4]: Pająk Jan, "Theory of the Magnocraft", January 1984, ISBN 0-9597698-0-3. Szereg egzemplarzy tej monografii do dzisiaj jest dostępny w bibliotekach publicznych Nowej Zelandii. Monografia ta prezentowała angielskojęzycznym czytelnikom wszystko co do czasu jej
napisania rozpracowałem w tej nowo wyklarowywującej się dyscyplinie statków kosmicznych z napędem magnetycznym. Jednak nie zawierała ona jeszcze opisów komory oscylacyjnej, którą wynalazłem dopiero kiedy monografia ta była już w procesie formalnej rejestracji dla
celów copyright. Stąd opisy komory oscylacyjnej właczyłem dopiero do drugiego wydania owej monografii, które zostało formalnie opublikowane dnia 13 września 1984 roku. Owo drugie wydanie [5W4] nosiło następujące dane wydawnicze: Jan Pajak, "Theory of the Magnocraft", 2nd edition, 106 pages plus 44 illustrations (Copyright receipt C 65299, date 13.9.1984), ISBN 0-9597698-1-1. W czerwcu 1985 roku owo drugie wydanie monografii [4W4] zostało także opublikowana w USA przez Energy Unlimited (PO Box 35637 Sta. D, Albuquerque, NM 78176, USA). Ponadto, ja osobiście przetłumaczyłem je na język polski i udostępniłem czytelnikom z Polski (po opublikowaniu w Nowej Zelandii) - patrz monografia [1] na wykazie publikacji z rozdziału Y. Owa polska monografia [6W4] = [1] nosiła dane edytorskie: Jan Pajak, "Teoria Magnokraftu", (25 March 1986, copyright receipt C 73965, date 2.4.86), ISBN 0-9597698-5-4. Później jej odmiany zostały przetłumaczone na język niemiecki i opublikowane w Niemczech Zachodnich przez Raum & Zeit Verlag (Dammtor 6, D-3007 Gehrden, West Germany). Były one także przetłumaczone na język włoski i udostępnione włoskim czytelnikom.
Napisanie pierwszej monografii o magnokrafcie było zdarzeniem na tyle przełomowym, że począwszy od owego momentu nigdy nie zaprzestałem już dalszych badań i pisania. Począwszy więc od chwili kiedy ona się ukazała, gdy tylko kończyłem badania, pisanie i
wydawanie jednej monografii, natychmiast zabierałem się za badania, pisanie i przygotowywanie następnej monografii lub traktatu. W ten sposób kolejne opracowania coraz dokładniej rozpracowywały poszczególne z zaprezentowanych uprzednio tematów, lub składały się na następną, bardziej doskonałą wersję danej publikacji.
#14. Dyskusje z wysoce "sceptycznymi" kolegami i przełożonymi.
Po tym jak opublikowałem moją pierwszą angielskojęzyczną monografię o magnokrafcie, zacząłem oficjalną promocję tego wehikułu. To postawiło mnie w sytuacji niemal nieustannego dyskutowania magnokraftu z ludźmi, którzy wyznawali filozofię, jaką obecnie nazywam
pasożytnictwem. Ich charakterystycznym zachowaniem było, że zajadle i napastliwie atakowali oni nie tylko samą ideę magnokraftu, ale również i mnie, oraz że ich ataki niemal zawsze pozbawione były uzasadnienia merytorycznego a opierały się na pasożytniczej zasadzie "ja wiem już wszystko i pozuję za ostateczny autorytet, zaś magnokraft ani nie mieści się w mojej wiedzy, ani nie służy poszerzaniu mojego autorytetu". Jak się okazało, w krajach używających języka angielskiego, a więc w Nowej Zelandii, Australii, Anglii i USA,
wykształceni ludzie przeważająco wyznają taką właśnie filozofię - nic dziwnego, że w chwili obecnej kraje te przewodzą innym w drodze do moralnego upadku. Z kolei nieustanne konfrontowanie takich agresywnych i krytykanckich ludzi stworzyło mi możliwość stopniowego
gromadzenia obserwacji, jakie obecnie składają się na zawarte w rozdziałach JA i JD opisy totalizmu i pasożytnictwa. Więcej na temat tych dyskusji i ich produktu opisałem w podrozdziale JB6 tej monografii i w podrozdziale I1 monografii [8].
#15. Obrona magnokraftu poprzez identyfikowanie i dokumentowanie pokrewnych magnokraftowi zagadek.
Moje teorie bazujące na magnokrafcie sugerowały, że jeśli UFO są identyczne do magnokraftu, wówczas te pozaziemskie wehikuły muszą
pozostawiać na Ziemi najróżniejsze ślady materialne swojego działania. Stąd też decydowałem, że powinienem wykorzystać owe ślady pozostawiane na Ziemi przez UFO, dla jeszcze skuteczniejszej obrony magnokraftu, jaki w owym czasie zaciekle był atakowany w
Nowej Zelandii i w innych krajach angielskojęzycznych (np. w USA) - jak to opisano w jednym z poprzednich punktów tego podrozdziału. Chodziło bowiem o to, aby dodatkowo udowodnić, że idea magnokraftu jest poprawna, ponieważ ktoś już wcześniej zbudował ten statek i od
dawna używa go na Ziemi, tyle tylko że owe już działające wersje magnokraftu nazywane są UFO. W owym czasie Teoria Magnokraftu sugerowała, że na Ziemi powinny być obecne następujące ślady działalności UFO: (1) pierścienie magnetycznie powypalanej gleby, jakie
muszą pojawiać się we wszystkich miejscach gdzie UFO wylądowały na dłuższy przedział czasu - patrz rysunek W2, a także rysunki G33 i O1, (2) tunele podziemne jakie muszą zostać odparowane kiedy wehikuły UFO przelatują poprzez twarde skały - patrz rysunki G31 i
O6, oraz (3) specjalny rodzaj magnetycznego i telekinetycznego zniszczenia, jakie musi wystąpić we wszystkich miejscach gdzie wehikuły UFO eksplodowały - patrz rysunki O4 i O5.
Teoria Magnokraftu wskazywała także jakimi atrybutami ślady te powinny się cechować, oraz gdzie w przybliżeniu powinienem szukać tych poprzednio nieznanych trwałych śladów działalności UFO na Ziemi. W taki oto sposób zacząłem poszukiwać w Nowej Zelandii materialnych śladów działalności UFO na Ziemi. Ku swojemu zaskoczeniu, stopniowo znalazłem przykłady wszystkich trzech z nich. Zostały one dokładniej opisane w rozdziale O.
Najbardziej spektakularny przykład pozostałości materialnych po działalności UFO na Ziemi, jakie zdołałem wówczas odnaleźć, okazał się ogromny krater, około kilometrowej średnicy, jaki istnieje niedaleko miasteczka Tapanui w West Otago - patrz rysunki O4 i O5. Ja
dokładnie przebadałem materiał dowodowy obecny wokoło tego krateru i dowiodłem konklusywnie, że eksplodował tam wehikuł UFO. Dla przykłądu znalazłem tam namagnesowane odłamki jakie zawierały ziarenka czystego aluminium - tj. metalu jaki w czystej formnie nie występuje w naturze. Po tym jak dowód wyłonił się z moich badań, że około siedmiu wehikułów UFO typu K6 explodowało koło Tapanui, napisałem naukową monografię [5E] która otwarcie prezentowała konkluzje z tych badań. Więcej danych na temat eksplozji UFO koło Tapanui oraz owej przełomowej monografii [5E], zawrę w dalszych częściach tego podrozdziału.
#16. Lądowiska UFO.
Jednym z trwałych śladów działalności UFO na Ziemi, na jakie moją uwagę skierował właśnie ów "Postulat zamienności UFO i magnokraftów" były miejsca, gdzie wehikuły UFO wylądowały. Lądowiska tych wehikułów muszą wszakże wykazywać szereg unikalnych atrybutów, jakie wynikają z działania na glebę silnego pola magnetycznego napędu tych statków, a jakie to atrybuty wypracowałem dla magnokraftu i opisałem dokładnie np. w podrozdziale G11 tej monografii. W czasie więc wolnym od pracy, oraz podczas wakacji, przemierzałem Nową Zelandię i rozglądałem się za tego typu lądowiskami. Moje poszukiwania wkrótce przyniosły rezultaty i zdołałem odnaleźć ogromną liczbę lądowisk UFO.
Okazało się przy tym, że poza charakterystyczną blizną na nodze (opisaną w podrozdziale U3.1), lądowiska UFO są drugim co do powszechności występowania trwałym śladem ukrytej działalności UFO na Ziemi. Występują one wszędzie i to w znacznych liczbach, włączając w to i Polskę. Tyle tylko, że dotychczas ludzie nie znali ich wyglądu i atrybutów, a stąd nie potrafili ich identyfikować.
Lądowiska UFO znajdowane były także i w czasach poprzedzających moje ich zdefiniowanie i sformalizowane opisanie. Jednak odkrywane one były empirycznie, jako rezultat świadków odnotowujących lądowanie UFO w jakimś miejscu i następnie znajdujących w tym miejscu kręgi wypalonej roślinności. Ponadto szybko po odnalezieniu ich wartość dowodowa niszczona była przez specjalnie w tym celu zaprogramowanych sprzedawczyków (opisywanych w podrozdziale U4.4), którzy pozorowali, że powstawały one w jakiś inny sposób niż wskutek lądowania UFO.
Przykładowo w Nowej Zelandii kolaboranci UFO argumentowali, że wszystkie lądowiska UFO to naturalne "pierścienie grzybowe". Dopiero moje badania naukowe udowodniły, że twierdzenia to są bezzasadne. Nawet bardzo proste naukowe eksperymenty jakie przeprowadziłem udowadniają bowiem, że lądowiska te zostały wypalone technicznie, przez pole magnetyczne napędu wehikułów UFO. (Np. jeśli ktoś pooznacza je drewnianymi kołkami, wówczas wcale nie zmieniają one swojej średnicy z upływem lat. Jeśli ktoś wykopie ich przekrój poprzeczny, wówczas zarażona grzybnią jest tylko gleba jaka wysterylizowana została z pasożytujących na grzybni mikroorganizmów na drodze poddania jej gotującemu efektowi obwodów magnetycznych UFO. Jeśli ktoś pomierzy oporność elektryczną wypalonej gleby, wówczas okazuje się że jest ona kilkakrotnie wyższa niż okolicznej gleby, podczas gdy zostało to udowodnione, że porost grzybów zmniejsza oporność elektryczną gleby. Itp., itd.)
Tak więc na przekór empirycznych odkryć lądowisk UFO mających miejsce od dosyć dawna, dopiero moje badania naukowe zidentyfikowały ich główne atrybuty, zdefiniowały wygląd, odebrały sprzedawczykom większość dotychczasowych argumentów i zastrzeżeń, oraz ujawniły ogromną powszechność tych lądowisk na Ziemi. Dzięki moim badaniom, w chwili obecnej lądowiska te mogą być odnajdywane, rozpoznawane i identyfikowane, nawet bez konieczności dostrzeżenia faktu lądowania na nich statków UFO.
#17. Wydedukowanie możliwości wypalania podziemnych tuneli przez napęd magnokraftÓw i UFO.
Świadomość że magnokraft będzie w stanie wytapiać w skałach szkliste podziemne tunele, pojawiła się u mnie z chwilą, kiedy rozpracowałem budowę i działanie tego statku. Wszakże podczas zawirowywania pól magnetycznych otaczających ten statek, jego pędniki muszą formować chmurę wirującej i niezwykle niszczycielskiej plazmy gazowej, która w przypadku podziemnego lotu wehikułu musi wypalać na jego drodze szklisty tunel. Praktycznie więc już od 1980 roku, jestem świadom faktu, że każdy statek używający do lotów zasady działania magnokraftu, musi być w stanie wypalać pod ziemią szkliste tunele. Ponieważ w 1981 roku formalnie udowodniłem, że UFO istnieją, zaś ich napęd wykorzystuje tą samą zasadę działania, co napęd magnokraftu, począwszy od owego roku zacząłem posądzać, że na Ziemi mogą istnieć szkliste tunele odparowane przerz UFO. Z czasem zacząłem więc za tunelami tymi się rozglądać.
#18. Zlokalizowanie w Nowej Zelandii pierwszego przykładu tunelu UFO.
W moim życiu występowało wiele niezwykłych "zbiegów okoliczności". Jednym z nich był fakt, że szwagier właściciela pierwszego mieszkania, które wynajmowałem po przybyciu w 1983 roku do Invercargill w Nowej Zelandii, był dosyć nietypowym człowiekiem. Żył on z poszukiwania złota. W celu zaś jego znalezienia wędrował on samotnie przez całe miesiące po bezludnych i dzikich obszarach Nowej Zelandii. Był biegłym radiestetą, którą to umiejętność doskonale zresztą wykorzystywał dla znajdowania złota. Interesował się wszystkim co niezwykłe, zaś jego tryb życia możnaby opisać słowami: podróżnik, poszukiwacz przygód i ekscentryk. Jego nazwisko było Alan Plank (P.O. Box 7051, Invercargill, New Zealand). Byłem z nim dosyć mocno zaprzyjaźniony i spędzałem całe godziny na dyskutowaniu swoich teorii, magnokraftu, UFO, radiestezji, itp. - patrz inne aspekty mojej znajomości z Alanem opisywane w podrozdziale I8.2 tej monografii i w podrozdziale I3 monografii [8], a także patrz jego zdjęcie, zaprezentowane w tej monografii na rysunku I1, w monografii [8] na rysunku I1, zaś w monografiach [1/2] i [1/3] na ich rysunkach H2. Gdy wyjaśniłem kiedyś Alanowi, że magnokraft
może drążyć szkliste tunele podziemne, Alan niespodziewanie się przyznał, że przez przypadek odkrył kiedyś wejście do jednego z nich. Znajdowało się ono na zboczu góry niedaleko wybrzeża jednego z małych fiordów zlokalizowanych na południowo-zachodnim czubku Wyspy Południowej Nowej Zelandii, tj. w obszarze nazywanym tam "Fiordland". Według jego opisu tunel ten był eliptycznego przekroju, o około 8 metrowej średnicy (zapewne wykonany przez UFO typu K4), miał szkliste ściany ze żłobkami jakby wywiercony został
przez ogromne wiertło, zaś przebiegał prosto jak strzała zagłębiając się w masyw góry pod stosunkowo niewielkim kątem. Alan przeszedł nim dosyć głęboko w ziemię, jednak potem zawrócił ponieważ dalsza droga zaczęła wzbudzać w nim strach (teraz jest mi już wiadomo,
że ów strach został zapewne w nim zaindukowany telepatycznie przez UFOnautów aby odstraszyć go od dalszego zgłębiania tego tunelu). Chciał on nawet pokazać mi ten tunel. Jednakże z uwagi na wysokie koszta i różnorodne niewygody długotrwałej ekspedycji do
bezludnego Fiordlandu, gdzie tunnel ten się zaczynał, w połączeniu z faktem że badania finansuję ze swoich prywatnych zarobków, uczyniły taką wyprawę niewskazaną.
Interesujące, że przez dziwny "zbieg okoliczności", napotkałem później stare legendy maoryskie, które umiejscawiały właśnie gdzieś w nowozelandzkim Fiordlandzie podziemną bazę niezwykłych istot, jakie Maorysi nazywali "mist people" (tj. "ludzie z mgły"). Istoty te
posiadały nadprzyrodzone moce, mogły niespodziewanie znikać z widoku lub zamieniać się w mgłę, zaś ich opisy pokrywały się z dzisiejszymi opisami UFOnautów.
W późniejszym czasie natknąłem się jeszcze na kilka dalszych opowiadań o odkryciach tuneli UFO w różnych częściach Nowej Zeladii. Oto niektóre z tych raportów:
- Clyde. Inny raport o podobnych szklistych tunelach pochodził od górnika zatrudnionego przy wierceniu podziemnego systemu odwadniającego koło zapory wodnej w Clyde niedaleko Fiordland'u. Podobno aż dwa takie tunele zostały tam przypadkowo otwarte, jednakże nie spotkały się one z zainteresowaniem ze strony geologów nadzorujących te prace, stąd wkrótce potem zostały zabetonowane. Z uwagi na przemysłowy charakter tego wiercenia w dosyć niebezpiecznych warunkach, szkliste tunele UFO z Clyde nie mogły być oglądnięte
przez badaczy z zewnątrz.
- Greymouth. Kolejny raport o podziemnym tunelu UFO poznałem z telewizji nowozelandzkiej. W jednym z programów omawiano opisy niezwykłego tunelu jaki kiedyś istniał pod korytem rzeki "Grey" w podbliżu miasta "Greymouth", a jaki przez wiele wieków używany był przez Maorysów do przeprawiania się na drugą stronę owej rwącej rzeki. Podobno wyglądał on jakby sztucznie wywiercony w twardej granitowej skale właśnie w celu dostarczenia Maorysom sposobu przeprawiania się na drugą stronę owej niebezpiecznej rzeki. (Maorysi nie znali metali, nie posiadali też narzędzi jakimi mogliby wiercić tunele w twardej skale.) Kiedy jednak biali osadnicy zbudowali most w pobliżu owego tunelu, w tajemniczy sposób tunel ten uległ zawaleniu i obecnie nie jest on już niedostępny.
#19. Znalezienie zdjęć pierwszych dwóch tuneli UFO w Ekwadorze i Australii.
Po uzyskaniu opisywanego poprzednio upewnienia od Alana Planka, że tunele UFO faktycznie istnieją, zacząłem intensywnie i celowo poszukiwać ich w literaturze. Na opis i zdjęcia pierwszego z takich dobrze opisanych w literaturze tuneli UFO natrafiłem w dwóch książkach Erich'a von Däniken, mianowicie w [5W4] "In Search of Ancient Gods" (tj. "W poszukiwaniu starożytnych bogów"), Souvenir Press, Leeds, England 1973, oraz [6W4] "The Gold of the Gods" - tj. "Złoto Bogów" (najpierw opublikowaną w Niemczech przez Econ-Verlag pod tytułem "Aussaat und Kosmos"), Souvenir Press, 1972, ISBN 0-285-62087-8 (wydana potem ponownie przez: Redwood Press, Ltd., Townbridge, England, 1973). System tych tuneli odkryty został przez niejakiego Juan'a Moricz w czerwcu 1965 roku w prowincji Morona Santiago Ekwadoru. Rozciąga się on przez tysiące mil pod powierzchnią Ekwadoru i Peru. Za zgodą Ericha von Dänikena, zdjęcie tego tunelu reprodukuję w kilku swoich monografiach - np. patrz część (a) rysunku O6 w niniejszej monografii. Wszystkie własności owych tuneli, opisane w książkach von Däniken'a, dokładnie odpowiadają własnościom jakich należałobysię spodziewać po tunelach wytopionych w skale podczas podziemnych przelotów magnokraftu i UFO. Dla uświadomienia stopnia tej zgodności, poniżej zacytowano kilka zdań z książki [6W4] "The Gold of the Gods" (porównaj ów cytat z atrybutami takich tuneli omówionymi w podrozdziale G10.1.1 niniejszej monografii i w podrozdziale B4 traktatu [4B]). Str. 6: "Wszystkie przejścia formują proste kąty. Ściany są gładkie i często wyglądają jakby wypolerowane. Sufity są płaskie i czasami wyglądają jakby zostały pokryte rodzajem glazury." (W oryginale angielskojęzycznym - page 6: "The passages all form right angles. The walls are smooth and often seem to be polished. The ceilings are flat and at times look as if they were covered with a kind of glaze.") Str. 8: "Mój kompas zastrajkował kiedy chciałem go użyć aby zobaczyć dokąd owe przejścia prowadzą. Potrząsnąłem nim, ale igła nawet nie drgnęła." (W oryginale angielskojęzycznym - page 8: "When I tried to use my compass to find out where these galleries lead, it went on strike. I shook it, but the needle did not move.") Po dalsze szczegóły zalecane jest przeglądnięcie obu wyżej podanych książek.
Drugi z tuneli UFO zobaczyłem "przypadkowo" w telewizji w jakiś czas po odnalezieniu owego pierwszego tunelu z Ekwadoru. Oglądałem właśnie serię telewizyjną, "The Wonders of Western Australia", produkcji Guy'a Baskin, Kanał 9 telewizji z Perth, Australia, kiedy
pokazana tam została eksploracja podziemnego tunelu nazywanego "Cocklebiddy Cave System", a zlokalizowanego na Nullarbor Plain w Południowej Australii - patrz rysunek P6 (b). Producenci tego filmu byli nieco zdziwieni przez nienaturalne, ciągłe i gładkie kształty owych niekończących się przejść podziemnych, nie sugerowali oni jednak, ani też badali, możliwości ich technologicznego pochodzenia. Natomiast ja natychmiast rozpoznałem w nich cechy tunelu UFO biegnącego południkowo. Niezwłocznie rozpocząłem więc korespondencję z
producentami tej serii i następnie ze speologami z Australii. Jednak potrzebne mi informacje okazały się niezwykle trudne do wyciągnięcia od nich. Praktycznie korespondencja ta nie dostarczyła żadnych danych i nie doprowadziła do żadnych wniosków, poza poznaniem kilku wymądrzałych uwag osób do których się zwróciłem, komentujących moje wyjaśnienie dlaczego owe dane są mi potrzebne.
Przełomowym momentem w badaniach Cocklebiddy Cave było dopiero kolejne, również "przypadkowe" napotkanie artykułu [7W4] z australijskiego magazynu ilustrowanego, People, z 5 grudnia 1983 roku, strony 7 do 10. Zawarte w tym artykule zdjęcia, szkice i opisy Cocklebiddy Cave upewniły mnie, że tunel ten faktycznie posiada technologiczne pochodzenie i jest poszukiwanym tunelem UFO. Przekrój poprzeczny tego tunelu jest eliptyczny, tj. typowy dla lotu magnokraftu w kierunku z południa na północ - patrz rysunek O6 w niniejszej monografii, lub części (b) i (c) na rysunku B4 w traktacie [4b]. I faktycznie tunel ten rozciąga się dokładnie z południa (wejście) ku północy (kierunek zdążania tego tunelu). Jest on nienaturalnie prosty, posiada cylindryczny układ ścian i w przybliżeniu
stałą średnicę, oraz zawsze przyjmuje formę jaka sugeruje, iż powstał on poprzez odwzorowanie w ziemi dysku przesuwanego cały czas w tej samej pozycji (tj. z osią centralną równoległą do linii sił ziemskiego pola magnetycznego). Dolna część tego tunelu pokryta jest
stwardniałymi oparami skalnymi i aerodynamicznymi kamieniami. Ponadto na ścianach oweg tunelu są wycięte powtarzalne, faliste wyżłobienia, które wskazują na cykliczną, piłującą akcję wiru magnetycznego statku jaki spowodował jego wytopienie.
Odkrycie podziemnych tuneli odparowanych przez UFO posiadało dla mnie ogromne znaczenie upewniające. Potwierdzało i unaaczniało ono bowiem, że moje teorie są poprawne, oraz zachęcało do dalszych poszukiwań tego typu. W konsekwencji prowadziło więc do późniejszego osobistego odwiedzenia przeze mnie "Deer Cave" na Borneo, która także odparowana została przez UFO - patrz rysunek O6 (c). Ponadto prowadziło ono do odkrycia, że to UFO odparowało WTC w Nowym Jorku - tak jak to opisałem w podrozdziale O8.1 tej monografii i w podrozdziale E8 monografii [8].
#20. Napotkanie raportów o gigantach ludzkich z Nowej Zelandii.
Ochotnicze badanie nowozelandzkich zagadek, jakiemu po swojej emigracji do owego pełnego tajemnic kraju poświęciłem cały swój wolny czas i energię, postawiło mnie w uprzywilejowanej pozycji dowiadywania się o najróżniejszych rodzajach dziwnych zjawisk i obiektów, jakie czynią z Nowej Zelandii jeden z najbardziej intrygujących krajów świata, jednak jakie są oficjalnie wytłumiane lub ignorowane przez ortodoksyjnych naukowców tamtego kraju, chociaż powinny być tam intensywnie badane. Jedna z owych bulwersujących zagadek, to nowozelandzkie giganty. Podczas moich podróży badawczych po Nowej Zelandii, relatywnie często napotykałem raporty o ogromnych szkieletach ludzkich. Zgodnie z tymi raportami, liczne szkielety i czaszki ludzkich gigantów odkrywane były w różnych częściach Nowej Zelandii, jednak zawsze znikały wkrótce po zostaniu odkrytymi. Szkielety te były tak ogromne, że cała głowa człowieka normalnego wzrostu mieściła się w ich ustach. Pomiędzy latami 1983 i 1992 słyszałem prawdopodobnie około dziesięciu takich raportów. Jednak nie podążałem ich śladem bowiem zajęty byłem innymi badaniami, a także ponieważ w Nowej Zelandii uparcie powtarzana jest oficjalna opinia ortodoksyjnych naukowców, że wszystkie owe opowiadania o gigantycznych szkieletach ludzkich, faktycznie wywodzą się ze znalezisk ogromnych kości ptaka Moa, jakie przez "niedouczonych" znalazców niepoprawnie brane są za kości ludzkie.
Dopiero relatywnie niedawno, bo około 1999 roku, dotarło do mojej świadomości, że owe gigantyczne szkielety ludzkie niemal zawsze posiadały przecież ogromne ludzkie czaszki, podczas gdy ptaki Moa nie mają ludzko-wyglądających czaszek. Niefortunnie, ponieważ nie
spisywałem sobie owych raportów, do 1999 roku zapomniałem szczegóły większości z nich, a także zapomniałem kto mi je opowiadał. Dlatego, kiedy po odkryciu tzw. "równań grawitacyjnych" opisywanych w podrozdziale JE9.3 (jakie to równania naukowo uzasadniają
istnienie gigantów na Ziemi), w 1999 roku zacząłem intensywnie badać dowody materialne na obecność ludzkich gigantów w Nowej Zelandii (patrz podrozdział B1.1 w traktacie [7/2]), wszystkie poszukiwania zmuszony byłem powtarzać od samego początku.
Po tym jak w 1999 roku rozpocząłem szczegółowe badania dowodów materialnych na istnienie ludzkich gigantów w Nowej Zelandii, zaczęła się wyłaniać dosyć zastanawiająca regularność. Regularność ta ujawniła, że nowozelandzkie giganty żyły sobie szczęśliwie niemal do czasu przybycia europejskich osadników, potem raptownie wymarły (patrz opisy z podrozdziału B1.1 w traktacie [7/2]). Podobny los spotkał gigantów Patagońskich z Ameryki Południowej, jakie żyły tam niemal do przybycia pierwszych europejskich osadników do
Patagonii, a następnie nagle wymarły (patrz rozdział C w monografii [5/4]). Jako, że trudno posądzać siły natury, iż działają one w taki wybiorczy sposób, owo nagłe wymieranie sugeruje istnienie jakiegoś "niewidzialnego okupanta", jakiemu nie było na rękę, aby Europejczycy żyliby razem z ludzkimi gigantami. Wszakże rozpoczęliby wówczas badanie, skąd giganty te się wzięły, zaś w rezultacie mogliby dojść do niepożądanych wniosków - podobnych do tych zawartych w niniejszym rozdziale. Dlatego ten niewidzialny okupant zwyczajnie "dopomógł" ludzkim gigantom aby nagle wymarły w krytycznym okresie czasu.
#21. Wynalezienie komory oscylacyjnej (1984 rok).
Aby magnokraft mógł się wznieść w przestrzeń kosmiczną i ulecieć do gwiazd, wydatek z jego pędników magnetycznych musiał przekraczać szczególną wartość progową, jaką ja nazwałem "strumieniem startu". Strumień ten stanowi magnetyczny odpowiednik dla tzw. "pierwszej
prędkości kosmicznej". Wartość tego magnetycznego "strumienia startu" wyliczyłem i opublikowałem już w artykule [1W4]. Niestety, w chwili obecnej nie istnieje na Ziemi urządzenie do wytwarzania pól magnetycznych, jakiego wydatek byłby w stanie przekroczyć ów strumień startu. Stąd jednym z zarzutów, jaki przeciwnicy magnokraftu zaczęli wysuwać przeciwko temu statkowi, było twierdzenie, że nie jest możliwe opracowanie urządzenia technicznego, jakiego zasada działania pozwalałaby wytworzyć pole magnetyczne o wartości przekraczającej ów strumień startu. Aby więc udowodnić, że osoby te się mylą, postanowiłem osobiście wynaleźć takie urządzenie. Po wielu latach przemyśliwań i poszkiwań wymaganej zasady jego działania, urządzenie to skrystalizowało się w mojej głowie nad rankiem 3
stycznia 1984 roku. Z uwagi na jego kształt, konstrukcję i zasadę działania nazwałem je "komorą oscylacyjną". Okoliczności i najważniejsze następstwa wynalezienia tej komory opisane są bardziej szczegółowo w podrozdziale F2 niniejszej monografii. Pierwsze
opublikowanie pełnej budowy i działania komory oscylacyjnej miało miejsce w monografii [8W4] o następującym tytule i danych bibliograficznych: Pająk Jan, "The Oscillatory Chamber - a breakthrough in the principles of magnetic field production", pierwsze wydanie nowozelandzkie, Invercargill, New Zealand, 31 stycznia 1985 roku, ISBN 0-9597698-2-X (copyright receipt C 7433, date 31.1.85). Niemniej niewielka wzmianka o tej komorze (jeden krótki rozdział) publikowana już była w monografii [4W4] wspominanej poprzednio. Dla moich badań wynalezienie komory oscylacyjnej posiadało przełomowe znaczenie, bowiem udowadniało ono, że istnieje zasada działania i realizujące tą zasadę urządzenie techniczne, jakie są w stanie wytworzyć wymagany magnetyczny "strumień startu", a stąd wznieść mój
magnokraft w przestrzeń kosmiczną. Komora oscylacyjna ilustrowała więc, że idea magnokraftu jest całkiem realna i że statek ten już wkrótce może być urzeczywistniony przez naszą cywilizację - jeśli tylko ktoś podejmie realizację projektu jego budowy.
Monografia [8W4] bardzo szybko doczekała się drugiego wydania, które już w listopadzie 1985 roku formalnie opublikowane zostało jako następująca monografia [9W4]:Jan Pająk, "The Oscillatory Chamber - a brakthrough in the principles of magnetic field production", 2nd edition, (14 October 1985, Copyright receipt C 71921, date 7.11.85), volume: 116 pages plus 14 diagrams, ISBN 0-9597698-4-6. Później też została ona przetłumaczona na język niemiecki i opublikowana w ówczesnych Niemczech Zachodnich przez Raum & Zeit Verlag, jako monografia [10W4] o następujących danych: Jan Pająk, "Die 'Schwingkammer' Energie & Antrieb fur das Weltraumzeitalter", published by: Raum & Zeit Verlag, Dammtor 6, D-3007 Gehrden, West Germany; June 1985, ISBN 3-89005-006-9, 64 pages (including 7 Figures).
#22. Odmowa otwarcia mi przewodu habilitacyjnego przez Politechnikę
Wrocławską.
W 1985 roku napisałem też polskojęzyczną monografię [1] "Teoria Magnokraftu", jaką formalnie opublikowałem na początku 1986 roku. W naukowy sposób prezentowała ona magnokraft. Treść owej monografii [1] w przybliżeniu odpowiadała treści części "Teoria Magnokraftu" z niniejszej monografii, czyli tomów 2 i 3 (rozdziałów B, C, D, E i F), chociaż obejmowała także pierwszą prezentację Konceptu Dipolarnej Grawitacji opisywanego tutaj w tomach 4 i 5 (rozdziały H i I). Z uwagi na rewolucyjność owego statku kosmicznego i jego urządzeń napędowych, a także z uwagi na perspektywy postępu jakie otwierał on dla naszej cywilizacji, osobiście uważałem, że przez sam fakt ich wynalezienia, naukowego rozpracowania i spopularyzowania, spełniam wstępne warunki do otwarcia dla siebie przewodu habilitacyjnego. (Dla przypomnienia, naukowy tytuł "doktora habilitowanego" jaki uzyskuje się w Polsce i niektórych innych krajach byłego obozu komunistycznego za pośrednictwem takiego właśnie przewodu, jest najwyższym zapracowanym tytułem naukowym na świecie, jaki może zostać zdobyty poprzez prowadzenie badań naukowych o szczytowej jakości i poziomie.) Dlatego w 1986 roku zwróciłem się formalnie do swojego byłego Instytutu Technologii Budowy Maszyn na Politechnice Wrocławskiej, o otwarcie dla mnie przewodu habilitacyjnego, z magnokraftem jako tematem tego przewodu. Jako wstępny dokument inicjujący procedurę tego otwarcia, do swojego podania załączyłem właśnie ową polskojęzyczną monografię [1]. Niestety, Rada Naukowa owego Instytutu Technologii Budowy Maszyn odmówiła mi otwarcia przewodu habilitacyjnego. Swoją odmowę umotywowała faktem, że w ich instytucie nie są prowadzone żadne prace badawcze nad magnokraftem. Dobrotliwie wówczas mi poradzono, abym przewód taki otworzył w instytucji naukowej jaka bada i rozwija mój magnokraft. (Zauważ, że w swoim liście towarzyszącym wyraźnie zaznaczyłem, że magnokraft został wynaleziony dopiero przeze mnie, że jego wynalezienia dokonałem właśnie kiedy byłem zatrudniony jako pracownik naukowy (adiunkt) owego Instytutu Technologii Budowy Maszyn Politechniki Wrocławskiej, oraz że oprócz mnie narazie nikt na świecie nie prowadzi badań nad owym statkiem.) Jak zaczęło to być coraz bardziej oczywiste, w czasach owej odmowy Politechnika Wrocławska przestała już być instytucją totaliztyczną jaką ciągle pamiętałem z czasów swojego w niej zatrudnienia, a zaczęła być typową ortodoksyjną instytucją naukową praktykującą instytucjonalne pasożytnictwo.
#23. Zaadoptowanie semi-konspiracji w swoich badaniach.
Tablica cykliczności,
magnokraft, jak również liczne inne moje odkrycia, wynalazki oraz teorie, jakie zdołałem
opracować, wszystkie one są wynikiem moich zawodowych zainteresowań. Wszakże
odkryłem tablicę cykliczności jedynie po to aby udoskonalić zaprezentowanie przedmiotu, jaki
oficjalnie wykładałem w owym czasie, treść owej tablicy była zgodna z obszarami badań i
wykładów, jakie w owym czasie prowadziłem, a ponadto wszelkie korzyści, jakie ona
przewidywała (takie jak bliskie już czasowo zbudowanie magnokraftu oraz pozostałych
urządzeń napędowych) dotyczyły obszarów dla badania jakich byłem w owym czasie
zatrudniony w charakterze naukowca. Na przekór tego, kiedy tylko oficjalnie zwracałem się do
swoich przełożonych z owego czasu, aby udzielili mi swojej zgody na badanie korzyści, jakie
oferowane były przez moje odkrycia oraz na dalsze rozwijanie swoich wynalazków, spotkało
mnie rozczarowanie ponieważ zawsze otrzymywałem bardzo wyraźną odpowiedź NIE.
Jednocześnie moi koledzy zawodowi, przełożeni, oraz spora część społeczeństwa, wszyscy
oni zaczęli ujawniać ogromnie dziwne reakcje w stosunku do tablicy cykliczności, magnokraftu,
itp., jak również w stosunku do korzyści, jakie one wskazywały. Byłem ogromnie zaskoczony
odpowiedziami NIE na prośby o zgodę na badania i rozwijanie moich odkryć oraz reakcjami
kolegów i przełożonych (w owym czasie nie wiedziałem jeszcze o istnieniu "szatańskich
pasożytów" opisywanych w podrozdziałach A3 i JD8, ani o niewykrywalnych metodach, za
pośrednictwem których owi pasożyci zmieniają przebiegi zdarzeń). Wszakże silnie wierzyłem
zarówno wówczas, jak i wierzę obecnie, że "cokolwiek naukowiec bada, wcale nie czyni
tego prywatnie dla siebie, a dla dobra społeczeństwa i dla całej ludzkości" oraz że "fakty
są jak ludzie - żaden z nich nie powinien podlegać dyskryminowaniu". Dlatego, na przekór
zdecydowanych odpowiedzi NIE na moje powtarzalne prośby o pozwolenie dla oficjalnego
prowadzenia moich badań, zdecydowałem się nie wypełniać tego zalecanie i na przekór
wszystkiego prowadzić swoje badania. Tyle tylko, że aby uspokoić swoich przełożonych,
którzy nakazywali mi abym NIE badał tego obszaru, zdecydowałem się realizować wszystkie
swoje badania w tzw. "semi-konspiracji" lub "półjawności". Przez ową semi-konspirację
rozumiałem, że moja działalność badawcza charakteryzowana była przez następujące
atrybuty: (1) właściwe badania, jakie prowadziłem, dokonywałem w sposób prywatny, na mój
własny koszt oraz wyłącznie w czasie pozasłużbowym przeznaczonym na odpoczynek, np.
podczas weekendów i wakacji (próby dokonywania tych badań oficjalnie i w czasie biurowym
zawsze kończyły się wszakże kłopotami z kolegami i przełożonymi), (2) nieustannie
ponawiałem zawsze kończące się fiaskiem próby oficjalnego publikowania wyników swoich
badań w "referowanej" literaturze naukowej oraz prezentowania ich na naukowych
konferencjach (na przekór ciągłych prób, w przeciągu pierwszego ćwierćwiecza moich badań,
w owych "referowanych" czasopismach naukowych nie zdołałem jednak opublikować nawet
jednego mojego artykułu na ten temat; pomimo powtarzalnych starań nie udało mi się też
wygłosić nawet jednego referatu na jakiejkolwiek konferencji naukowej), (3) otwarcie mówiłem
o badanej przez siebie tematyce i przyznawałem się do jej podejmowania każdemu kto
zapytał, włączając w to przełożonych i kolegów w miejscu pracy, tyle tylko że zawsze
wyraźnie podkreślałem, iż badam tą tematykę jako swoje "naukowe hobby", tj. poza czasem
biurowym i finansując je z moich prywatnych środków, (4) otwarcie dzieliłem się wynikami
swoich badań i informowałem o tych wynikach każdego zainteresowanego, włączając w to
przełożonych, kolegów w miejscu pracy oraz wszystkich innych zainteresowanych w miejscu
mojego aktualnego zatrudnienia.
Oczywiście fakt, że zmuszony zostałem do uciekania się do semi-konspiracji (zaś
później do całkowitej konspiracji) w swoich badaniach opisywanych w tej monografii, posiadał
wiele następstw. Jednym z najważniejszych takich następstw jest, że totalizm, jak również
treść niniejszej monografii, nigdy nie otrzymały szansy aby rozwijać się w atmosferze poparcia
ani z właściwą konsultacją zainteresowanych ludzi. Dlatego, podobnie jak poprzednio działo
się to z chrześcijaństwem, magnokraft, komora oscylacyjna, Koncept Dipolarnej Grawitacji,
totalizm, itp., także przybyli na naszą planetę jako rodzaje martyrów, którzy zmuszeni byli aby
wyrastać w atmosferze ukrywania się i opresji, którzy zmuszeni byli aby rozwijać się pod
ziemią, oraz który upowszechniani byli sekretnie poza oficjalnymi kanałami rozprzestrzeniania
informacji. Jeśli totalizm oraz owe rewolucyjne urządzenia techniczne kiedykolwiek zdołają
uwolnić naszą umęczoną cywilizację ze szponów pasożytniczej filozofii oraz spod opresji
"szatańskich pasożytów" z UFO, wówczas z całą pewnością uczynią tak na przekór woli
wszystkich owych niemoralnych ludzi, którzy starają się kierować ludzkość wprost w objęcia
instytucjonalnego pasożytnictwa opisywanego w podrozdziale JD4.3.
#24. Krytycyzm magnokraftu i rozbudzenie zainteresowań w grawitacji.
Istniała
zasadnicza różnica pomiędzy przyjęciem jakie idea magnokraftu otrzymała w Europie (tj.
początkowo w Polsce, a potem także w Niemczech i w innych krajach ze znajomością języka
niemieckiego, takich jak Szwajcaria, Dania, Holandia, itp.), a późniejszym przyjęciem z jakim
spotkała się ona w krajach używających języka angielskiego (tj. początkowo w Nowej Zelandii,
później także USA i Anglii). Moi polscy koledzy naukowcy niemal jednomyślnie zgadzali się,
że magnokraft oparty jest na spójnej i fizykalnie poprawnej zasadzie działania i dlatego po
zbudowaniu musi być zdolny do lotów. Jedyne zastrzeżenie jakie wnosili, dotyczyło poziomu
naszej techniki - tj. że technika ta musi zostać znacznie podniesiona, aby wehikuł ten mógł
być zbudowany. Bardzo podobne stanowisko zajmowali potem także niemieccy i
kontynentalni europejscy badacze. Z drugiej strony, nowozelandzcy, amerykańscy i angielscy
badacze okazali się nieporównanie bardziej hermetyczni dla tej nowej idei. (Później odkryłem,
że po prostu znacznie większa ich ilość niż u kontynentalnych naukowców europejskich,
znajduje się już w zaawansowanym stadium pasożytnictwa.) Niemal jednomyślnie krytykowali
oni każdy aspekt magnokraftu, twierdząc, że zarówno zasada działania jak i poziom techniki,
czynią ten statek niemożliwy do zbudowania. Doskonały przykład silnego krytycyzmu, jaki
napotkała idea magnokraftu w owym czasie jest artykuł [11W4] opublikowany w czasopiśmie
OMNI (USA) numer 2/1984, Vol. 1 Nr. 6, strona 87. Taki wyłącznie krytyczny ton panował
także w nowozelandzkich książkach i publikacjach, jakie poruszały temat magnokraftu. Dla
przykładu książka [12W4] pióra Peter'a Hassall, "The NZ Files, UFOs in New Zealand"
(Opublikowana w 1998 roku przez David'a Bateman Ltd., 30 Tarndale Grove, Albany,
Auckland, New Zealand, ISBN 1-86953-3704, 176 stron, pb) poświęca około 2/3 treści strony
98 aby powtórzyć choćby część krzykliwego krytycyzmu, jaki moje badania, teorie i wynalazki
(włączając w to magnokraft) napotkały w owym czasie. Między innymi, na stronie 98, książka
ta publikuje bardzo silną opinię jaka referuje do moich teorii i badań - sugerując że "przynosiły
one wstyd" (w oryginale angielskojęzycznym: "they were an embarrassment...").
Argument, jaki najczęściej był powtarzany przez nowozelandzkich, amerykańskich i
angielskich naukowców i badaczy w ich krytykanctwie magnokraftu, to że "antygrawitacja" a
nie pole magnetyczne będzie podstawą dla budowy napędów przyszłości. Ja nie mogłem
bardziej już się nie zgadzać z tym twierdzeniem nowozelandzkich, amerykańskich i
angielskich naukowców, ponieważ teoria stojąca za moją "tablicą cykliczności" bardzo
wyraźnie wskazywała, że pole grawitacyjne nigdy nie może być użyte dla celów napędowych.
Niestety, w owym czasie nie posiadałem jeszcze naukowych dowodów, jakie zdecydowanie
dowiodłyby prawdę tej informacji przekazywanej mi przez teorię wynikającą z "tablicy
cykliczności". Dlatego też zainicjowałem intensywne badania nad polem grawitacyjnym, aby
znaleźć, co niewłaściwego jest z antygrawitacją i dlaczego regularności wynikające z mojej
tablicy cykliczności dyskwalifikują antygrawitację z możliwości zostania użytą dla celów
napędowych. Końcowe rozwiązanie przyszło w 1985 roku, kiedy opracowałem swój Koncept
Dipolarnej Grawitacji. Zanim jednak to nastąpiło, dokonałem ustaleń o nieadekwatności
monopolarnej grawitacji, jakie w tej monografii zaprezentowane są w rozdziale G.
#25. Uświadomienie nieadekwatności wyznawanego poprzednio (i ciągle
oficjalnie wyznawanego nawet obecnie) starego konceptu monopolarnej grawitacji.
Uświadomienie to wyniknęło z owych argumentów przeciwników Teorii Magnokraftu, którzy
twierdzili, że to nie pole magnetyczne, a "antygrawitacja" będzie nośnikiem wehikułów
przyszłości. Wyzwolone tymi twierdzeniami analizy i badania pola grawitacyjnego wykazały,
że "antygrawitacja nawet gdyby istniała, nie byłaby w stanie wynieść w przestrzeń wehikułu
kosmicznego". Pełna wersja tych analiz przytoczona jest w rozdziale HB niniejszej monografii.
Z kolei uświadomienie sobie, że koncept tak błędny i sprzeczny z naturalnym porządkiem
rzeczy jak "antygrawitacja", tolerowany jest bez zastrzeżeń przez dzisiejszą naukę
ortodoksyjną, podważyło moje zaufanie, co do poprawności dotychczasowego naukowego
zrozumienia grawitacji oraz zainspirowało mnie do poszukiwania czegoś od niego lepszego.
#26. Spektakularne znalezienie klucza do Konceptu Dipolarnej Grawitacji (1985
rok).
Po uświadomieniu sobie nieadekwatności obecnie wyznawanego konceptu
monopolarnej grawitacji, starałem się znaleźć błąd w jego sformułowaniu, jaki powoduje, że
jest on sprzeczny z naturalnym porządkiem rzeczy. Czytałem w tym celu wiele opracowań
dotyczących grawitacji. Wielokrotnie przemyśliwałem też jej istniejące sformułowanie.
Jednego niezwykle pogodnego popołudnia, wiosną 1985 roku (najprawdopodobniej było to w
okresie nowozelandzkiej przerwy wakacyjnej w połowie sierpnia 1985 roku), spacerowałem po
wyjątkowo pięknym wówczas parku w Invercargill - w owym czasie całym zapełnionym
oceanem wiosennych kwiatów, z naturą budzącą się do życia oraz powietrzem wypełnionym
rodzajem szczęśliwości. Nagle klucz do rozwiązania problemu grawitacji skrystalizował się w
mojej głowie. Był to bardzo spektakularny moment w moim życiu, bowiem w owym
majestatycznym dniu i niezwykle pięknym otoczeniu, uderzył on moją świadomość jak piorun i
w mgnieniu oka wywrócił do góry nogami całe moje dotychczasowe zrozumienie
wszechświata. Kluczem do zrozumienia grawitacji okazał się fakt, że stary koncept
monopolarnej grawitacji, uznawany przez dotychczasową naukę ortodoksyjną na Ziemi,
przyjmuje "a priori" że grawitacja jest polem monopolarnym. Tymczasem koniecznym jest też
rozważenie, czy przypadkiem grawitacja nie wykazuje charakteru pola dipolarnego. Po
znalezieniu tego klucza możliwe się stało rozpracowanie zrębów nowego Konceptu
Dipolarnej Grawitacji, którego jedna z najwcześniejszych prezentacji najpierw ukazała się w
polskojęzycznej monografii [1] (tej właśnie, której wartość naukowa została zdyskwalifikowana
przez Radę Naukową Instytutu TBM Politechniki Wrocławskiej), zaś najnowsza prezentacja
zawarta jest w rozdziałach H i I niniejszej monografii.
#27. Rozwój Konceptu Dipolarnej Grawitacji (1985 rok)
Intensywne badania nad swoją nową teorią naukową nazwaną "Konceptem Dipolarnej Grawitacji", jakie prowadziłem w
1985 roku, wyjaśniły dlaczego antygrawitacja nigdy nie będzie mogła zostać użyta dla
napędzania wehikułów kosmicznych. Jak się okazało, antygrawitacja jest czysto
spekulacyjnym wymysłem, jakie wcale nie istnieje w rzeczywistym wszechświecie. Została
ona wymyślona na papierze, potem zaś upowszechniona w licznych publikacjach, chociaż jest
ona jedynie mitem, jaki w ogóle nie istnieje w rzeczywistym wszechświecie. Powodem jest, że
antygrawitacja byłaby jedynie wówczas możliwa, gdyby pole grawitacyjne posiadało
monopolarny charakter. Jednak mój Koncept Dipolarnej Grawitacji udowodnił bezspornie, co
udokumentowałem formalnym dowodem przytoczonym w podrozdziale H1.1 niniejszej
monografii, że pole grawitacyjne ma dipolarny charakter. Z kolei w dipolarnej grawitacji takie
coś jak antygrawitacja nie ma prawa istnieć, ponieważ antygrawitacja jest sprzeczna z
dipolarnością. Stąd statek antygrawitacyjny nigdy nie ma prawa zostać zbudowany, zaś całe
te spekulacje na temat przyszłego użycia antygrawitacji okazują się jedynie niezdrowymi
mrzonkami (lub celowym myleniem linii naszego myślenia wmanipulowanym w nas przez
szatańskich pasożytów z UFO - patrz podrozdział A3), jaki prowadzi do nikąd i jaki jest
przeciwstawny do praw naszego wszechświata. Tak więc cały ten hałaśliwy krytycyzm
magnokraftu, jaki wywodził się ze spekulacji o antygrawitacji, okazał się całkowicie
nieuzasadniony.
Najważniejszy wkład nowo-opracowanego Konceptu Dipolarnej Grawitacji do naszego
dorobku intelektualnego, moim zdaniem dotyczy jednak nie wehikułów antygrawitacyjnych, a
stwierdzeń religii. Mój nowy Koncept Dipolarnej Grawitacji ujawnił bowiem istnienie
równoległego przeciw-świata, jaki duplikuje nasz świat fizyczny w odrębnym układzie
wymiarów. Ów równoległy przeciw-świat wypełniony jest substancją (przeciw-materią) jaka
jest zdolna do myślenia w swym stanie naturalnym. (Zdolność owej substancji do myślenia w
stanie naturalnym jest ujawniana nie tylko teoretycznymi dedukcjami zaprezentowanymi w
podrozdziale I2, ale także jest już potwierdzona przez najróżniejsze ustalenia empiryczne, np.
rozważ inteligentny sposób na jaki substancja ta odpowiada na zapytania wahadełek
radiestezyjnych, na jaki rozwiązuje ona skomplikowane problemy na poziomie ESP, na jaki
pozwala zwierzętom ujawniać inteligencję wysokiego poziomu, na jaki dostarcza ona
"hardware", które podtrzymuje naszą świadomość nawet jeśli jesteśmy klinicznie umarli, na
jaki zezwala aby cząsteczki elementarne zachowywały się w sposób inteligentny, itp.) Stąd
cały przeciw-świat wypełniony taką myślącą substancją jest odpowiednikiem kolosalnego
naturalnego komputera, jaki myśli i zapamiętuje, a stąd jaki formuje "wszechświatowy intelekt",
który odpowiada idei Boga z religii. Ponieważ ten nowy Koncept Dipolarnej Grawitacji ukazał
naukowo i formalnie udowodnił istnienie owego wszechświatowego intelektu (Boga), a także
ponieważ wyjaśnił on naturę, cechy oraz zachowanie owego intelektu, stąd jak dotychczas
jest on jedyną spójną teorią naukową, jaka obiektywnie udowadnia, że to co religie twierdzą
na temat istnienia Boga faktycznie jest prawdą.
Rozwój Konceptu Dipolarnej Grawitacji wywarł ogromnie silny wpływ na wszystkie
aspekty moich badań. Powodem jest, że dostarczył on także fundamentów teoretycznych dla
odkrycia praw moralnych, jakie opisywane są w podrozdziale I4.1.1 tej monografii, a także
odkrycia podobnego do komputera naturalnego mechanizmu (tj. przeciw-materialnego
"hardware", jaki utrzymuje "wszechświatowy intelekt" przez religie zwany Bogiem), który z
żelazną ręką egzekwuje od wszystkich podporządkowanie się tym prawom moralnym. Jako
taki, ów koncept prowadził do sformułowania filozofii totalizmu, do zidentyfikowania różnic
pomiędzy totalizmem i pasożytnictwem, itp. Ponadto, wyjaśnił on co to takiego telekineza,
telepatia i czas, wskazując w ten sposób jak działać będą statki telekinetyczne i wehikuły
czasu, jak zbudować urządzenia telepatyczne, itp. - patrz podrozdziały H7.1 i H8.1, jakie
opisują niektóre z produktów tego nowego konceptu. Na dodatek do tego, Koncept Dipolarnej
Grawitacji wyjaśnił takie poprzednio niezrozumiałe zjawiska jak "karma", "nirwana", "uczucia" i
wiele więcej.
#28. Przeciw-materialne duplikaty obiektów.
Już od samego początku formułowania
Konceptu Dipolarnej Grawitacji zdawałem sobie sprawę, że w przypadku istnienia dipola
grawitacyjnego, każdej cząsteczce z naszego świata musi odpowiadać przeciw-cząsteczka z
przeciw-świata. To prowadziło więc do logicznego wniosku, że każdy obiekt materialny musi
posiadać swój przeciw-materialny duplikat (jaki nazywany jest "duchem" przez religie).
Wniosek ów osiągnięty został już w pierwszej fazie krystalizowania Konceptu Dipolarnej
Grawitacji, tj. około września 1985 roku. To z kolei prowadziło do wyjaśnienia mechanizmu
telekinezy jako "manipulowania na przeciw-materialnych duplikatach obiektów fizycznych".
#29. Koncept "myślącej przeciw-materii", ESP i wszechświatowy intelekt (UI).
Już pierwsze analizy nad własnościami przeciw-materii wykazały, iż wszelkie cechy tej niezwykłej
substancji muszą stanowić odwrotność własności materii z naszego świata. To zaś wiodło do
oczywistego wniosku, iż również atrybut intelektualny musi podlegać owej zasadzie
odwrotności. Skoro więc nasza materia w stanie naturalnym jest "głupia", przeciw-materia
musi być "inteligentna" w stanie naturalnym. Stąd pozostawał już tylko jeden krok do
zrozumienia źródła wiadomości odbieranych przy analitycznym ESP, powiązania odpowiedzi
wahadełek z odpowiedziami praw moralnych oraz wydedukowania istnienia
wszechświatowego intelektu (Boga). Cały system rozwiązań wynikających z tego ustalenia,
opisany w niniejszej monografii w podrozdziałach I2 do I5.4 (jednak bez podrozdziałów I3.3, I4.2, I4.3 i I5.3), rozpracowany został w 1986 roku.
#30. Telekineza i światło pochłaniania.
W grudniu 1985 roku zdecydowałem się
wykorzystać wakacyjną podróż po Nowej Zelandii, aby sprawdzić czy moje teoretyczne
przesłanki opisujące mechanizm telekinezy jako manipulacji na duplikatach przeciwmaterialnych są potwierdzane w rzeczywistości. W czasie tej podróży wypytywałem więc
miejscowych ludzi o lokalne osoby z uzdolnieniami paranormalnymi (szczególnie ze
zdolnością do psychokinezy) i następnie prosiłem te osoby o zademonstrowanie mi swych
zdolności. Jednym z problemów, jakie starałem się wówczas rozwiązać, to jak odróżnić np.
zwykły ruch fizyczny od demonstrowanego mi przez te osoby ruchu telekinetycznego.
Odwiedzając wczesnym rankiem ciemną toaletę motelu "Akron Motel" z łańcucha "Golden
Chain" przy Bealey Avenue w Christchurch, oraz deliberując nad możliwością
paranormalnego mechanizmu wytwarzania światła, nagle uświadomiłem sobie, że wszystkie
przedmioty przemieszczane telekinetycznie, zgodnie z fizyką kwantową muszą emitować
"jarzenie pochłaniania" - patrz rysunki H1, H2 i H3 w niniejszej monografii. Resztę swej
podróży spędziłem więc na fotografowaniu tak przemieszczanych przedmiotów i sprawdzaniu
czy faktycznie emitują one owo jarzenie. (Który to eksperyment powiódł się zresztą całkowicie
i takie białe jarzenie pochłaniania faktycznie dało się wykryć metodą fotografowania.)
#31. Monografie z serii [1] zespalającej moje odkrycia.
Do początka 1986 roku skompletowałem już serię najbardziej istotnych odkryć naukowych i rozpracowań mojego
życia, jakie dostarczały fundamentów naukowych dla mojej późniejszej działalności badawczej
i publicystycznej. I tak miałem już całkowicie rozpracowaną budowę, działanie i konstrukcję
magnokraftu, w pełni rozpracowana była już komora oscylacyjna wraz z konfiguracjami typu
kapsuła dwukomorowa i konfiguracja krzyżowa, które umożliwiały użycie owej komory
oscylacyjnej w pędnikach magnokraftu, rozpracowany też już miałem Koncept Dipolarnej
Grawitacji oraz wynikające z niego zjawiska, które wywierały wpływ na działanie urządzeń
napędowych i mechanizmów naszego świata. Zaistniała więc konieczność, aby wszystkie te
moje odkrycia wkomponować w jedno spójne opracowanie naukowe, jakie zespalałoby je
razem. Opracowanie to napisałem i formalnie opublikowałem w 1986 roku. Była nim
monografia naukowa [13W4] o danych bibliograficznych: Jan Pająk, "The Magnocraft: a
soucer-shaped space vehicle propelled by a pulsating magnetic field", 1st edition, (10 October
1986, legal deposit receipt C 77507, date 15.10.86), ISBN 0-9597698-3-8. Jej struktura oparta
była na polskojęzycznej monografii [1]. Monografia [13W4] stworzyła pierwowzór dla
późniejszych opracowań, które w jednej spójnej całości zespalały w sobie i prezentowały w
sposób harmonijny wszystkie moje odkrycia i ustalenia. Upowszechniana ona była aż do 1988
roku. W 1988 roku zakończyłem bowiem pisanie i rozpocząłem upowszechnianie, jeszcze
bardziej spójnej i wyczerpującej monografii [14W4], o danych bibliograficznych: Jan Pająk,
"The Magnocraft - Earth's Version of a UFO", (Legal Deposit: receipt no PO # 00-017728, date:
26/11/1990), 0-9597698-6-2.
Owa następna monografia [14W4] zapoczątkowała również całkowicie nowy trend w
moich zasadach pisania i publikowania. Trend ten polegał na upowszechnianiu opracowania
zaraz po jego napisaniu, a ciągle przed formalnym opublikowaniem, tak że końcowe
dopracowanie szczegółów danego opracowania rozciągnięte mogło być w czasie na okres
dowolnie długi (to właśnie dlatego, na przekór że monografię [14W4] napisałem już i
upowszechniałem w 1988 roku, formalnie ją opublikowałem dopiero w 1990 roku). W końcu w
1990 roku napisałem i opublikowałem najważniejszą ze swoich angielskojęzycznych
monografii. Nosiła ona następujące dane bibliograficzne [15W4]: Jan Pająk, "Advanced
magnetic propulsion systems" (1 October 1989; Legal Deposit Receipt No.: PO # 00-017004,
date 09/10/1990), ISBN 0-9597698-9-7 - patrz pozycja [1a] na wykazie z rozdziału Y. Monografia [15W4] = [1a] dostarczyła pierwowzoru do napisania polskojęzycznej monografii
[1/2], która z kolei wiodła do napisania monografii [1/3], [1/4], a w 2007 roku również i [1/5].
#32. Prawa moralne.
Już w okresie swej szkoły średniej odnotowałem, że losami
ludzkimi rządzą jakieś dziwne regularności. Regularności te nie mają prawa zaistnieć, jeśli
naszym życiem - jak to powszechnie się uważa i twierdzi - rządzi głównie tzw. "przypadkowy
zbieg okoliczności". Z regularności tych najbardziej wówczas w oczy rzucały mi się przypadki
odwzajemniania negatywnych uczuć. Przykładowo, jeśli - jak to naturalnie czynią
kilkunastoletnie osoby, spontanicznie i bez powodu kogoś nie lubiłem, zawsze się potem
okazywało, że ten ktoś również spontanicznie i bez powodu mnie nie lubił. Regularności
rządzące losami ludzkimi jeszcze wyraźniej się ujawniły podczas studiów na Politechnice
Wrocławskiej, często zresztą stanowiąc przedmiot moich dyskusji z innymi studentami. Jedna
z obserwacji z tamtego okresu dotyczyła równoczesności zaistnienia u obu zainteresowanych
stron tak samo niesprzyjających okoliczności. Przykładowo, jeśli umówiłem się na randkę lub
spotkanie, jednak w międzyczasie coś mi niespodziewanie wyskoczyło, tak że nie mogłem na
nią się stawić, potem się okazywało, że również po drugiej stronie wystąpiły podobne
niespodziewane przeszkody, tak że i ta druga strona nie mogła przybyć na ową randkę czy
spotkanie (takie sytuacje stawały się szczególnie odnotowywalne, gdy na przekór
niesprzyjających okoliczności stawałem na głowie i pomimo wszystko przybywałem na
spotkanie, tylko po to aby stwierdzić, że druga strona nie była w stanie wywiązać się ze
swoich obligacji). Ponieważ jednak nie wszyscy studenci dokonywali podobnych obserwacji,
na owym etapie doszedłem do wniosku, że być może niektórzy ludzie przez szczególny "zbieg
okoliczności" bardziej od innych dotykani są zdarzeniami wykazującymi regularność i logikę
(nie wpadło mi wówczas do głowy, że wszyscy dotykani mogą nimi być w takim samym
stopniu, jednak nie wszyscy posiadają wymaganą spostrzegawczość i zdolność
zaobserwowania, że im się to przytrafia). Zmianę poglądów w tym zakresie spowodował
dopiero kolega z pracy, referujmy do niego "Chimek". Podczas jednej z dyskusji biurowych
stwierdził on, iż w swoim synie obserwuje postawy i zachowania wobec siebie samego, które
są dokładnym odbiciem jego własnych postaw i zachowań w podobnym wieku wobec swojego
ojca. To oświadczenie kolegi dokładnie pokrywało się z moimi osobistymi spostrzeżeniami.
Stąd okazało się owym przełomowym upewnieniem, że wszystko co ja odnotowywałem
przytrafia się także innym ludziom, tyle tylko że większość innych ludzi posiada zbyt niską
zdolność obserwacyjną, aby to odnotować. Z kolei owo upewnienie Chimka zainspirowało
mnie do dokonywania systematycznych obserwacji w tym zakresie. Obserwacje te wydały
owoce, kiedy odkryłem istnienie myślącej przeciw-materii oraz wszechświatowego intelektu
(UI) - jak to opisano w poprzedniej części tego podrozdziału. Złożenie więc wszystkiego razem
spowodowało wyklarowanie się idei praw moralnych. W 1985 roku jednoznacznie
sformułowane zostało i opublikowane pierwsze z tych praw, które z uwagi na sposób w jaki
działa, nazwane zostało Prawem Bumerangu. Od chwili jego wyklarowania się, nieustannie
zacząłem też poszukiwać innych praw moralnych, jak również prostych i łatwych do
zapamiętania receptur na życie zgodne z ich stwierdzeniami. Jeszcze w 1985 roku
poszukiwania te zaowocowały zaproponowaniem nowej filozofii zwanej "totalizm", zaś w 1996
roku - sformułowaniem mechaniki totaliztycznej opisanej w jednym z dalszych punktów
niniejszego zestawienia chronologicznego.
#33. Totalizm (1985 rok).
Naukowy Koncept Dipolarej Grawitacji ujawnił najróżniejsze
fakty, jakie poprzednio pozostawały nieodnotowalne dla instytucjonalnej nauki. M.in.
obejmowały one potwierdzenie istnienia wszechświatowego intelektu (Boga), który
zaprojektował prawa, jakie rządzą naszym wszechświatem, uświadomienie istnienia praw
moralnych opisywanych w podrozdziale I4.1.1 tej monografii, oraz faktu że owe prawa
moralne egzekwowane są na każdej osobie z iście żelazną konsekwencją - tj. bez żadnego
wybaczania czy litości jakie dla przyczyn politycznych zwodniczo oferowane były przez
dotychczasowe religie. Tak więc z chwilą gdy naukowy Koncept Dipolarnej Grawitacji ujawnił,
że losami intelektów muszą rządzić prawa moralne, narodziła się też potrzeba opracowania
nowej filozofii, jaka wyjaśniłaby ludziom jak stosować w życiu te ciężko-uderzające każdego
prawa moralne. W ten sposób narodziła się filozofia totalizmu. (Najnowsze sformułowanie
totalizmu zaprezentowane jest w rozdziale JA niniejszej monografii, podczas gdy pierwsze
pełne wydanie totalizmu zawarte jest w rozdziale A monografii [8].) Pierwsze sformułowanie
totalizmu, oraz wybranie dla niego nazwy, miało miejsce już w 1985 roku. Formalny teorem
fundujący totalizmu, oraz jego pierwsze rekomendacje, opublikowane jednak zostały dopiero
w 1986 roku. Natomiast we wszystkich moich głównych monografiach filozofia ta
prezentowana była już systematycznie począwszy od 1987 roku. Początkowo najważniejszą
częścią totalizmu była kolekcja posłań, jakie zaobserwowałem empirycznie i jakie
zaprezentowałem jako pozytywne przeciwieństwa doktryn filozofii podążania po linii
najmniejszego oporu intelektualnego (tj. doktryn "prymitywnego pasożytnictwa"). Jego
najważniejsze opisy były więc nieco podobne do treści podrozdziału JB6 w niniejszej
monografii i podrozdziału I1 w monografii [8]. W wydaniu monografii [1a] z 1990 roku, totalizm
obejmował sobą już 5 takich doktryn i odpowiadających im posłań totaliztycznych. W owym
początkowym okresie filozofia ta zapewne nie trafiła do przekonania zbyt wielu czytelników.
Niemniej uczuliła ona mnie samego na wszelkie manifestacje totaliztycznego postępowania
oraz na oznaki postępowania zgodnego z linią najmniejszego oporu intelektualnego. To z
kolei uczuliło moje zdolności obserwacyjne i otwarło je na ustalenie większej liczby
szczegółów.
Na samym początku totalizm zaprezentowany był jako fragment, a ściślej jako jeden z
tematów i podrozdziałów składowych samego Konceptu Dipolarnej Grawitacji.
Zaprezentowany on tam był jako przykład jak układać swoje życie zgodnie z prawami
moralnymi i innymi odkryciami wynikającymi z tego konceptu. W 1987 roku totalizm został
jednak oddzielony od Konceptu Dipolarnej Grawitacji oraz utwierdzony jako nowy system
filozoficzny, który zawiera wykaz prostych w użyciu rekomendacji co do sposobu
przestrzegania zaleceń tego konceptu w naszym życiu codziennym. Jednocześnie sam
Koncept Dipolarnej Grawitacji odseparowany został jako dyscyplina "czysta" (a "pure"
science), podobna do naszej dotychczasowej fizyki. To oznacza, że od 1987 roku Koncept
Dipolarnej Grawitacji został zdefiniowany jako rodzaj wehikułu, porównywalnego do
samochodu, podczas gdy filozofia totalizmu zdefiniowana została jako rodzaj lekcji jazdy,
która pokazuje jak poprowadzić ten wehikuł aby bezpiecznie nim jeździć po drogach naszego
życia.) To właśnie w owym czasie totalizm skrystalizował swoje stanowisko jako całkowicie
świecka filozofia, aczkolwiek jest to filozofia jaka wyraźnie uznaje i potwierdza istnienie
wszechświatowego intelektu (Boga). Powodem było to, że zgodnie z totalizmem wszystkie
problemy jakie religie wzbudziły na Ziemi, są rezultatem wymuszania na ludziach religijnego
stylu życia i oddalania się od świeckiego życia. Taki religijny styl życia wymaga od ludzi
wykonywania najróżniejszych manifestacyjnych, spektakularnych, teatralnych i
zorientowanych ku publiczności pokazów podporządkowania się Bogu danej religii, takich jak
gesty religijne, ceremonie religijne, festiwale religijne, itp. Z kolei aby wyegzekwować od ludzi
wszystkie te pokazy, powprowadzane zostały najróżniejsze instytucje religijne. Z kolei owe
instytucje religijne mogą przetrwać jedynie jeśli zdobywają one władzę polityczną. Na
nieszczęście, ich droga do tej władzy wiedzie poprzez zniekształcanie praw moralnych i
wprowadzanie w ich miejsce praw religijnych, jakie czasami są całkowicie przeciwstawne do
praw moralnych. Wykazując to wszystko, totalizm także ujawnia, że manifestacyjne praktyki
religijne wprowadzone zostały przez ludzi, a nie przez wszechświatowy intelekt (Boga) oraz że
naukowe badania nie są w stanie odkryć praw wszechświata, jakie nakazywałyby nam ich
dokonywanie. Jako takie, owe manifestacje nie są więc wcale konieczne aby udowodnić
nasze podporządkowanie wszechświatowemu intelektowi, a jedynie mają uzasadnienie w
udowadnianiu naszego podporządkowania danej instytucji religijnej. Z drugiej strony,
przestrzeganie praw moralnych okazuje się absolutnie konieczne, ponieważ istnienie i
działanie tych praw może zostać udowodnione w naukowy sposób. Stąd z punktu widzenia
totalizmu, jedyna wymagana forma manifestacji czyjegoś podporządkowania
wszechświatowemu intelektowi (Bogu) polega na przestrzeganiu praw moralnych.
Praktykowanie więc totalizmu polega na uprawianiu całkowicie świeckiego życia, jakie
koncentruje się na życiu, działaniu i na wypełnianiu praw moralnych, nie zaś na
manifestacyjnym uczestniczeniu w ceremoniach religijnych (tj. totalizm stawia treść ponad
formą). Oczywiście, totalizm zezwala również na realizowanie wszelkich innych form
religijnego zachowania, jeśli ktoś życzy sobie je uprawiać, aczkolwiek nie zachęca do nich,
podkreśla że mają one jedynie znaczenie jako forma rozrywki, wyraz tradycji, lub objaw
osobistego przekonania, oraz ostrzega że promują one instytucje religijne, jakie starają się
zdobyć władzę polityczną i dlatego mogą być zainteresowane w wytłumieniu lub wypaczaniu
prawdziwych praw moralnych. W zastępstwie manifestacyjnych praktyk religijnych, totalizm
rekomenduje wypracowanie sobie intymnej formy obcowania z wszechświatowym intelektem
(UI), w jakiej wszelkie komunikowanie się z tym intelektem (modlenie się) prowadzone jest po
cichu na poziomie myślowym, a stąd pozostaje nieodnotowalne dla postronnych ludzi nie
zakłócając ich aktualnych działań.
Te osoby, które właśnie dowiadują się o istnieniu totalizmu, mogą zachodzić w głowę
dlaczego taka nowa filozofia nie została sformułowana przez kogoś z filozoficznym
wykształceniem, np. przez jakiegoś słynnego profesora uniwersyteckiego, który jest
dziekanem fakultetu filozofii oraz który urodził się w dobrze znanej rodzinie intelektualistów.
Dlaczego filozofia, która odwraca obecnie o 180 stopni życie licznych ludzi, została
sformułowana przez Jasia z Wszewilek, syna mechanika i gospodyni domowej, który nie tak
dawno temu wypasał mamine krowy na brzegu pobliskiej rzeki "Barycz". Odpowiedź na to
pytanie zdaje się leżeć w złożoności totalizmu. Totalizm jest tak złożony i tak szeroki
wewnętrznie, że nie mógłby być sformułowany przez jedynie eksperta w pojedynczej
dziedzinie. Jeśli ktoś przeanalizuje totalizm, wkrótce odkryje, że filozofia ta faktycznie
gromadzi w sobie olbrzymi zasób wiedzy teoretycznej i doświadczeń empirycznych, jakie aż
do chwili jego sformułowania, nie były wszystkie równocześnie dostępne dla pojedynczego
człowieka, w formie logicznej struktury, w jaką zestawił je dopiero totalizm. Wskazany przez
totalizm nowy kierunek myślenia jest drastycznie odmienny od (a w wielu przypadkach nawet
całkowicie odwrotny do) kierunków zawartych w większości dotychczasowych religii, filozofii,
teorii naukowych czy trendów społecznych. Jego zasady wypracowywane więc musiały być
całymi latami, ich stwierdzenia opierają się na skrupulatnym składaniu razem całego morza
obserwacji praktycznych i wiedzy teoretycznej z całego szeregu odmiennych dyscyplin. Aby
mieć dostęp do całej tej ogromnej wiedzy, wymagało to, aby osoba, która stworzyła totalizm,
miała niezwykle analityczne i obserwacyjne podejście do życia, aby wiodła ona bardzo
burzliwe, pełne przygód, przeszkód do pokonania, bólu i cierpienia, podróży oraz niezwykłych
działań życie, oraz aby nieustannie zmuszana ona była do perfekcyjnego opanowywania
wielu dyscyplin naukowych, do życia w wielu krajach, kulturach, ideologiach, religiach, rasach,
itp. Jeśli ktoś zapozna się analitycznie z twierdzeniami totalizmu, wówczas odkryje, że wąski
specjalista z tylko jednej dziedziny, jakimi zapchane są dzisiejsze uczelnie i jacy formułują
większość obecnie upowszechnianych filozofii, "fotelowych" teorii naukowych i nowych religii,
nigdy nie byłby w stanie sformułować tak praktycznej i wysoce efektywnej filozofii jak totalizm.
Przykładowo specjalista np. tylko z filozofii, nigdy nie byłby w stanie uświadomić sobie
składających się na totalizm konceptów ani związków pokrewnych naukom ścisłym, takich jak
pole moralne, energia moralna, równania grawitacyjne, mechanika totaliztyczna, itp. Wszakże
jest niemal przysłowiową niechęć i pogarda jaką specjaliści z nauk humanistycznych darzą
nauki wymagające zastosowań matematyki, pomiarów, jednostek, wzorców, oraz innych
narzędzi ścisłego myślenia. Z kolei specjalista z jakiejkolwiek innej niż filozofia, np. ścisłej
dyscypliny, też nie byłby w stanie sformułować totalizmu z prostej przyczyny, że wąscy
specjaliści wykazują tendencję do spędzania całego życia w tym samym środowisku i tym
samym typie pracy. Stąd nie mają oni okazji, aby jak ja tułać się po świecie i najpierw
zgromadzić, a potem zsyntezować w swoim umyśle w jedną spójną całość owej szerokiej
wiedzy, doświadczeń życiowych i obserwacji empirycznych składającej się na totalizm, a
oryginalnie wywodzących się z szeregu najróżniejszych dziedzin. (Jako przykłady rozważ
wkomponowaną w totalizm wiedzę i obserwacje wywodzące się z różnych religii, ideologii,
filozofii, historii, folkloru, polityki, turystyki, medycyny, astronomii, fizyki, mechaniki, itp.)
Istnieją także liczne dalsze powody dla wysokiej użyteczności totalizmu i dla
stosowalności tej filozofii w licznych sytuacjach życiowych. Są nimi owe wszelkie trudności i
ciężkie czasy, przez jakie przeszedłem w swoim życiu, zaś lekcje z których włączyłem do
totalizmu. W tym miejscu powinienem wspomnieć, że aby uczynić totalizm bardziej
edukującym, zawsze staram się udokumentować w swoich publikacjach najbardziej znaczące
z licznych porażek i kłopotów, przez które przeszedłem w życiu. Powinienem jednak także
tutaj dodać, że dobrowolnie wyraziłem wszechświatowemu intelektowi zgodę aby poddawał
mnie dowolnym doświadczeniom, jakie są konieczne, aby poprawić los ludzkości - dlatego
cokolwiek mnie dotyka niekoniecznie wynika to z karmy, jaką muszę spłacać, a może to być
też karma kredytowa jaką zaochotniczyłem aby doświadczyć dla naszego wspólnego dobra, a
jakiej działanie opisałem w podrozdziale I4.5. Z powodu owego zaochotniczenia do przykrych
doświadczeń - jeśli okażą się one konieczne dla naszego wspólnego dobra, nie odczuwam
nigdy żalu do instytucji czy ludzi, którzy dają mi w kość i czasami czynią moje życie bardzo
mizernym (chociaż czuję głęboki żal do "szatańskich pasożytów" z UFO, którzy z
premedytacją zaplanowali i wymanipulowali to co spotyka mnie ze strony owych instytucji czy
ludzi). Niemniej dla naukowej ścisłości poczuwam się w obowiązku, aby dokładnie raportować
wszelkie fakty na ich temat, nawet jeśli owe fakty nie brzmią zbyt przyjemnie. Z treści
niniejszego podrozdziału powinno stać się jasnym, że moje życie jest jednym łańcuchem
nieustannego wystawiania się na ludzkie uprzedzenia, wrogość przeciwko moim badaniom,
pogróżki, ataki, szyderstwa, wyrzucanie z kolejnych miejsc pracy oraz wiele dalszych form
opresji i spychania w dół. Oczywiście, zgodnie z prawami moralnymi, "zło czyni tyle samo
dobra, co dobro zła". Stąd także i ciężkie czasy, jakich nieustannie doświadczam w swoim
życiu, wnoszą najróżniejsze pozytywne konsekwencje, oraz wcale nie przeszkadzają mi aby
czasami być zwyczajnie szczęśliwym i wieść co najmniej tak samo spełnione życie jak
wszyscy inni ludzie. Jedną z tych pozytywnych konsekwencji nękających mnie gorzkich
doświadczeń, jest sformułowanie w ich wyniku i dopracowanie zasad totalizmu. Wszakże owe
tysiące ciężkich sytuacji życiowych, które nieustannie musiałem rozwiązywać aby utrzymać
swoją pracę, zarobić na chleb i zwyczajnie przeżyć, a także konieczność, aby zawsze
utrzymywać swoje postępowanie ponad jakimkolwiek zarzutem i w ten sposób, aby móc
wybronić się przed owymi niezliczonymi atakami, zaowocowały w stopniowym
zidentyfikowaniu i wypracowaniu zasad totaliztycznego życia. Totalizm jest tak dobry,
ponieważ niemoralni ludzie uczynili moje życie tak ciężkim oraz ponieważ twarde lekcje
moralne, jakich ludzie ci nieustannie mi udzielali, zostały przetransformowane na ową
postępową filozofię.
#34. Softwarowa interpretacja czasu.
Pod owa nazwą kryje się alternatywna do
upowszechnianej przez oficjalną naukę zasada na jakiej Koncept Dipolarnej Grawitacji
wyjaśnia działanie czasu. Zgodnie z tą zasadą, czas jest to przepływ kontroli wykonawczej
przez naturalne programy naszego życia. Dlatego czas musi mieć charakter dyskretny (tj.
postępuje w małych skokach), jako że owa kontrola wykonawcza skacze właśnie od jednego
rozkazu do następnego. Z kolei będąc taką kontrolą wykonawczą, czas może być cofany do
tyłu lub do przodu, a także zwalniany lub przyspieszany.
Softwarowa interpretacja czasu jest na tyle precyzyjna, szczegółowa i prawdziwa, że
pozwala ona zidentyfikować i wskazać dowody na swoją własną poprawność. Jednym z
takich dowodów jest możliwość wzrokowego przekonania się że czas upływa w małych
skokach. Ów skokowy upływ czasu widoczny jest gołym okiem w świetle dziennym jesli ktoś
przygląda się uważnie jakiemuś wirującemu obiektówi (np. śmigle samolotu) który rozpędza
się od zera do około 1800 obr/min. W pewnym momencie owego rozpędzania ów wirujący
obiekt sprawi bowiem wrażenie jakby zaczął się obracać w kierunku przeciwstawnym do
prawdziwego. Owo wrażenie powstaje, ponieważ kontrola wykonawcza czasu przesuwa się
skokowo od jednego rozkazu naszego programu życia na inny rozkaz. Stąd my widzimy
wirujący obiekt wcale NIE w sposób ciągły, a w krótkich skokach - co powoduje że obiekt ten
widać tak jakby oświetlały go rytmiczne błyski lampy stroboskopowej.
Historia. Esencja "softwarowej interpretacji czasu" wynikała bezpośrednio z Konceptu
Dipolarnej Grawitacji. Stąd historycznie esencję tą zrozumiałem już z chwilą rozpracowania
tego konceptu w 1985 roku. Jej szczegóły dopracowane jednak zostały w 1986 roku podczas
poszerzania tablicy cykliczności o stwierdzenia wynikające z nowego Konceptu Dipolarnej
Grawitacji. Z kolei jej dopracowanie umożliwiło poznanie mechanizmu takich zjawisk
związanych z podróżami w czasie, jak "stan zawieszonego filmu", "podróż w jedną stronę",
"efekt dublowania czasu", itp. - po szczegóły patrz podrozdział N2.3 tej monografii, lub
podrozdział M1 monografii [1/4]. Pierwsze prezentacje tych zjawisk zawarte były w moich
publikacjach począwszy już od 1987 roku. Rozpracowanie podstawowych zjawisk związanych
z podróżami w czasie prowadziło do stopniowego uświadomienia i rozpracowania atrybutów,
możliwości i ograniczeń podróżowania w czasie. Z kolei uświadomienie sobie owych
możliwości i atrybutów wiodło do wynalezienia i rozpracowania tzw. "wehikułów czasu" i
stopniowego gromadzenia informacji że takie wehikuły czasu już obecnie używane są przez
UFOnautów. Pierwsze szczegółowe opisy budowy i działania wehikułów czasu opublikowane
zostały w 1990 roku w [1e]. Ponieważ moja wiedza na temat działania wehikułów czasu
szybko i nieustannie się powiększała, w 2007 roku ich opisowi poświęcony został odrębny tom
11 niniejszej monografii.
Zmarnowanie szansy na wieczne życie. Wehikuły czasu są ilustratywnym przykładem
jak ogromnie marnotrawne są działania obecnej cywilizacji ludzkiej. Gdybym bowiem od
pierwszej chwili kiedy rozpracowałem Koncept Dipolarnej Grawitacji, czyli od 1985 roku,
otrzymywał od innych ludzi potrzebną mi pomoc o jaką bez przerwy apelowałem, wówczas do
chwili obecnej już zbudowałbym wehikuły czasu. Wszakże minęło już ponad ćwierć wieku -
znacznie więcej niż mi potrzeba aby urzeczywistnić te niezwykłe wehikuły. Wehikuły czasu
mają zaś to do siebie, że pozwalają one na pokonanie śmierci. Wszakże umożliwiają one
aby każdy mieszkaniec ziemi po osiągnięciu wieku starczego powtarzalnie cofał się w czasie
do lat swojej młodości. W ten sposób każdy człowiek mógłby żyć bez końca. Niestety, poprzez
organizowanie nagonek na moja osobę i publicznego szydzenia z mojego Konceptu
Dipolarnej Grawitacji - zamiast mi pomagać w urzeczywistnianiu cudownych urządzeń które z
konceptu tego wynikają, ludzkość traci obecną szansę na zbudowanie wehikułów czasu.
Kiedy zaś ja już odejdę w zaświaty, upłynąć będzie musiało co najmniej kilkaset lat, zanim
ktoś inny będzie miał wymagany sposób myślenia i odwagę aby zabrać się za budowę owych
wehikułów zdolnych do pokonania śmierci.
#35. Model mózgu jako urządzenia nadawczo-odbiorczego.
W 1987 roku
kilkakrotnie wizytowałem lekarza z Queenstown w Nowej Zelandii, fascynującego się
Konceptem Dipolarnej Grawitacji. Lekarz ten m.in. praktykował akupunkturę. W czasie tych
wizyt prowadzone były wielogodzinne dyskusje o mechanizmach działania akupunktury w
świetle dipolarnej grawitacji, o strukturze ciała fizycznego i jego duplikatu, o wymianie
sygnałów pomiędzy ciałem i jego duplikatem, itp. Jednym z efektów tych dyskusji było
uświadomienie i rozpracowanie "modelu mózgu jako urządzenia nadawczo-odbiorczego"
opisanego tu w podrozdziale I5.4.
#36. Pokrewieństwo zjawisk elektromagnetycznych i paranormalnych i wyjaśnienie dla mechanizmu pola magnetycznego.
W 1987 roku, rozpocząłem
przygotowywanie referatu [16W4] noszącego tytuł "Premises for the Electromagnetic
Manifestation of Paranormal Phenomena", jaki planowałem wygłosić na "The International
Symposium on Interaction of Electromagnetic Fields with Biological Systems", Tiberias, Israel,
March 21-24, 1988 rok. W celu opracowania treści tego referatu, przeanalizowałem
manifestacje znanych zjawisk paranormalnych i elektrycznych oraz starałem się odkryć
mechanizmy wzajemnego oddziaływania pomiędzy nimi. W efekcie tej analizy znalazłem
współzależności w niniejszej monografii opisane w podrozdziałach H7.3 i H5.2. Jednym z
istotniejszych ustaleń tam zawartych było znalezienie wyjaśnienia czym właściwie jest pole
magnetyczne - patrz podrozdział H5.2. Niestety Sympozjum w Izraelu w ostatniej chwili
zostało odwołane, ponieważ Arabowie jak zwykle zaczęli jakieś kłopoty. (Nie wolno zresztą
wykluczać, że rozruchy te zaindukowane zostały celowo przez szatańskich pasożytów, którzy
znają przecież przyszłość, w celu niedopuszczenia do odbycia się owej konferencji jaka być
może prowadziłaby do szybszego wykrycia niecnych poczynań tych kosmicznych ciemiężców.)
Stąd omawiany referat musiał zostać przerobiony, zaś po przetłumaczeniu na niemiecki został
on opublikowany [17W4] pod tytułem "Gravitation Als Dipolare Felder" w ZachodnioNiemieckim dwumiesięczniku "Raum & Zeit", Nr. 34, June/July 1988, strony 57 do 69
(wydawany przez: EHLERS Verlag GmbH, Hohenzollernstrasse 60, D-8000 München 40,
West Germany).
#37. Bezowocne poszukiwania sponsora dla podjęcia budowy komory oscylacyjnej i magnokraftu.
Do 1987 roku zdołałem już opublikować swoim prywatnym
nakładem aż kilka kolejnych angielskojęzycznych monografii, które dokładnie opisywały
budowę i zasadę działania magnokraftu oraz komory oscylacyjnej. Monografie te były
napisane w dobrej angielszczyźnie, bowiem w udoskonalaniu ich strony językowej pomagali
mi moi przyjaciele - dla których język angielski był rodzimym językiem. Posiadając więc
językowo poprawne i obszerne opisy komory oscylacyjnej i magnokraftu, około 1987 roku
zdecydowałem się podjąć poszukiwania instytucji, która pozwoliłaby mi zbudować to
urządzenie napędowe i wehikuł, poprzez wsparcie wykonawcze, techniczne i badawcze dla
moich wysiłków. Poszukiwania te kontynuowałem przez co najmniej trzy lata, aż do około
1989 roku, a więc w dużej części i po przeniesieniu się do Uniwersytetu Otago. W końcu
jednak wyczerpały się instytucje na świecie do których mogłem się zwracać w tej sprawie,
zmuszony więc byłem uznać swoją porażkę i zaprzestać dalszych poszukiwań. W ramach
owych poszukiwań sponsora, najpierw w najróżniejszych publikacjach wyszukiwałem
instytucje na świecie, które zajmują się pracami badawczymi i rozwojowymi nad nowymi
napędami, nowymi urządzeniami energetycznymi, lub silnymi polami magnetycznymi.
Następnie instytucjom tym wysyłałem swoje angielskojęzyczne monografie, jakie dokładnie
opisywały magnokraft i/lub komorę oscylacyjną. (W tych pierwszych swoich publikacjach
czyniłem zawsze pewnym, że ani razu nie wspomniane w nich było słowo UFO, zaś naturalny
sposób narodzenia się moich wynalazków został tam dokładnie wyjaśniony.) Opisom tych
urządzeń towarzyszył mój list, jaki wyjaśniał korzyści ze zbudowania tych urządzeń, opisywał
szczegółowy plan badań i rozwoju tych urządzeń oraz zawierał moją osobistą propozycję do
owych instytucji, że zbuduję dla nich te urządzenia napędowe i/lub energetyczne, jeśli tylko na
jakiejś zasadzie pozwolą mi korzystać dla ich zrealizowania ze swoich laboratoriów
badawczych, sprzętu i mocy wykonawczej. W sumie wysłałem takie propozycje do ponad 100
najróżniejszych instytucji na świecie prowadzących badania w obszarze jakiego dotyczyły
moje urządzenia, zaś pod koniec tej kampanii poszukiwania sponsora, wykaz adresów i
historia korespondencji w tej sprawie zajmowały mi gruby brulion. Instytucje te były
najróżniejszego rodzaju, począwszy od NASA, Departmentu Energii, Jet Propulsion
Laboratory oraz najróżniejszych uczelni i laboratoriów prywatnych w USA i Kanadzie, poprzez
odnośne instytucje w niemal wszystkich przemysłowo rozwiniętych krajach świata - włączając
w to wiodące firmy rozwojowe w niemal całej Europie, Japonii, Korei, Hong Kongu, Taiwanie,
Australii i Nowej Zelandii, a skończywszy nawet na najróżniejszych niemal nikomu nie
znanych krajach i instytucjach sponsorujących, takich jak Fundusz Króla Faisala dla rozwijania
nowych metod pozyskiwania energii - oferowany przez jeden z krajów Arabskich (bodajże
przez Arabię Saudyjską), Fundusz Rozwojowy Sai Baby, Fundusz Energii w Indiach, oraz
jakieś tajne laboratorium prywatne ukryte głęboko w dżunglach Ameryki Południowej.
Większość z tych ponad 100 instytucji, całkowicie zignorowała moje propozycje współpracy i
wogóle nie odpowiedziała na moje listy. Te zaś które odpowiedziały, potraktowały mnie jak
małego chłopczyka, który nie wie o czym pisze. Przykładowo NASA odpowiedziała mi coś w
rodzaju, że ma swoich badaczy i że ci pracują tylko nad realistycznymi projektami,
Department Energii z USA odpowiedział coś na temat opinii ich ekspertów o nieprzydatności
komory oscylacyjnej do akumulowania energii ani do jakichkolwiek innych zastosowań
energetycznych, itp. Czasami odpowiedzi były wręcz obraźliwe, jak przykładowo odpowiedź
zadufanego w sobie zarządzającego jakimś funduszem w Anglii dla rozwoju nowych urządzeń
do wytwarzania silnych pól magnetycznych, który podziękował mi za przysłanie
interesujących ... znaczków, dając mi w ten sposób do zrozumienia z typowym angielskim
sarkazmem, że opisy komory oscylacyjnej, jakie mu wysłałem uważa za całkowite bzdury,
jakie swą wartością nie dorównują nawet znaczkom które przylepiłem do koperty (które to
znaczki, notabene, w przeciwieństwie do niego, ja zmuszony byłem opłacać z mojej prywatnej
kieszeni).
Niemożność znalezienia sponsora dla budowy komory oscylacyjnej lub magnokraftu,
była dla mnie ogromną klęską i gorzkim rozczarowaniem - i to niestety nie pierwszym, ani nie
jedynym, w moim życiu. Intuicyjnie byłem pewien, że gdyby dana mi była taka szansa, z całą
pewnością bym zbudował zarówno komorę oscylacyjną jak i magnokraft. (W takim zaś
przypadku, losy ludzkości potoczyłyby się znacznie inaczej niż toczą się obecnie.) Wszakże
jeśli chodzi o głębię znajomości szczegółów technicznych tych dwóch urządzeń, intuicyjne
zrozumienie ich działania, oraz zdolność do dokonywania naukowej syntezy, trudno będzie w
przyszłości znaleźć kogoś kto mi dorówna. Moja porażka w wysiłkach znalezienia sposora dla
budowy tych urządzeń ujawniła, że w rozwoju urządzeń jakich wytworzenie wymaga wysiłku
więcej niż pojedynczego człowieka, wynalazca tych urządzeń jest całkowicie bezsilny wobec
muru ludzkiej niewiary, jaki go otacza. Nie jest bowiem w stanie przekonać innych, że jego
wynalazek jest wykonalny i że zadziała, zaś bez przekonania innych, sam nie jest w stanie
zbudować swojego urządzenia. Praktycznie więc, z rewolucyjnych urządzeń wynalezionych
na Ziemi, do chwili obecnej tylko te mają szansę zostania zbudowanymi, których
zrealizowanie leży w możliwościach wykonawczych pojedynczych (swoich) wynalazców. To
wszystko zaś, co wymaga dużych zespołów rozwojowych i drogich laboratoriów, może nigdy
nie dostąpić szansy kompletowania. Jakże w takich warunkach wynieść naszą cywilizację do
gwiazd?
#38. Eksplozja UFO koło Tapanui w Nowej Zelandii (1987 rok).
Z chwilą obliczenia
w 1982 roku, jak ogromną ilość energii magnetycznej akumuluje każdy magnokraft w swoich
pędnikach, zacząłem też teoretycznie rozważać fatalne następstwa ewentualnego wypadku i
eksplozji tego statku. Nic też dziwnego, że szczególnie mnie zainteresowała przypadkowo
usłyszana w 1983 roku legenda nowozelandzkich Maorysów. Opisywała ona ogromną
eksplozję statku kosmicznego, jaka miała kiedyś nastąpić w Nowej Zelandii, a jakiej efektami
miało m.in. być obrócenie skorupy całej naszej planety. Niestety, jak większość pozbawionych
szczegółów legend Maoryskich, legenda ta nie wskazywała gdzie dokładnie owa eksplozja
miała miejsce. Jednak po kilkuletnich systematycznych poszukiwaniach, w 1987 roku
zdołałem odkryć ogromny, niemal jednokilometrowy krater koło małego miasteczka Tapanui
na Wyspie Południowej Nowej Zelandii. Po dokładniejszym zbadaniu okazało się, że krater
ten faktycznie reprezentuje miejsce, w którym w 1178 roku nastąpiła eksplozja cygarokształtnego kompleksu około siedmiu wehikułów UFO typu K6. Krater Tapanui, razem z
miejscem eksplozji tunguskiej z 1908 roku, reprezentują więc jedyne dwa już zidentyfikowane
i przebadane miejsca na Ziemi, gdzie eksplodowały wehikuły UFO. Wieloletnie badania tego
krateru, trwające niemal nieustannie od czasu jego odkrycia w 1987 roku, aż do czasu mojego
opuszczenia Nowej Zelandii w 1992 roku, stały się dla mnie źródłem wielopoziomowej
inspiracji. Cały szereg idei zaprezentowanych w niniejszej monografii, stanowi ich bezpośredni
rezultat (np. patrz tzw. "telekinetyczne rolnictwo" z podrozdziału NB2, fale telepatyczne z
podrozdziału H7.1, czy telepatyczne rzutniki opisywane w podrozdziale N5.2). Perypetie z
badaniami krateru Tapanui zaprezentowane są w oddzielnej monografii [5/4] a częściowo
także i [5/3]. Natomiast dokładne wyliczenie ilości energii przenoszonej w pędnikach
magnokraftu przytoczyłem w podrozdziale G5.5 niniejszej monografii.
Eksplozja UFO koło Tapanui z 1178 roku spowodowała w Nowej Zelandii ogromną
liczbę katastroficznych następstw. Aby wyliczyć tutaj choćby niektóre z nich, to obejmują one:
wymarcie ogromnych ptaków Moa, brak lasów w centralnej części Wyspy Południowej,
gwałtowna zmiana klimatu Nowej Zelandii po 1178 roku, mutowanie ludzkich gigantów i
gigantycznych stworzeń, istnienie niemal każdej rodzimej istoty Nowej Zelandii w dwóch
wersjach - gigantycznej oraz normalnej wilkości, niemal całkowity brak piorunów z chmur do
ziemi (pioruny są w Nowej Zelandii zjawiskiem tak rzadkim, że kiedy dnia 12 sierpnia 2000
jeden z nich uderzył drzewo w Auckland, spowodowane przez niego zniszczenie aż
pokazywano wieczorem na cały kraj w głównym dzienniku telewizyjnym) połączone z
istnieniem niezwykłych "wyładowań kurtynowych", "naturalne radio" (tj. obszary gdzie fale
radiowe wokalizują się w naturalny sposób), niższa zdolność gołębi nowozelandzkich do
powrotu do swoich gniazd i wiele więcej.
W Tapanui eksplodował tzw. "wehikuł czasu", czyli UFO trzeciej generacji zdolne do
zmian w upływie czasu. Jego eksplozja m.in. wywołała więc również tzw. "zafalowania czasu",
które ciągle mają miejsce w tym kraju. Zafalowania te należą do kategorii ogromnie
tajemniczych zagadek Nowej Zelandii, jaka wymaga długiej teorii, aby zostać wyjaśnione co
do swego mechanizmu i pochodzenia. Teoria ta opisana została dokładniej w monografii [5/4].
Aby podsumować ją tutaj w skrócie, to kiedy w 1178 roku wehikuły czasu (tj. UFO trzeciej
generacji) eksplodowały koło Tapanui, ich eksplozja spowodowała cały szereg niezwykłych
zjawisk, włączając w to zakłócenie kontinuum przestrzeni czasowej. Gdyby ktoś porównał
czas do powierzchni jeziora, owo zakłócenie może być upodabniane do fal, jakie
rozprzestrzeniłyby się na powierzchni tego jeziora - gdyby ktoś eksplodował w nim bombę.
Takie fale są zdolne do wyniesienia w górę, a potem ponownego zabrania w dół, dowolnego
obiektu jaki pływa po powierzchni tego jeziora. Stąd wynikiem owego "zafalowania czasu" jest,
że w Nowej Zelandii ciągle do dzisiaj pojawiają się "oscylacje przestrzeni czasowej", tj.
pojawiają się raptowne fale czasu, jakie wynoszą do naszych lat najróżniejsze zwierzęta i
obiekty z innych wieków, zaś normalnie po kilku godzinach pobytu w naszych czasach
zwierzęta te i obiekty zabierane są z powrotem do swoich czasów. (Aczkolwiek niektóre
zwierzęta, takie jak Nowo Zelandzka tuatara, mogą być pozostawione na stałe w naszych
czasach.) Wynik końcowy owych zaburzeń czasu jest, że niekiedy w Nowej Zelandii ludzie
mogą zobaczyć coś, co nie przynależy już do naszych czasów (tj. co obecnie już nie istnieje),
dla przykładu ptaki Moa, dinosaury, itp. Następnie owe coś znika i nie może już ponownie
zostać znalezione. Przykłady zagadek nowozelandzkich, jakie powodowane są takim
falowaniem przestrzeni czasowej, obejmują: błądzące linie wysokiego napięcia jakie zmieniają
swój przebieg, liczne obserwacje elementów krajobrazu jakie później zniknęły, zmiany w
wyglądzie znanych szczegółów krajobrazu, zmiany w wyglądzie znanych elementów
architektonicznych (np. charakterystyczna wieża przy "Boys High" w Oamaru, ma zwyczaj
zmieniania swojej wysokości, kształtu, oraz zlokalizowania w odniesieniu do innych
budynków), spotkania z legendarnymi Taniwhas - a nawet przypadki zostania "zjedzonym"
przez te stwory ("Taniwha" typowo jest nazwą maoryską przyporządkowaną do
mitologicznego stwora z magicznymi mocami, który zwykle symbolizowany jest jako olbrzymia
jaszczurka z kilkoma okrągłymi jajami pod brzuchem; moja interpretacja dla tego
mitologicznego stwora, wyjaśniona w podrozdziale E4 monografii [8] jest, że Maorysi zwykli
przyporządkowywać tą nazwę do owego ogromnego "stwora" jaki pozostawał im nieznany, a
jaki obecnie nazywamy wehikułami UFO, ponieważ powierzchnia owych wehikułów UFO
zwykle pokryta jest wężową "skórą" którą nie znający wężów Maorysi widzieli tylko u
jaszczurek, a także ponieważ pod brzuchem dużego UFO często podpiętych było kilka
okrągłych UFO mniejszego typu wyglądających jak jaja tych wehikułów), obserwacje żyjących
ptaków Moa, ślady fizyczne jakie pozostawiane są przez stworzenia które już obecnie nie
istnieją - np. takie jak ptaki Moa i wiele innych. Dla przykładu, zafalowanie czasu
najprawdopodobniej było przyczyną pojawienia się następującej wiadomości [18W4] w
nowozelandzkiej gazecie "The Southland Times", wydanie z dnia 5 marca 1875 roku, strona 3,
cytuję: "Christchurch, 4 marca. Oświadczenie pojawiło się w Globe od godnego zaufania
korespondenta, którego jednakże Globe nie ujawnił, że ślady moa zostały odkryte w lasach
Oxford Bush, czterdzieści mil od Christchurch, dnia 2 marca. Trzy osoby podobno widziały te
ślady, każdy mierzący sześć cali, z odstępem pomiędzy każdym śladem pomiędzy siedmiu a
dziewięciu stóp. Ślady te były sprawdzane na dystansie pół mili". (W oryginale
angielskojęzycznym: "Christchurch, March 4. A statement appears in the Globe from a
trustworthy correspondent, whom however the Globe does not vouch for, that moa’s tracks
had been discovered at Oxford Bush, forty miles from Christchurch, on the 2nd March. Three
people are alleged to have seen footprints, each measuring six inches, the distance between
each footprint being from seven to nine feet. The tracks were followed for half-a-mile.")
Powinienem dodać, że jeden z moich znajomych, w 1987 roku sfotografował świeży szlak z
wyraźnymi odciskami stóp, wykonany przez gigantycznego ptaka Moa.
#39. Przeniesienie się do Dunedin (1988 rok).
W około pół roku po odkryciu krateru
Tapanui, zmieniłem pracę z Politechniki w Invercargill, na Otago University w Dunedin (obie
uczelnie położone są na Wyspie Południowej Nowej Zelandii). Jedynym powodem dla tej
zmiany była moja ówczesna sympatia, która jak zacinająca się płyta, lub jak ktoś
zahipnotyzowany, w kółko mi powtarzała dniem i nocą, że koniecznie chce opuścić Invercargill
i przenieść się do jakiegoś większego miasta. Kiedy jednak znalazłem nową pracę w Dunedin,
zwolniłem się z pracy w Invercargill, zaś w lutym 1988 roku nadszedł czas faktycznego
przeniesienia się do Dunedin, sympatia ta nagle zmieniła zdanie i zdecydowała się pozostać
w dobrze znanym jej miejscu. O ile mi wiadomo, nawet w czasach pisania niniejszej
monografii ciągle mieszkała ona niedaleko Invercargill.
Folklor Nowej Zelandii stwierdza, że im bardziej na południe tym bardziej zamknięte
umysły i bardziej konserwatywni ludzie. Invercargill jest zaś najbardziej południowym miastem
świata. Tymczasem moje osobiste doświadczenia z tego najbardziej na południe wysuniętego
miasta świata są, że jego politechnika była jedną z najbardziej totaliztycznych instytucji, ze
wszystkich instytucji w jakich dotychczas pracowałem. Z kolei mój wieloletni bezpośredni
przełożony na owej politechnice, był nie tylko prawdziwym dżentelmenem, ale także i
najbardziej totaliztycznym przełożonym ze wszystkich przełożonych jakich dotychczas
posiadałem. Prawdopodobnie to właśnie dzięki totaliztycznej atmosferze jaka wówczas
panowała na owej Politechniki w Invercargill, a także dzięki moralnemu poparciu mojego
totaliztycznego przełożonego z tej politechniki, właśnie w Invercargill miały miejsce największe
odkrycia naukowe mojego życia. Jeśli zaś chodzi o sam pobyt w Invercargill, to na przekór że
jest to klimatycznie najchłodniejsze miasto Nowej Zelandii, moja pamięć pobytu w Invercargill
jest podobnie ciepła i przyjemna jak z tropikalnego Borneo lub z Śródziemnomorskiego Cypru.
(To samo nie sprawdza się jednak dla innych południowych miast Nowej Zelandii, takich jak
Timaru czy Dunedin.)
#40. Efekt telekinetyczny i siłownie telekinetyczne.
Mechanizm telekinezy jako
"manipulowania obiektami poprzez oddziaływanie na ich duplikaty przeciw-materialne", a więc
również i mechanizm zjawiska, które potem nazwane zostało efektem telekinetycznym, znane
były mi już od pierwszej chwili zrozumienia istnienia przeciw-materialnych duplikatów u
wszelkich przedmiotów materialnych (tj. już od 1985 roku - patrz odnośny punkt powyżej).
Również od owej chwili intuicyjnie wyczuwałem, że w sensie efektów zjawisko telekinezy musi
być odwrotnością zjawiska tarcia. Jednakże na początku nie wiedziałem dokładnie jak
wywołać to zjawisko w sposób techniczny (aczkolwiek zdawałem sobie sprawę, że klucz do
jego zrealizowania leży w manipulowaniu polem magnetycznym), a także nie
przyporządkowałem jeszcze do niego obecnej nazwy "efekt telekinetyczny". Dopiero w drugiej
połowie 1989 roku, kiedy przygotowywałem swój referat [19W4] zatytułowany "Premises for
the feasibility of motors utilizing principles of psychokinesis", przeznaczony do wygłoszenia na
"1990 ANZAAS Congress (session on Energy and the Greenhouse Effect), University of
Tasmania, Hobart, 14-16 February 1990" odkryłem jak wyzwalać to zjawisko. W referacie tym,
o objętości 18 stron i 12 ilustracji, starałem się dokonać analiz zasad działania zbudowanych
do owego czasu tzw. "free energy devices" czyli siłowni telekinetycznych. Treść tego referatu
skrótowo podsumowała w przybliżeniu to co obecnie opisane jest w rozdziale K niniejszej
monografii. W wyniku tych analiz odkryłem, że we wszystkich już istniejących urządzeniach
telekinetycznych, ruch elektronów układający się na przepływ prądu wymuszany jest poprzez
przyspieszanie lub opóźnianie pola magnetycznego. W ten sposób odkryłem i zdefiniowałem
"efekt telekinetyczny", poznałem techniczny sposób jego wyzwalania (polega on na
przyspieszaniu i opóźnianiu linii sił pola magnetycznego), ustaliłem że efekt ten reprezentuje
odwrotność tarcia, oraz rozpracowałem jego wykorzystanie do budowy siłowni
telekinetycznych (włączając w to baterie telekinetyczne jakie wynalazłem wkrótce po okryciu
efektu telekinetycznego). To w owym czasie, zjawisku temu przyporządkowałem obecnie
używaną dla niego nazwę "efekt telekinetyczny".
Jako ciekawostkę warto tu dodać, że Otago University w Dunedin, w którym wówczas
pracowałem, nie wyraziło zgody na przyrzeczone mi wcześniej uczestnictwo w w/w kongresie
w Tasmanii. Administratorzy tej uczelni uważali bowiem, jak to powtórzono mi ustnie, że mój
referat "jest sprzeczny z istniejącą wiedzą" (po więcej danych na ten temat patrz podrozdział
K4 niniejszej monografii, lub podrozdział C8.3 monografii [5/3] /?/). Gdy zaś zwróciłem się do
jedynej osoby reprezentującej Nową Zelandię na tym kongresie, o wygłoszenie referatu w
moim imieniu, ten bez uzgodnienia ze mną, zamiast go wygłosić jak o to był proszony -
wycofał ów referat z programu obrad. (Tą osobą skazującą właśnie nowo-narodzony efekt
telekinetyczny na "spalenie na stosie" już w pierwszych dniach jego istnienia, był ówczesny
dyrektor d/s badań i rozwoju w korporacji "Electricorp", która zarządzała wówczas wszystkimi
elektrowniami w Nowej Zelandii i, która powinna czuć się odpowiedzialna za promowanie
nowych metod pozyskiwania energii!) Przetłumaczyłem więc ten sam referat na język polski i
próbowałem go opublikować w polskim czasopiśmie naukowo-technicznym "Mechanik".
Pomimo jednak uzyskania przychylnej recenzji i zatwierdzenia do druku, również i to polskie
czasopismo nigdy nie zdobyło się na jego opublikowanie. Stąd referat ten został dopiero
opublikowany, kiedy przerobiłem go na kształt małej broszurki i wydałem prywatnym
nakładem w formie monografii [6a], której polskojęzyczna wersja wydana była jako monografia
[6]. Treść rozdziału K i podrozdziału H6.1 niniejszej monografii stanowi jego poszerzoną i
uaktualnioną wersję.
#41. Bateria telekinetyczna.
Kiedy w drugiej połowie 1989 roku zdołałem odkryć
metodę technicznego wyzwalania efektu telekinetycznego, odkrycie to zainspirowało cały
szereg wynalazków opisanych w rozdziale K niniejszej monografii. Najważniejszym i
najbardziej obiecującym z tych wynalazków była bateria telekinetyczna. Dlatego już wkrótce
po wynalezieniu tej baterii postanowiłem podjąć jej budowę. Zakupiłem nawet wymagane
podzespoły. Niestety, postanowienia tego nie byłem w stanie zrealizować. Niedługo bowiem
po dopracowaniu konstrukcji i działania swej baterii telekinetycznej, Uniwersytet Otago w
Dunedin, w którym wówczas pracowałem, wyrzucił mnie z pracy, jak to opiszę nieco dalej.
Natomiast po staniu się bezrobotnym cała moja uwaga skoncentrowała się na znalezieniu
następnej pracy i na przeżyciu. Na budowę mojej baterii telekinetycznej zabrakło mi już czasu,
energii, oraz możliwości badawczych.
Bateria telekinetyczna faktycznie była pierwszym urządzeniem jakie wynalazłem od
samych podstaw po odkryciu efektu telekinetycznego. W czasach odkrycia efektu
telekinetycznego nie znałem nikogo kto by pracował nad tym urządzeniem. Zasadę działania i
konstrukcję bateriii telekinetycznych wynalazłem w drugiej połowie 1989 roku. Jednak
opublikowanie tej zasady i konstrukcji musiało odczekać aż do 1990 roku, kiedy to
opublikowałem monografie [6a] i [6]. Obecnie najbardzioej aktualne opisy zasady działania i
konstrukcji baterii telekinetycznych zawarte są w podrozdziale K2.4.1.
#42. Magnokrafty drugiej generacji (wehikuły telekinetyczne).
Jednym z licznych następstw rozpracowania nowego Konceptu Dipolarnej Grawitacji było też, że wyjaśnił on
naturę i zasadę ruchu telekinetyczngo (patrz podrozdział H6.1). Ruch ten powodowany jest
zjawiskiem jakie w momencie odkrycia nazwałem "efektem telekinetycznym". Poznanie ruchu
telekinetycznego pozwoliło z kolei na rozpracowanie budowy i działania wehikułów
telekinetycznych, oraz na wydedukowanie zjawisk indukowanych przez te magnokrafty drugiej
generacji. Ich trwałe wprowadzenie do moich publikacji miało miejsce już w 1985 roku. W
niniejszej monografii opisane są one w podrozdziale M1.
#43. Magnokrafty trzeciej generacji (zwane także "wehikułami czasu").
Kolejnym z
następstw nowego Konceptu Dipolarnej Grawitacji było m.in. że wprowadził on też tzw.
"softwarową interpretację czasu" (patrz podrozdziały H9.1 i rozdział N). Zgodnie z tą
interpretacją, czas to po prostu przepływ kontroli wykonawczej przez naturalne programy
naszego życia przechowywane w duplikatach przeciw-materialnych jakie zawarte są w
przeciw-świecie. Stąd szybkość i kierunek upływu czasu może być zmieniany za pomocą
odpowiednich urządzeń technicznych (lub naturalnych zdolności). Poznanie w 1985 roku
owego mechanizmu działania czasu, a także zasad jego zmieniania, pozwoliło z kolei na
rozpracowanie budowy i działania wehikułów czasu, oraz na wyjaśnienie zjawisk
indukowanych przez te magnokrafty trzeciej generacji. W monografii [1/4] wehikuły czasu
opisane są w tomie 10 (podrozdział M1). W monografii z serii [1/5] ich opis zawiera tom 11
(rozdział N).
Teoretyczne rozpracowanie wehikułów czasu w 1985 roku, wywarło przemożny wpływ
na wiele tematów jakie badałem później, a jakie zaprezentowałem w niniejszej monografii. Ich
przykładem są ustalenia opisane w podrozdziale V5.1, jakie wyniknęły z faktu że nabyłem
zdolności do odnotowywania przypadków kiedy wehikuły czasu naszych okupantów użyte
zostały w moim otoczeniu. Faktycznie to najróżniejsze następstwa użycia na Ziemi wehikułów
czasu odkrywane były przeze mnie stopniowo, aczkolwiek nieustannie, począwszy od 1985
roku aż do dzisiaj.
#44. Przegrana kampania promowania komory oscylacyjnej i magnokraftu. Po
przeniesieniu się do Dunedin w 1988 roku, kontynuowałem poszukiwanie sponsora dla
budowy komory oscylacyjnej i/lub magnokraftu. Moje zdezorientowanie jednak rosło razem z
liczbą instytucji, z którymi skontaktowałem się w tym celu. Instytucje te bowiem albo wykpiwały,
albo lekceważyły, owe rewolucyjne urządzenia. Nie mogłem zrozumieć, jaki może być powód
tego braku zainteresowania w budowie urządzeń, które wnosiły potencjał aby zmienić losy
naszej cywilizacji. (W owym czasie ciągle nie wiedziałem o istnieniu szatańskich pasożytów z
UFO, którzy manipulują ludźmi.) Jako możliwy powód owej jednogłośnej ignorancji,
wydedukowałem wówczas sobie brak publikacji na ich temat. (O sabotażującym działaniu
szatańskich pasożytów z UFO dowiedziałem się dopiero później.) Aby więc jakoś nadrobić ów
brak popularnych publikacji o magnokraficie i komorze oscylacyjnej, postanowiłem wówczas,
iż muszę dołożyć wszelkich starań, aby jednak opublikować jakieś artykuły na temat tych
urządzeń w różnych popularnych czasopismach. Przez następnych więc kilka lat, począwszy
od chwili wylądowania w Dunedin, a skończywszy na czasie, kiedy wyjechałem na Cypr,
prowadziłem intensywną kampanię prób publikowania artykułów o magnokrafcie i o komorze
oscylacyjnej w popularnych periodykach. W 1988 i 1989 roku praktycznie każdego miesiąca
pisałem następny popularny artykuł o badanych przez siebie tematach, starannie
sprawdzałem z przyjaciółmi jego angielszczyznę, wykonywałem rysunki i zdjęcia do
ilustracyjnego podparcia jego treści oraz wysyłałem ów artykuł do następnego popularnego
czasopisma. Jeśli którykolwiek z artykułów wracał z odmową opublikowania, wówczas
wysyłałem go do następnego periodyka. W sumie przez okres około czterech lat, kiedy
prowadziłem ową kampanię, napisałem co najmniej 20 popularnych artykułów na tematy
magnokraftu, komory oscylacyjnej, eksplozji Tapanui, UFO, lądowisk UFO oraz podziemnych
tuneli UFO. Praktycznie też co najmniej jeden ze swoich artykułów wysłałem do każdego
czasopisma, jakie mogło zajmować się tą tematyką oraz jakiego istnienie odkryłem w
którymkolwiek kraju na świecie. Do niektórych zaś czasopism z Anglii, Australii, Nowej
Zelandii i USA, o których wiedziałem że z całą pewnością zajmują się tematami jakie ja
badałem, wysłałem wówczas aż po kilka odmiennych artykułów. Jak się okazało, kampanię tą
przegrałem sromotnie, zaś jej wyniki były niemal zerowe. Nikt nie chciał publikować artykułów
o badaniach, jakie prowadziłem, zaś ja nie byłem w stanie zrozumieć dlaczego. (W owym
czasie ciągle nie wiedziałem, że szatańscy pasożyci z UFO intesywnie blokują
upowszechnianie wyników moich badań.) Wszakże były napisane dobrą angielszczyzna,
prezentowały ciekawe tematy w interesujący sposób, posiadały doskonały materiał
ilustracyjny, ludzie w owym czasie pasjonowali się tematami jakie w nich poruszałem, zaś ja
wcale nie domagałem się wynagrodzenia za ich napisanie. W rezultacie owych czterech lat
nieustannego prowadzenia intensywnej kampanii publicystycznej, oraz po rozesłaniu do
redakcji najróżniejszych periodyków ogromnej liczby kopii swoich artykułów, zdołałem
spowodować opublikowanie tylko dwóch opracowań. Pierwszym z owych dwóch
opublikowanych wówczas opracowań był artykuł [20W4] o eksplozji Tapanui pióra John'a
Pinkney: "The Bemusing Triangle", People (Weekly illustrated Magazine, 54 Park Street,
Sydney, NSW 2001, Australia), 29 November 1988, pp. 18-20. (Został on przygotowany na
podstawie mojego artykułu, jaki wysłałem do owego czasopisma.) Drugim zaś był artykuł
[21W4] "New Zealand's Tapanui Explosion", Ancient Skies (1921 St. Johns Ave., Highland
Park, Illinois 60035-3105, USA), Vol. 17, No. 4, September-October 1990, pp. 1-4. Obecnie
szacuję, że w owym okresie czasu rozesłałem co najmniej 200 kopii swoich artykułów do
redakcji najróżniejszych periodyków na świecie. (Oczywiście rozsyłanych było tylko owych
około 20 odmiennych artykułów, jakie wówczas napisałem. Po prostu przez cały czas
utrzymywałem je w cyrkulacji, tzn. po powrocie z odmową jednych redakcji, wysyłałem je
ponownie do innych redakcji.) Czyli mój poziom sukcesu w owej kampanii publicystycznej
wynosił tylko około 1%. Dla porównania, kiedy pisałem artykuły na jakiekolwiek inne tematy,
które nie posiadały związku z działaniami szatańskich pasożytów na Ziemi, poziom mojego
sukcesu wynosił aż 100%. Przykładowo wszystkie artykuły, jakie w życiu napisałem w ramach
"neutralnych" kierunków moich badań naukowych, były zawsze publikowane - i to zazwyczaj
już przez pierwsze czasopismo naukowe do jakiego je wysyłałem.
Tak mizerne wyniki wielkoskalowej kampanii jaką wówczas prowadziłem, dawały mi
wiele do myślenia. Unaoczniały mi bowiem, że kiedykolwiek czynię coś w kierunku związanym
ze sprawami kosmicznymi, natychmiast wyzwala się działanie jakichś tajemniczych sił
przeszkadzających. W skojarzeniu więc z poprzednią kampanią szukania sponsora dla
budowy magnokraftu i komory oscylacyjnej, która wszakże całkowicie spaliła na panewce,
oraz w powiązaniu z wieloma innymi przypadkami fiaska jakich doświadczałem zarówno w
czasach poprzednich, jak i w swym późniejszym działaniu, zacząłem pomału odnotowywać
szokującą regularność w tym, co się dzieje. Regularność ta polegała na tym, że kiedykolwiek
usiłowałem coś uczynić, co jakoś wiązało się z kosmosem, a więc dotyczyło budowy lub
napędu statków międzygwiezdnych, urządzeń energetycznych, UFO, tajemniczych zjawisk,
itp., wówczas mój poziom sukcesu w działaniach, z normalnie niemal równego 100%,
raptownie spadał do bliskiego zera. Z kolei odnotowanie owej regularności, w połączeniu z
innymi "wyciszającymi" doświadczeniami, jakie szatańscy pasożyci z UFO nieustannie mi
serwowali w odniesieniu do badań kosmicznych, pomału wiodło mnie do odkrycia istnienia
szatańskich pasożytów (UFOnautów). Z kolei to wiodło do uświadomienia sobie faktów, jakie
opisuję w podrozdziale A3.
#45. Opublikowanie pierwszej monografii [5E] o eksplozji wehikułu UFO koło
Tapanui (1989 rok).
Na przekór przeniesienia się do Dunedin, kontynuowałem swoje
prywatne badania krateru Tapanui. Z badań tych stopniowo wyłonił się dowód, że faktycznie w
Tapanui eksplodował statek kosmiczny. Napisałem więc naukową monografię [5E], która
otwarcie prezentowała szokujące wnioski z tych badań. Dane wydawnicze owej publikacji
brzmiały (patrz pozycja [5E] z rozdziału Y): Pająk Jan, "Tapanui Cataclysm - an explanation
for the mysterious explosion in Otago, New Zealand, 1178 A.D." (Dunedin, New Zealand,
1989, ISBN 0-9597698-7-0, a private edition by the author, 39 pages and 27 illustrations).
#46. Moje usunięcie z Uniwersytetu Otago (1990 rok).
W czasie, kiedy
opublikowałem swoją monografię [5E], zajmowałem stanowisko starszego wykładowcy na
Uniwersytecie Otago w Dunedin. Monografia ta raportowała o odkryciu miejsca, gdzie zgodnie
z przytłaczającym materiałem dowodowym faktycznie eksplodowały jakieś wehikuły
kosmiczne. Odpowiedź środowiska naukowego na monografię [5E], prezentującą odkrycie o
tak przełomowym znaczeniu, całkowicie mnie zaszokowała. Zamiast mnie wynagrodzić, jak to
powinno mieć miejsce w każdym przypadku dokonania istotnego odkrycia - bez względu na to,
jaki by nie był jego przedmiot, stałem się obiektem zajadłych ataków i nacisku
administracyjnego. Moi przełożeni i niektórzy koledzy rzucili się aby mi wyperswadować, że
powinienem zaprzeczyć swojemu odkryciu i wycofać je pod wymówką, że było ono żartem
albo pomyłką. Prywatnie zostałem poinformowany, że poprzez dokonanie badań na temat
eksplozji statku pozaziemskiego, przyniosłem hańbę owemu uniwersytetowi. Po tym jak
odmówiłem zaprzeczenia swoim badaniom, otrzymałem "ofertę nie do odrzucenia".
Zawierała ona ultimatum, że albo cicho zrezygnuję ze swojej pozycji na tym uniwersytecie,
albo też zostanę z niego wyrzucony z głośnym trzaskiem. Oczywiście ja wybrałem cichą
rezygnację.
W czasie mojej dysmisji ciągle nie było mi wiadomym, że istnieje takie coś jak filozofia
pasożytnictwa, czy takie coś jak szatańscy pasożyci z UFO. Dlatego nie byłem w stanie
ustalić faktu, czy mój bezpośredni przełożony w owym czasie, jak również wiele innych
indywiduów, które zajmowały ważne pozycje kierownicze na Uniwersytecie Otago, znajdowali
się w zaawansowanym stadium pasożytnictwa. Zacząłem być świadomy pasożytniczych
atrybutów dopiero znacznie później, kiedy to już zidentyfikowałem i opisałem pasożytnictwo.
Na przekór jednak, że w owym czasie nie wiedziałem, czy ich filozofia reprezentuje głównego
przeciwnika totalizmu, ciągle miałem okazję zapamiętać niektóre z ich atrybutów. Dlatego,
kiedy cztery lata później spotkałem osobę, która była żyjącym "modelem pasożytnictwa",
zacząłem do niej przymierzać owe atrybuty. W taki oto sposób, moja praca na tej zatęchłej
uczelni wyniknęła w zakumulowaniu wiedzy, która cztery lata później pozwoliła mi
zidentyfikować i opisać pasożytnictwo, jako wyróżniający się rodzaj filozofii powszechnie
wyznawanej na Ziemi.
#47. Odkrycie że poglądy mieszkańców Ziemi manipulowane są przez UFO.
Manipulacja ta zmierza w kierunku zaniechania badań w strategicznych dziedzinach
zagrażających dominacji technicznej UFOnautów nad ludźmi. Opisany w poprzednim punkcie
wniosek końcowy do jakiego doszedłem w rezultacie dociekań, co właściwie powoduje iż
znacząca większość ludzi na Ziemi jest tak jednomyślna w prześladowaniu i dyskryminowaniu
osób prowadzących badania w niektórych strategicznych dziedzinach, szczególnie tych
objętych treścią niniejszej monografii, był dosyć szokujący. Zaraz po jego osiągnięciu
brakowało mi też dowodów empirycznych, które podpierały zasadność tego wniosku i stąd
umożliwiły mi jego publiczne zaprezentowanie. Zgromadzenie tych dowodów stało się
możliwe dopiero kiedy rozpracowałem swoją metodę szybkiego identyfikowania osób jakie z
całą pewnością są systematycznie uprowadzane do UFO - patrz następne punkty i
podrozdział U3.1 jaki opisuje tą metodę. Metoda ta pozwoliła mi bowiem na zdanie sobie
sprawy z kosmicznych wprost rozmiarów problemu uprowadzeń do UFO, oraz na ustalenie że
Ziemia stanowi rodzaj "dojnej krowy", czy "kolonii", bezdusznie eksploatowanej przez jakieś
zaawansowane technicznie ale podupadłe moralnie cywilizacje kosmiczne - patrz
podrozdziały A3 i T5, rozdziały U i V, oraz następny punkt poniżej. Od tego był już tylko jeden
mały krok do ustalenia, że świadomość ludzi musi być manipulowana przez tych
eksploatatorów z kosmosu w celu powstrzymywania naszych badań w strategicznych
kierunkach zagrażających dominacji technicznej UFOnautów nad ludźmi. Wszakże takie
badania prowadziły by do zakończenia ich eksploatacji Ziemi (patrz wykaz tych blokowanych
przez UFO strategicznych kierunków badań przytoczony w podrozdziale VB5.1.1). Inymi
ustaleniami z tego zakresu było wstrząsające odkrycie, że w szczególnie istotnych
przypadkach UFOnauci nie wahają się nawet odwołać do gwałtu, przemocy i do mordowania
niewygodnych sobie ludzi, tyle że ich realizację przeprowadzają oni w szczególnie zwodniczy
sposób (np. powierzają ich wykonanie hipnotycznie zaprogramowanym w tym celu przez
siebie ludziom, jakich ja nazywam "sprzedawczykami" albo "kolaborantami" - patrz
podrozdziały U4.4 i JD4.2).
Ja wcale nie jestem jedynym badaczem, który doszedł do wniosku, iż ktoś wyraźnie
stara się przeszkodzić w dotarciu do świadomości naszego społeczeństwa faktu nieustannej,
aczkolwiek starannie ukrywanej obecności UFO na Ziemi. Inni badacze również spostrzegli te
zabiegi, zaś na Zachodzie przyjęła się nawet nazwa "cosmic conspiracy" (tj. "kosmiczny
spisek") dla wyjaśnienia nieustannie powtarzających się przejawów zatajania, ukrywania i
niszczenia wszelkich dowodów jakie mogły będą ujawnić prawdę o UFO. Jest jednak
zasadnicza różnica pomiędzy moim wnioskiem, a wnioskami innych badaczy. Inni badacze
wierzą bowiem zwodniczym zapewnieniom samych UFOnautów, iż przybyli na Ziemię aby
nam pomóc, aby przekazać nam wiedzę, podbudować moralnie, itp. Stąd odpowiedzialnością
za "kosmiczny spisek" obciążają oni zmowę najróżniejszych grup ogromnie wpływowych ludzi.
Przykładowo na Zachodzie najczęściej wskazywana z tych grup zwykle nazywana jest
"majestic twelve" ("dwunastu najznakomitszych"). Często też sugeruje się że odpowiedzialne
mogą być przemysłowe kartele chcące utrzymać monopol na energię i na środki transportowe
(np. producenci samochodów, samolotów i rakiet). Natomiast w Polsce odpowiedzialnością za
konspirowanie w sprawach UFO i za systematyczne niszczenie dowodów obecności UFO na
Ziemi zwykle obciąża się albo międzynarodowy spisek grupy uczonych, zwykle referowany
pod nazwą "twardołbowców" albo "pustaków", albo najróżniejsze sekretne towarzystwa (typu
"Masoneria"), albo też reakcyjne organizacje religijne lub kościelne. Tymczasem ja odkryłem,
że istnieje wyraźna rozbieżność pomiędzy deklaracjami UFOnautów, a ich faktycznymi
działaniami. Przykładowo kosmici słownie deklarują, że przybyli aby pomagać ludziom, oraz
że nie mają przed nami nic do ukrycia, jednak w działaniach eksploatują, gwałcą, nie pytają o
zgodę i nigdy nie ujawniają ani swojej nieustannej obecności na Ziemi, ani też ogromu swych
sił zaangażowanych na naszej planecie. Stopniowo doszedłem więc do ustalenia, że za
"spiskiem kosmicznym" faktycznie kryje się aparat okupacyjny samych UFOnautów, tyle że
całą "brudną robotę" niszczenia dowodów działalności UFO na Ziemi i zamykania ust
świadkom, wykonuje on rękami zaprogramowanych odpowiednio przez siebie Ziemian (tj.
"sprzedawczyków/kolaborasntów" - opisywanych w podrozdziale U4.4), a także że w sposób
niezwykle wyrafinowany i cwany winę za swoje własne działania umiejętnie zwala on na owe
grupy i organizacje. Poza faktem więc, że niektóre osoby dają się UFOnautom umiejętnie
manipulować, bez swej wiedzy wykonując dla UFOnautów zadania nieświadmych
kolaborantów - jak to opisano w podrozdziale VB4.3.1, moim zdaniem w sposób świadomy
żadne ludzkie grupy nie konspirują aby ukryć przed społeczeństwem faktu i rozmiarów
zaagażowania UFO na Ziemi. Czynią to sami UFOnauci, tyle że ludzkimi rękami.
(Ponieważ w każdym opowiadaniu zwykle kryje się ziarenko prawdy, można więc
spekulować że tajemnicza "majestic twelve" najprawdopodobniej faktycznie istnieje, tyle że
wcale nie składa się z ludzi, a z dwunastu najbardziej wpływowych kosmitów, którzy w imieniu
swoich cywilizacji zarządzają obrotem wszystkich spraw na Ziemi, formując rodzaj
niewidzialnego okupacyjnego rządu naszej planety. Informacja o istnieniu i działaniach tego
rządu mogła wszakże jakoś "przeciec" do wiadomości ludzi, np. w rezultacie zażyłości
niektórych osób uprowadzanych do UFO z co gadatliwszymi ze swych uprowadzicieli. Na jej
zaś podstawie ludzie odtworzyli ideę "kosmicznej konspiracji" i niewidzialnego rządu naszej
planety. Oczywiście znając opisane w podrozdziale VB4.7.1 metody działania UFOnautów
daje się dalej wyspekulować, że po wykryciu tego "przecieku" i poznaniu wzbudzonych przez
niego niebezpiecznych idei, kosmici najprawdopodobniej zdołali zaprogramować
odpowiednich decydentów jakiegoś kraju, aby dokładnie tym samym kryptonimem nazwali też
jakiś związany z (badaniami) UFO sekretny choć nic nie znaczący panel ziemskich
ekspertów/administratorów. Istnienie bowiem dwóch wiążących się z UFO "majestic twelve"
doskonale służy zamaskowaniu kosmicznego składu tej prześladującej Ziemię dwunastki oraz
zasiewa wśród ludzi całkowite zdezorientowanie. Po powołaniu więc owego maskującego
panelu złożonego z ludzi, wszelkie dalsze "przecieki" na temat rządzącej Ziemią dwunastki
UFOnautów powodują jedynie coraz większą konfuzję wśród osób starających się zrozumieć
co naprawdę "jest grane".)
#48. Konieczność zejścia do całkowitej konspiracji.
Od momentu, kiedy usunięty
zostałem z Uniwersytetu Otago tylko za to, że dokonałem istotnego odkrycia naukowego,
zmuszony zostałem do zweryfikowania otwartości swoich zainteresowań i do przeniesienia
dalszych badań w sferę "całkowitej konspiracji". Począwszy więc od owej utraty pracy, moja
działalność badawcza zaczęła nosić cechy "pełnej konspiracji". Charakteryzowana ona była
następującymi atrybutami: (1) wszystkie badania wykonywane są całkowicie w prywatnym
czasie (np. podczas weekendów i wakacji), na własny koszt oraz z użyciem moich prywatnych
środków, (2) całkowicie zaprzestałem usiłowań aby opublikować wyniki moich badań w
"referowanych" naukowych czasopismach, zaś od tego momentu z konieczności wszystkie
moje wyniki publikowałem z całkowitym pominięciem oficjalnego nurtu wydawnictw
naukowych oraz upowszechniałem poza krajem w jakim w danym czasie byłem zatrudniony i
mieszkałem, (3) utajniałem przed kolegami i przełożonymi w miejscu pracy tematykę naukową,
której badaniem zajmuję się w wolnym czasie, nie dyskutując tej tematyki z nikim kto ma
jakikolwiek związek z moim miejscem zatrudnienia, (4) utajniałem cały dorobek, jaki
dotychczas wypracowałem w tej tematyce, nie ujawniając tego dorobku w żadnym z celów
zatrudnieniowych.
W wyniku tego zejścia do całkowitej konspiracji po tym jak usunięty zostałem z
Uniwersytetu Otago, moi następni pracodawcy przestali wiedzieć, co jest prawdziwym
przedmiotem moich badań. We wszystkim więc, co czyniłem w miejscach swojego
zatrudnienia, starałem się być dokładnie taki sam jak każdy inny "typowy" naukowiec. Na
przekór jednak całych tych ostrożności, ciągle miałem nieustanne problemy z utrzymaniem
stałego zatrudnienia. Kiedy pracowałem w miejscach praktykujących instytucjonalne
pasożytnictwo, moi pracodawcy zawsze znajdowali jakiś sposób aby się mnie pozbyć. Kiedy
zaś pracowałem w totaliztycznych instytucjach, zawsze pojawiały się jakieś niezależne od
pracodawcy okoliczności (np. azjatycki kryzys finansowy), które zmuszały mnie do zmiany
zatrudnienia. Wszystkie też kontrakty jakie początkowo podpisałem, były krótkoterminowe, tj.
najwyżej do 3 lat. Nawet też w owych krótkoterminowych kontraktach bywałem zatrudniany
jedynie dzięki najróżniejszym "nadprzyrodzonym interwencjom".
Oczywiście, owo przykre wydarzenie usunięcia mnie z Uniwersytetu Otago,
spowodowało znaczące następstwa dla rozwoju mojej wiedzy i totalizmu. Przykładowo
uświadomiło mi ono, że "kiedykolwiek zachodzi konieczność uciekania się do konspiracji,
zawsze istnieć musi jakiś rodzaj okupanta, który prześladuje owych ludzi zmuszonych
do uciekania się do konspiracji". To z kolei pozwoliło mi później wykryć istnienie
"szatańskich pasożytów" opisywanych w podrozdziale A3. Dlatego w wyniku końcowym
prowadziło ono do zidentyfikowania i opisania niszczycielskiej filozofii nazywanej
"wyrafinowanym pasożytnictwem", oraz jej jeszcze bardziej niszczycielskiej wersji nazywanej
"szatańskim pasożytnictwem", jaka opisywana jest w rozdziale JD.
Sporo ludzi, którzy dowiadują się o moich badaniach, zwykle nie ma pojęcia, że
począwszy od 1990 roku badania te prowadzę w całkowitej konspiracji. Nawet zaś jeśli o
konspiracji tej wiedzą - nie bardzo rozumieją z jak ogromnymi ograniczeniami ona się wiąże.
Tymczasem "badania w pełnej konspiracji" w sensie znaczeniowym są niemal
odpowiednikiem "badań prowadzonych w więzieniu" oraz mogą być alegorycznie
porównywane do "wysiłków zesłańca na Syberię aby estetycznie opalić się słońcem".
Praktycznie bowiem pracując w konspiracji, nie mam dostępu do niczego, co zwykli naukowcy,
czy choćby tylko zwykli śmiertelnicy, posiadają w ilościach, jakie tylko zechcą. I tak
przykładowo nie posiadam dostępu do żadnego instrumentu pomiarowego czy badawczego -
włączając w to nawet najprostsze woltomierze czy amperomierze. Najbardziej
skomplikowanym instrumentem badawczym, jaki w swoich badaniach używam to harcerski
kompas magnetyczny. Nie posiadam też żadnych możliwości wykonawczych ani żadnych
narzędzi. Wszakże nieustannie tułam się po świecie, a stąd cały mój bagaż musi się mieścić
w pojedynczej walizce. Kiedyś kupiłem bardzo potrzebną mi lornetkę, musiałem jednak
pozostawić ją na przechowaniu, bo nie mam miejsca w swoim bagażu aby obwozić ją po
świecie. Z kolei w miejscach pracy nie mogę się przyznać, co i dlaczego chciałbym wykonać.
Na dodatek do tego, nie mam możliwości aby napisać, wydrukować w pracy, czy formalnie
tam opublikować, cokolwiek co badam. Dla przykładu, od czasu zejścia do pełnej konspiracji,
jakakolwiek próba oddania koledze z pracy moich angielskojęzycznych opracowań do
weryfikacji mojej angielszczyzny, zawsze kończy się tragicznie, stąd praktycznie od czasu
zaadoptowania zasady działania w pełnej konspiracji, moje angielskojęzyczne
publikacje muszą być wydawane bez formalnego sprawdzenia poprawności mojej
angielszczyzny. Na dodatek do powyższego nie mam dostępu do literatury w badanej
dziedzinie, nie jestem w stanie zgromadzić żadnej podręcznej biblioteczki, nie mam nikogo
pod ręką z kim mógłbym dyskutować to co badam, nikogo aby zapytać o poradę czy opinię,
nikogo aby po ludzku zwyczajnie porozmawiać o morzu przykrości, szyderstw, wyzwisk oraz
jadu, jakimi nieustannie mnie zalewają niezliczeni przeciwnicy poglądów, które
upowszechniam. Nawet ze swoją korespondencją bez przerwy muszę się ukrywać, zaś
szatańscy pasożyci z UFO mi w niej nieustannie brużdżą. Czasami ja sam nie rozumiem jak
to się dzieje, że na przekór tych wszystkich przeszkód, niesprzyjających okoliczności oraz
prześladowań, ciągle mam jakiekolwiek wyniki w tym, co czynię!
#49. Przełomowe odkrycie, że Ziemia znajduje się pod niewidzialną okupacją pasożytniczej konfederacji kosmitów.
Prawo moralne w podrozdziale I4.1.1 opisane pod
nazwą "prawa obusieczności" powoduje, że każdy niefortunny zwrot wydarzeń przynosi sobą
także i pożądane wyniki (ta konsekwencja dyskutowanego prawa moralnego wyrażana jest w
popularnym powiedzeniu, że "nie ma takiego złego co by na dobre nie wyszło"). Stąd fakt
otrzymania surowej kary usunięcia z uczelni za wykonanie badań eksplozji Tapanui, które były
przecież moim obowiązkiem jako naukowca i które były ogromnie potrzebne bowiem Nowa
Zelandia przelewała się najróżniejszymi zagadkami, podczas gdy lokalni ortodoksyjni
naukowcy odmawiali ich przebadania, przyniósł także i pozytywne wyniki. Zmusił on mnie
bowiem do zadania sobie pytania "dlaczego wszelkie badania dotyczące UFO muszą być
prowadzone w konspiracji". Badania te przecież nikogo nie krzywdzą, a ponadto biorąc pod
uwagę kontrowersję jaka je otacza, są one ogromnie potrzebne naszej cywilizacji. Z czasów
kiedy byłem aktywistą oryginalnej Solidarności, ciągle pamiętam podstawową zasadę, że
"kiedykolwiek zachodzi konieczność uciekania się do konspiracji, zawsze istnieć musi jakiś
rodzaj okupanta który prześladuje owych ludzi zmuszonych do uciekania się do konspiracji".
Stąd następnym moim pytaniem było: "kto jest owym niewidzialnym okupantem, jaki
prześladuje wszystkich którzy dokonują rzeczowych badań UFO". Jak to doskonale już
wiadomo, sukces badań naukowych głównie polega na zadawaniu właściwych pytań i potem
znajdowaniu dla nich poprawnych odpowiedzi. W tym przypadku zapytanie "kto jest owym
niewidzialnym okupantem" okazało się tym właściwym zapytaniem, które dostarczyło mi
lawinowej odpowiedzi. Tak się stało, ponieważ poprawna odpowiedź na to pytanie brzmi
"owym niewidzialnym okupantem jaki prześladuje badania UFO, są sami UFOnauci,
którzy wcale nie chcą aby ludzie dowiedzieli się o ich działaniach na Ziemi i dlatego
którzy za pośrednictwem swoich ludzkich kolaborantów niszczą każdego kto bada ich
zbyt dociekliwie". Tak samo jak owa odpowiedź szokuje, doskonale ona pasuje do wszelkich
znaków zapytania dotyczących UFO. Wyjaśnia ona bowiem dlaczego istnieje tak wiele
przeciwieństw i kontrowersji w naszym odbiorze zjawiska UFO, dlaczego ludzie reagują
histerycznie na każdą wzmiankę słowa UFO, dlaczego istnieje cała ta oficjalna wrogość w
odniesieniu do badań UFO, dlaczego każdy kto rzeczowo bada UFO zawsze dotknięty zostaje
najróżniejszymi problemami i karami, dlaczego poprawne i racjonalne teorie i wyjaśnienia
dotyczące UFO są zawsze krytykowane, podczas gdy najróżniejsze zwariowane teorie są
rozmnażane w nieskończoność i upowszechniane bez najmniejszego oporu ani krytycyzmu,
dlaczego wszelki materiał dowodowy jaki mógł będzie ujawnić okupację Ziemi przez UFO
zawsze znika zanim ktokolwiek ma czas aby go dokładnie przebadać, itp.
Omawiane tutaj odkrycie, że "ziemia jest okupowana przez niewidzialnych dla naszych
oczu UFOnautów", wprowadziło ogromną liczbę praktycznych następstw. Przykładowo
zezwoliło ono na opracowanie "okupacyjnego modelu naszych kontaktów z UFO" jaki
wyjaśnia owe nierozumiałe dotychczas zachowania UFOnautów, sytuacje ludzi w odniesieniu
do UFOnautów, oraz zjawiska jakie towarzyszą pojawianiu się UFOnautów. Praktyczne użycie
tego modelu pozwoliło też udowodnić - tym razem już formalnie, że Ziemia faktycznie znajduje
się pod okupacją UFO - patrz podrozdział P4. Z kolei formalne udowodnienie tej okupacji
ujawniło, że rzetelni badacze UFO, wcale o tym nie wiedząc, znajdują się w stanie "wojny
partyzanckiej" z okupującymi Ziemię siłami kosmitów z UFO - nic dziwnego że jak dotychczas
nieustannie wojnę tą przegrywali. Natomiast opracowania demaskujące tą okupację, jak
niniejsza monografia, stanowią "literaturę podziemną", którą okupanci prześladują
bezpardonowo wraz z jej autorami. (Nic dziwnego, że przez wszystkie te lata dziwne "zbiegi
okoliczności" systematycznie mnie spychają w rosnąco odizolowane obszary na Ziemi, gdzie
coraz trudniej prowadzić moje badania naukowe i skąd coraz trudniej komunikować się z
odbiorcami wyników tych badań.)
#50. Uświadomienie konieczności samoobrony przed UFOnautami.
Odkrycie faktu
okupacji Ziemi przez UFO, w połączeniu ze stopniowym odkrywaniem coraz większej liczby
najróżniejszych form eksploatacji, jakim ludzie nagminnie poddawani są przez UFOnautów
(patrz podrozdziały U4.1, VB1, O1, R4.1), zaczęło mi uświadamiać, że istnieje konieczność
natychmiastowego podjęcia naszej samoobrony przed kosmicznym najeźdźcą. Niestety, na
samym początku nie miałem jeszcze wystarczającego zaplecza dowodowego aby wezwać
innych ludzi do podjęcia takiej samoobrony. Począwszy więc od około 1992 roku najpierw
zacząłem wypracowywać dowody, że owa okupacja Ziemi przez UFO faktycznie ma miejsce,
potem zaś opracowywać strategię i środki tej samoobrony. Treść niniejszej monografii m.in.
zestawia w sobie wszystko co na ten temat zdołałem dotychczas ustalić - patrz podrozdziały
W4 i W1. Po raz pierwszy otwarcie zacząłem nawoływać do podjęcia samoobrony w swej
monografii [3] napisanej w Malezji. To właśnie w owej monografii [3] ogłosiłem pierwsze
wezwanie do pospolitego ruszenia przeciwko naszemu moralnie zdegenerowanemu
najeźdźcy z kosmosu.
#51. Uświadomienie sobie konieczności zmiany przyzwyczajeń myślowych i metod badawczych dotyczących UFO.
Nasze dotychczasowe przyzwyczajenia myślowe, a
także cała nasza dotychczasowa wiedza i metodologia naukowa, są całkowicie
niedostosowane do odnotowania faktu istnienia i dowodów aktywności naszego kosmicznego
wroga/okupanta. Wszakże wróg ten charakteryzuje się następującymi atrybutami: (1) jest
bardziej inteligentny od ludzi (patrz podrozdział JE9.2), (2) posiada poziom techniki i nauki
wielokrotnie wyższy od techniki i nauki jaką dysponują Ziemianie (patrz podrozdziały V3,
VB5.1.1 i W4), (3) jest do nas nastawiony wrogo, ponieważ na zawsze zamierza utrzymywać
nas w swoim zniewoleniu i bez końca prowadzić swoją eksploatację ludzkości, oraz (4) stara
się za wszelką cenę ukryć przed ludźmi fakt swego istnienia i ingerowania w sprawy ziemskie
(patrz podrozdziały O8.1, VB4.1 i V6). Wszakże całe nasze myślenie, metody badawcze, oraz
oczekiwane przez naukowców protokóły kontaktu, są tak poustawiane, że potrafili będziemy
dostrzec tylko obecność i działania na Ziemi istot które albo "są wrogo do nas nastawione i
starają się ukryć przed nami swoją obecność i działania, jednak są one znacznie głupsze od
ludzi i dysponujące prymitywniejszą od ludzi techniką", lub które "dysponują techniką, wiedzą i
inteligencją doskonalszą od ludzi, jednak są w stosunku do nas przyjaźnie nastawione i nie
tylko że nie starają się przed nami ukrywać, ale wręcz podejmują wysiłki aby ujawnić naszym
naukowcom swoją obecność w ów prymitywny sposób w jaki naukowcy ci ujawnienia tego
oczekują" (Takie istoty muszą więc zacząć komunikować się z nami wyłącznie za
pośrednictwem prymitywnych i żółwich fal elektromagnetycznych zamiast telepatii. Wszakże
nasi naukowcy najpierw życzą sobie kontaktu radiowego. Ponadto najpierw muszą wysłać
nam wymagane przez naszych naukowców Twierdzenie Pitagorasa. Wszakże muszą
upewnić sceptycznych naukowców, że kontaktujący się z nami są inteligentni. Wszystko to
zaś muszą uczynić najpierw - nie wolno im wszakże po prostu przesłać nam telepatycznie
swój obraz i od razu przejść do przekazania powodu dla jakiego dany kontakt został
nawiązany.) Tymczasem kiedy mamy do czynienia z "szatańskimi pasożytami" z UFO, czyli
z wrogiem, który jest od nas inteligentniejszy, ma lepszą technikę i możliwości, jest
nieprzyjaźnie nastawiony i stara się ukryć przed nami fakt swego istnienia i swoje działania,
wówczas nasze dotychczasowe metody badawcze zawodzą. Wszakże owe oczekiwane przez
naszych oderwanych od rzeczywistości naukowców protokóły kontaktu stają się całkowicie
naiwne, bezradne i bezużyteczne. (I to na przekór, że o istnieniu i działaniach na Ziemi
takiego właśnie szatańskiego wroga, już od tysiącleci ostrzegają nas prawie wszystkie religie,
a stąd że otrzymaliśmy wystarczająco dużo czasu i ostrzeżeń aby wypracować sobie metody
odnotowywania jego aktywności.) Jeśli ktoś nie wierzy, niech rozważy metodę badawczą
(będącą jednocześnie i sposobem myślenia) kryjącą się pod nazwą "brzytwy Occam'a"
(patrz jej opisy w podrozdziale VB5.2.1 i R4) i niech spróbuje odkryć z jej użyciem działania na
Ziemi "szatańskich pasożytów" z UFO, którzy zachowują się tak jak to opisano w podrozdziale
A3. Uświadomienie sobie powyższych faktów ujawniło mi, że ludzkość musi zmienić zarówno
swoje nawyki myślowe, metody badawcze, jak i swoje oczekiwania odnośnie protokółów jakie
muszą być spełnione podczas kosmicznego kontaktu. Oczywiście swoją pracę nad zmianą
tych nawyków, metod i protokółów u całej ludzkości rozpocząłem od drastycznego ich
zmienienia najpierw u siebie samego.
Do czasu pisania niniejszego punktu, zdołałem zidentyfikować i wypróbować w
działaniu aż kilka nowych metod oraz zasad myślenia, którymi w odniesieniu do kosmicznych
okupantów powinniśmy zastąpić nasze dotychczasowe przyzwyczajenia myślowe i metody
badawcze. Oczywiście wdrożyłem je już w swoim własnym myśleniu i własnych metodach
badawczych. Ponieważ na efekty stosowania tych nowych metod czytelnik natknie się w
niniejszej monografii omówione one zostaną tutaj pokrótce. (Wszakże monografia ta
prezentuje przykłady efektów tego nowego myślenia, a także próbę sformułowania zrębów
nowego podejścia metodologicznego dla badań owego "szatańskiego pasożyta" z UFO.)
(a) Metoda "unikania pułapki światopoglądowej". Jej zasada zilustrowana została
pod koniec podrozdziału R4 na przykładzie analizy rysunku R7. "Pułapka światopoglądowa"
polega na zakładaniu że wszyscy inni myślą, odczuwają i postępują, dokładnie tak jak to
czynimy my sami. Z nawyku wpada w nią większość ludzi. Metoda unikania wpadania w tą
pułapkę polega więc na pamiętaniu, że każdy, zależnie od okoliczności w jakich się znajduje i
filozofii jaką wyznaje, będzie myślał, czuł i postępował inaczej. Stąd aby skutecznie
przeciwstawiać się działaniu "szatańskich pasożytów" z UFO, postawić się trzeba w ich
sytuacji, zrozumieć ich filozofię i być w stanie symulować ich sposoby myślenia i działania.
(b) Metoda "analiz z punktu widzenia dokładnie przeciwstawnego do powszechnie
przyjętego". Polega ona na zdolności adoptowania takiego spojrzenia na wszelkie otaczające
nas sprawy, jakie jest dokładną przeciwstawnością do spojrzenia które utrwalone zostało w
dotychczasowej tradycji, sposobach myślenia, itp. Przykładowo, w naszym myśleniu zamiast
typowo odrzucać i negować istnienie UFOnautów i ich ingerencji w ziemskie sprawy, musimy
zacząć doszukiwać się tego istnienia i ingerencji we wszystkim co na Ziemi się przydarza. Z
kolei w swoich metodach naukowych musimy zacząć zdecydowanie odrzucać
wmanipulowane nam przez kosmicznych okupantów metody i teorie, takie jak przykładowo
powyższą "brzytwę Occam'a", teorię względności, Darwinowską teorię naturalnej ewolucji, itp.
(patrz wykaz takich narzuconych nam teorii zawarty w podrozdziałach VB5.2 i VB5.2.1). Z
kolei w swoich badaniach musimy zakładać, że każda teoria, metoda badawcza, oraz
instytucja dotychczas upowszechniona na Ziemi, posiada wmanipulowany sobie zwodniczy
element, który ma służyć interesom naszych kosmicznych okupantów i eksploatatorów. Aby
więc nie paść ofiarą tego zwodniczego elementu, koniecznym jest początkowe zakładanie, że
wszystkie nasze metody badawcze w każdym swym szczególe mogą być błędne i działające
na korzyść naszego okupanta. Dopiero potem możemy analityczne dochodzić, którymi
elementami tych metod możemy się posługiwać bez znaczącego zaszkodzenia naszym
własnym interesom.
(c) Metoda "totalistycznego myślenia" oparta na Zasadzie Dwubiegunowości.
Sprowadza się ona do praktycznego stosowania w swym myśleniu zasad totalizmu najszerzej
omówionych w podrozdziale JA2 (chociaż rozproszonych po całym rozdziale JA - np. patrz też
podrozdział JA1). Szczególnie istotna w tym myśleniu jest tzw. "Zasada Dwubiegunowości"
opisana również w podrozdziale I4.1.1 i w traktacie [7/2]. Zgodnie z nią, nic nie jest
definitywne tak jak tego uczą nas w szkołach (tj. nic nie jest wyłącznie albo prawdą albo też
nieprawdą, dobrym albo złym, itp., a wszystko jest jedynie mieszaniną opowiednich proporcji
prawdy i nieprawdy, dobra i zła, itp.). Stąd w nawet "najgłupszych" ideach zawarte są ziarna
prawdy, każda też teoria, choćby nawet była najbardziej respektowana, zawiera w sobie jakiś
procent błędu. Zgodnie też z tą totalistyczną zasadą, każde działanie nie posiada wyłącznie
dobrych ani wyłącznie złych następstw - a jego suma dobrych i złych następstw wzajemnie się
balansują. W każdym też zdarzeniu najważniejszym kwalifikatorem są jego następstwa
moralne, itd., itp.
(d) Metoda (totalistycznego) myślenia w kategoriach Zasady Celowości.
Również bazuje ona na zasadach totalistycznego myślenia omówionych w podrozdziałach JA2 i JC7,
ale częściowo porozproszanych też po całym rozdziale JA. Stwierdza ona, że faktycznie to
wcale nie istnieje takie coś jak "przypadek" czy "zbieg okoliczności", a wszystko co nas w
życiu spotyka/dotyka posiada jakiś istotny cel i powody, tyle tylko że cel ten i powody nie
zawsze są dla nas oczywiste. Terminologię "przypadek" i "zbieg okoliczności" wymyślili
ignoranci aby ukryć za nią swoją niezdolność do wyjaśnienia, co jest faktycznym celem i
powodem określonych zdarzeń. Dlatego też jeśli odnotujemy jakieś szczególnie ważne dla
nas zjawisko lub zdarzenie, albo też coś co dotyka większą liczbę ludzi, wówczas powinniśmy
się starać ustalić jaki jest jego cel. Zaś po ustaleniu tego celu, jesteśmy już w stanie
wydedukować kto za nim się kryje, czemu ma ono służyć, jak można mu zapobiegać, itp.
Oczywiście jeśli niniejsza monografia oceniana będzie przez kogoś, kto ciągle
rozumuje w kategoriach starych przyzwyczajeń myślowych, wówczas takie zmienione
podejście myślowe i metodologiczne może zacząć wzbudzać jego emocje. Wszakże znajdzie
się on w sytuacji średniowiecznych ludzi, którym nic jeszcze nie wiadomo o istnieniu powietrza
i atmosfery, zaś ktoś stara im się przekazać informacje na temat fali dźwiękowej, zasady
działania barometru, faktu istnienia trujących gazów, oraz niebezpiecześntwa czyjegoś ataku
gazowego; czy w sytuacji naukowców z ery napoleońskiej, którzy nie poznali jeszcze istnienia
fal elektromagnetycznych, zaś ktoś wyjaśnia im działanie telewizora, kuchenki mikrofalowej,
oraz niebezpieczeństwa użycia na nich broni elektromagnetycznej. W przypadku gdy ktoś
natknie się na takie emocje, zanim odpowiedzialność za nie zrzuci na mnie - autora tej
monografii (jak to zwykle się czyni ze wszystkim, co wykracza poza powszechnie przyjęte
przyzwyczajenia myślowe), być może warto przez chwilę rozważyć owe przytoczone powyżej
przykłady ostrzeżeń przed atakiem gazowym przekazanych średniowiecznemu
mieszczuchowi, czy ostrzeżeń przed atakiem bronią elektromagnetyczną przekazanych
wojskowemu z czasów Napoleona.
#52. Doświadczenie gorzkiego smaku bezrobocia (od 1990 do 1992 roku).
Po tym jak w 1990 roku straciłem swoją pracę na Uniwersytecie Otago z Dunedin w Nowej Zelandii,
przez około dwa następne lata pozostawałem bezrobotnym - wcale przy tym nie pobierając
zasiłku dla bezrobotnych. Początkowo wierzyłem bowiem, że szybko znajdę następną pracę,
stąd do marca 1992 roku nie zarejestrowałem się jako bezrobotny. Kiedy zaś w końcu się
zarejestrowałem, okazało się, że zgodnie z ówczesnymi przepisami muszę odczekać
dalszych 6 miesięcy zanim otrzymam zasiłek. Z kolei gdy nadszedł czas że mogłem zacząć
pobierać zasiłek dla bezrobotnych, miałem już ofertę zatrudnienia z Cypru, przygotowywałem
się więc do odlotu z Nowej Zelandii.
Owe dwa lata mojego bezrobocia były najczarniejszym, najbardziej pouczającym oraz
najbardziej koszmarnym okresem w całym moim dotychczasowym życiu. Z braku pieniędzy i
pracy "uwięziony" byłem w starym, zimnym, wiecznie deszczowym, ponurym oraz społecznie
podzielonym na kasty Dunedin. Moje morale oraz poczucie własnej wartości i godności
spadało w dół z każdą kolejną odmową pracy. A odmów tych było wiele, bowiem pracę
znalazłem dopiero po wysłaniu do najróżniejszych instytucji edukacyjnych aż 183 podań (do
dziś posiadam w swoim komputerze adresy instytucji do jakich wówczas wysyłałem podania o
pracę). Niemniej osobiście wierzę, że nie bez powodu otrzymałem tą twardą lekcję - wszakże
teraz wiem doskonale jak naprawdę bezrobocie i niepewność jutra smakują. Jedynym, co w
owym ogromnie trudnym czasie bez przerwy trzymało mnie na właściwym kursie, w
nieustannej styczności ze światem oraz w poczuciu samodyscypliny, były moje "prywatne"
badania. Zwycięskie przetrwanie tych lat koszmaru zawdzięczam też niewielkiej grupce
oddanych przyjaciół, jakich w owym czasie miałem u swojego boku. Na przekór jednak, że
moi najlepsi przyjaciele ciągle mieszkają w Dunedin, dla mnie owo miasto na zawsze
pozostanie już synonimem bezduszności i najtwardszej lekcji moralnej jaką dotychczas
otrzymałem w swoim życiu. Dopiero po niemal dwóch latach bez pracy, w końcu do mnie
dotarło, że nie mam szansy na znalezienie zatrudnienia w samej Nowej Zelandii. Nie miałem
więc innego wyjścia, jak opuścić Nową Zelandię, aby gdzie indziej poszukać dla siebie chleba.
#53. Profesura na Cyprze (od 1992 do 1993 roku) czyli wymuszone opuszczenie Nowej Zelandii "za chlebem".
Kiedy zawiodły wszelkie nadzieje na znalezienie zatrudnienia i
chleba w samej Nowej Zelandii, od 1 września 1992 roku podpisałem jednoroczny kontrakt
akademicki jako Associate Professor (tj. odpowiednik dla profesora nadzwyczajnego w Polsce)
w naukach komputerowych na Eastern Mediterranean University na Północnym Cyprze.
Moja profesura na Cyprze, a potem dwie następne profesury jakie po niej nastąpiły, z
wielu powodów okazały się bardzo ważne dla mojego życia zawodowego i dla moich badań.
Dla przykładu, wzmocniły one brutalnie zadeptane przez nowozelandzki Uniwersytet Otago
moje samozaufanie jako naukowca. Wszakże niewielu naukowców osiąga w życiu poziom
profesorski w jakiejkolwiek dyscyplinie, zaś ja zdołałem go osiągnąć aż w dwóch odmiennych
dyscyplinach, mianowicie w naukach komputerowych oraz w inżynierii mechanicznej.
Podniosły one również znaczenie moich odkryć - wszakże dzisiejsze społeczeństwo patrzy
odmiennie na odkrycia dokonane przez zwykłą osobę, oraz osiągnięte przez byłego profesora
uniwersytetu. (Zauważ, że stanie się profesorem uniwersytetu, jest podobne jak zostanie
generałem - zaszczytu tego i tytułu nigdy już się nie cofa. Znaczy, "jeśli ktoś raz zostaje
profesorem, symbolicznie i tytularnie pozostaje on już profesorem na resztę swojego
życia". Nawet więc jeśli ktoś taki w jakimś okresie swego życia traci pracę, ciągle nie jest on
już "zwyczajnym bezrobotnym", a "profesorem bez zatrudnienia". Także sarkastyczne uwagi,
krytykanctwo, oraz lekceważące kwitowanie, jakie różni domorośli przemądrzalscy często
starają się mi zaserwować, tracą swoje bolesne ostrze, kiedy kierowane są na byłego
profesora uniwersytetu - szczególnie jeśli osoba je formułująca sama nie zdołała nawet
ukończyć jakiejkolwiek uczelni.) Wszystkie te profesury pozwoliły mi też zwiększyć wiedzę na
temat praw moralnych opisywanych w podrozdziale I4.1.1, oraz zgromadzić pulę dalszych
doświadczeń na temat ludzi i ich filozofii. Ponadto dostarczyły mi wielu okazji dla zdobywania i
weryfikowania najróżniejszego materiału dowodowego, który okazał się użytecznym w moich
badaniach. Dały mi one też okazję abym opublikował naukowe rozprawy, jakie ujawniały i
rozgłaszały po świecie liczne odkrycia. W końcu Północny Cypr był nowoczesnym państwem
muzułmańskim, o otwartogłowym nastwieniu do religii. Miałem więc okazję dobrego poznania
w nim i konstruktywnego przedyskutowania z moimi kolegami, historycznych powiązań,
istotnych podobieństw, oraz nic nie znaczących różnic, jakie istnieją pomiędzy
chrześcijaństwem i muzułanizmem. To właśnie tam dowiedziałem się, że w chwili narodzenia
się muzułmanizm faktycznie był jedynie "młodszym bratem" chrześcijaństwa, zaś podział
pomiędzy tymi religiami zaczął narastać dopiero później (z całą pewnością tylko z powodu
manipulowania obu religii przez szatańskich pasożytów z UFO).
#54. Dowody zniszczenia starożytnego miasta Salamis w wyniku eksplozji Tapanui (1993 rok).
Kiedy odbywałem ową profesurę na Cyprze, przez jakiś niezwykły "zbieg
okoliczności" okno i balkon mojego mieszkania wychodziło na ruiny starożytnego miasta
nazywanego Salamis. Ruiny te z jakiegoś powodu ogromnie mnie fascynowały. Często
błądziłem wśród nich, przyglądając się starożytnym rzeźbom zapierającym dech swym
pięknem oraz dziwnie regularnemu ułożeniu ruin, w którym wszystkie wysokie obiekty leżały
powalone i swymi wierzchołkami wskazujące w kierunku południowym. Jednym z pytań, jakie
wówczas sobie często zadawałem to "co spowodowało, że po okresie wspaniałości i piękna
świata starożytnego, nagle przyszedł na Ziemię okres średniowiecznego upadku i brzydoty".
Jak potem się okazało, zadanie sobie tego pytania i następne znalezienie na nie odpowiedzi
stanowiło intelektualny pomost do odkrycia mechanizmu telepatii oraz następstw hałasu
telepatycznego na zdrowie, smak i samopoczucie ludzi - patrz podrozdziały D4 i C8.3
monografii [5/4]. (To zaś po raz któryś tam z rzędu potwierdza, że kluczem do sukcesu
naukowego jest umiejętność zadawania sobie właściwych pytań.) Pod koniec swego pobytu
na Cyprze przez przypadek poznałem miejscową legendę, która zniszczenie Salamis
przyporządkowuje serii ogromnych fal morskiego tsunami jakie nadchodziły z północy
dokładnie w okresie spodziewanych poślizgów skorupy ziemskiej spowodowanych eksplozją
Tapanui w Nowej Zelandii. Treść tej legendy przytoczyłem w podrozdziale D3 monografii [5/4].
Rozpoczęte natychmiast po jej usłyszeniu szczegółowe badania ruin oraz przeszukiwania
literatury historycznej na temat Cypru zdawały się potwierdzać treść tej legendy oraz
sugerować, że zniszczenie Salamis faktycznie było bezpośrednim następstwem eksplozji
UFO nad Tapanui w Nowej Zelandii. Najważniejsze wyniki tych badań także zestawiłem w
podrozdziale D3 monografii [5/4]. Aczkolwiek później okazało się niemożliwym zadaniem
wyznaczenie dokładnej daty owych fal tsunami, zarówno owa legenda, jak i materiał
dowodowy ciągle obecny w Salamis, wykazywały, że fale te przybyły z północy oraz że były
one zgodne z falami wzbudzanymi podczas ruchu skorupy Ziemi spowodowanego eksplozją
Tapanui. W ten sposób odkryłem pierwsze solidne dowody, jakie potwierdziły, że istnieje
materiał dowodowy jaki dokumentuje poprawność stwierdzeń nowozelandzkich Maorysów, że
eksplozja UFO nad Tapanui spowodowała przemieszczenie się skorupy Ziemi w stosunku do
osi obrotu naszej planety.
Odkrycie zniszczenia Salamis przez fale tsunami jakie wywodziły się z Nowej Zelandii,
wywarło ogromny wpływ na moje dalsze losy. Wszakże ponownie skierowało ono moją uwagę
na kierunek badań, jaki po ogromnie przykrych doświadczeniach z Uniwersytetu Otogo w
Nowej Zelandii czasowo zacząłem zaniedbywać. Spowodowało też ono że ponownie
powróciłem do pisania i do badań Tapanui - przykładowo o losach Salamis opublikowałem w
jednym z magazynów Północnego Cypru krótki artykuł [1#54W4] w języku tureckim,
zatytułowany: "Salamis'in y k m Yeni Zelanda'dan m ?", Kibris (Dr. Faz l Küçük Bulvar , Yeni
Sanayi Bölgesi, Veteriner Dairesi Yan , Lefkoşa, North Cyprus, Mersin 10, Turkey), nr 1404 z
29/06/1993, str. 18; oraz nr 1405 z 30/06/1993, str. 18.
#55. Druga polskojęzyczna monografia o eksplozji Tapanui (1993 rok).
Podczas swojej profesury na Cyprze, zdołałem zidentyfikować całą gamę materiału dowodowego, jaki
dokumentował, że następstwa eksplozji Tapanui dotknęły nie tylko Cypr, ale także cały obszar
Morza Śródziemnego. Dla przykładu odkryłem, że szarpany ruch skorupy ziemskiej (ten sam,
który spowodował, że miasto Salamis na Północnym Cyprze zostało zalane i zniszczone
trzema potężnymi falami tsunami) spowodował także zdeformowanie kopuły słynnej katedry
"Hagia Sophia" zlokalizowanej w Istanbule i zbudowanej w roku 563 AD. Ponieważ nie istniało
zainteresowanie w moich badaniach wśród angielskojęzycznych czytelników, kiedy
zdecydowałem się opublikować wyniki swych badań na Cyprze, tym razem dokonałem tego
publikowania wyłącznie w języku polskim. W ten sposób na Cyprze napisana została kolejna
monografia [5/2] /?/ o eksplozji Tapanui, posiadająca następujące dane bibliograficzne: Pająk Jan,
"Eksplozja UFO w Nowej Zelandii 1178 A.D. która pochyliła Ziemię" (Monografia, Dunedin,
Nowa Zelandia, 1993, ISBN 0-9597946-8-9, 148 stron - w tym 37 ilustracji).
Ta druga monografia została przyjęta z entuzjazmem wśród czytelników z Polski. W wyniku jej opublikowania liczba zwolenników moich teorii zaczęła raptownie rosnąć w Polsce. Istotnym aspektem monografii [5/2] było, że wprowadziła ona do totalizmu cały szereg
ustaleń, jakie wynikały z badań eksplozji Tapanui. Przykłady takich ustaleń obejmują odkrycie
cykli filozoficznych, czy obserwacje dotyczące trudności z upowszechnianiem nowych idei,
jakie zaprzeczały uznanym teoriom naukowym (np. idei typu eksplozja wehikułu UFO koło
Tapanui w Nowej Zelandii). To właśnie owa monografia [5/2] prezentowała po raz pierwszy
słynne "dwanaście prawd o prawdzie" jakie sformułowałem podczas jej pisania.
W latach 1992 i 1993 Północny Cypr był bardzo młodym państwem (podobnie jak
Sarawak na Borneo). Stąd wiele pozycji kluczowych ciągle zajmowanych było w nim przez
dziarskich, serdecznych ludzi, z totaliztycznymi filozofiami. Stąd wiele obserwacji, jakie
dokonałem na temat intuicyjnego totalizmu i włączyłem później do swoich monografii, zostało
zgromadzonych początkowo na Cyprze, a później na Borneo.
#56. Profesura w Malezji (od 1993 do 1996 roku).
Po zakończeniu jednorocznej
profesury w naukach komputerowych na Eastern Mediterranean University w Famagusta na
Północnym (muzułmańskim) Cyprze, począwszy od 2 września 1993 roku zdołałem
zabezpieczyć dla siebie trzyletni kontrakt w inżynierii mechanicznej na University Malaya w
Kuala Lumpur, Malezja, jako Profesor Madya (tj. jako malezyjski odpowiednik profesora
nadzwyczajnego w Polsce). Malezja jest jednym z najbardziej wysuniętych na wschód,
dużych oficjalnie muzułmańskich krajów świata. Jej etnicznie wysoce zróżnicowani obywatele,
przynależą jednak do wielu ras, wielu kultur, oraz pomimo oficjalnego muzułmanizmu wyznają
też wiele innych religii (włączając w to chrześcijaństwo, buddyzm, taoizm, hinduizm, oraz kilka
innych religii).
Ta druga moja profesura okazała się niezwykle istotna dla moich badań i to dla wielu
powodów. Przykładowo, Uniwersytet Malaya jest faktycznie byłym kampusem w Kuala
Lumpur, dla najstarszego Uniwersytetu w całym tym regionie (tj. the University of Singapore).
Będąc zaś tak starym uniwersytetem, posiada on doskonałą bibliotekę, pełną starych książek i
manuskryptów, z jakich wiele nie było już dostępnych w żadnym innym miejscu, które znałem.
Dlatego owa biblioteka okazała się dla mnie kopalnią klejnotów dla badań o tajemnicach
naszej planety. Ponadto, moje życie w takim kraju jak wielorasowa (chociaż dominowana
przez rasę Malejów) oraz wieloreligijna (chociaż oficjalnie muzułmańska) Malezja, która ciągle
dosłownie przelewała się od niewyjaśnionych zjawisk, w której cuda są zjawiskiem na
porządku dziennym, w której istnieją świątynie węży i świątynie w jaskiniach, czarownicy,
zaklinacze deszczu, magicy, ludzie chodzący po ogniu, festiwale Taipusam, wyznawcy całego
szeregu odmiennych religii, ludzie przynależni do wielu odmiennych ras i kultur, itp., wystawiło
mnie na doświadczanie w rzeczywistym życiu, zdarzeń i zjawisk, jakie typowi zjadacze chleba
rzadko widzą nawet w TV. W Malezji byłem też bardzo produktywnym w swoich wysiłkach
publikatorskich. Moje najważniejsze monografie i traktaty zostały opublikowane właśnie, kiedy
pracowałem w owym kraju.
Podczas mojej profesury w Malezji zawsze w umyśle dręczyło mnie pytanie "co dalej".
Wszakże świeżo w mojej pamięci trwał posmak bezrobocia w Nowej Zelandii z lat 1990 do
1992. Dlatego już podczas drugiego roku mojego trzyletniego kontraktu w Malezji, zacząłem
pisać i rozsyłać podania o następną pracę. W sumie rozesłałem z Malezji aż 141 podań o
pracę. Wszystkie bez wyjątku okazały się bezowocne. Na szczęście wszechświatowy intelekt
przejął sprawę w swoje ręce i spowodował, że to nie ja pracę, a "praca mnie" znalazła, kiedy
właśnie mój kontrakt profesorski w Kuala Lumpur został zakończony.
#57. Zajaśnienie totalizmu od dalekiego wschodu po daleki zachód.
Istnieje ogromnie zaskakująca regularność w moim życiu. Odkryłem ją dopiero w grudniu 2002 roku,
kiedy w Malezji zacząłem pisanie monografii [1/4]. Jednak regularność ta zdaje się sterować
moimi losami od samego początku. Szczególnie wyraźnie zaczęła się ona ujawniać kiedy w
1992 roku opuściłem Nową Zelandię z powodu bezrobocia, aby podjąć pracę początkowo na
Północnym Cyprze, a potem w Malezji. Niemniej jej początek jest już widoczny w 1982 roku,
kiedy opuściłem Polskę i wyemigrowałem do Nowej Zelandii. Regularność ta polega na tym,
że wszystkie moje monografie, szczególnie te propagujące totalizm, spinają świat od wschodu
aż po zachód. Z jej powodu żadne z opracowań które napisałem na tematy objęte treścią
niniejszej monografii, czyli żadne z opracowań które wywarło liczący się wpływ na innych ludzi,
nie może być zadeklarowane, że wywodzi się z tylko jednego kraju, z tylko jednej kultury, czy
tylko z jednego kręgu religijnego. Faktycznie bowiem wszystkie opracowania jakie w swoim
dotychczasowym życiu napisałem o totaliźmie, Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, magnokrafcie,
komorze oscylacyjnej, UFO, telekinezie, telepatii, itp., w sposób wcale przeze mnie nie
zamierzany otrzymały wielonarodowe, wielorasowe, wielokulturowe, oraz wieloreligijne
pochodzenie i charakter. Nawet owe pierwsze i niewiele znaczące monografie o magnokrafcie,
jakie napisałem i wydałem w Nowej Zelandii przed jej opuszczeniem w poszukiwaniu chleba,
czyli przed 1992 rokiem, ciągle oparte były na badaniach jakie prowadziłem w Polsce, a nie w
Nowej Zelandii, lub jakich wyniki wywodziły się z mojej ekspertyzy naukowej, treningu
zawodowego, oraz przemyśleń, nagromadzonych jeszcze w Polsce. Z kolei po tym, jak w
1992 roku głodem i bezrobociem zmuszony zostałem aby opuścić Nową Zelandię, wszelkie
opracowania jakie napisałem i opublikowałem po 1992 roku, pisane i przygotowywane były w
co najmniej dwóch odmiennych krajach i kulturach Dalekiego Wschodu, zaś popularyzowane
były i zdobywały uznanie w jeszcze innych krajach, leżących daleko na zachód od miejsca
swego powstania. Ich wydawanie zwykle też odbywało się w dwóch lub trzech odmiennych
językach.
Osobiście wierzę, że wszechświatowy intelekt pokierował w taki właśnie sposób losami
moich monografii w sposób zamierzony i celowy. Zapewne miał też ku temu jakieś bardzo
ważne i jemu tylko znane powody. Oczywiście, wcale przy tym nie ukazał mi się w otoczeniu
piorunów, ani nie nakazał mi grzmiącym głosem "Jan, masz badać i pisać w najbardziej na
wschód wysuniętym dużym muzułmańskim kraju świata (Malezji), masz publikować w
najbardziej na wschód wysuniętym dużym chrześcijańskim kraju świata (Nowej Zelandii),
jednak masz upowszechniać swoje idee z najbardziej za zachód wysuniętego dużego kraju
świata (USA)". Wręcz przeciwnie, pozwolił mi do woli rozbijać sobie nosa, nabijać sobie
guzów, oraz doświadczać wszelkich istniejących form intelektualnej opresji, szkalowania i
szyderstwa, kiedy tylko próbowałem badać, pisać, publikować i upowszechniać swoje idee, w
tym samym kraju w którym aktualnie żyłem. Tylko, jak wszechświatowy intelekt czyni to
zawsze podczas realizacji swoich intencji, tak jakoś zesychronizował czasy i okoliczności
poszczególnych zdarzeń mojego życia, że ludzie którzy w danych okresach czasu decydowali
o mojej przyszłości, zawsze zmuszali mnie do uczynienia dokładnie tego, co było życzeniem
tego intelektu. Przykładowo, pozwolił aby w decydujących momentach mojego życia, z grona
wszystkich ludzi którzy mogli zostać wówczas moimi przełożonymi, władzę nade mną
uzyskiwali ludzie, którzy okazywali się najbardziej hermetyczni dla moich idei. Z grona
wszystkich ludzi jacy mogli decydować o przyszłości tego co czyniłem, pozwalał aby moje
sprawy prowadzone były przez te osoby, które okazywały się wyjątkowo przeciwne temu co
chciałem uczynić. Ze wszystkich społeczeństw w jakich mogłem działać, pozwolił mi żyć tylko
w tych, w których tematy jakie badałem wywoływały histerię. Ze wszystkich też państw w
jakich mogłem znaleźć pracę, pozwolił mi pracować tylko w tych, w których zapory z ich
przepisów prawnych oraz niedobory w ich warunkach działania, zmuszały mnie do czynienia
dokładnie tego co było jego zamiarem. Itd, itp. W ten sposób wszechświatowy intelekt nie
pozostawił mi żadnego innego wyjścia, niż dokonywać wszystkiego właśnie w taki a nie inny
sposób. Tylko więc z powodu braku innego wyjścia, owych badań i pisania każdego z
opracowań jakie opublikowałem po 1992 roku, a jakie zawierało szerokie opisy totalizmu -
włączając w to i niniejszą monografię, zmuszony byłem dokonywać w najbardziej na wschód
wysuniętym dużym muzułmańskim kraju świata (czyli w Malezji). Z uwagi jednak na
najróżniejsze ograniczenia formalne i na braki materialne owego kraju, ostateczne
wykańczanie i formalne publikowanie owych opracowań zmuszony byłem dokonywać w
najbardziej na wschód wysuniętym dużym chrześcijańskim kraju świata (czyli w Nowej
Zelandii). Ponieważ jednak w owej chrześcijańskiej Nowej Zelandii, wszystko co związane z
upowszechnianiem moich monografii okazywało się znacząco droższe niż w muzułmańskiej
Malezji, po wykończeniu i po formalnym opublikowaniu, moje opracowania zmuszone były
zwykle powracać potem do Malezji, skąd były one wysyłane w świat. Niestety, ich
upowszechnianie wcale nie mogło się odbywać w intelektualnie hermetycznych krajach
Dalekiego Wschodu - w jakich zostały one przygotowane, a w otwierających się dla moich idei
krajach Zachodu. Aż do przełomu w moich metodach działania, jaki natąpił 4 stycznia 1999
roku, upowszechnianie to następowało więc poprzez wysyłanie papierowych kopii moich
monografii pocztą do Polski. Udostępniane one tam były przez biblioteki, zaś czytanie niemal
wyłącznie przez Polaków. Natomiast po 4 stycznia 1999 roku, upowszechnianie to drastycznie
zmieniło strategię, oraz polegało na przesyłaniu moich opracowań z szybkością światła
poprzez łącza internetowe, z Dalekiego Wschodu do najbardziej na zachód wysuniętego
dużego kraju świata (czyli do USA), w którym zlokalizowane były moje strony internetowe. Z
kolei z owego najbardziej położonego za zachód dużego kraju świata, moje monografie były
potem z szybkością światła rozprzestrzeniane poprzez Internet do wszystkich pozostałych
części świata, gdzie były one czytane przez zainteresowane osoby. Oczywiście, owe najpierw
otwierające się dla moich idei kraje Zachodu, zapewne także z jakichś ważnych powodów
zadecydowanych przez wszechświatowy intelekt, okazywały się być równocześnie tymi
samymi krajami, z których albo kiedyś musiałem uciekać na wschód do Nowej Zelandii aby
ratować się przed prześladowaniami komunistycznego reżymu, albo też które poprzednio
bezdusznie utrącały w zarodku wszelkie moje próby znalezienia w nich pracy, warunków do
osiedlenia się, oraz warunków do badań i publikowania moich idei.
Ja dosyć często zastanawiam się, dlaczego wszechświatowy intelekt konsekwentnie
powoduje, że wszystkie moje monografie wywodzą się z co najmniej dwóch krajów Dalekiego
Wschodu (tj. z przeważająco muzułmańskiej, chociaż faktycznie wieloreligijnej i
wielokulturowej Malezji - w której zapoczątkowywane było ich pisanie, oraz z jakiej zwykle
dokonywane było potem także ich upowszechnianie po świecie, a także z przeważająco
chrześcijańskiej, chociaż również wieloreligijnej i wielokulturowej Nowej Zelandii - w której były
one dokańczane, dogładzane, oraz formalnie publikowane). Jednocześnie jednak dlaczego
intelekt ten powoduje, że ich popularyzacja musi być dokonywana w odległych krajach
Zachodu. Aczkolwiek swoim niedoskonałym umysłem ludzkim nie jestem w stanie objąć
wszystkich intencji wszechwiedzącego Boga, wydaje mi się, że poznałem co najmniej kilka
najważniejszych z nich. Ich cele podpowiada mi bowiem "Zasada Najwyższego Wpływu
Nauczającego" opisywana w podrozdziale I4.1.1, jaką wszechświatowy intelekt zawsze się
kieruje we wszystkich swoich działaniach. Oto moim zdaniem najważniejsze z tych intencji,
tak jak ja je zrozumiałem:
A. Przemawianie moimi opracowaniami do wszystkich religii, kultur i ras na Ziemi.
Moim zdaniem, jednym z istotnych powodów, dla jakich zapewne wszechświatowy intelekt
kieruje powstawaniem moich opracowań naukowych w taki właśnie a nie inny sposób, jest
aby powstanie tych opracowań reprezentowało sobą spuściznę praktycznie wszystkich
głównych religii, wszystkich głównych ras ludzkich, oraz wszystkich głównych kultur naszej
planety. Jeśli bowiem przeanalizuje się sytuację wszystkich tych krajów jakie stały się
współrodzicami dla totalizmu i dla innych moich najważniejszych idei (tj. Malezji, Nowej
Zelandii, Polski i USA) w okresie mojej najbardziej znaczącej działalności publicystycznej
(czyli w latach 1993 do dziś - tj. do 2003), to faktycznie łącznie w nich mieszkają
przedstawiciele wszelkich ras, kultur i religii całej naszej planety. Następstawa tej ich
obecności w owych krajach daje się zresztą wyraźnie odnotować w moich monografiach.
Prawdopodobnie więc, poprzez spowodowanie, że z powstaniem moich monografii mogą się
identyfikować zarówno muzułmanie - w zasięgu religii których moje monografie były pisane,
jak i chrześcijanie - w zasięgu których monografie te były publikowane, a także osoby
praktycznie wszystkich innych religii, ras i kultur, jakich spuścizna została w owych
monografiach zawarta, tj. Afrykan, Arabów, Azjatów, Chińczyków, Europejczyków, Indian,
Indyjczyków, Malejów, Maorysów, Polaków, itp., wszechświatowy intelekt przemawia do
każdego. Każdemu też daje on symbolicznie znać, że monografie te wcale nie powstały aby
przemawiać tylko do jednego narodu, jednej religii, czy jednej kultury, a są adresowane dla
CAŁEJ LUDZKOŚCI.
B. Zademonstrowanie działania uniwersalnej sprawiedliwości.
Prawdopodobnie istnieje
też i inny powód, jaki leży za tak dziwnym ukształtowaniem procesu powstawania i
upowszechniania moich opracowań. Moim zdaniem jest nim unaocznienie przyszłym
generacjom ludzi, że narody i kraje które ograniczają u swoich naukowców swobodę wyboru
tematu badań oraz swobodę publikowania wyników swoich badań, lub które zamykają się i
odcinają od reszty świata, niestety muszą potem ponieść konsekwencje tego ograniczania.
Przykładowo Nowa Zelandia w ostatnich latach desperacko poszukuje swojej identyczności
narodowej. Aby uzyskać ową identyczność, od dawna wysuwa ona "roszczenia
własnościowe" w stosunku do zasłużonych ludzi, którzy kiedykolwiek mieli z nią cokolwiek do
czynienia. Dla przykładu w ten sposób w Nowej Zelandii od dawna już obwieszcza się Ernst'a
Rutherford'a za naukowca nowozelandzkiego, a nawet od jakiegoś 1995 roku dedykuje mu
banknot 100 dolarowy. Powszechnie jednak wiadomo, że w początkowym stadium swojej
kariery naukowej, Rutherford został dosłownie "wykopany" z Nowej Zelandii przez
współczesnych mu nowozelandzkich naukowców o ciasnych umysłach. (Szczerze mówiąc, to
losy Rutherforda były zbliżone do moich własnych losów.) Faktycznie też niemal wszystko co
Rutherford dokonał, wywodzi się z Anglii i zawdzięczane jest totaliztycznej filozofii naukowców
ówczesnej Anglii. W podobny sposób Nowa Zelandia buduje obecnie pomniki i uwiecznia w
muzeach wysiłki niejakiego Richard'a W. Pearse (1877-1953), który zbudował i oblatał
samolot w Nowej Zelandii około rok wcześniej niż bracia Wright uczynili to w USA. Nowa
Zelandia celebruje go teraz na przekór, że potraktowanie jakie Richard Pearse otrzymał za
swego życia, powinno być źródłem wstydu, refleksji i samozastanowienia dla
Nowozelandczyków. Szkalowanie bowiem, prześladowania i drwiny ze strony swoich rodaków,
jakie Pearse otrzymał w "nagrodę" za swoje wysiłki zbudowania pierwszego
nowozelandzkiego samolotu, wysłały jego samego do domu wariatów, oraz całkowicie
zaprzepaściły jego samolot dla ludzkości. (Po więcej informacji na temat Richard’a Pearse i
jego pionierskiego samolotu patrz podrozdział O1 z tej monografii, oraz podrozdział C8.3 z monografii [5/4].) Co więc moim zdaniem wszechświatowy intelekt stara się m.in. uczynić,
przez takie właśnie a nie inne pokierowanie losami moich monografii, to dać kolejną moralną
lekcję nauczającą dla tych krajów i narodów, które ciągle nie wyciągnęły żadnych wniosków z
historii i ciągle prześladują, wykopują, lub odcinają się od ludzi, którzy pracują dla dobra tych
krajów i dla przyszłości naszej planety.
C. Uwypuklenie ważności Biblii.
Osobiście posądzam, że święta Biblia może też być
jednym z kilku powodów, dla jakich wszechświatowy intelekt spowodował, że dwa kraje
Dalekiego Wschodu, w których łącznie wszystkie moje istotne monografie się rodzą, wyznają
przeważająco muzułmanizm i przeważająco chrześcijaństwo (zamiast np. taoizmu, hinduizmu,
czy buddyzmu - także szeroko praktykowanego w kilku krajach Dalekiego Wschodu).
Wszakże zarówno w chrześcijaństwie jak i w muzułmaniźmie, Biblia pozostaje jedną z
najważniejszych świętych ksiąg. (Nie wspominająć już o fakcie, że jest ona także najbardziej
świętą księgą w Polsce, oraz najważniejszą księgą w USA - na jaką przysięga się tam nawet
w sądach.) Biblia jest więc dowodem pobratymstwa tych dwóch religii, dowodem
pokrewieństwa ich korzeni, oraz źródłem wspólnego losu. Chociaż muzułmanie rzadko
referują do Biblii i w swoich praktykach głównie powołują się na Koran, faktycznie to religia ta
oficjalnie posiada aż dwie święte księgi, mianowicie Koran i Biblię. Biblia jest więc tym co łączy,
a nie co dzieli, muzułmanów i chrześcijan. Tyle tylko, że z powodu niecnych machinacji
szatańskich pasożytów z UFO, przez wieki napuszczających wyznawców obu tych religii
wzajemnie na siebie, tą jej pobratującą rolę jakoś przeaczamy.
Jak mnie poinformowali moi muzułmańscy przyjaciele z bliskiego do Mekki Cypru, z
którymi spędzałem długie godziny na dyskusjach o religii muzułmańskiej i o chrześcijaństwie,
to właśnie z powodu uznawania Biblii jako jednej z dwóch świętych ksiąg muzułmanów, a
także z powodu uznawania Jezusa (muzułmanom znanego jako Prorok Isa) za jednego z ich
własnych proroków, w początkowej fazie swego powstawania muzułmanizm uważał się za
brata chrześcijaństwa. Wszakże na przekór odmiennej wymowy i nieco innych tradycji,
faktycznie obie religie służą temu samemu, jedynemu, oraz prawdziwemu Bogu. Rozłam
pomiedzy nimi pojawił się dopiero później, kiedy to szatańscy pasożyci z UFO wkroczyli do
działania i wmanipulowali dalszym przywódcom obu tych religii swoją pasożytniczą
propagandę, zasady, filozofię, oraz tendencje do zwalczania się nawzajem. Ciekawe też, że
muzułmanie, tak samo jak chrześcijanie, spodziewają się i ciągle oczekują przybycia Drugiego
Jezusa na Ziemię, oraz kultywują na temat tego przybycia podobne do chrześcijan
przepowiednie. Niektórzy muzułmanie wierzą też, że Drugi Jezus stworzy most, jaki połączy
Wschód z Zachodem, oraz jaki otworzy drogę dla przywrócenie pierwotnej współpracy i
pokoju pomiędzy muzułmanami i kiedyś bratnimi dla nich chrześcijanami.
D. Propagowanie pokoju. Totalizm stwierdza, że każde zdarzenie jest starannie
programowanie przez wszechświatowy intelekt pod każdym możliwym względem - patrz
podrozdział JC7. To zaś oznacza, że wcale NIE przez przypadek data grudnia 2002 roku
wybrana została na uświadomienie nam, że filozofia totalizmu, jaka zgodnie z
przepowiedniami ma zmienić losy naszej cywilizacji, posiada aż dwóch rodziców, tj.
muzułmanizm i chrześcijaństwo. Wszakże to właśnie w grudniu 2002 roku, USA
przygotowywały się do ataku na Irak. Atak ten przez UFOnautów był telepatycznie
prezentowany ludzkości jako wojna pomiędzy chrześcijaństwem i muzułmanizmem. Poprzez
więc delikatne przypomnienie za pośrednictwem totalizmu w takim przełomowym momencie,
że więcej łączy ze sobą obie te religie niż je dzieli, oraz że u podstaw ich obu leży wzajemne
braterstwo i wspólnota celów, wszechświatowy intelekt przesyła nam silny nakaz pokoju.
Nakaz ten stwierdza: ludzie nie dajcie się sprowokować machinacjom UFOnautów i
zdecydowanie obstajcie przy pokoju.
#58. Rozpoczęcie szturmu na ludzką świadomość.
Po rozpoczęciu swojej profesury
w Malezji, w mojej świadomości dokonane zostały dwa zasadnicze przełomy. Po pierwsze
konklusywnie potwierdziłem wówczas kosmiczną skalę operacji szatańskich pasożytów na
Ziemi - co dokładniej opisuję w rozdziale U tej monografii i monografii [1/3]. Po drugie zaś
uświadomiłem sobie, że wszelkie moje dotychczasowe porażki w publikowaniu książkowych
wydań opracowań propagujących wyniki prowadzonych przez siebie badań, spowodowane są
właśnie niewidzialną interwencją szatańskich pasożytów. To z kolei prowadziło mnie do
prostego wniosku, że jeśli wiedzę o swoich odkryciach chcę jakoś upowszechnić wśród ludzi,
wówczas muszę znaleźć inny sposób poza książkowego upowszechniania swoich opracowań.
W ten sposób narodził się dosyć ambitny projekt, jaki można by nazwać "szturmem na ludzką
świadomość". Zgodnie z nim, na początku 1994 roku rozpocząłem masowe wysyłanie pocztą
do Polski swoich opracowań z drugiego końca świata. Planowałem dostarczyć co najmniej
jeden nieodpłatny egzemplarz którejś ze swoich polskojęzycznych monografii do wszystkich
bibliotek kluczowych w Polsce. Celem było zagwarantowanie, aby każdy rodak, który
zdecyduje się zapoznać z aktualnym postępem badań i rozwojem sytuacji w awangardowych
dyscyplinach, jakie badam, nie był pozbawiony dostępu do wymaganych opracowań.
Biblioteki kluczowe w Polsce, którym wówczas zdecydowałem się wysłać egzemplarze swoich
opracowań (i większość z których faktycznie otrzymała po kilka różnych monografii), a stąd w
których powinny one ciągle być dostępne, to: (a) Biblioteka Narodowa, (b) Wszystkie biblioteki
wojewódzkie w Polsce - z ówczesnych 50 miast wojewódzkich naszego kraju, (c) Biblioteki
główne wszystkich uczelni wyższych z terenu Polski (szczególnie dobrze zaopatrzyłem
biblioteki tych uczelni, których specjalizacja pokrywa się z urządzeniami i ideami, jakie badam,
tj. Politechnik, Uniwersytetów, Akademii Rolniczych i Akademii Medycznych), (d) biblioteki, lub
osoby prowadzące, u wszystkich znanych mi organizacji UFOlogicznych w Polsce, (e)
Biblioteki miejskie miast nie będących województwami, mających powyżej 100 tysięcy
mieszkańców, (f) Biblioteki wszystkich znanych mi instytutów badawczych zajmujących się
zaawansowanymi urządzeniami magnetycznymi, (g) Biblioteki znanych mi zakładów w Polsce
budujących magnetyczne urządzenia napędowe, energetyczne lub radio/tele/komunikacyjne.
Na dodatek do powyższego, w nieodpłatne egzemplarze wybranych monografii zaopatrzyłem
też wszystkie biblioteki publiczne, które zwróciły się do mnie w tej sprawie. Ponadto
posiadaczom stron Internetowych, którzy po pewnym czasie zaczęli się ze mną kontaktować,
także powysyłałem wówczas elektroniczne wersje swoich opracowań, aby udostępnili je
również na swoich stronach. Oczywiście powyższy plan był ogromnie ambitny, bowiem
wymagał wysyłania do Polski z drugiego końca świata dosłownie setek paczek z
opracowaniami. Początkowo całe wykonanie tych opracowań zlecałem fachowcom - co
czyniło je ogromnie kosztowne i szybko wyczerpywało moje rezerwy finansowe, chociaż
prawdopodobnie podnosiło mnie do rangi jednego z wiodących indywidualnych filantropów
naszego kraju. Wkrótce jednak odkryłem, że oprawę introligatorską tych licznych opracowań
mogę wykonywać samemu. Reprezentowała ona wszakże około połowy kosztu każdego
egzemplarza. W ten sposób włączyłem do projektu również i swój własny trud fizyczny i pot,
czego niespodziewanym produktem ubocznym było osiągnięcie totaliztycznej nirwany
opisywanej w rozdziale JF. W rezultacie owych wysiłków, "szturm na ludzką świadomość"
zakończył się pełnym sukcesem w 1998 roku. W jego wyniku każda z zaplanowanych
bibliotek kluczowych w Polsce otrzymała co najmniej jeden egzemplarz którejś z wiodących
monografii lub traktatów zestawionych w rozdziale Y.
#59. Nagromadzenie obserwacji o telepatii.
Świadomość, że telepatia jest
zjawiskiem jakiejś formy wymiany informacji dokonywanej pomiędzy przeciw-materialnymi
duplikatami istot żywych, jakie w całości dokonuje się w przeciw-świecie, pojawiła się zaraz po
odkryciu istnienia przeciw-świata oraz po poznania jego odrębności od naszego świata. Stąd
fakt, że telepatia zachodzi w przeciw-świecie (a nie w naszym świecie) oraz, że polega ona na
wzajemnym komunikowaniu się istot ze sobą za pośrednictwem języka ULT, znana była mi od
samego początku sformułowania Konceptu Dipolarnej Grawitacji, czyli już od 1985 roku.
Jednak w owych początkowych rozważaniach nie wiedziałem dokładnie za pośrednictwem
jakiego mechanizmu i zjawiska, komunikacja ta się odbywa. Fakt istnienia i efektywności
jakiejś formy telepatycznej fali nośnej potwierdzony też został mi w sposób niezwykle
wymowny w 1991 roku, podczas eksperymentów z ś.p. Wernerem Kroppem - eksperymenty
te opisałem w podrozdziale N1 monografii [1/4], poświęconemu "zdalnemu czytnikowi myśli".
Właściwe jednak ukierunkowanie poszukiwań nad zrozumieniem i wyjaśnieniem mechanizmu
i zjawiska telepatii nastąpiło dopiero w 1993 roku, kiedy podczas swojej profesury na Cyprze,
na własne oczy przekonałem się jak dewastacyjne efekty intelektualne posiadała eksplozja
magnetyczna z Tapanui (tj. po starożytnej świetności sprowadziła ona na Ziemię okres
barbarzyńskiego średniowiecza). W niezliczonych wówczas spacerach po ruinach
starożytnego Salamis, podziwiałem niezwykłe piękno rzymskich rzeźb i zastanawiałem się
dlaczego po eksplozji w Tapanui rozkwit kulturalny starożytności zastąpiony został mrokami
średniowiecza - patrz podrozdział O2.2 tej monografii i podrozdział P2.2 monografii [1/3].
Wkrótce więc stało się dla mnie oczywistym, iż to fale chaotycznych wibracji pola
magnetycznego spowodowane eksplozją magnetyczną koło Tapanui, musiały być
odpowiedzialne za średniowieczny upadek intelektualny na całym świecie. (Wyniki swych
dociekań w tym zakresie po raz pierwszy opublikowałem w monografii [5/2] - są one też
powtórzone i pogłębione w rozdziale D4 monografii [5/3] /?/). Jedyny zaś mechanizm, w jaki
wibracje pola magnetycznego mogą oddziaływać na psychikę ludzi, wiedzie przez telepatię.
Powyższe prowadziło więc do wniosku, iż klucz do zrozumienia działania telepatii kryje się we
wibracjach pola magnetycznego. Jednakże ciągle koniecznym było znalezienie mechanizmu
telepatii oraz sposobu w jaki z wibracji pola magnetycznego przechodzi się na sygnały
telepatyczne. Owo brakujące ogniwo odkryłem dopiero 11 listopada 1994 roku, w
okolicznościach, jakie opiszę poniżej. Wówczas to odkryłem, że fale telepatyczne są falami
wibracji przeciw-materii bardzo podobnymi do fali głosowej z naszego świata i stąd m.in.
zdolnymi też do przenoszenia sobą informacji typu "mowa". Ustalenie zaś owego
mechanizmu umożliwiło mi zrozumienie, że tzw. "energia piramidy" jest po prostu hałasem
telepatycznym skupianym w jej punkcie ogniskowym. To z kolei pozwoliło na zrozumienie
zjawisk propagowania, odbicia, ogniskowania, odbioru oraz przekazywania fal telepatycznych,
a w efekcie także na wypracowanie zasad działania urządzeń, które umożliwią techniczne
formowanie oraz przekazywanie modulowanych sygnałów telepatycznych. Jednym z takich
urządzeń jest telepatyczna stacja nadawczo-odbiorcza opisana w podrozdziale N2 tej monografii i monografii [1/3], oraz w rozdziale D traktatu [7b]. Innymi zaś są teleskopy i
rzutniki telepatyczne opisane w podrozdziałach N5.1 i N5.2 tej monografii i monografii [1/3],
oraz w podrozdziałach D5.1 i D5.2 traktatu [7b].
#60. Odkrycie fal telepatycznych (1994 rok).
W piątek, dnia 11 listopada 1994 roku,
podczas przerwy na lunch, zdecydowałem się uciec przed piętrzącymi się problemami i
stresem zaczynającego się wkrótce drugiego semestru, poprzez zjedzenie miejscowego
posiłku. Jednak danie nabyte w pobliskiej stołówce "Rumah Universiti", niestety tego dnia
okazało się bardziej niejadalne niż zazwyczaj. Dla odwrócenia więc uwagi od utykającego w
gardle posmaku, zająłem swój umysł moimi ulubionymi problemami mechanizmów działania
wszechświata. Gdy więc tak bez entuzjazmu starałem się dobrnąć do końca posiłku (zgodnie
z totalizmem, który wówczas już zdecydowanie wyznawałem, marnowanie jakiejkolwiek
żywności w obecnej sytuacji naszej planety jest poważnym grzechem), niespodziewanie w
mojej głowie poskładało się w jedną całość rozwiązanie dla zasad i mechanizmu telepatii. Los
czasami wykazuje poczucie humoru i w tym przypadku znajomość telepatii zawdzięczać
będziemy beznadziejnemu gotowaniu jakiejś anonimowej kucharki. Podobnie jak to kiedyś
stało się w odniesieniu do magnokraftu i komory oscylacyjnej (patrz podrozdział F2 w
monografiach: [3], [3/2] i [1/2]; a także podrozdział F2 w niniejszej monografii), tym razem dla
telepatii również od dłuższego już czasu przemyśliwałem nad jej mechanizmem i stąd
posiadałem już uprzednio zgromadzone w swej głowie wszystkie elementy wymaganej
układanki (np. już w czasie swego pobytu na Cyprze ustaliłem, że sygnały telepatyczne
muszą propagować się poprzez przeciw-materię, że ich wzbudzanie musi następować przez
wibracje magnetyczne, że istnieje rodzaj uniwersalnego języka, w podrozdziałach I5.4 i JA3.1
nazywanego ULT - Universal Language of Thoughts, w którym wszystkie istoty żyjące z
całego wszechświata mogą komunikować się ze sobą za pośrednictwem telepatii, itp.).
Jedyną rzeczą jakiej wówczas ciągle nie wiedziałem, to fizyczna natura telepatii oraz
mechanizm fizyczny na jakim zjawisko to bazuje. Dlatego też podczas owego pamiętnego
lunchu szokująca myśl błysnęła w moim umyśle. Myśl ta stwierdzała, że "fale telepatyczne to
po prostu dźwięko-podobne wibracje przeciw-materii, które podobnie jak dźwięki w
naszym świecie posiadają swój ton, melodię, barwę, częstość, itp.; podczas gdy
łączność telepatyczna jest to po prostu rozmowa następująca w uniwersalnym języku
ULT z użyciem owych dźwięko-podobnych wibracji". (Zauważ, że zgodnie z Konceptem
Dipolarnej Grawitacji, wszystkie rodzaje ruchów przeciw-materii, w naszym świecie
manifestują się m.in. jako pole magnetyczne, dlatego fale telepatyczne mogą w przybliżeniu
być też zdefiniowane jako "modulowane wibracje pola magnetycznego".) Po tym jak owa myśl
przyszła mi do głowy, wszystko co poprzednio wiedziałem na temat telepatii zaczęło nabierać
sensu i stało się zrozumiałe. Znalezione wówczas rozwiązanie dla mechanizmu
rozprzestrzeniania się fal telepatycznych wkrótce zostało wyrażone na piśmie i opublikowane,
początkowo dnia 9 stycznia 1996 roku w monografii [3] (patrz podrozdział D13 w [3]), w 1997
roku było ono powtórzone w monografii [3/2], zaś później (w 1998 roku) także opublikowane w
monografiach [1/2] i [1/3]. W 2000 telepatia była podstawą dla sformułowania traktatu [7/2] -
patrz podrozdział D2.1.1 w traktacie [7/2]. W tej monografii telepatię opisano w podrozdziale
H7.1.
#61. Wyjaśnienie radiestezji jako odbioru wibracji, typu fale telepatyczne, wysyłanych
w sposób ciągły przez wszelkie obiekty i substancje.
Wypracowanie tego wyjaśnienia miało miejsce w malezyjskiej miejscowości wypoczynkowej zwanej Port Dickson, w pierwszych
dniach 1996 roku. Nastąpiło ono w okolicznościach opisanych w podrozdziale H7.2. Zgodnie z
tym wyjaśnieniem, "radiestezja to najróżniejsze pozaświadome sposoby odbierania wibracji
typu fala telepatyczna".
#62. Telepatyczne urządzenia nadawczo-odbiorcze.
Ich rozpracowywanie
zapoczątkowane było wynalezieniem przeze mnie i praktycznym wytestowaniem w 1991 roku
tzw. "zdalnego czytnika myśli" opisanego w podrozdziale N1. Dalsze losy i następstwa tego
wynalazku dokładnej wyjaśnione zostały w rozdziale N monografii [1/4], oraz w traktacie [7/2].
Największym jednak przełomem w wypracowywaniu stacji telepatycznych było odkrycie 11
listopada 1994 roku fal telepatycznych opisanych w podrozdziałach H7.1 i N1 niniejszej
monografii (patrz też punkt 10 podrozdziału G2).
#63. Nauki przeciw-świata.
Zrozumienie, że na świat fizyczny można także wpływać
poprzez kierowanie zjawiskami zachodzącymi w przeciw-świecie, w połączeniu z odkryciem,
że po sformułowaniu Konceptu Dipolarnej Grawitacji niemal wszystkie dotychczas
opracowane wzory i prawa fizyczne tracą swoją ważność (patrz podrozdział H1.3) wzbudziło
przemyślenia nad zainicjowaniem nowych dyscyplin naukowych jakie nazywam "naukami
przeciw-świata" (np. fizyką przeciw-świata, mechaniką przeciw-świata, inżynierią przeciwświata, medycyną przeciw-świata, itp.). Dyscypliny te zajmowały będą się wykorzystywaniem
dla dobra człowieka wiedzy gromadzonej podczas naszego poznawania i technicznego
opanowywania oddziaływań pomiędzy światem fizycznym i przeciw-światem - patrz porozdział
H10. Przedsmakiem gdzie zaprowadzić nas może rozwijanie nauk przeciw-świata jest treść
rozważań z podrozdziału JE9, szczególnie zaś przytoczone tam tzw. równania
długowieczności, inteligencji, wzrostu i ciężaru.
#64. Wypracowanie metody szybkiego identyfikowania osób systematycznie
uprowadzanych do UFO.
Na krótko przed tym, zanim w 1992 roku opuściłem Nową Zelandię
i poleciałem na Cypr, prowadziłem badania szeregu Nowozelandczyków, którzy poddawani
byli bardzo systematycznym uprowadzeniom na pokład UFO (kosmici zwykli ich uprowadzać
co trzy miesiące). Jeden z nich, który dokładnie wiedział, że dla UFOnautów był dawcą
spermy, skarżył się mi, że na pokładzie UFO dokonano na nim bardzo bolesnego wiercenia w
prawej nodze, oraz że niewielka blizna pozostawała do dziś po owym wierceniu. Mnie bardzo
zainteresowały powody owego wiercenia, zaś w efekcie tego zainteresowania zdołałem
odkryć, że wszystkie osoby systematycznie uprowadzane przez UFO jakie wówczs badałem,
faktycznie posiadają ową niewielką bliznę na nodze. Dla wszystkich z nich, blizna była
zlokalizowana około 27.5 cm od podłogi (z dokładnością ±3 cm) - patrz dalsze jej opisy z
podrozdziału U3.1, tyle tylko, że kobiety przeważnie posiadały tą bliznę na lewej stronie swojej
lewej nogi, podczas gdy mężczyźni przeważnie posiadali ją na prawej stronie swojej prawej
nogi (aczkolwiek odnotowałem także kilka "pomyłek" UFO, kiedy to wiercenie dokonane
zostało na odwrót). Po swoim odlocie na Cypr, a potem do Malezji, zdecydowałem się
przeprowadzić odwrotny eksperyment. Mianowicie poszukiwałem osób, które mają ową bliznę
na nodze, a potem sprawdzałem czy osoby te faktycznie uprowadzane są powtarzalnie na
pokład UFO. Okazało się że działa to w obu kierunkach - wszystkie osoby z ową blizną
okazywały się systematycznie uprowadzanymi na pokład UFO nie rzadziej niż co trzeci
miesiąc (w celu pobrania tam od nich spermy lub owule). To udowodniło, że owa blizna jest
rodzajem unikalnego znaku rozpoznawczego, jaki pozwala na bardzo szybkie identyfikowanie
osób powtarzalnie uprowadzanych na pokład UFO w celu podbrania od nich spermy lub
owule. Stąd, kiedy przeniosłem się do Malezji, w głębokiej konspiracji skompletowałem tam
dosyć długi projekt badawczy, jaki miał na celu ustalenie jaki procent populacji ludzkiej nosi
ten szczególny znak. Gorący klimat Malezji był bardzo sprzyjający przeprowadzeniu tego
rodzaju sekretnych badań. Spora część ludzi nosi tam bowiem odkrytą tą część nogi gdzie
owa blizna się znajduje. Stąd wystarczyło abym wybrał się na targ lub na plażę i podczas
zabawiania się w gapia uważnie przyglądał się nogom pobliskich osób, a następnie
skrupulatnie odnotowywał jaki procent z nich pozwala mi wypatrzeć omawianą bliznę. Wyniki
zaszokowały mnie kompletnie, ponieważ wskazywały one, że co trzecia osoba (czyli około
33% całkowitej populacji) nosi ten znamienny i doskonale widoczny znak. To zaś oznacza, że
zgodnie z moimi ówczesnymi ustaleniami, również co trzecia osoba na całej Ziemi jest
systematycznie uprowadzana na pokład UFO w odstępach nie większych niż
trzymiesięcznych - nie mogłem przyjść do porządku dziennego nad "kosmiczną" (tj.
gigantyczną) wprost skalą eksploatacji ludzi przez UFOnautów. Ponieważ po owym ustaleniu
zacząłem sam wątpić w poprawność swoich własnych badań dokonywanych w konspiracji,
zdecydowałem się poprosić moich znajomych z Polski o pomoc, aby sprawdzili moje wyniki.
Jeden z moich znajomych posiadał wpływ na znaczną liczbę lekarzy medycyny zatrudnionych
w publicznych ośrodkach zdrowia. Zwróciłem się więc do niego, aby poprzez swoich lekarzy
sprawdził te szokujące wyniki, na drodze poszukania omawianej blizny u każdej osoby
przybywającej do ich ośrodków zdrowia. W ten sposób statystyczna próbka ponad 1000 osób
została dokładnie przebadana. Ja zaś otrzymałem bardzo szczegółowe wyniki z podziałem na
płeć, wiek, itp. Z owych polskich badań wynikało, że około 30% mężczyzn i 36% kobiet nosi
ową znaczącą i doskonale widoczną bliznę na swej nodze (tj. średnio około 33% populacji
ludzkiej), oraz że w większości przypadków blizna ta pojawia się pomiędzy wiekiem 9 i 19 lat.
W ten sposób owa polska weryfikacja potwierdziła moje poprzednie zgrubne ustalenia. Ja zaś
otrzymałem bezdyskusyjny dowód, jaki może zostać łatwo sprawdzony praktycznie przez
każdą osobę na Ziemi, a jaki udowadnia, że na Ziemi istnieje dużo osób które na własnym
ciele noszą wyraźnie widoczne dowody swojego systematycznego uprowadzania do UFO.
Uprowadzenia te powtarzane są nie rzadziej niż raz na trzy miesiące, oraz mają na celu
wydojenie go z materiału reprodukcyjnego - tj. spermy lub owule. W ten sposób moje
dedukcyjne odkrycie z Uniwersytetu Otago w Dunedin, Nowa Zelandia, że nasza planeta jest
okupowana i eksploatowana przez UFO, zostało potwierdzone sprawdzalnymi przez każdego
dowodami materialnymi.
Do powyższego warto tutaj dodać, że powyższe ustalenie, iż ową dobrze widoczną
bliznę zadawaną przez UFO posiada na nodze co 3 mieszkaniec Ziemi, już w 2000 roku -
czyli wkrótce po upowszechnieniu się traktatu [7/2], zostało zakwestionowane jako znacznie
zaniżone. Jeden z czytelników moich opracowań, mieszkający właśnie w domu studenckim,
przeprowadził bowiem dokładne poszukiwania owej blizny wśród swoich kolegów.
Statystyczne wyniki jakie uzyskał i jakie mi przekazał, stwierdzały że bliznę tą faktycznie
posiada każdy mieszkaniec Ziemi, tyle że u 66% ludzi proces jej zagojenia się był tak
doskonały, że nie jest ona odnotowywalna bez specjalnie precyzyjnych oględzin i badań. Stąd
u 33% ludzi jest ona jedynie bardziej widoczna niż u pozostałych osób. Muszę tutaj przyznać,
że powyższe wyniki stoją w zgodzie i z moimi własnymi obserwacjami. Po pierwsze bowiem
moje najnowsze wyniki badań dokonanych już po 1999 roku wykazały, że u każdej osoby - tj.
bez względu na to czy posiada ona, czy też nie, wyraźną bliznę widoczną na nodze, można
eksperymentalnie dowieść że powtarzalnie i relatywnie często zabierana jest ona jednak do
UFO (tj. nie rzadziej niż co 3 miesiące). Po drugie zaś, kiedy w Malezji dokonywałem owej
statystycznej oceny gęstości owej blizny, u dwóch rodzin swoich dobrych przyjaciół miałem
możność przeprowadzenia bardzo dokładnych sprawdzeń (większość bowiem statystycznego
materiału jaki zgromadziłem na ten temat pochodziła ze zgrubnych oględzin nogi z odległości
jakichś 2 metrów). Okazało się, że w przypadkach gdy posiadałem współpracę osób
sprawdzanych, a stąd gdy blizny mogłem poszukiwać zarówno w świetle odbitym jak i z
użyciem lupy, a także kiedy mogę sprawdzić dotykiem ubytek mięśnia na danej nodze,
wówczas bliznę tą odkrywałem faktycznie u każdej sprawdzanej osoby. Owo odkrycie, że
faktycznie to każdy mieszkaniec Ziemi posiada na nodze omawianą tutaj bliznę, tyle że u
niektórych ludzi nie jest ona wyraźnie widoczna, posiada bardzo dewastujące następstwa.
Oznacza to bowiem, że: (a) każdy mieszkaniec Ziemi jest zabierany do UFO systematycznie
nie rzadziej niż co 3 miesiące, (b) że każdy mieszkaniec Ziemi jest dawcą spermy lub owule
(niezależnie od tego że jest także brutalnie eksploatowany z wielu innych surowców
biologicznych), (c) że oszacowania liczebności UFOnautów zatrudnionych przy naszej
eksploatacji i stąd stale rezydujących na Ziemi, dokonane przed 1999 rokiem (np. oryginalnie
zaprezentowane w podrozdziale B3 traktatu [7/2], oraz omawiane w podrozdziale U3.1.1
niniejszej monografii), są znacznie zaniżone, zaś z nowszych obliczeń wynikałoby że jeden
UFOnauta przypada na jakieś 25 ludzi, a także że jeden wehikuł UFO przypada na jakieś 100
ludzi. Ponownie więc apeluję tutaj do czytelników, aby dołożyli swój własny wkład w badania
tego najpowszechniejszego dowodu okupacyjnej działalności UFOnautów na Ziemi, jaki
noszony jest przez każdego mieszkańca naszej planety (po szczegóły patrz podrozdział U3.1).
#65. Zidentyfikowanie prymitywnego pasożytnictwa.
Jak to dokładniej jest
wyjaśnione w rozdziale JD tej monografii, na Ziemi szeroko upowszechniona jest już
niszczycielska filozofia (albo choroba moralna) którą ja nazywam "prymitywnym
pasożytnictwem". Prymitywne pasożytnictwo wyznaje tą samą zasadę co wszelkie inne formy
pasożytnictwa, mianowicie "nie wypełniaj żadnych praw, chyba że przymuszony jesteś do ich
wypełniania" - patrz podrozdział JD2.2. Jednak w przeciwieństwie do "wyrafinowanego
pasożytnictwa" wyznawanego przez szatańskich pasożytów, prymitywni pasożyci nie wiedzą
o istnieniu praw moralnych, stąd bezrozumnie łamią te prawa. To ich łamanie zaś powoduje,
że są przez owe prawa nieustannie karani. Ich życie rządzone jest więc przez karzące
następstwa łamania praw moralnych. Ponieważ następstwa te zawsze mają ściśle określony i
powtarzalny charakter, okazuje się, że kształtują one życie łamiących je "prymitywnych
pasożytów" w bardzo wyraźny wzór. Dlatego wszystkie osoby, które wyznają tą niszczycielską
filozofię, cechują się zbiorem takich samych, łatwo identyfikowalnych atrybutów i zasad
postępowania. To z kolei powoduje, że "prymitywne pasożytnictwo" faktycznie stanowi
odrębną i łatwo identyfikowalną filozofię życiową (niezależnie od tego, że jest ono także
śmiertelną chorobą moralną).
Filozofia "prymitywnego pasożytnictwa" dotychczas nie była przez nikogo rozpoznana i
opisana jako wyraźnie identyfikowalny sposób postępowania całego szeregu ludzi. Stąd, jak
na razie, nie jest ona uznawana przez jakiekolwiek podręczniki akademickie. Mi udało się ją
zidentyfikować przez zupełny "przypadek".
Podczas mojej profesury w Malezji od 1993 do 1996 roku, poznałem tam wysoce
interesującego człowieka. Był on moim bezpośrednim przełożonym. Był też świeżo
upieczonym profesorem uniwersyteckim. Uważał więc, że posiada oficjalne potwierdzenie, iż
jest nieomylny. Ponadto w sposób manifestacyjny brał udział we wszystkich imprezach
religijnych swojej religii. Uważał więc również, że swą religijnością zasłużył sobie, aby
reprezentować Boga i aby wypowiadać się w Jego imieniu. W swoich działaniach był on
doskonałym przykładem jak zachowuje się osoba, która wyznaje filozofię pasożytnictwa. Tak
naprawdę, to właśnie on był tym, kto nauczył mnie jak rozpoznawać zachowanie pełnego
prymitywnego pasożyta, opisywanego w podrozdziale JD4.2. Poprzez obserwowanie go
codziennie, oraz poprzez identyfikowanie zasad jakimi się kierował podczas współdziałania z
innymi ludźmi, stopniowo zacząłem rozumieć, że istnieje takie coś jak wyraźnie wyróżniająca
się filozofia pasożytnictwa, oraz skrystalizowałem swoją znajomość podstawowych atrybutów
owej filozofii. Z uwagi właśnie na owe bardzo rzucające się w oczy cechy jego zachowania i
atrybutów, uświadomiłem sobie wówczas, że wiele innych osób, jakie poprzednio spotykałem
w swoim życiu (np. profesora z Uniwersytetu Otago w Dunedin, Nowa Zelandia, który
bezpośrednio spowodował moje usunięcie z pracy) wykazywało dokładnie te same atrybuty i
zachowania, tyle tylko, że u owych innych ludzi nie były one aż tak rzucające się w oczy.
Zapewne owi inni ludzie potrafili je lepiej ukrywać pod zasłoną grzeczności i uśmiechów.
Oczywiście, moja praca pod takim przełożonym była rodzajem piekła, chociaż w sensie
znaczenia dla totalizmu okazała się ona szczególnie edukacyjna. Niestety, nie uznawali jej za
wysoce edukacyjną inni ludzie. Podczas mojego trzyletniego kontraktu pod jego
zwierzchnictwem, obserwowałem długą listę osób, które albo zrezygnowały z pracy, tylko
ponieważ nie były w stanie dłużej znosić jego praktyk kierowniczych, albo też zostały przez
niego usunięte z pracy.
Po tym jak jego przykład umożliwił mi zidentyfikowanie i opisanie prymitywnego
pasożytnictwa, byłem już w stanie stopniowo badać i opisywać tę nowo-odkrytą filozofię. W
początkowym stadium przyporządkowywałem jej odmienną nazwę "tumiwisizmu", ponieważ
nie wie ona jeszcze o istnieniu praw moralnych i stąd bezrozumnie łamie te prawa na każdym
kroku. W owym czasie, za pomocą terminu "pasożytnictwo" nazywałem jedynie
zaawansowaną formę tej filozofii wyznawaną przez szatańskich pasożytów z UFO, która to
forma wie już o istnieniu praw moralnych, stąd obchodzi je ostrożnie naokoło zamiast je
prymitywnie łamać. Jednak z upływem czasu stało się dla mnie jasne, że "tumiwisizm" i
"pasożytnictwo" to jedna i ta sama filozofia, tyle tylko, że jej wyznawcy znajdują się na
odmiennych poziomach świadomościowych. Stąd w 1999 roku, postanowiłem im obu
przyporządkować tą samą nazwę "pasożytnictwo". Tyle tylko, że w szczególnych przypadkach
dodatkowo kwalifikować ją przymiotnikiem "prymitywne pasożytnictwo" dla filozofii osób nie
wiedzących jeszcze o istnieniu praw moralnych (tj. dla "tumiwisistów"), oraz "wyrafinowane
pasożytnictwo" dla tych, którzy już wiedzą o istnieniu i działaniu praw moralnych. Aczkolwiek
opisy filozofii pasożytnictwa włączane były we wszystkie moje opracowania opisujące totalizm
(tj. począwszy od monografii [3], potem [3/2], w końcu [1/2] i [1/3]), dotychczas najlepsze ich
opracowanie ukazało się dopiero w 2001 roku, w formie rozdziału D z monografii [8] "Totalizm".
Dopiero bowiem w owym rozdziale D z monografii [8] systematycznie starałem się wyjaśnić
esencję "prymitywnego pasożytnictwa" i "wyrafinowanego pasożytnictwa", wraz z
następstwami ich niszczycielskiego wpływu na naszą cywilizację. Niniejsza monografia, w
swoim rozdziale JD powtarza jedynie i aktualizuje informacje zawarte w rozdziale D
monografii [8].
Ponieważ prowadzę badania moralności, zawsze interesuje mnie dalszy los ludzi, u
których uderzyły mnie jakieś ich skrajne zachowania moralne. Pomimo więc, że mój kontrakt
profesorski w Malezji zakończył się w 1996 roku, kiedy tylko miałem okazję, dowiadywałem
się później, jakie są dalsze losy tamtejszego mojego specjalnego przełożonego. Jak też się
przekonałem po raz któryś tam z rzędu, spotkał go dokładnie taki sam los, jaki on sam
wcześniej obficie serwował wielu innym ludziom. Po moim odejściu z jego instytucji, popadał
on w coraz większe kłopoty i zniechęcał do siebie coraz więcej wpływowych ludzi. W końcu
zaczęło mu być aż tak gorąco, że od 31 marca 2001 roku zmuszony on został, aby
dobrowolnie podać się do dymisji ze swojej profesorskiej pozycji na renomowanym
uniwersytecie i przedwcześnie przejść na tzw. "warunkową emeryturę" ("optional retirement").
Emerytura taka dozwolona jest prawem malezyjskim i pozwala na równoległe podejmowanie
pracy. Od 1 kwietnia 2001 roku zatrudnił się on na pozycję kierownika szkoły średniej w
odległym stanie Terengganu. Jego los dopełnił się już 27 grudnia 2001 roku (czyli w około 5
lat po tym, jak ja zakończyłem pracę w instytucji, którą on zarządzał). Został on wówczas z
głośnym hukiem wyrzucony z owej pozycji kierownika szkoły, zaś jego usunięcie z pracy
raportowało aż kilka artykułów w gazetach, przykładowo artykuł "Institute's CEO regrets his
dismissal" ze strony 7 oficjalnej gazety malezyjskiej New Straits Times (31 Jalan Riong, 59100
Kuala Lumpur, Malaysia, www.nst.com.my), wydanie z poniedziałku, 31 grudnia 2001 roku,
artykuł "Terengganu govt sacks CEO of training institute", ze strony 12 gazety The Sun (Lot 6,
Jalan 51/217, 46050 Petaling Jaya, Malaysia), wydanie z poniedziałku, 31 grudnia 2001 roku,
czy artykuł "Hadi: Tati CEO sacked to clean up management" - tj. "Kierownik TATI
(Terrengganu Advanced Technical Institute) wyrzucony z pracy dla oczyszczenia zarządzania
- powiedział Hadi", ze strony 2 gazety New Straits Times, wydanie z środy, 2 stycznia 2002
roku. (Przez dziwny "zbieg okoliczności", artykuły te i towarzyszące im wyjaśnienia ustne
moich znajomych, pojawiły się w czasie, kiedy właśnie przebywałem w Malezji, tak jakby
wszechświatowy intelekt celowo spowodował, abym mógł osobiście prześledzić, jak jego los
się dopełnił.) Ponieważ, zgodnie z tymi artykułami, jego usunięcie z pracy wymagało aż
interwencji politycznych, w warunkach Malezji może to oznaczać bardzo poważne następstwa
(np. dożywotnie "spalenie"). Zaiste, uniwersalna sprawiedliwość działa wolno, jednak
niezawodnie jak szwajcarski zegarek! (Tj. "Bóg nierychliwy ale sprawiedliwy".)
#66. Telekinetyczne rolnictwo.
Koncept telekinetycznego rolnictwa opisanego tutaj w
podrozdziale NB2 (a także w podrozdziale K2.2.2.2 monografii [1/3] oraz podrozdziale
F2.1.1.2 monografii [5/3]), rodził się w mojej głowie stopniowo od długiego czasu. Pierwszym
doświadczeniem na ten temat, jakie utkwiło mi w pamięci, było, kiedy w 1983 roku, zaraz po
przybyciu do Invercargill, napotkałem w tamtejszym parku pień właśnie wyciętej ogromnej
sosny. Znając grubość pni stuletnich lasów sosnowych rosnących w okolicach moich
rodzinnych Wszewilek, zgrubnie oszacowałem, że sosna ta musiała zapewne mieć około 500
lat. Zastanawiało mnie jednak kto ją posadził, bowiem biali osadnicy przybyli do Invercargill
dopiero około 1840 roku, zaś przed ich przybyciem sosny nie były znane w Nowej Zelandii. Z
ciekawości policzyłem więc słoje tej ogromnej sosny. Z szokiem wówczas stwierdziłem, że
liczyła ona tylko około 80 lat. Nie mogło mi więc pomieścić się w głowie, że 80-letnia sosna w
Nowej Zelandii wyrosła do grubości około 500-letniej sosny europejskiej. Jeszcze bardziej
wyraziste uświadomienie sobie idei i możliwości telekinetycznego rolnictwa, nastąpiło w 1989
roku, kiedy to tropiłem w Nowej Zelandii pomiędzy miejscowością Ohoka i Weka Pass ślady
ogromnej flotylli UFO drugiej generacji (patrz [5/4]). Flotylla ta zdawała się tam przeprowadzać
systematyczną inwentaryzację środowiska (np. rysunek A3 (dół, prawo) w traktacie [7/2]
pokazuje przykład gęstości lądowań wehikułów owej flotylly, oraz intensywność zniszczeń
pozostawionych po tym jak przeleciała ona ponad polami Nowej Zelandii). Na licznych
lądowiskach tej flotylli, rośliny wykazywały wzrost aż do około 12 razy większy od swego
wzrostu w glebie otaczającej te lądowiska. Kolejnym krokiem w moim krystalizowaniu się idei
tego rolnictwa było, kiedy to Mr Robert Pool, rolnik zajmujący się uprawą lasów sosnowych,
wyjaśnił mi, że z nieznanych nauce powodów sosny i dęby w Nowej Zelandii rosną około
pięciokrotnie szybciej niż sosny i dęby w Europie - patrz opisy z punktu G1 rozdziału H
monografii [5/3]. (Ja znałem powód tego przyspieszonego wzrostu - jest nim telekinetyczne
skażenie środowiska w Nowej Zelandii, spowodowane eksplozją UFO koło Tapanui w 1178
AD, za badanie której to eksplozji zostałem usunięty z Uniwersytetu Otago.) Jednak punktem
przełomowym w rozwoju idei tego rolnictwa stało się oglądnięcie w 1995 roku amerykańskiego
filmu dokumentarnego o imperium Tiwanaku zajmującego kiedyś wysokogórski płaskowyż
leżący na terenie dzisiejszej Boliwii w Ameryce Południowej. Twórcy tamtego filmu zachodzili
w głowę dlaczegoż to wszystkie kanały nawadniające tego imperium zaczynały się na
piramidach, przez które najpierw przepływała rozprowadzana później po polach woda.
Aczkolwiek twórcy filmu oraz występujący w nim naukowcy, nie znaleźli wyjaśnienia dla owej
zagadki piramid amerykańskich, na bazie swoich uprzednich badań Tapanui i lądowisk UFO
od razu zrozumiałem dlaczego: aby telekinetycznie stymulować wzrost i zdrowie sadzonych
przez to imperium roślin. Jedyne czego w chwili oglądania filmu dokładnie jeszcze nie
wiedziałem, to jaki jest mechanizm wywoływania owej stymulacji. Przykładowo, nie byłem
jeszcze pewien, czy dla jej indukowania piramidy te nie kryły przypadkiem w sobie kiedyś
komór oscylacyjnych drugiej generacji, podobnych do komór używanych w pędnikach UFO,
które stymulowały 12-krotnie szybszy i większy wzrost roślin w lądowiskach, jakie badałem.
Tą ostatnią część teorii dla najprostszej wersji telekinetycznego rolnictwa wydedukowałem
dopiero w pierwszych miesiącach 1996 roku, kiedy to wypracowałem zasady koncentrowania
się wibracji telepatycznych w piramidach oraz, kiedy ustaliłem związki pomiędzy wibracjami
telepatycznymi a efektem telekinetycznym. W ten sposób została skrystalizowana pełna idea
najprostszej realizacji telekinetycznego rolnictwa poprzez telekinetyzowanie w piramidach
wody używanej do podlewania roślin - patrz podrozdział NB2 niniejszej monografii. Po jej
sformułowaniu i analizach teoretycznych wydedukowałem też jej niedoskonałości i wady.
Chęć ich wyeliminowania prowadziła do równoległego zaproponowania jego bardziej
doskonałych wersji, najprostsza z których bazuje już nie na wodzie i piramidach, a na
stymulowaniu całego środowiska za pośrednictwem stałego pola telekinetycznego (np.
generowanego obecnie przez wirujące magnesy zaś w przyszłości przez komorę oscylacyjną).
Do moich monografii opisy telekinetycznego rolnictwa włączone zostały począwszy od
kwietnia 1996 roku, kiedy to sformułowałem je w postaci treści podrozdziału F2.1.1.2
monografii [5/3]. Z uwagi na jego ogromne znaczenie poznawcze i gospodarcze,
zdecydowałem się też zaprezentować je równolegle w podrozdziale J2.2.2.2 monografii [1/3],
w podrozdziale L6.2.2 monografii [8], oraz w podrozdziale NB2 niniejszej monografii.
#67. Mechanizm trwałego telekinetyzowania materii.
Już na początku swej
styczności ze zjawiskiem ruchu telekinetycznego odnotowałem, że efekt telekinetyczny
przenoszony jest w sposób semi-trwały na poddaną jego działaniu materię, telekinetyzując ją
na stałe. Z kolei natelekinetyzowana materia nabywa wielu niezwykłych cech, przykładem
których może być "nadśliskość" opisana w podrozdziale H8.1 tej monografii, wybielenie, czy
utrata części swej wagi/masy. Nie wiedziałem jednak, jaki jest mechanizm, z użyciem którego
następuje to trwałe przenoszenie na materię cech ruchu telekinetycznego. Klucza, który
umożliwiłby zrozumienie i rozpracowanie owego mechanizmu, poszukiwałem przez znaczny
przedział czasu. Poszukiwania te głównie polegały na systematycznych analizach i
porównaniach efektów całego szeregu możliwych mechanizmów, za pośrednictwem których
trwałe telekinetyzowanie mogłoby zostać osiągnięte. Wszakże w rzeczywistości zupełnie
odmienne zjawiska, takie jak przykładowo efekt telekinetyczny czy fale telepatyczne, w
końcowym wyniku zawsze prowadzą do tego samego rezultatu - nadania materii stanu
trwałego natelekinetyzowania. Znalezienie właściwego rozwiązania ponownie nastąpiło za
pośrednictwem skojarzenia. Przypadkowo obserwowałem kiedyś jak robotnik rozbijał płyty
betonowe wibrującym młotem. Gdy na chwilę oparł go na pochyłym kamieniu, młot ten sam
zaczął wspinać się pod górę - w kierunku przeciwnym do linii najmniejszego oporu (czyli
dokładnie tak jak to czynią atomy natelekinetyzowanych substancji). Natelekinetyzowane
atomy materii muszą więc być jak ten wibrujący młot - błysnęło w mojej głowie. Po
uświadomieniu sobie tego faktu, skrystalizowanie mechanizmu telekinetyzowania było już
proste. Zgodnie z nim, trwałe natelekinetyzowanie, jest to wprowadzenie atomu i jego przeciwmaterialnego duplikatu we wzajemne telekinetyczne oscylowanie wypośrodkowane względem
granicy pomiędzy dwoma światami. Z kolei rozpracowanie tego mechanizmu otworzyło drogę
do wydedukowania atrybutów i zasad formowania oraz wykorzystania owego zjawiska.
Mechanizm ten i jego implikacje wprowadziłem do treści moich publikacji na stałe począwszy
od czerwca 1996 roku. Najpierw wyjaśniłem w podrozdziale F2.1.1.1 monografii [5/3], potem
zaś w podrozdziale J2.2.2.1 monografii [1/3], dalej zaś w monografii [8], gdzie jest on
zaprezentowany w podrozdziale L6.2. W niniejszej monografii jest on zaprezentowany w
podrozdziale H8.1.
#68. Energia moralna i mechanika totaliztyczna.
Kiedy w dniach 23 lipca do 25
sierpnia 1996 roku, po trzech latach nieobecności, poleciałem do Nowej Zelandii aby po raz
któryś z rzędu (i znowu bezskutecznie) próbować znaleźć tam pracę, uderzyła mnie
nieproporcjonalnie większa niż poprzednio liczba mieszkańców tego kraju postępujących
zgodnie z filozofią podążania po linii najmniejszego oporu (tj. zgodnie z "pasożytnictwem" -
patrz podrozdział JD2.2). Jednocześnie wyludnione ulice, sfrustrowani ludzie, brak na
chodnikach miast śmiejących się osób oraz wszelkie inne symptomy stanu, który mechanika
totaliztyczna i podrozdział JD1.2 nazywają "moralnym zaduszaniem", sugerowały iż w
międzyczasie coś niewidzialnego aczkolwiek wysoce niszczycielskiego zaczęło zatruwać ten
piękny kraj. W swoim przyzwyczajeniu analizowania wszystkiego co tylko mnie otacza,
próbowałem dociec czym jest owa niewidzialna trucizna zwolna niszcząca mój ulubiony kraj.
Odpowiedź na swoje poszukiwania znalazłem przypadkowo tuż przed swoim odlotem z Nowej
Zelandii spowodowanym wyczerpaniem się wszystkich możliwości znalezienia tam pracy. W
owym czasie publikatory nowozelandzkie rozwodziły się nad sprawą uboju ogromnego stada
dzikich koni cieszących się swobodą i dostatkiem trawy na bezludnych terenach centralnej
części Wyspy Północnej. Byłem bardzo poruszony tym planowanym ubojem, bowiem
zamierzano strzelać z broni maszynowej do całkowicie zdrowych i bezbronnych dzikich
zwierząt, zaś po zabiciu po prostu zakopywać ich korpusy w ziemi. Wyglądało to na bardzo
bezcelowe marnotrawienie życia. Cała idea uboju wprowadzona miała być w życie z inicjatywy
rządu (wielu ludzi twierdziło, że samego ówczesnego Pierwszego Ministra), zaś obywatelom
uniemożliwiono proponowanie jakiegokolwiek korzystniejszego rozwiązania (niektórzy np.
sugerowali aby zamiast bezcelowo zabijać te zwierzęta, wysłać je do Kambodży gdzie
przynajmniej ginęłyby dla dobra ludzi poprzez eksplodowanie zagrażających tam wszystkim
min). Kiedy jednak w obliczu zbliżających się wyborów, rząd nagle się zorientował, że może je
przegrać z powodu owego budzącego powszechny sprzeciw uboju dzikich koni, nagle decyzja
została odwrócona; zamiast uboju zdecydowano się pochwycić te zwierzęta i sprzedać je na
specjalnym przetargu (aukcji). Wszystkie owe decyzje zarówno co do uboju koni, jak i jego
zaniechania, jak również i na kilka innych tematów, które śledziłem podczas owego krótkiego
pobytu w Nowej Zelandii, podejmowane były w sposób uniemożliwiający innym ludziom
współdecydowanie o dotyczących ich sprawach. Sposób podjęcia tych decyzji był więc taki,
że odbierały one Nowozelandczykom poprzednio szeroko im dostępną wolną wolę. Patrząc
więc na fragment wieczornego dziennika telewizyjnego obwieszczający podjętą jednostronnie
zmianę decyzji o uboju koni, nagle doznałem olśnienia - niewidzialna trucizna jaka zadusza
mój ulubiony kraj, to coraz bardziej zaawansowujące się odbieranie wszystkim jego
mieszkańcom możliwości egzekwowania swojej wolnej woli. Olśnienie to bezpośrednio wiodło
do zdefiniowania w przeciągu kilku następnych dni pojęcia "zasobu wolnej woli" (albo "zwow" -
patrz podrozdział JE3.3) jako energii moralnej rządzącej efektami ludzkich działań. Oczywiście
nie wiedząc wcale o tym, w toku prowadzenia wieloletnich badań w zakresie moralności i
totalizmu, zgromadziłem już w swym umyśle wszelką wiedzę konieczną dla zsyntezowania
owego pojęcia, a także intuicyjnie już rozumiałem, że życiem ludzi faktycznie musi rządzić
jakaś energia reprezentująca ich moralność.
Odkrycie energii moralnej w 1996 roku, spowodowało największy jak dotychczas skok
jakościowy w rozpracowywaniu totalizmu. Po jej odkryciu totalizm objął sobą także te
interpretacje praw moralnych, jakie wynikają z działania energii moralnej i pola moralnego (np.
między innymi, objął także zalecenia wyjaśniające jak osiągnąć stan nirwany). Monografie [3] i
[3/2], potem zaś [1/2] i [1/3], a w kóncu [8], jakie począwszy od 1996 roku upowszechniały
totalizm w Polsce, przyciągnęły licznych zwolenników, zaś do teraz filozofia ta zdołała się już
zadomowić wśród intelektualnej awangardy naszego kraju.
Pojęcie energii moralnej, w połączeniu ze zgromadzonym już uprzednio bogatym
materiałem obserwacyjnym na temat różnorodnych efektów pomniejszania się jej zasobu,
stworzyło też bazę pojęciową oraz podbudowę empiryczną dla sformułowania tzw. "mechaniki
totaliztycznej". Mechanika ta to gałąź wiedzy zajmującej się analizą następstw zmian w czyimś
zasobie energii moralnej. Ponadto pojęcie energii moralnej umożliwiło opracowanie
problemów praktycznych ilustrujących stosowanie tej mechaniki. Pierwsze sformułowanie
mechaniki totaliztycznej włączone zostało do treści monografii [3] począwszy od 1
października 1996 roku, zaś jego wprowadzenie było punktem przewrotnym
zapoczątkowywującym ukazanie się drugiego wydania [3/2] monografii z serii [3]. Na samym
początku, aż do 16 maja 1999 roku, mechanika totaliztyczna prezentowana była jako fragment
rozdziału poświęconego omawianiu totalizmu. Począwszy jednak od 16 maja 1999 roku, w
monografii [1/3] wydzielona ona została w formę odrębnego rozdziału (i tomu) całkowicie
oddzielonego od opisu samej filozofii totalizmu.
#69. Odkrycie działalności niewidzialnego "szatańskiego stróża".
Malezja była
miejscem, gdzie po raz pierwszy odkryłem, że cokolwiek bym w swym życiu nie czynił,
gdziekolwiek bym się nie udał, zawsze nieodstępnie towarzyszy mi niewidzialny dla ludzkich
oczu "stróż". Jednak owym niewidzialnym stróżem wcale nie okazał się być ów religijny "anioł
stróż", jaki całkowicie poświęciłby się dbaniu o moje dobro, a przesiąknięty nienawiścią i
dyszący złymi intencjami niewidzialny wehikuł UFO z załogą złożoną z najbardziej upadłych
moralnie szatańskich pasożytów opisywanych w podrozdziale A3. Po znacznej liczbie
lądowisk UFO jakie ów nieustannie pilnujący mnie wehikuł UFO pozostawił pod oknami domu
w jakim mieszkałem w Malezji (patrz rysunek A2), a także po innych oznakach,
wywnioskowałem, że pilnujący mnie wtedy wehikuł UFO był małego typu, prawdopodobnie K4
lub nawet K3. Jednak kiedy w 1999 roku powróciłem do Nowej Zelandii, ów mały wehikuł UFO
zastąpiony zastał tam przez ogromne UFO typu K6 - widać moje znaczenie jako wroga UFOli
w międzyczasie niepomiernie wzrosło.
W początkowej fazie owej nowej wiedzy, że jestem nieustannie pilnowany przez
niewidzialny wehikuł UFO, czyli począwszy od około 1994 roku, wierzyłem że pilnowanie to
ma charakter bezingerencyjny, tj. że UFOnauci ograniczają się wyłącznie do pasywnego
obserwowania i utrwalania w swych komputerach tego co czynię. Wierzyłem też, że tylko z
powodu ich nieostrożności czy niezgrabności, od czasu do czasu UFOle ci coś spalają,
niszczą, lub psują w moim otoczeniu. Jednak w miarę jak moja wiedza o UFOnautach i ich
metodach czynienia zła zaczęła wzrastać, odnotowywać zacząłem stopniowo najróżniejsze
akty celowego sabotażu, jakiego owi pilnujący mnie UFOnauci się dopuszczali. Kiedy w 1996
roku przeniosłem się na Borneo, systematycznie zacząłem już odnotowywać co najmniej
jeden akt sabotażu na tydzień, realizowany na mnie celowo przez owych pilnujących UFOli z
niewidzialnego wehikułu UFO. Natomiast kiedy w grudniu 2002 roku rozpocząłem w Kuala
Lumpur pisanie monografii [1/4], każdego dnia odnotowywałem już co najmniej jeden celowy
sabotaż, jaki realizowany był przez owych pilnujących mnie bez przerwy UFOnautów.
Jednocześnie z częstości zaszarpań metalową framugą okna jaka przenikana była przez
wlatujących lub wylatujących UFOnautów, wywnioskowałem że moje mieszkanie jest
przedmiotem równie gęstego nalotu i odlotu niewidzialnych UFOnautów, jak typowy ul jest
nalatywany przez indywidualne pszczoły. (Wykorzystanie zaszarpań metalową framugą okna,
jako wskaźników przelotu niewidzialnych UFOnautów, zostało opisane w podrozdziale U3.6.)
Takie charakterystyczne zaszarpanie metalową framugą okna miało bowiem wówczas
miejsce w moim mieszkaniu dosłownie co kilka minut.
Analizy jakie przeprowadziłem na kilka dni przed czasem, kiedy w dniu 11 stycznia
2003 roku utrwaliłem na piśmie niniejsze przemyślenia, uświadomiły mi konklusywnie, że ów
zawsze mi towarzyszący niewidzialny wehikuł UFO, zamiast jedynie bezingerencyjnie mnie
obserwować - jak w to początkowo wierzyłem, faktycznie to nieustannie przygotowywuje i
realizuje nieodnotowywalne dla mnie sabotaże i manipulacje. Jak zdołałem to ustalić do chwili
pisania niniejszego punktu, sabotaże te zawsze zdają się być nastawione na opóźnianie i
powstrzymywanie mojej działalności. Natomiast manipulacje zawsze zdają się być nastawione
na takie wywiedzenie na manowce, zaszczepienie mi błędnych idei, skierowanie na
niewłaściwe tory, wprowadzenie w błąd, itp., aby to co staram się czynić kierować na
pokrywanie się z okupacyjnymi interesami UFOli, zamiast pokrywać się z prawdą i faktami.
(Na szczęście, jak narazie, większość tych manipulacji zdołałem wykryć zanim nam
zaszkodziły.) Jak wynika z dotychczasowych analiz czasowej sekwencji owych sabotaży i
manipulacji, prawdopodobnie załoga owego wehikułu UFO przygotowuje i realizuje na mnie
nie mniej niż jeden sabotaż lub manipulację co każdą godzinę - czyli każdego dnia nie mniej
niż około 24 sabotaży, lub nastawionych na zmylenie mnie manipulacji. Niestety, z powodu
ciągle niskiej wiedzy na temat metod działania UFOli, w czasie pisania tego ustępu byłem w
stanie odnotowywać tylko około 1 z owych 24 codziennych sabotaży lub mylących manipulacji.
Niemniej moja praca nad tym poważnym problemem nie ustaje.
Chociaż tylko samych tych sabotaży jest ogromnie dużo, zwykle są one raczej małego i
ogromnie trudnego do odnotowania kalibru. Jest to zgodne z używaną przez UFOli strategią
"częściowego psucia" oraz niewielkiego opóźniania (strategie te opisane są w rozdziale VB).
Nie mogą one wszakże generować karmy, jakiej realizujący je UFOle nie byliby gotowi sami
przyjąć na siebie z powrotem. (Wszakże obecnie zawsze kiedy wykryję sabotaż UFOli,
upewniam się aby swoimi uczuciami obciążyć za niego karmą prześladujących mnie UFOli,
tak jak to wyjaśniłem w podrozdziale I4.4.) Na podstawie sabotaży jakie dotychczas zdołałem
już wykryć, oceniam że większość z nich sprowadza się przykładowo: do sabotażowania stron
internetowych nad jakimi pracuję oraz komputerów jakie używam, do przeniesienia w inne
miejsce i ukrycia czegoś co pilnie potrzebuję, lub wkrótce będę potrzebował, do częściowego
uszkodzenia lub do częściowego zablokowania działania jakiegoś potrzebnego mi sprzętu i
urządzeń, tak aby jego użytkowanie przychodziło mi z większym trudem i zajmowało mi więcej
czasu, do przyspieszania upływu mojego czasu kiedy nikogo nie ma w pobliżu, lub do
opóźniania czasu maszyn jakich używam - tak abym w jednostce czasu był w stanie wykonać
proporcjonalnie mniej pracy, do nieustannego czynienia mnie zajętym codziennymi sprawami
przeżycia, tak abym nie miał już czasu na badania i pracę twórczą, do manipulowania
nastrojami ludzi jacy mnie otaczają, do nieustannego indukowania we mnie dokuczliwych
dolegliwości zdrowotnych jakie utrudniają mi działanie (np. wysuwania dysku w moim
kręgosłupie zawsze kiedy najbardziej mi to przeszkodzi w tym co czynię), do budzenia i
dokuczania mi nocami, do nieustannego aczkolwiek drobnego zmieniania tekstów jakie piszę i
wprowadzania do tych tekstów najróżniejszych niewielkich błędów, do nieustannego
zwiększania kosztów mojego życia i powodowania dodatkowych wydatków, itp. Na przekór
jednak, że każdy z owych indywidualnych sabotaży UFOli sam w sobie nie wywiera
zasadniczego wpływu na to co staram się dokonać, ich sumaryczne działanie jest ogromnie
niszczące i posądzam że niweczy ono bezpowrotnie znaczną większość moich możliwości
twórczych i osiągnięć.
Zapewne jeszcze bardziej niszczycielskie, oraz jeszcze bardziej trudne do wykrycia, są
manipulacje owych niewidzialnych UFOli, jakie starają się wywieść mnie w pole i skierować na
zupełnie błędne tory. Wykrywanie owych manipulacji zabiera ogromnie dużo czasu i jest
znacznie trudniejsze niż wykrycie sabotażu. Jedyną więc skuteczną obroną przed nimi, jaką ja
stosuję, jest żelazna konsekwencja w stosowaniu podczas swych badań wypróbowanych w
działaniu metod naukowych, jakie eliminują z wzięcia pod uwagę znaczną część owych
błędnych idei jakie UFOle nieustannie podsuwają mi swoimi niewykrywalnymi manipulacjami.
Oczywiście, teraz kiedy wiem już doskonale, że w celach sabotażowych i dla
manipulowania moimi wynikami, nieustannie towarzyszy mi niewidzialny wehikuł UFO z
moralnie upadłą załogą o szatańskich intencjach, zaczynam sobie przypominać, że zarówno
oznaki obecności owego wehikułu, jak i następstwa jego niszczycielskiej aktywności,
faktycznie to towarzyszyły mi tak długo jak tylko sięgam swoją pamięcią. To zaś oznacza, że
od czasu gdy się urodziłem (a rzeczywiście to nawet na długo przed moim urodzeniem się)
UFOnauci wiedzieli kim dla nich się okażę i już wówczas sabotażowali moją przyszłą
działalność.
Najbardziej wyraziste dowody tego doskonale zorganizowanego sabotażu UFOli,
zostały mi przedstawione kiedy w 1995 roku odwiedzałem Polskę. W każdym z domów w
których wówczas na jakiś czas się zatrzymywałem, mieszkańcy tego domu raportowali mi lub
narzekali, że już na jakieś dwa miesiące przed moim przyjazdem, w domu tym zaczynały się
najróżniejsze "nadprzyrodzone" manifestacje, w rodzaju samoczynnego przemieszczania się
obiektów, zjawisk elektrycznych, przepaleń i popsuć, niezwykłych odgłosów, jarzenia się
przestrzeni, itp. W jednym z takich domów, w jakim zatrzymałem się najdłużej, jego
właścicielka mi opowiadała, że nocą na jakiś miesiąc przed moim przyjazdem, przypadkowo
zaobserwowała grupę UFOnautów którzy wniknęli przez ścianę sądząc że ona śpi, poczym
jakimś urządzeniem naświetlali czy fotografowali każdy przedmiot i książkę jakie znajdowały
się w bibliteczce którą podczas swego tam pobytu ja często przeglądałem.
Moje odkrycie owych "szatańskich stróżów" posiada dosyć przerażającą wymowę.
Wszakże nie wolno nam zakładać, że okupujący Ziemię UFOnauci ustanowili zawód i
instytucję owych "stróżów" wyłącznie dla mnie. Działają oni bowim zbyt doskonale, ich metody
są zbyt dobrze wyklarowane, zaś ich zachowanie zbyt "profesjonalne", aby stróżowie ci byli
jedynie początkującymi amatorami. Wszystko więc wskazuje na to, że okupujący Ziemię
UFOnauci już od zarania dziejów przydzielają na stałe tego typu "sztańskich stróżów" każdej
co ważniejszej osobie na Ziemi, jaką albo uważają za niebezpieczną dla swoich interesów,
albo jaka posiada znaczący wpływ na innych ludzi. Ponadto tymczasowo mogą ich
przydzielać każdemu, czyje działanie w danym momencie życia ma wywrzeć liczący się
wpływ na innych ludzi (UFOle wszakże znają przyszłość). To zaś wyjaśnia, jak ogromny
wpływ dosłownie na każdy aspekt życia na Ziemi UFOle wywierają za pośrednictwem owych
"szatańskich stróżów" i manipulowanych przez nich ludzi. Wśród UFOli zapewne musi nawet
istnieć takie coś jak "zawód sabotażysty", zaś okupacyjne siły UFO na Ziemi posiadają
zapewne specjalne służby owych "stróżów sabotażystów". O takim właśnie stanie rzeczy,
świadczą też zresztą owe stare jak nasze religie twierdzenia, że wszyscy posiadamy "anioła
stróża" (a podobno i "diabła stróża"). Wszakże idea owych rzekomych "aniołów stróży" może
się wywodzić właśnie od takich UFOli sabotażystów przyłapywanych przez jakieś religijne
figury na gorącym uczynku i ze zwykłą przebiegłością UFOli wyjaśniających swoje niecne
postępowanie "nakazami Boga".
#70. Profesura na Borneo (od 1996 do 1998 roku).
W 1996 roku podjąłem swoją
trzecią w życiu profesurę. Podpisałem dwuletni kontrakt jako Profesor Madya (tj. Associate
Professor) w inżynierii mechanicznej na tropikalnej Wyspie Borneo. Na Borneo przebywałem
aż do października 1998 roku. Owa tropikalna wyspa utkwiła w mojej pamięci jako najbardziej
przyjemna Wyspa którą dotychczas odwiedziłem, pełna pogodnych, przyjaznych ludzi i
łagodnej natury.
#71. Równania grawitacyjne.
Jednym z pierwszych problemów, jaki teoretycznie
rozwiązałem na Borneo, były współzależności pomiędzy siłą pola grawitacyjnego, a takimi
atrybutami organizmów żywych jak ich waga, wzrost, długość życia, inteligencja, itp. W ten
sposób wypracowałem swoje "równania grawitacyjne", które dyskutowane są w podrozdziale
JE9. Równania te są odzwierciedleniem bardziej generalnego "prawa grawitacyjnego", jakie
stwierdza mniej więcej coś w rodzaju: "wszystkie cechy istot żyjących zmieniają się z
kwadratem natężenia pola grawitacyjnego planety jaką istoty te zamieszkują: cechy
jakie swoje źródło mają w przeciw-świecie (takie jak inteligencja czy długość życia) są
wprost proporcjonalne do kwadratu natężenia pola grawitacyjnego, natomiast cechy
jakie swoje źródło mają w naszym świecie fizycznym (takie jak wzrost czy masa) są
odwrotnie proporcjonalne do kwadratu natężenia pola grawitacyjnego."
Jedno z owych równań grawitacyjnych, jakie nazywam "równaniem wzrostu", stwierdza
że jeśli genetyczne okowy zostaną jakoś zniszczone w ludziach, wówczas wzrost tych ludzi na
Ziemi musi buchnąć do wysokości około 5 metrów. W ten sposób równanie wzrostu
uzasadnia, że giganty muszą mutować się na Ziemi od czasu do czasu. Po uświadomieniu
sobie konsekwencji owego równania, przypomniałem sobie wszystkie owe opowiadania na
jakie natykałem się wcześniej w swoich badaniach, o kolosalnych szkieletach ludzkich
znajdowanych w Nowej Zelandii (jednak natychmiast po znalezieniu tajemniczo znikających z
widoku publicznego).
#72. Totaliztyczna nirwana.
Kolejnym ogromnie istotnym dla filozofii totalizmu
wydarzeniem, była totaliztyczna nirwana jaka oszołomiła mnie niezwykłymi doznaniami około
świąt Bożego Narodzenia 1997 roku i, trwała potem niemal bez przerwy przez następne
dziewięć miesięcy (tj. trwała do czasu mojego odlotu z sielankowego Borneo i powrotu do
twardej rzeczywistości Nowej Zelandii). Ów nieopisany stan nirwany osiągnąłem w rezultacie
prowadzenia swego życia zgodnie z wskazaniami filozofii totalizmu. Jej zaistnienie potwierdza
więc zarówno fakt, że totaliztyczne życie w zgodzie z prawami moralnymi prowadzi do
osiągnięcia nirwany, jak również i fakt, że energia moralna istnieje, zaś poruszanie się zawsze
w kierunku pod górę pola moralnego powoduje gromadzenie się w nas tej energii (patrz opisy
z podrozdziału JF8). Więcej danych o swojej totaliztycznej nirwanie i obserwacjach na temat
jej osiągania zawarłem w jej opisach z rozdziału JF tej monografii.
#73. Objawienie Dayaków na temat daty otwartego rozpoczęcia misji na Ziemi
przez Drugiego Jezusa.
Na Borneo mieszkałem i pracowałem w obszarze, który jest głównie
zajmowany przez plemiona Dayaków Lądowych. Sami siebie nazywają oni "Bidayuh". Dayacy
są bardzo niezwykłymi ludźmi. Ich starszyzna jest szeroko znana ze swojej mądrości i
zdolności przepowiedniowych. Z kolei ich kobiety są słynne ze swojej piękności i uznawane za
jedne z najpiękniejszych kobiet na świecie. (Osobiście muszę tutaj przyznać, że owa sława
tych miniaturowych, kształtnych, pełnych naturalnej gracji i przepięknych kobiet o
szlachetnych rysach, jest całkowicie zasłużona.) Przysłowia Dayaków uważane są za
prawdziwe perły ludowej mądrości. Przeszli oni na chrześcijaństwo relatywnie niedawno. Stąd,
jak to zawsze ma miejsce z tymi, którzy właśnie przyjęli wiarę chrześcijańską, w pobliżu ich
kościołów miało ostatnio miejsce wiele cudów i niezwykłych wydarzeń.
Początkowo do środowiska Dayaków wprowadzony zostałem przez swoich studentów,
którzy sami byli Dayakami, przedstawiali mnie więc krewnym, znajomym i osobistościom
autorytetu z ich szczepu. Owe wprowadzenia były jedynym okresem w moim życiu, kiedy
nazywano mnie "guru" oraz kiedy nie protestowałem gdy mnie tak tytułowano. W języku
używanym przez Dayaków na codzień, używane jest zapożyczone z Indii słowo "guru", jakie
znaczy tam "nauczyciel". Przez Dayaków przyporządkowane ono jednak bywa tylko tym
szanowanym przez siebie wykładowcom, których się szczególnie lubi i z którymi się osobiście
przyjaźni (pozostałych nazywa się tam oficjalnym zwrotem "mój wykładowca" albo "mój
profesor"). Dayaccy studenci zawsze przedstawiali mnie swoim członkom rodziny, znajomym i
osobistościom jako "mój guru" (tj. "my guru").
Dayacy ogromnie mnie fascynowali, m.in. właśnie z powodu owych niewyjaśnionych
zjawisk, jakie występowały w ich pobliżu. Miałem więc wśród nich dużo przyjaciół oraz
utrzymywałem z nimi nieustanny kontakt. Jeden ze starszyzny Dayaków, z którym spędzałem
wiele czasu na dyskusjach, wykazał mi wiele zaufania poprzez ujawnienie religijnego
objawienia jakie w owym czasie otrzymali jacyś z ich starszyzny. Owo religijne objawienie
stwierdzało, że Drugi Jezus jest już na Ziemi, oraz że otwarcie rozpocznie on swoją misję w
dniu, w którym waluta "euro" zastanie wprowadzona w Europie. (Jak wiadomo z historii "euro",
waluta ta wprowadzana była w kilku stadiach. Datą jej najbardziej pierwszego, chociaż
ograniczonego, wprowadzenia do obiegu był 4 stycznia 1999 roku. Dnia 1 stycznia 2002 roku
waluta "euro" została wprowadzona ponownie, tym razem już jako oficjalna waluta obiegowa
aż dwunastu, z piętnastu istniejących, krajów ówczesnego europejskiego Wspólnego Rynku.
Kraje jakie 1/1/2 oficjalnie wprowadziły ją do obiegu, to - w pisowni angielskiej: Austria,
Belgium, Finland, France, Germany, Greece, Ireland, Italy, Luxembourg, Netherlands,
Portugal, Spain. Nie wprowadziły jej wówczas: Britain, Sweden, Denmark.) Według owego
objawienia Dayaków, wprowadzenie do obiegu waluty "euro", miało być symbolicznym
odrodzeniem się Imperium Rzymskiego. Przepowiednie stwierdzały więc, że będzie ono
również datą, kiedy Drugi Jezus rozpocznie otwartą realizację swojej misji na Ziemi.
Objawienie także stwierdzało, że zanim rozpocznie on otwarcie realizować swoją misję na
Ziemi, odwiedzi on Dayaków oraz będzie przez jakiś czas żył wśród nich.
Oczywiście, ja ogromnie się zainteresowałem tym objawieniem. Jako mały chłopiec
nasłuchałem się bowiem wielu przepowiedni na temat zbliżającego się przybycia Drugiego
Jezusa na Ziemię. Dla przykładu, opisuje je warunkowa obietnica dana przez Boga
błogosławionej Helenie Kowalskiej - znanej szeroko jako "siostra Faustyna" (obecnie już
polskiej świętej), a wyrażona słowami: "Polskę szczególnie umiłowałem, a jeśli posłuszna
będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje
świat na ostateczne przyjście moje." (Obietnica ta opublikowana jest w wypowiedzi numer
1732 z "Dzienniczka siostry Faustyny", wydanego jako broszurka autorstwa błogosławionej
s.M. Faustyny Kowalskiej, "Dzienniczek - Miłosierdzie Boże w duszy mojej" (Wydawnictwo
Księży Marianów, Warszawa, 1996; zaś skrótowo omówiona też na totaliztycznej stronie o
nazwie ”przepowiednie.htm”.) Warunkowo obiecuje ona wszakże iż "iskra wyjdzie z Polski" -
cokolwiek ma to oznaczać. To właśnie dlatego w naszym kraju powszechnie kiedyś wierzono,
że Polska będzie pełniła kluczową rolę w misji Drugiego Jezusa na Ziemi. (Np. patrz
następujące słowa jakie też wyrażają esencję kolejnej z tych przepowiedni "ku zdumieniu
wszystkich narodów świata z Polski wyjdzie nadzieja udręczonej ludzkości" - powtórzone na
stronie 29 książki: Jan Kwaśniewski, Marek Chyliński, "Dieta Optymalna", wydanie drugie,
Prasa Śląska, Katowice 1997 rok.) Dopiero potem, jak Biblia pisze, Drugi Jezus uderzy w
zastępy szatana ze wschodu na zachód ("Albowiem jak błyskawica zabłyśnie na wschodzie, a
świeci aż na zachodzie, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego" - Ew. Mateusza 24:27).
Biblia aż kilka razy z naciskiem zapowiada, że Drugi Jezus przybędzie skromnie i bez
zapowiedzi, "jak złodziej". Jako przykład tych zapowiedzi patrz Apokalipsa Św. Jana 3:3 "Jeśli
więc czuwać nie będziesz, przyjdę jak złodziej, i nie poznasz, o której godzinie przyjdę do
ciebie". To samo stwierdza Apokalipsa Św. Jana 16:15 "Oto przyjdę jak złodziej:", a także 2
list Piotra 3:10 "Jak złodziej zaś przyjdzie dzień Pański". Ponadto biblia ostrzega "Dlatego i wy
bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie." (patrz Ew.
Mateusza 24:44). Stąd poza kilkoma nielicznymi, jakich Bóg obdarzy zdolnością do
wypatrzenia Jego wielkości jak zawsze przesłoniętej skromnością i zwykłością, o tym kim On
naprawdę był ludzkość dowie się dopiero po Jego odejściu. Polskie przepowiednie stwierdzały
też, że Drugi Jezus urodzi się jako zwykły człowiek (Syn Człowieczy), a nie jako Syn Boga,
oraz że On sam nie będzie czynił cudów, chociaż liczne cuda będą miały miejsce w jego
bliskości. Wszakże, musi On być rozpoznany przez ludzi po rodzaju dokonań i czynów jakie
urzeczywistni na Ziemi, a nie po cudach jakie przecież mogą być fabrykowane przez
wszystkich owych "fałszywych proroków" o których ostrzega nas Biblia. (Przykładowo patrz
słowa z Biblii: "Gdyby wam wtedy kto powiedział, oto tu jest Chrystus albo tam, nie wierzcie.
Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda aby
o ile można zwieść wybranych." - Mt 24:23-24.) Ponadto misją Drugiego Jezusa na Ziemi
wcale nie będzie odkupienie grzechów jakie ludzie już popełnili, lub jakie będą popełniali, a
wskazanie i otwarcie dla ludzi nowej drogi do nieustannego samodoskonalenia się, tak aby
każda osoba mogła zacząć swój marsz w poprawnym kierunku moralnego samo-zbawienia.
Ta misja Drugiego Jezusa aby zainicjować samodoskonalenie i samozbawianie się tych ludzi
którzy są już gotowi aby je podjąć, jest zresztą dosyć wyraźnie wyrażona w Biblii, gdzie
wyjaśniają ją np. słowa (Hebr. 9:27-28): "A jak postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem
sąd, tak i Chrystus, raz ofiarowany, aby zgładzić grzechy wielu, drugi raz ukaże się nie z
powodu grzechu, lecz ku zbawieniu tym, którzy go oczekują." Przepowiednie stwierdzają
również, że Drugi Jezus podzieli Ziemię na dwie połowy. Wielu ludzi interpretuje tą
przepowiednię całkowicie dosłownie, wierząc że w chwili zejścia Drugiego Jezusa na Ziemię,
manifestacja jego boskich mocy będzie tak ogromna, że Ziemia dosłownie przepołowi się pod
jego stopami. Jednak zgodnie z filozofią totalizmu, takie jawne zamanifestowanie boskiej
potęgi wybiegałoby przeciwko "kanonowi niejednoznaczności" opisemu w podrozdziale JB7.4.
W takim przypadku ludzie nie mieliby więc innego wyjścia niż wykonywać dokładnie to co
Drugi Jezus im nakaże. Z kolei ów brak innego wyjścia odebrałby im cały zasób wolnej woli.
Dlatego ową przepowiednie o podziale Ziemi należy interpretować alegorycznie. Drugi Jezus
wcale nie rozszczepi fizycznie planety Ziemia pod ludzkimi stopami, a podzieli filozoficznie
ludzi zamieszkujących Ziemię na dwa przeciwstawne obozy: tych co wybiorą drogę
wypełniania praw moralnych i mozolnego wspinania się ku doskonałości, oraz tych co wybierą
drogę wygód, obchodzenia praw moralnych naokoło, oraz moralnego upadku. Zgodnie z
przepowiedniami, Drugi Jezus całkowicie zmieni też na Ziemi szybkość upływu czasu oraz
zrozumienie pojęcia czasu. W efekcie jego działalności, ten sam przedział czasu zaledwie
jednego tygodnia dotychczas obejmującego odpowiednik dzisiejszych 7 dni, da się w
przyszłości rozciągnąć technicznie, tak że obejmie on odpowiednik obecnych 8 dni. Ludzie nie
bardzo wiedzieli jak dokładnie interpretować tą dziwną przepowiednię. Jak dotychczas
tłumaczyli ją więc alegorycznie, zwykle jako zmiana kalendarza oraz nastanie nowej ery.
Tymczasem podrozdział H9.1 i rozdział M z niniejszej monografii klarownie ujawniają, że jest
to po prostu informacja o użyciu urządzenia zmieniającego szybkość upływu czasu,
wyjaśniona prymitywnymi pojęciami dawnych ludzi. Zgodnie z nią, w efekcie przyjścia
Drugiego Jezusa ludzkość po prostu nauczy się zmieniać szybkość upływu czasu. Czas
stanie się wówczas jak guma - tj. będzie można go dowolnie rozciągnąć odpowiednim
urządzeniem technicznym. Obecny 7-dniowy tydzień da się więc wówczas tak rozciągnąć, że
będzie on trwał przez odpowiednik dzisiejszych 8 dni. Prawdopodobnie też nieustające
rozciąganie czasu o około 15%, tak że obecny tydzień zajmował będzie wówczas dzisiejsze 8
dni, da się też osiągnąć bez szkody dla ludzkiego zdrownia i bez żadnych niepożądanych
następstw dla środowiska naturalnego na Ziemi. Dlatego jednym z licznych efektów
działalności Drugiego Jezusa będzie zapewne, że w przyszłości nastanie zupełnie nowa era
na Ziemi, podczas której czas będzie nieustannie wydłużany o owe 15%, zaś przyszły tydzień
będzie trwał odpowiednik obecnych 8 dni.
Z przepowiednią na temat Drugiego Jezusa wiąże się też jeszcze jedna przepowiednia
na temat Antychrysta. Drugi Jezus zostanie przysłany przez Boga aby usunąć z Ziemi
Szatana i aby zapoczątkować nową erę dostatku i szczęśliwości jaka ma panować przez
następne tysiąc lat. Jednak Szatan nie da się tak łatwo usunąć i na przybycie Jezusa
zareaguje przysłaniem swego Antychrysta. Zadaniem Antychrysta będzie zniszczenie
efektów działalności Drugiego Jezusa i wydłużenie panowania Szatana na Ziemi. Antychryst
ma przybyć na Ziemię w jakiś czas po przybyciu Drugiego Jezusa. Z jego przybyciem, lub z
jego osobą, ma się jakoś wiązać potrójna cyfra 6, np. może on przybyć w dniu 6 czerwca 2006
roku. Swoim wyglądem, zachowaniem, a także zewnętrznymi pozorami Antychryst ma
mimikować oryginalnego Jezusa. Dlatego dawne polskie wierzenia stwierdzają że "Antychryst
zamimikuje twarz Jezusa", oraz że "Antychryst podszywał się będzie pod Drugiego
Jezusa". Po spektakularnym przybyciu w ogniach i grzmotach, Antychryst ma zrealizować
wiele sztuczek, które naiwnym ludziskom będą wyglądały jak cuda i uzdrawianie realizowane
przez oryginalnego Jezusa. Dlatego wielu ludzi da się zwieść przez owe sztuczki i podąży za
Antychrystem czcząc go jak Boga. Jednak celem Antychrysta będzie jedynie zdobycie władzy
politycznej, oraz następne czynienie zła i służenie Szatanowi. Poprzez oszustwa i zwodzenie
zmontuje on ogromne imperium na Ziemi jakie rozciągnie się na niemal połowę naszej planety.
W imperium tym będzie jednak rządził okrutnie i z żelazną ręką. Przykładowo zmusi swoich
ludzi do chirurgicznego wszczepiania rodzaju mikroprocessora identyfikującego (tj. "znaku
bestii"), bez jakiego nie będzie można zrealizować żadnego działania, nawet tak niepozornego
jak kupienie chleba. Obywatele jego imperium wcale nie będą ani szczęśliwsi ani
bezpieczniejsi niż przed jego przybyciem. Zapoczątkuje on też wiele wojen. Ostatnia bitwa
tych wojen będzie posiadała jakiś związek z miejscowością Armageddon w Izraelu. Zgodnie z
przepowiedniami Antychryst zostanie tam pokonany przez połączone siły reszty świata, który
w owym czasie będzie już uznawał nauki prawdziwego Jezusa.
Problem z czasowo zbliżonym przybyciem najpierw prawdziwego Drugiego Jezusa
czyniącego dobro, a potem Antychrysta jaki będzie udawał Drugiego Jezusa jednak czynił zło,
jest odróżnienie pomiędzy tymi dwoma. Zapewne dlatego czasy w jakich to nastąpi nazywane
są czasami sądu. Ludzie zmuszeni będą bowiem do osądzenia za kim mają się opowiedzieć.
Wielu da się zwieść i opowie się za Antychrystem. Tymczasem zgodnie z przepowiedniami
różnice pomiędzy tymi dwoma są ogromne i powinny być oczywiste już na pierwszy rzut oka.
Każdy z nich jest przecież przeciwieństwem tego drugiego. Antychryst służył będzie
Szatanowi, Drugi Jezus służył będzie Bogu. Antychryst będzie starał się ukryć prawdę, Drugi
Jezus będzie ją ujawniał. Antychryst będzie wszystko czynił spektakularnie, dla zadziwienia
gawiedzi. Drugi Jezus będzie wszystko czynił skromnie, cicho i bez rozgłosu, "jak złodziej".
Antychryst przejmie władzę polityczną nad ludźmi i będzie im przewodził fizycznie. Drugi
Jezus będzie apelował do rozumu i sumienia ludzi, zaś przewodził jedynie duchowo.
Antychryst będzie rozkazywał i domagał się ślepego posłuszeństwa. Drugi Jezus będzie
wyjaśniał i przekonywał, jednak pozostawi każdemu wolną wolę i wybór. Antychryst będzie
jedynie mówił o czynieniu dobra, jednak faktycznie będzie czynił zło. Tymczasem Drugi Jezus
będzie nauczał jak czynić dobro oraz sam będzie czynił dobro. Antychryst będzie czynił
publicznie liczne cuda i uzdrowienia, jednak nie pozostawi po sobie ucznia ani nie nauczy
niczego innych ludzi. Drugi Jezus nie będzie czynił cudów (chociaż te będą miały miejsce w
Jego pobliżu), jednak pozostawi po sobie wielu uczni i udostępni ludziom wystarczająco
wiedzy aby zapoczątkować zupełnie nową erę na Ziemi.
Po poznaniu więc objawienia Dayaków na temat daty oficjalnego rozpoczęcia misji
przez Drugiego Jezusa, sprawdziłem na wszelki wypadek starannie, czy ktokolwiek z Europy
żył wśród nich w owym czasie. Jak się okazało, nie istniał taki Europejczyk. Nie był to
najlepszy czas dla tego typu przedsięwzięć. Wszakże w owej części Borneo miejscowe
władze pogłębiały swoją niechęć do Europejczyków, w odpowiedzi za zarzuty Europejczyków
że wyniszczają one istotna dla naszej cywilizacji puszczę równikową. Ponadto obszar
południowo-wschodniej Azji znajdował się właśnie w uścisku potężnego kryzysu finansowego
(nazywanego wówczas kryzysem azjatyckim - "Asian Crisis"). Stąd poza przejezdnymi
turystami, w całym Sarawaku czasowo przebywało jedynie kilku Europejczyków. Każdy z nich
był jednak zajęty kompletowaniem jakiegoś pilnego kontraktu lub zawodu i nie miał czasu aby
żyć wśród Dayaków.
#74. Sprawdzenie w Polsce czy objawienie Dayaków się spełnia.
Pomimo braku
Europejczyków żyjących wśród Dayaków, ja potraktowałem bardzo poważnie ich objawienie
na temat daty otwartego rozpoczęcia misji przez Drugiego Jezusa. Miałem bowiem liczne inne
dowody, że wszystkie owe niezwykłe zjawiska religijne, jakich wówczas doświadczali, były
autentyczne, prawdziwe oraz dobrze udokumentowane (np. niektóre cuda, jakie miały miejsce
wśród Dayaków, zostały nawet utrwalone na taśmach magnetowidowych). Dlatego
przygotowałem dosyć obszerny dokument, jaki podsumowywał najważniejsze przepowiednie
na temat przybycia Drugiego Jezusa na Ziemię. Opisałem w nim co owe przepowiednie
stwierdzają na temat misji i działań Drugiego Jezusa, poinformowałem o objawieniu Dayaków
oraz poprosiłem o poszukiwanie śladów wypełniania jego misji w Polsce lub na Ziemi. Dnia 4
stycznia 1999 roku rozesłałem ów dokument do wszystkich zwolenników, których totalizm
wówczas już posiadał w Polsce (w owym czasie była tam ich już dosyć znaczna liczba).
Uprzedziłem w owym dokumencie, że zgodnie z przepowiedniami Drugi Jezus przybędzie na
Ziemię "jak złodziej" oraz, że nawet wielu z jego własnych zwolenników może nie być w stanie
go rozpoznać. Niestety, na przekór, iż wielu ludzi rozglądało się za śladami jego działalności,
nic znaczącego nie zostało raportowane mi z powrotem.
Aczkolwiek objawienie Dayaków oraz późniejsze sprawdzenie w Polsce, nie były
bezpośrednio związane z totalizmem ani z innymi moimi badaniami, wywarły one znaczący
wpływ na kształt tej postępowej filozofii. Powodem było o, że zainspirowały one wiele
przemyśleń o znaczeniu totalizmu dla wirujących trybów historii. Uświadomiły mi one, iż
totalizm jest kolejnym szczeblem naszej świadomości, przez który musimy się wspiąć abyśmy
po nim mogli wznosić się na szczeble jeszcze wyższe, oraz aby przeznaczenie ludzkości
mogło się wypełnić. Z kolei, aby móc stać się takim szczeblem, totalizm musi być
wypracowany starannie i włączać w siebie prawdziwe intencje wszechświatowego intelektu
(Boga).
#75. Zidentyfikowanie metod za pośrednictwem których UFOnauci okupują i
eksploatują Ziemię bez pozostania odnotowanymi przez ludzi.
Po tym jak uświadomiłem
sobie jak masowa jest okupacja i eksploatacja Ziemi, zacząłem badać jak to jest możliwe że
my, ludzie, nie odnotowaliśmy dotychczas takiej przytłaczającej obecności UFOnautów na
Ziemi. W rezultacie tych badań zdołałem zidentyfikować cały szereg odmiennych metod za
pomocą których UFOnauci utrzymują nas pod swoją kontrolą, podczas gdy my nie mamy
najmniejszego pojęcia co jest grane. Metody te opisałem w podrozdziale B3 traktatu [7/2] oraz
w podrozdziałach P3.3 i VB4 niniejszej monografii. Najbardziej kluczowe z nich to: (1) ciągłe
ukrywanie się UFO przed ludźmi (np. operowanie głównie nocami, lub w stanie migotania
telekinetycznego jaki czyni ich niewidzialnych dla ludzkich oczu i kamer), (2) telepatyczna
manipulacja ludzkich umysłów, jaka powoduje że intelektualnie słabi osobnicy nie wierzą w
istnienie UFO i atakują każdego kto dokonuje badań UFO, (3) nieprzerwane niszczenie całego
materiału dowodowego jaki mógłby zaświadczyć, że Ziemia jest obecnie okupowana przez
UFO (jedna z kategorii takiego materiału dowodowego, jaki bez przerwy jest niszczony, to
owe gigantyczne szkielety ludzkie znajdowane w Nowej Zelandii jakie opisano poprzednio;
inna zaś to lądowiska UFO), (4) nieustanne przenoszenie się do przyszłości aby sprawdzić
które z ludzkich dokonań wybiegają przeciwko okupacyjnym interesom UFO na Ziemi i
następne powracanie do naszych czasów w celu zablokowania i wyciszenia tych dokonań i (5)
"wpuszczanie ludzi w maliny" w dosłownie każdej sprawie. Dalsze szatańskie metody
działania UFO jakie udało mi się zidentyfikować podczas tych badań opisane są w rozdziałach
W, V i P.
Głównym powodem dla jakiego odnosiłem te sukcesy w identyfikowaniu starannie
ukrywanych metod, jakie UFOnauci używają aby utrzymywać nas w poddaństwie, było że
uprzednio zdołałem zakumulować całą wymaganą wiedzę na temat naszego kosmicznego
pasożyta, a potem w swoich dociekaniach tak przetransformowywałem swój sposób myślenia,
aby zabazować go na tej wiedzy - tak jak to opisano w jednym z punktów powyżej. W ten
sposób mogłem symulować w swoim sposobie myślenia wszystkie teoretyczne zasady na
jakich działania kosmitów bazują. Dla przykładu poznałem bardzo dobrze główny cel naszych
kosmicznych najeźdźców (tj. aby w nieskończoność rabować ludzkość z wszelkich
biologicznych surowców jakie potrzebne są im dla utrzymywania ich pasożytniczych cywilizacji
bazujących na niewolniczej sile roboczej), poznałem technikę jaka jest w dyspozycji naszego
kosmicznego pasożyta (dla przykładu wiem że, między innymi, wykorzystują oni wehikuły
czasu, oraz że bez przerwy przemieszczają się do przyszłości aby sprawdzić jak
teraźniejszość na nią wpłynęła, następnie zaś powracają do obecnych czasów aby je
zamanipulować zgodnie ze swoimi interesami), znam doskonale filozofię naszych okupantów
(tj. "pasożytnictwo" opisywane w podrozdziale JD2), znam od podszewki zasadę
"obchodzenia praw moralnych" na jakiej owa filozofia pasożytnictwa się zasadza (patrz
podrozdział JD2), także znam prawa moralne (opisywane w podrozdziale I4.1.1) których nasi
okupanci osobiście starają się nie łamać w swoich działaniach, chociaż z chęcią przymuszają
do ich łamania albo ludzi albo też innych swoich sługusów.
#76. Niszczenie naszego środowiska naturalnego.
Było ono pierwszym z odkrytych
przeze mnie dowodów aktywnego pastwienia się UFOnautów nad ludźmi i celowego
zadręczania przez nich ludzkości. Do czasu tego odkrycia uważałem, że najwyższe zło jakie
okupujący Ziemię UFOnauci wyrządzają ludzkości, to rabowanie ludzi z ich surowców
biologicznych, tj. ze spermy, owule, energii moralnej, itp. Dopiero potem stopniowo odkryłem,
że ci szatańscy pasożyci celowo wyrządzają nam znacznie więcej zła, niż nasze głowy
potrafią to w sobie pomieścić.
Pierwszym śladem jaki naprowadził mnie na odkrycie owego celowego zadręczania
ludzkości przez UFOnautów, był ogromnie przerażający fakt, że nasi kosmiczni najeźdźcy z
UFO są winni licznych przypadków masowych morderstw. Okazało się bowiem, że
powtarzalnie powodują oni najróżniejsze katastrofy, jakie wyglądają jak naturalne, jednak jakie
powodowane są ich techniką. W rezultacie tych katastrof, znaczna proporcja ludzkości zostaje
wybita. Pierwsze ślady jednej z takich celowo wywołanych katastrof odkryłem zupełnie
przypadkowo kiedy ciągle badałem następstwa eksplozji Tapanui (eksplozja ta odebrała życie
dosłownie milionom ludzi).
Jedną z ostatnich takich znaczących katastrof jakiej jestem świadomy, była próba
UFOnautów aby w dniu 1 kwietnia 2002 roku zainicjować na świecie epidemię czarnej ospy
(program telewizyjny o owej epidemii, zatytułowany "Smallpox 2002 - Silent Weapon", jaki był
nadawany w niedzielę 23 lutego 2003 roku, na kanale PRIME TVNZ, o 8:30 do 10:25). W
wyniku tej epidemii śmierć poniosło wiele milionów ludzi, chociaż sama epidemia została w
końcu opanowana. Warto odnotować, że podrozdział V5.4 tej monografii wskazuje datę 1
kwietnia jako ulubioną datę ataku UFOnautów. Próba zainicjowania owej epidemii była dla
UFOnautów "pójściem za ciosem" z ich poprzedniego ataku na WTC z dnia 11 września 2001
roku, jaki opisany jest w podrozdziale O8.1 tej monografii, oraz podrozdziale E8 monografii [8].
Warto abym w tym miejscu objaśnił, skąd dokładnie mi wiadomo, że eksplozja UFO
koło Tapanui w Nowej Zelandii została wywołana celowo przez UFOnautów i wcale nie była
jedynie nieszczęśliwym wypadkiem. Dotychczasowe dowody jakie zidentyfikowałem w
bliskości krateru Tapanui dowodzą, że w 1178 roku eksplodował tam stos około siedmiu tzw.
"wehikułów czasu" typu K6. To jest właśnie powodem dla którego Nowa Zelandia nawet
obecnie doświadcza zafalowań przestrzeni czasowej. Jednakże wehikuły czasu są tak
nazywane ponieważ podróżują one w czasie. Stąd ich załoga dokładnie wie co nastąpi w
przyszłości. Dlatego wehikuły takie nie eksplodują w sposób przypadkowy. Poprzez
znajomość przyszłości ich załoga wie bowiem, że taka eksplozja się zbliża, a stąd ma
możliwość aby jej zapobiec. To zaś oznacza, że jeśli wehikuły czasu eksplodują, ktoś musiał
uczynić to celowo. Powyższa dedukcja prowadziła mnie do wniosku, że eksplozja UFO koło
Tapanui wcale nie była wypadkiem, a spowodowana została celowo przez samych
UFOnautów. Wniosek ten wyjaśnia również dlaczego tak odległa i niemal niezamieszkała
wyspa jak Nowa Zelandia została wybrana dla jej przeprowadzenia - wszakże potem świat nie
był w stanie dowiedzieć się tak łatwo o jej zaistnieniu. Ponadto wyjaśnia to dlaczego
UFOnauci tak usilnie starają się zniszczyć i poukrywać przed ludźmi wszelkie ślady owej
eksplozji UFO koło Tapanui, dlaczego nieustannie zaprzeczają jej istnieniu i krytykują jej opisy,
oraz dlaczego tak zaciekle niszczą każdego naukowca który usiłuje badać ową eksplozję i jej
następstwa.
Wyniki eksplozji Tapanui okazały się wyjątkowo dewastujące. Eksplozja ta złamała
naszą cywilizację i zastąpiła postęp starożytnego świata przez ciemnotę średniowiecza.
Jednak to właśnie było tym czego pragnął nasz pasożyt kosmiczny z UFO. Wszakże
ciemności średniowiecza stworzyły mu najlepsze warunki aby eksploatować ludzkość
niemiłosiernie. Ów wybieg z eksplodowaniem wehikułu czasu został potem powtórzony
ponownie w 1908 roku, tym razem w odległej tajdze syberyjskiej. W 1908 roku jedynie trzy
wehikuły czasu zostały eksplodowane, stąd wynik nie był aż tak dewastujący.
W 1997 roku byłem już na tyle biegły w metodach używanych przez naszych
najeźdźców kosmicznych, że mogłem rozpoznać wzrokowo zachowanie osób, jakie zostały
hipnotycznie zaprogramowane przez kosmitów. Wówczas następnym szokiem było
odnotowanie, że podczas suchego sezonu w latach 1997 i 1998, niezliczone osoby zaczęły
wykazywać oznaki zostania hipnotycznie zaprogramowanymi, aby inicjować pożary (tj.
zabawiać się w podpalaczy lasów). Odnotowałem wówczas grupy dzieci szkolnych jakie
błądziły bez celu i rzucały zapalone zapałki na wszystko co tylko mogło się zająć ogniem.
Widziałem gospodynie domowe, jak zgarniały one do kupy wszelkie dostępne im odpadki i
puszczały je z dymem. Widziałem też najróżniejszych żebraków i wałęsów, którzy zamiast
rozglądać się za jedzeniem, poszukiwali czegoś do podpalenia. Ognie zaczęły się palić w
każdym obszarze. Wkrótce potem cała nasza planeta wokół jej równika zaczęła być okrywana
tysiącami ogni. Rodzime dżungle Indonezji, Malazji, Borneo, Australii, USA, Meksyku, Brazylii,
oraz wielu dalszych krajów znikały w gęstym dymie. Tropikalne kraje wdychały dym zamiast
powietrza. Ogromne zniszczenie naszego naturalnego środowiska miało miejsce. Oczywiście,
nasi ortodoksyjni naukowcy i publikatory natychmiast rzuciły się aby wytknąć palcami na
specjalnie wymyślone "El Nino", jakie miało zdjąć winę z UFO i zwalić ją na klimat. W ten
sposób, podobnie jak już tyle razy poprzednio, ponownie bezkrytycznie zaakceptowali oni
telepatyczną sugestię naszych okupantów z UFO, że to klimat powzniecał wszystkie te pożary,
a nie UFO rękami hipnotycznie zaprogramowanych przez siebie kolaborantów. Niemniej
wszystkie znaki jakie widziałem wówczas swoimi własnymi oczami wskazują, że owe
światowe pożary zostały telepatycznie i hipnotycznie zaprogramowana przez naszego
kosmicznego okupanta z UFO. Na ich podstawie jestem całkowicie pewien, że następna
mordercza katastrofa jaka zapewne jest już na swej drodze, będzie polegała na zniszczeniu
naszego środowiska naturalnego (i wywołanymi tym zniszczeniem ruchami społecznymi typu
anarchia, zdziczenie, itp.). Ponadto jestem też pewien, że owe pożary równikowej dżungli z
1997 i 1998 roku były jednym z szeregu dobrze zaplanowanych niszczycielskich kroków, jakie
UFOnauci stopniowo sprowadzą na naszą planetę. Szkoda, że ciągle nie dorobiliśmy się
telepatycznego urządzenia słuchającego (typu piramidy opisywanej w podrozdziale N2 i w
traktacie [7/2]) jakie umożliwiałoby nam ustalenie jaki to nakaz owi sztańscy okupanci z UFO
nadają telepatyczne bezpośrednio do umysłów ludzi na planecie Ziemia, co ów nakaz poleca
nam dokonać, itp.
W lipcu i sierpniu 2000 roku, nasi kosmiczni pasożyci z UFO zaczęli realizowanie
kolejnej fazy niszczenia naszego środowiska, tym razem poprzez systematyczne palenie
lasów w Stanach Zjednoczonych. Na reportażach telewizyjnych z pożarów jakie UFOnuaci
wówczas powzniecali w USA, można było nawet odnotować wirujące słupy dymu, jakie
formowane były przez niewidzialne wehikuły UFO nadzorujące przebieg rozpętanego przez
siebie żywiołu. W jednym przypadku z sierpnia 2000 roku kamery telewizyjne zdołały nawet
uchwycić moment samoistnego inicjowania pożaru (tj. pożaru zaczynającego się bez
podpalenia). To samoistne zainicjowanie pożaru w USA było identyczne do podobnego
zjawiska rzekomo "samoistnego" zapalania się (a faktycznie inicjowanego przez niewidzialne
UFO), opisanego w traktacie [3B], jakie dotknęło polskiego uprowadzonego do UFO, Pana
Andrzeja Domałę.
Jest jeszcze jeden szczegół jaki pamiętam bardzo niewyraźnie, jednak jaki może mieć
związek z moim twierdzeniem, że Nowa Zelandia jest eksperymentalnym krajem wyspą, na
jakiej nasz pasożyt z UFO najpierw wypróbowuje każde swoje nowe posunięcie. Szczegółem
tym jest dosyć wymowny okres pożarów, mający miejsce kilka lat zanim cała nasza planeta
pokryta została ogniem i dymem, jak to opisano powyżej. Panował wówczas niezwykle
"ognisty" okres w Nowej Zelandii - niemal wszystko płonęło i każdego dnia w wiadomościach
raportowane było kilka nowych dużych pożarów. Być może, że był to właśnie okres kiedy nasz
pasożyt kosmiczny wypróbowywał na Nowej Zelandii swoją nową metodę "spalonej ziemi" i
nowy sprzęt dla jej zrealizowania.
#77. Zamachy UFOli na życie ludzi.
Jest to dobrze znanym faktem, że niemal każdy
najeźdźca sekretnie lub otwarcie wykańcza ludzi, którzy reprezentują miejscowy ruch oporu.
Ta brutalna prawda została mi obrazowo uświadomiona tak wcześnie jak już w 1988 roku,
kiedy badałem przypadek nowozelandzkiego uprowadzonego (nazwijmy go R.B.) jaki został
zabrany do potężnego wehikułu UFO, który zawisał w ogromnej jaskini. W wehikule tym Panu
R.B. zademonstrowano unikalną maszynę zbudowaną przez UFOnautów specjalnie aby ...
indukować raka u ludzi. Później ja sam odkryłem zasadę na jakiej oparte jest działanie takiej
maszyny (zasada ta opisana została w podrozdziale N5.2). Właściwie to kosmici dosłownie
zademonstrowali temu uprowadzonemu na jego własnym ciele, że są w stanie zaindukować
raka kiedykolwiek, gdziekolwiek i w kimkolwiek tylko zechcą. Ponieważ po owej demonstracji
nie wymazali oni jego pamięci, jest oczywistym, że została ona zamierzona jako rodzaj
wczesnego ostrzeżenia dla nas - które miało dostarczyć nam rady "zachowujcie się grzecznie,
ponieważ jeśli nie - my posiadamy możliwości aby was załatwić na sposób że nikt nigdy się
nie dowie co naprawdę się z wami stało". Aczkolwiek ten pierwszy raport na temat maszyny
wywołującej raka był dla mnie dosyć przerażający, ja nie odczytałem właściwie owej grzecznej
rady, bowiem w tym czasie (tj. w 1988 roku) ciągle wierzyłem, że kosmici są przyjaźni wobec
ludzi i mają jedynie nasze dobro na uwadze. Jednak to moje wierzenie zaczęło się stopniowo
zmieniać kiedy napotkałem szybko rosnącą liczbę przypadków, gdy osoby jakie kwalifikowały
się na ofiary naszych kosmicznych najeźdźców, nagle umierały z powodu raka lub z innych
przyczyn, jakie łatwo mogły być zaindukowane przez kosmitów. Dokonajmy tutaj krótkiego
przeglądu losów kilku znanych mi osób, jakich losy stopniowo skłoniły mnie do przekonania,
że zamachy UFOnautów na życie wybranych ludzi są niezaprzeczalnym faktem jakiego
istnienie powinniśmy starać się brać pod uwagę w swoich działaniach.
- Karla Turner. Z grupy tych przypadków, największym otwieraczem moich oczu był
przypadek Karli Turner. Karla Turner była badaczką UFO, która demaskowała i publikowała
szatańskie metody jakich UFOnauci używają na ludziach. Czytelnicy w Polsce znają ją
zapewne z serii demaskujących arykułów publikowanych w czasopiśmie UFO. Niestety,
raptownie umarła ona na raka w bardzo podejrzanych okolicznościach, w samym piku swojej
kariery badawczej (jak wierzę około 1996 roku).
- Adalbert Béla Brosan. Innym przypadkiem, jaki również dał mi wiele do myślenia był
los ekscentryka z Austrii, o nazwisku Adalbert Béla Brosan. Był on budowniczym urządzenia
wytwarzającego darmową energię (tj. influenmaschine - wspominanej w podrozdziale K2.3.1,
jaka była pierwowzorem dla słynnej Thesta-Distatica) które - podobnie jak piramida
telepatyczna opisywana w podrozdziale N2 tej monografii, zostało przekazane na Ziemię jako
dar od naszych anonimowych sprzymierzeńców z gwiazd. Umarł on natychmiast po tym jak
zdołał zbudować dwa pierwsze pracujące prototypy tej maszyny. Z powodu jego śmierci
maszyny te nadal nie służą naszej cywilizacji, na przekór że działają poprawnie, jako że
upowszechnianie tego urządzenia zostało efektywnie zablokowane przez naszych
kosmicznych najeźdźców z UFO i ich kolaborantów - patrz podrozdział B5 w traktacie [7/2].
- Bill Startup. Potem był przypadek Bill'a Startup, mojego osobistego przyjaciela, który
był pilotem owego samolotu jaki dnia 31 grudnia 1979 roku sfilmował wehikuł UFO ponad
Kaikoura w Nowej Zelandii. Opublikował on bardzo przekonywującą książkę [22W4] pióra
Startup, Capt. Bill, z Illingworth Neil, "The Kaikoura UFOs", Auckland 1980, Hodder and
Stoughton. Zamierzał też finansować i organizować badania nakierowane na znalezienie
naukowego dowodu, że wehikuł sfilmowany ponad Kaikoura faktycznie był prawdziwym UFO
(prawdę mówiąc, na przekór niezliczonych prób unieważnienia wartości dowodowej tego filmu,
podejmowanych przez hipnotycznie zaprogramowanych kolaborantów naszego kosmicznego
pasożyta z UFO, Kaikoura film nigdy nie został zdyskredytowany i ciągle jest niepodważalnym
dowodem istnienia UFO). Jednak pewnego dnia przeszedł on masywne porażenie mózgu
(brain stroke) zanim zdołał wprowadzić swe zamiary w życie. Porażenie to jakimś cudem
przeżył, jednak pozostawiło go niemal całkowicie sparaliżowanym.
- Bruce De Palma. Następną ogromną stratą dla naszej cywilizacji była śmierć Bruce
De Palma w czwartek 2 października 1997 roku, którego również miałem okazję poznać.
Bruce był pionierem w telekinetycznej generacji elektryczności, zaś w czasach swojej śmierci
był bliski ukończenia komercjalnie opłacalnego generatora telekinetycznego nazywanego "NMachine", działanie jakiego bezpośrednio wykorzystuje efekt telekinetyczny opisywany w
podrozdziale H6.1. Oto co pod adresem internetowym atech@ix.netcom.com napisane
zostało w 1999 roku na temat jego śmierci, cytuję "Kontrowersyjny badacz i wynalazca, Bruce
De Palma umarł wczoraj w szpitalu w Nowej Zelandii. Był on nieprzytomny przez szereg
godzin po masywnym krwotoku wenętrznym" (w oryginale angielskojęzycznym "Controversial
researcher and inventor, Bruce De Palma, died yesterday in a hospital in New Zealand. He
had been in a coma for several hours after massive internal bleeding.") Jest rodzajem
publicznego sekretu, że taki właśnie wewnętrzny krwotok może być technicznie zaindukowany
przez potężne uderzenie ultradźwięków. Dla przykładu w jednym z filmów amerykańskich
(bodajże był to "Enemy of the State"), rodzaj ultradźwiękowej broni został pokazany, jaki
właśnie powodował taki krwotok w rezultacie masowego zniszczenia komórek ciała. Film ten
także ukazywał jak tego typu broń jest w stanie dosięgnąć swoje ofiary działając poprzez
grube ściany.
- John Britten. Kolejną ogromną stratą dla naszej cywilizacji była śmierć John'a Britten,
genialnego konstruktora nowozelandzkiego zamieszkałego w Christchurch, którego miałem
honor spotkać osobiście. John był ogromnie utalentowanym konstruktorem, zdolnym
wynalazcą i wnikliwym badaczem, który m.in. budował najszybsze motocykle na świecie.
Wygrywały one zarówno na miejscowych wyścigach jak i na międzynarodowych zawodach.
Na temat jego genialnych motocykli napisana nawet została edukacyjna książeczka dla dzieci
[23W4] pióra Jane Buxton, "Superbike!", opublikowana dla ministerstwa edukacji (the Ministry
of Education) przez Learning Media Ltd., Box 3293, Welligton, New Zealand, © Jane Buxton
1994, ISBN 0-478-05920-5, 16 stron. Największą pasją John'a Britten była budowa
mięśniolotów - czyli rodzaju samolotów o skrzydłach ruchomych jak u ptaków, które
napędzane były wyłącznie mięśniami ludzkimi. Eksperymentował nad nimi od czasów
młodości. Jednak dopiero około 1994 roku znalazł rozwiązanie techniczne dla efektywnego
mechanizmu uderzania skrzydłami, jaki pozwoliłoby człowiekowi wznosić się w przestworza.
Niestety, kiedy miał przystąpić do budowy prototypu jaki urzeczywistniałby to rozwiązanie,
niespodziewanie w 1995 roku zmarł na raka w wieku około 45 lat. Nasi pasożyci z UFO nie
byli więc gotowi mu zezwolić, aby nauczył ludzi latać jak ptaki.
- Ludwik Pająk. Kiedy w trakcie wykańczania traktatu [7/2], za pośrednictwem
łańcucha niezwykłych zbiegów okoliczności poznałem los John'a Britten, przeżyłem szok.
Powodem tego szoku było, że losy John'a stanowiły jakby tragiczniejszą wersję scenariusza
podobnych zdarzeń, jakie dotknęły także mojego własnego brata, Ludwika. Mój brat był z
zawodu chemikiem, zaś jako sport z pasją uprawiał on pilotowanie samolotów śmigłowych.
Dzięki nim zgłębił praktycznie tajniki aeronautyki. Tajniki te wykorzystywał potem dla realizacji
swojego niezwykłego hobby, jakim było budowanie mięśniolotu. Niestety, nie dysponując
wymaganym sprzętem badawczym ani znajomością złożonych mechanizmów dźwigniowych,
przez wiele lat nie był w stanie rozwiązać problemu właściwego uderzania skrzydłami. Jednak
znając tajniki aerodynamiki, jednego roku przyszedł mu do głowy pomysł jak obejść ten
problem naokoło. Pomysł ten, uderzanie skrzydłami podobnie jak to czynią ptaki, zastępował
wykorzystaniem systemu kilku wirujących bębnów. Bębny te wzbudzały efekt Magnusa i
również formowały efektywną siłę nośną. Ponadto umożliwiały one akumulowanie energii w
inercji ruchu wirowego (tj. wirujące bębny mojego brata działały trochę podobnie do balonu -
kiedy raz zostały one rozpędzone, windowały one mięśniolot do góry niemal bez dalszego
poboru energii). Ja miałem przyjemność osobiście zobaczyć naziemną próbę prototypu
mojego brata i muszę przyznać, że prototyp ten faktycznie formował odnotowywalną siłę
nośną. Jednak aby zacząć samodzielnie latać, ciągle wymagał on dalszego dopracowania i
udoskonaleń. Kiedy jednak mój brat zabrał się za owe dopracowywanie i udoskonalenia
swojego rewolucyjnego wynalazku, nagle w fabryce chemicznej w jakiej pracował przytrafił mu
się wypadek poważnego zatrucia. Aczkolwiek zatrucie to jakimś cudem przeżył, na resztę
życia pozostał inwalidą, który ma poważne trudności z realizacją codziennych czynności
życiowych i który nie może nawet marzyć o realizacji hobby jakie wymaga wysokiej
sprawności fizycznej i intelektualnej. Przez wszystkie te lata nikt nie kojarzył jego wypadku z
mięśniolotem, zaś obie te sprawy były brane jako zupełnie niezależne od siebie. Obecnie
jednak, kiedy odkryłem, że dwóch ludzi spotkał los jaki rozwijał się według niemal
identycznego scenariusza, zaczyna być jasne, że tragedie tych osób wynikają z prostego
faktu, że nasi pasożyci blokują na Ziemi m.in. także i rozwój mięśniolotów. Wszakże w
podrozdziale VB3.3 opisałem dokładnie jak ślad uformowany z tzw. "zbiegów okoliczności"
zawsze prowadzi nas do odkrycia, że to właśnie UFOnauci ukrywają się za danym
nieszczęściem.
- Redaktorzy Telewizji Polskiej. Dziwnymi "zbiegami okolicznosci" (patrz jak
wyjaśniam "zbiegi okoliczności" w podrozdziale JC7) wiadomo mi o aż trzech redaktorach
Telewizji Polskiej, jacy zginęli w dosyć podobnych okolicznościach. Ich śmierć nastąpiła tuż
przed tym, gdy sytuacja zmuszała ich aby zrealizować programy telewizyjne, które miały
demaskować prawdę o UFO. W odniesieniu do ich śmierci wprost rzuca się w oczy regularna
powtarzalność, jaka wyraźnie podpowiada, że wszyscy troje najprawdopodobniej padli
ofiarami zamachu UFOnautów. Wszakże w odniesieniu do każdego z nich, z dokonanych
przez naszych pasożytów kosmicznych badań przyszłości wynikałoby, że redaktorzy ci
zadziałają wydatnie na szkodę okupacyjnych interesów UFO na Ziemi. Dwie pierwsze śmierci
z tej serii miały miejsce jeszcze w pierwszej połowie 1988 roku. Zginęli wówczas w wypadku
samochodowym redaktorzy Kamiński i Kurek, prowadzący program telewizyjny "Sonda".
Redaktorzy ci niemal dokładnie rok przed datą swojej śmierci wyemitowali odcinek
telewizyjnej "Sondy", w jakim dosyć ostro i sarkastycznie zaatakowali oni badania jakie
prowadzę i jakie opisywałem w dostępnych wówczas publikacjach. Ich powierzchowne i
szydercze potraktowanie atakowanego tematu wywołało jednak usilne protesty ze strony osób,
które w owym czasie podzielały poglądy wyrażane w moich publikacjach. Pod naciskiem tych
osób, owi redaktorzy "Sondy" zdecydowali się przygotować kolejny program telewizyjny, w
jakim jednak mieli zaprezentować ten sam temat w bardziej rzeczowy i sprawiedliwy sposób.
Niestety ich "wypadek" uniemożliwił wyemitowanie tego rzeczowego i pozytywnego programu
"Sondy".
Kolejnym redaktorem który miał "wypadek" w bardzo podobnych okolicznościach, był
Marcin Kołodyński - redaktor z programu "TenBit" nadawanego w stacji polskiej TVN
widocznej naziemnie oraz z satelity 13.2 stopnia wschód (dane dla Polski). We
wtorek, dnia 30 stycznia 2001 roku, wyemitował on kolejny odcinek programu "TenBit", w
jakim pokazał strony internetowe o totaliźmie i o Ruchu Oporu przeciwko okupacji UFO, a
także wspomniał o badaniach jakie prowadzę. Jednak typowo dla siebie potraktował on temat
UFO nieco ironicznie i żartobliwie. To z kolei spowodowało, że niektórzy członkowie Ruchu
Oporu przeciwko kosmicznym najeźdźcom poczuli iż temat wymaga ponownego ujęcia i
bardziej obiektywnego naświetlenia. Zamierzali więc wywrzeć nacisk na Marcina, aby
przygotował kolejny program na ten sam temat, tym razem jednak rzeczowy i pozbawiony
ironii. Niestety, zanim cokolwiek zostało uczynione w tym zakresie, Marcin zginał w Tatrach
podczas wypadku narciarskiego, zwyczajnie wpadając w pełnym pędzie na niewidzialnego dla
niego ratraka (tj. maszyny ubijającej śnieg). Wiadomość o jego tragicznej śmierci ukazała się
w Gazecie Wyborczej, wydanie z dnia 5 lutego 2001 roku.
Przez całe stulecia UFOnautom udawało się zwodzić zwyczajnych zjadaczy chleba,
uśmiercając takimi nieodnotowywalnymi metodami wszystkich niewygodnych im ludzi. Czas
jednak abyśmy zaczęli odnotowywać, że istnieje wyraźna reguła i powtarzalność w tych
"wypadkach". Przykładowo, wszystkie trzy powyższe śmierci dotknęły redaktorów
telewizyjnych, którzy najpierw wyemitowali drwiące programy o UFO, następnie zaś poprzez
nacisk racjonalnie myślących osób zmuszeni byliby aby przygotować pozytywne programy na
ten sam temat (jednak przygotowanie i wyemitowanie których zostało zastopowane ich
tragiczną śmiercią).
- Krysztof Białas. Pan Krzysztof Białas był jednym z moich bliskich współpracowników,
z którym zamierzaliśmy napisać wspólny traktat poświęcony historii okupacji Ziemi przez
UFOnautów. Włożył on w to zamierzenie dużą dozę badań i poszukiwań. Niestety, od samego
początku naszej współpracy, w jego mieszkaniu niemal jawnie zaczęli operować UFOnauci.
Przykładowo, otrzymałem do analizy cały szereg jarzących się zarysów (niefortunnie
niemożliwych do rozpoznania) jakie przypadkowo uchwycił on na zdjęciu, a jakie typowo
formowane są przez szybko przemieszczających się UFOnautów w stanie migotania
telekinetycznego. Kiedy zakończył swoje badania i był już gotowy do rozpoczęcia pisania
naszego wspólnego traktatu, nastąpiła tragedia. Wszystko zaczęło się od dziwnego "snu",
podczas którego "śniło mu się", że został uprowadzony do UFO i że podczas tego
uprowadzenia wszczepiono mu coś do żołądka. W czerwcu 2001 roku zaczęło się u niego złe
samopoczucie. Podczas badania gastroskopem okazało się, że ma gruczołaka żołądka, z
przerzutami do jamy otrzewnej. Ten typ nowotworu był u niego niezwykły, bowiem typowo nie
występuje on u mężczyzn przed 50 rokiem życia (Pan Białas miał wówczas jedynie 34 lata).
Jego stan pogarszał się ogromnie szybko. Zmarł w dniu 29 grudnia 2001 roku, czyli w jedynie
pół roku od pojawienia się złego samopoczucia. Razem z Evanem Hansenem jest on już
drugim z moich współpracowników, który został uśmiercony przez UFOnautów wkrótce po
tym jak rozpoczął pracę nad traktatem demaskującym niecne działania UFOli na Ziemi.
Na dodatek do powyższego, znane mi są dalsze wspaniałe umysły, często nawet
osobiście, jakie najprawdopodobniej również zostały zamordowane przez UFOli. Jako
przykład rozważ Werner'a Kropp'a omawianego w podrozdziale D1.2 traktatu [7/2], czy
Adalbert'a Béla Brosan omawianego w podrozdziale K2.3.1 niniejszej monografii i w
podrozdziale B5 traktatu [7/2]. Kiedy cały szereg takich niepokojących ustaleń uderzył moją
uwagę swoimi regularnościami, zacząłem podejrzewać, że szatańscy pasożyci z UFO
systematycznie i bezdusznie wymordowują wszystkie najlepsze umysły na Ziemi, tyle tylko że
czynią to z użyciem niewidzialnych i niewykrywalnych metod, podobnych do tych jakie są
używane aby nas kontrolować (opisywanych w podrozdziale V3). Dlatego też w 1998 roku
sformułowałem naukowe zapytanie na temat zamachów UFOli na życie ludzi. Zapytanie to
stwierdzało: "czy jest możliwym że wszyscy postępowi ludzie na Ziemi, którzy albo wyznawali
totaliztyczne zasady, albo też promowali bardziej gwałtowny rozwój ludzkości, tacy jak Jezus,
Joanna D'Arc, Abraham Lincoln, Mahatma Gandhi, J. F. Kennedy i wielu innych, faktycznie są
ofiarami niewykrywalnych zamachów na życie, jakie są organizowane przez UFOnautów za
pośrednictwem hipnotycznie zaprogramowanych fanatyków, poprzez indukowanie zabójczych
chorób, lub w inny nieodnotowalny dla nas sposób?"
Aby odpowiedzieć "tak" na to pytanie, musiałem najpierw zidentyfikować jakąś
wyraźnie odróżnialną od innych metodę zamachu używaną przez kosmitów, a następnie
znaleźć dowód, że nasi pasożyci faktycznie użyli tej metody na kimś. Po strannych analizach
jakie wzięły pod uwagę esencję metod działania używanych przez naszych pasożytów, a
także filozofię i technikę naszych okupantów z UFO, wypracowałem wyraźnie odróżnialną
metodę asasynacji, jaką nazwałem "scenariuszem Tytanika". Scenariusz ten stwierdza, że
jedna z licznych metod używanych przez kosmitów do mordowania ludzi jacy sprawiają im
kłopoty, która to metoda jest niewykrywalna dla ludzi, a ponadto nie zmusza kosmitów do
łamania prawa moralnego "nie zabijaj bowiem i ty zostaniesz zabity", polega na użyciu
wehikułów czasu. Kosmici po prostu przemieszczają się w przyszłość i wypatrują szczegółów
jakiejś katastrofy jaka ma miejsce w naszych czasach. Następnie wracają do teraźniejszości i
przebiegle tak manipulują kandydatem do danego zamachu na życie, aby zrealizował on plan
jaki zaprojektowany jest szczegółowo ze znacznym wyprzedzeniem czasowym, a jaki nie daje
kandydatowi do asasynacji żadnego innego wyboru poza znalezieniem się w miejscu i czasie
owej katastrofy. Aby mieć pewność że przyszła ofiara zamachu nie zmieni swoich zamiarów w
ostatniej chwili, kosmici hipnotycznie programują specjalną osobę, jaką ja nazywam
"stażnikiem ofiary", która to osoba uczyni absolutnie pewnym, że ofiara będzie obecna w
miejscu i czasie owej katastrofy (na nieszczęście ów "strażnik ofiary" zwykle także umiera
wraz z ofiarą danego zamachu). Tą metodę zamachu nazwałem "scenariuszem Tytanika"
ponieważ jest ona podobna do przypadku, gdyby ktoś wiedział że Tytanik zatonie, dlatego też
upewnił się, że wszyscy jego wrogowie wybiorą się w podróż tym transatlantykiem.
Oczywiście, z uwagi na unikalny sposób na jaki ów scenariusz się rozwija, jest on
charakteryzowany przez cały szereg wyraźnie identyfikowalnych atrybutów, jakie pozwalają
zidentyfikować ofiary takich asasynacji, a także jakie pozwalają odróżnić te ofiary od
normalnych pechowców, którzy padają w danej katastrofie z powodu swojego losu czy karmy.
Najbardziej charakterystyczne z takich atrybutów obejmują: (a) długie przygotowania (tj. aby
być efektywny, taki zamach musi być starannie przygotowywany i prowadzony z dużym
wyprzedzeniem czasowym, stąd ofiara wie z całą pewnością, że weźmie udział w danym
wydarzeniu i niemal dokonuje "rezerwacji" dla swojej śmierci), (b) spektakularne zdarzenie
jakie dokonuje zabicia (tj. zdarzenie to musi być wystarczająco spektakularne i głośne w
czasach kiedy ma miejsce, aby przyciągnąć uwagę kosmitów, którzy podróżują w czasie do
przyszłości i przekonać ich, że nadaje się ono jako sposób zamachu na życie), (c) obecność i
aktywność "strażnika ofiary", który zmusza ofiarę aby znalazła się w wymaganym miejscu i
czasie. Oczywiście, dalsze czynniki jakie pozwalają rozpoznać takie zamachy włączają fakt,
że ofiara zawsze bierze czynny udział w planowaniu, w wypracowywaniu potencjału, lub w
realizacji jakichś działań, jakie wyraźnie szkodzą interesom naszego kosmicznego pasożyta, a
także, że jeśli raz takie próby zamachów zostają zaczęte, będą się one powtarzały aż ofiara
jest martwa.
Druga część odpowiadania "tak" na zadane poprzednio pytanie okazała się łatwa.
Stało się tak ponieważ po rozpracowaniu szczegółów i atrybutów "scenariusza Tytanika",
uświadomiłem sobie z szokiem jaki mnie zamurował, że ów scenariusz doskonale wypełnia to,
co mi samemu przytrafiło się dnia 13 listopada 1990 roku, podczas tzw. "tragedii Ara Moana"
w Nowej Zelandii (kiedy to uzbrojony po zęby zamachowiec dostał szału i najpierw zastrzelił
swojego sąsiada, Garry'ego Holden, potem zaś zastrzelił wszystkie osoby jakie były obecne w
domu Garry'ego, w końcu wyszedł na zewnątrz i powystrzelał wszystkich przypadkowych
przechodniów: kładąc trupem 13 ludzi). Na ten właśnie dzień, mój bliski przyjaciel, Garry
Holden z Ara Moany, umówił się ze mną, że dokonamy razem planowane z długim
wyprzedzeniem czasowym eksperymenty badawcze. Później Garry wielokrotnie przypominał
mi o tym naszym planie, a także o zjadających wiele czasu pracochłonnych przygotowaniach
jakie musiał poczynić dla zrealizowania eksperymentów w tym właśnie dniu. Rankiem samego
tragicznego dnia Garry ponownie do mnie zatelefonował jedynie na parę godzin przed tym jak
został zastrzelony w swoim domu w Ara Moanie. M.in. ponownie wówczas uspokajałem jego
obawy, że go nie zawiodę i, że przybędę na czas do jego domu. Przez jakiś cudowny zbieg
okoliczności coś mnie jednak zatrzymało i nie dotarłem do domu Garry'ego. Gdybym tam
dotarł, byłbym tam przed tym, kiedy strzelanina się rozpoczęła. Tak nawiasem mówiąc, kiedy
obecnie staram się sobie przypomnieć, co mnie wówczas zatrzymało - nie jestem w stanie.
Wygląda to tak jakby ktoś dokładnie wymazał moją pamięć, co właściwie się stało owego
szczególnego dnia.
Wykrycie próby zmachu na moje życie w Ara Moanie było dla mnie ogromnym szokiem.
Nigdy się nie spodziewałem, że moje badania i publikacje napotykają tak śmiercionośną
odpowiedź od swoich głównych bohaterów, UFOli. Ponieważ pamiętałem że w moim życiu
dosyć często dosłownie "ocierałem się o śmierć", postanowiłem sporządzić wykaz tych otarć,
wraz ze scenariuszem w jakim miały one miejsce. Wykaz ten był następnym szokiem, bowiem
do chwili obecnej przypomniałem sobie niemal 30 takich spotkań ze śmiercią, zaś sporo z nich
wypełniało "scenariusz Tytanika", podczas gdy pozostałe wypełniały inne scenariusze, jakie
również spełniają wymagania zamachów UFOli na moje życie. To oznacza, że
najprawdopodobniej od pierwszej chwili kiedy się urodziłem, statystycznie co jakieś dwa lata,
któryś ze scenariuszy zamachowych był na mnie wypróbowywany przez kosmicznego
pasożyta (przykłady takich przypadków opisałem w innych podrozdzialach, np. patrz VB4.5.1).
Z powodu najróżniejszych cudownych zbiegów okoliczności, jak dotychczas ze wszystkich
tych prób wychodziłem z życiem, aczkolwiek bardzo wystraszony. Niemniej obecnie coraz
bardziej zaczynam się obawiać, że pewnego dnia zapas mojego szczęścia może ulec
wyczerpaniu.
Powinienem tutaj dodać, że owe niewykrywalne dla ludzi zamachy UFOli na moje życie
najprawdopodobniej się zaczęły na długo zanim zdołałem się urodzić. Przykładowo podczas
okupacji hitlerowskiej, mój ojciec "wywieziony został na roboty" do Pinemunde niedaleko
Świnoujścia, czyli do miejsca które z powodu pobliskiej fabryki i wyrzutni pocisków V2 było
jednym z najdokładniej bombardowanych w całych Niemczech. Na przekór jednak, że
podczas tych precyzyjnych bombardowań alianckich niemal wszystko wokoło zostało tam
zrównane z ziemią, zaś - jak ojciec potem opowiadał, "nawet woda się wtedy paliła", mój
ojciec wyszedł z tego bez najmniejszego uszczerbka. Podobnie zakamuflowane zamachy na
życie nie ominęły także i mojej matki. Mniej więcej w czasie kiedy zaszła w ciążę z której ja się
urodziłem, tj. w okresie żniw w 1945 roku, doznała ona niezwykłego zakażenia obu nóg, które
dzisiejsi lekarze zapewne by zidentyfikowali jako jakąś mniej śmiercionośną odmianę "flesh
eating bacteria" (tj. odmianę "bakterii zjadającej ciało ludzkie"). Ówcześni (jak i obecni) lekarze
byli całkowicie bezradni wobec tej morderczej bakterii. Jakimś jednak cudem jej organizm był
w stanie żyć z tą bakterią przez następne 44 lata, aczkolwiek nie był w stanie jej pokonać i
całkowicie wyeliminować tego zakażenia. Nawet więc kiedy moja matka umierała 17 grudnia
1989 roku, jej nogi ciągle walczyły z owym zakażeniem, które prawdopodobnie w planach
UFOli miało ją zabić zanim ja się narodziłem.
Interesującego poszerzenia naszej wiedzy na temat strzelaniny w Ara Moanie, a także
na temat wszystkich innych zamachów realizowanych przez UFOnautów za pośrednictwem
masowych strzelanin, dostarczył program telewizyjny "60 minutes" jaki był nadawany dnia 6
sierpnia 2000 roku, o godzinie 19:30, w TVNZ kanał 1. Program ten prezentował wyniki badań
kilku przypadków podobnych masowych morderstw popełnionych poprzez strzelców (badania
te wykonał policjant nowozelandzki). Jak zostało stwierdzone w ich wnioskach, tego typu
masowe morderstwa wcale nie były spontaniczne, a realizujący je strzelcy byli dokładnie
przygotowywani do zabijania przez okres co najmniej jednego roku. Niektórzy z tych strzelców
usiłowali nawet uzyskać pomoc psychiatryczną, otwarcie twierdząc, że jakieś istoty, w ich
opisach wiernie symulujące znane już nam niewidzialne działania UFOli, nakazują im co mają
czynić. Istoty te najczęściej opisywali oni bezosobowo jako "głosy we własnej głowie". Zawsze
sterowały one umysłami, emocjami i działaniami takich masowych morderców, popychając ich
do tragedii. Oczywiście, w przypadku ich raportowania psychiatrom lub władzom, zamiast
pomocy tacy masowi mordercy spotykali się ze ścianą niedowiary i szyderstwa. Dla mnie
najbardziej interesującym był wniosek z tych badań, jaki wskazywał, że zamachowcy zawsze
starannie przygotowywani są do strzelaniny przez okres nie krótszy niż jednego roku. Przed
zaistnieniem Ara Moany ja sam doświadczyłem, że także i ofiary tych morderstw przez spory
okres czasu przygotowywane są do uczestnictwa w akcie swojego zabicia, oraz że owe
przygotowane ofiary umierają jako jedne z pierwszych - podczas gdy tłum niewinnych ludzi
jest zabijany po nich tylko po to aby uformować mylącą "zasłonę dymną". Dlatego też
wszystkie te fakty wskazują, że zamachy UFOnautów na ludzi z użyciem takich strzelców nie
są zdarzeniami jakie następują "naturalnie" i spontanicznie - podczas gdy UFOnauci jedynie je
wykorzystują dla swoich szatańskich celów. Są one raczej wydarzeniami jakie zostały
dokładnie zaplanowywane, zorganizowane, przygotowywane i nadzorowywane przez naszych
kosmicznych oprawców z UFO.
Zdaję sobie sprawę, że przypadki asasynacji przez kosmitów są wyjątkowo
kontrowersyjnym tematem, jako że na naszym obecnym poziomie zaawansowania
technicznego i medycznego nie mogą być bezspornie udowodnione w sposób jaki by
przekonywał każdego. Jedyny material dowodowy jaki na nie silnie wskazuje, to ich
scenariusze i owe metody opisywane w podrozdziale VB3.3. Stąd będą one sarkastycznie
atakowane przez kolaborantów naszego kosmicznego pasożyta (aczkolwiek kolaboranci ci nie
są w stanie udowodnić ich nieistnienia). Jednak moim zdaniem powinniśmy ponownie
rozważyć wszystkie gwałtowne śmierci w naszej historii. Jak bowiem staje się to boleśnie
oczywiste, kiedykolwiek na Ziemi pojawiała się osoba jaka pozytywnie i znacząco przyczyniała
się do rozwoju naszej cywilizacji, osoba ta niemal nigdy nie przeżywała całego produktywnego
życia, a była mordowana we wczesnym wieku. Co czyni to zjawisko jeszcze gorsze, to że owo
bezduszne mordowanie najlepszych ludzi, często rękami kalaborantów naszego pasożyta,
ciągle kontynuowane jest do dzisiaj. Powinniśmy sobie to uświadomić i rozpocząć naszą
zdecydowaną samoobronę, w przeciwnym wypadku owo brutalne mordowanie nigdy się nie
zakończy. Więcej informacji na temat mordowania ludzi przez UFO zawarłem w podrozdziale
VB4.5.1.
#78. Zamordowanie przez UFOli Evana Hansena - mojego współpracownika.
Przywykłem już do faktu, że szatańscy pasożyci z UFO są śmiertelnie niebezpieczni, oraz że
bez litości mordują oni każdego, kto działa przeciwko ich interesom. Wszakże zgodnie z tym,
co wyjaśniłem szczegółowo w poprzednim punkcie, ja sam w swoim życiu jestem w stanie
doliczyć się niemal 30 zamachów na moje życie (kilka z tych zamachów opisałem w innych
punktach tego podrozdziału). Jednak za każdym razem, kiedy dowiaduję się o kolejnym
morderstwie popełnionym przez szatańskich pasożytów na kimś kogo znam, ponownie
doznaję ogromnego szoku.
Jednym z moich współpracowników pomagającym mi rozszyfrować metody, jakie
szatańscy pasożyci stosują do manipulowania przywódcami kultów religijnych na Ziemi w celu
wypaczania działalności owych kultów, był ś.p. Evan Hansen. Evan był żyjącym dowodem, jak
podzielanie tych samych poglądów stopniowo zmienia znajomość w przyjaźń. Skontaktował
się on ze mną około 1995 roku, po tym jak przeczytał traktat [7]. Nasza początkowa wymiana
poglądów przekształciła się wkrótce w bliską przyjaźń. Był on działaczem Światowego Ruchu
Pokoju. Mieszkał w USA w pobliżu jednego z największych zgrupowań kultów religijnych, sam
będąc byłym członkiem jednego z bardziej znanych takich kultów, oraz ciągle posiadając w
kultach wielu członków najbliższej rodziny. Dokonywał więc własnych badań nad metodami
używanymi przez UFO w celu kontrolowania kultów religijnych i manipulowania przywódcami
kultowymi. Dyskutował ze mną listownie metody używane w manipulowaniu tymi kultami i
zamierzał wspólnie ze mną napisać naukową rozprawę na ten temat. Jednak na krótko zanim
rozpoczął pisanie tej rozprawy, niespodziewanie jego oczy (poprzednio ostre jak u orła) nabyły
katarakty. W rezultacie całkowicie oślepł. Rozpoczęcie pisania naszej wspólnej rozprawy
musiało więc zostać odłożone. W 1999 roku przeszedł przez skomplikowane operacje oczu,
jakie przeciągały się przez całe miesiące i jakie zakończyły się najróżniejszymi komplikacjami.
Największy problem spowodowany był przez chirurga który go operował. Chirurg ten,
podobno "przez pomyłkę", zainstalował w jego oczach soczewki, jakie przeznaczone były dla
kogoś zupełnie innego. W rezultacie operacje musiały być powtórzone w celu usunięcia
owych "pomyłkowych" soczewek i zastąpienia ich właściwymi. Do tego dodały się też
najróżniejsze komplikacje i kłopoty. Na przekór jednak owych sabotaży szatańskich
pasożytów z UFO, w pierwszej połowie 2000 roku jego oczy w końcu się zaleczyły i Evan
zaczął widzieć ponownie. Powrócił więc do planowania ze mną rozprawy, która
demaskowałaby prawdę o manipulacjach UFO na kultach religijnych. Jednak tuż przed
rozpoczęciem pisania, w piątek dnia 23 czerwca 2000 roku, około godziny 14, jego sztucer
eksplodował mu w twarz. Kawałek magazynka "przypadkowo" podciął mu gardło i wbił się aż
do nasady języka. Pomimo że broczył krwią, pozostawał przytomny i był w stanie rozmawiać z
rodziną przez całą drogę do szpitala oraz podczas oczekiwania na operację. W procesie
owego rozmawiania prosił swoją rodzinę aby zawiadomili mnie o jego "wypadku". W szpitalu
poddano go operacji w celu usunięcia odłamków sztucera z jego ciała. Jednak lekarze
podobno ponownie się "pomylili" i zamiast środka, jaki by go uśpił przed operacją, potraktowali
go jakimś środkiem, który spowodował jego "komę" ("coma"), z jakiej nigdy się już nie obudził.
Przez następny ponad rok pozostawał więc bez przytomności. W lipcu 2001 roku jego rodzina
zdecydowala się odłączyć go od systemu podtrzymującego życie, tak że obecnie już nie żyje.
Razem z nim zginął także szeroki materiał dowodowy na temat manipulacji kultów przez
UFOli.
Oficjalnie, eksplozja jego sztucera traktowana jest jako nieszczęśliwy wypadek.
Eksplozję tą się wyjaśnia, że w lufie sztucera podobno tkwiły już dwa albo trzy pociski, jakie
Evan wystrzelił poprzednio. Kolejny więc strzał spowodował rozerwanie lufy. Nie jest mi
jednak wiadomo, na jakiej podstawie wyjaśnienie to się wysuwa, np. czy znaleziono w lufie
owe tkwiące tam pociski, czy jedynie ktoś takie wyjaśnienie wyspekulował sobie w wygodnym
fotelu. Wszakże Evan był doskonałym myśliwym - niewypał zaś łatwo poznać po głuchym
odgłosie strzału. Nie potrafię więc zrozumieć, jak pozwoliłby poprzednim niewypałom tkwić w
lufie, kiedy strzelał swój fatalny pocisk - chyba że był zahipnotyzowany i telepatycznie
sterowany przez UFOli. Ponadto oficjalnie winą za jego śmierć obciąża się ową eksplozję
sztucera, podczas gdy tak naprawdę to eksplozja ta jedynie oddała go w ręce chirurgów,
którzy byli tymi, co popełnili na nim kolejną "pomyłkę" jaka faktycznie go wykończyła.
Dla mnie cała sprawa jest oczywistym przypadkiem brutalnego morderstwa na
działaczu RO, popełnionego przez szatańskich pasożytów z UFO aby uniemożliwić
planowane zdemaskowanie szokującej prawdy o manipulacjach kultami przez UFO. Wszakże
typowo dla metod UFOli, wszelkie działania popełnione zostały rękami ludzkimi. Kiedy
dowiedziałem się o jego wypadku, napisałem do jego rodziny list z szeregiem zapytań za
pośrednictwem jakich chciałem sprawdzić, czy są jakieś dowody materialne na ingerencję
niewidzialnego UFO w jego "wypadek". Między innymi prosiłem jego rodzinę aby sprawdzili
dla mnie, czy szczątki jego sztucera są namagnesowane. Jak się okazało trafiłem w
dziesiątkę - faktycznie lufa sztucera oraz jakiś podzespół pod lufą, jakiego ze zdjęcia nie mogę
zidentyfikować, były namagnesowane. Co ciekawsze, namagnesowanie to posiadało jeden
rodzaj polaryzacji aż do punktu w którym rozerwanie lufy się kończyło, zaś część lufy jaka jaka
pozostała nierozerwana, miała namagnesowanie o polaryzacji biegunów całkowicie odwrotnej.
To zaś sugeruje, że UFO użyło jakiejś formy pola magnetycznego aby zatrzymać pocisk w
lufie jego sztucera i w ten sposób aby spowodować rozerwanie tej lufy. Ponadto, jak mi jego
rodzina również napisała, drzewo pod którym ów sztucer eksplodował, w dziwny sposób
potem usychało. Z badań zaś lądowisk UFO wiem, że wszystkie drzewa nad jakimi na dłużej
zawisną niewidzialne wehikuły UFO, zwykle potem usychają. To zaś dla mnie jest jednym z
dowodów, że w chwili, kiedy jego sztucer eksplodował, niewidzialne UFO wisiało nad nim, aby
eksplozje tą wywołać jakimiś swoimi nieodnotowywalnymi machinacjami.
Śmierć Evana Hansena nie poszła całkowicie na marne, bowiem jego przypadek
ujawnił istotną regularność, jaką daje się odnotować w sposobach za pośrednictwem których
szatańscy pasożyci likwidują niewygodnych sobie ludzi. Chodzi bowiem o to, że z powodu
istnienia algorytmów karmy opisywanych w podrozdziale I4.4, nie każdą osobę daje się
zamordować na dowolny sposób, jaki ktoś za biurkiem może sobie wymyślić. Aby
mordowanie danej osoby zakończyło się sukcesem, osoba ta musi posiadać w swojej karmie
algorytm, który spowoduje jej śmierć w wyniku danego rodzaju wypadku. Przypadek Evana
ujawnia przy tym, że szatańscy pasożyci odczytują w jakiś sposób ów algorytm, jaki dana
osoba posiada w swojej karmie, a następnie mordują tą osobę zgodnie z owym algorytmem.
Przykładowo, w przypadku Evana musieli oni odkryć, że można mu efektywnie zaszkodzić za
pośrednictem "pomyłki" chirurgów. Spowodowali więc, że Evan aż dwukrotnie padał ofiarą
właśnie takiej pomyłki. (Odnotuj że temat Evana omawiany jest też w podrozdziale VB4.4.1.)
Evan nie jest zresztą jedyną osobą, jakiej szatańscy pasożyci szkodzili więcej niż jeden
raz za pośrednictwem jednej i tej samej metody. Przykładowo, w nocy, w niedzielę dnia 29
lipca 2001 roku, w Nowej Zelandii zginęła w wyniku przekoziołkowania się samochodu 17-
letnia Kirsty Leigh Robinson, wraz ze swoim chłopakiem. Krótka notatka na temat jej śmierci
ukazała się w artykule [24W4] "Boating survivor dies in car crash", The Dominion (Wellington,
N.Z.), wtorek, 31 lipca 2001 roku, strona 6. Na przekór swojego młodego wieku Kirsty dała się
już poznać jako bojowniczka o lepsze jutro naszej planety - jej wysiłki omawiane były nawet w
dzienniku telewizyjnym o godzinie 22:30, dnia 30/07/01, na programie 3 TVNZ (patrz
angielskie przysłowie "good dies young" - tj. "to co dobre umiera młodo"). Niezwykłością
wypadku Kirsty było jednak, że dnia 2 kwietnia 2000 roku, czyli trochę ponad rok wcześniej,
uczestniczyła ona już w jednym śmiertelnym wypadku, kiedy to na morzu przekoziołkowała się
łódź rybacka i zginęły 3 osoby - tamten wypadek koziołkowania przeżyła tylko ona sama po
24-godzinnym dryftowaniu w morzu. Widać szatańscy pasożyci po zbadaniu przyszłości Kirsty
odkryli, że wprowadza ona zagrożenie dla ich interesów na Ziemi i zdecydowali się ją
zlikwidować zgodnie z algorytmem wypadku przekoziołkowania, jaki wyczytali z jej karmy.
Prawa statystyki oraz moje badania, stwierdzają wszakże, że jeśli ten sam rodzaj
potencjalnie śmiertelnego wypadku zdarza się komuś więcej niż jeden raz w życiu,
faktycznie nie jest to już wypadek - a zamach na życie lub sabotaż szatańskich
pasożytów z UFO (patrz podrozdział VB4.5.1 tej monografii i podrozdział V4.5.1 monografii
[1/3]).
Również i na sobie samym zdołałem się już przekonać, że szatańscy pasożyci mają
tendencję aby organizować komuś wielokrotnie ten sam rodzaj wypadku, jaki wpisany jest w
jego karmie. W rozważaniach z poprzedniego punktu, taki powtarzany przez UFOli
wielokrotnie, abstrakcyjny przebieg bardzo podobnego wypadku, ja nazywam "scenariuszem".
Przykładowo, wśród moich własnych niemal 30 bliskich otarć ze śmiercią, jakie dotychczas
zdołałem sobie przypomnieć, wyróżnić się daje jedynie kilka odmiennych "scenariuszy", które
są uparcie powtarzane. Scenariusz "zderzenia czołowego", jakiego kolejną realizację tuż
przed przeprowadzką do Wellington opisałem w jednym z dalszych punktów niniejszego
podrozdziału, w moim własnym przypadku powtarzany był już co najmniej 6 razy. W czterech
z owych sześciu jego powtórzeń, jakie dotychczas zdołałem sobie przypomnieć, faktycznie
zderzenie czołowe miało miejsce, tyle że zawsze jakoś cudem wychodziłem z niego z życiem.
W najbardziej krytycznym z nich, ów drugi samochód nieco mnie chybił i uderzył jedynie w
narożnik mojego samochodu, tuż przed przednim kołem przy moich nogach. Przednie koło
mojego Forda Lasera odchyliło więc impakt ocalając mi życie. Zderzenie to miało miejsce
około 1992 roku jakieś 3 km przed miejscowością Rakaia na trasie Timaru to Christchurch.
Młodociany kierowca na prostej jak strzała i dobrze widocznej drodze nagle zjechał wówczas
na moją stronę jezdni (najprawdopodobniej tak samo zahipnotyzowany, jak ja w sytuacji
opisanej w owym dalszym punkcie z tego podrozdziału). Szybkość każdego z obu
zderzających się samochodów wynosiła wówczas około 100 km/godź. W rezultacie cała
boczna ścianka mojego samochodu została zerwana w locie jak cienka skorupka, chociaż ja
doznałem jedynie pozacinania latającymi odłamkami szkła oraz niezbyt groźnego kątowego
uderzenia w ramię wyrwanymi przednimi drzwiami. W dwóch innych czołowych zderzeniach,
jakie oba zaszły w identycznych okolicznościach niespodziewanego wyjechania innego
pojazdu z bocznej drogi na moją część jezdni, tuż przed wypadkiem zdołałem wyhamować
swój samochód do szybkości jaka uczyniła wypadek niegroźny dla życia (chociaż ciągle
tragiczny dla obu pojazdów). Jeden z owych sześciu niemal śmiertelnych wypadków był
szczególnie "cudowny". Miał on miejsce około 1971 roku w Polsce, gdzieś koło Szklarskiej
Poręby czy Karpacza. W jakimś punkcie jazdy Mikrusem którego wówczas posiadałem, prosta
jak strzała droga zbiegała tam w dół góry. (Ciekawe, że wszystkie moje czołowe "zderzenia"
zawsze miały miejsca na odcinkach drogi o doskonałej widoczności, jakby dobra widoczność
co się na drodze dzieje była podstawowym wymogiem zrealizowania przez szatańskich
pasożytów danego "scenariusza" zderzenia.) Pobocza drogi formują tam rodzaj stromego Ukształtnego wykopu o relatywnie gładkich ścianach. Ja zjeżdżałem swoim Mikrusem w dół
góry. Miałem więc szybkość około 100 km/godź. Na przeciwnym końcu drogi wolno pod górę
wdrapywała się ogromna ciężarówka typu TIR, z przyczepą. Kiedy już byłem jedynie
kilkadziesiąt metrów od tej ciężarówki, spoza niej, na moją stronę drogi, nagle wyjechał
autobus, blokując sobą również moją część jezdni. Na hamowanie było już zbyt późno. W
ostatniej chwili rzuciłem więc swego Mikrusa na owo pochyłe zbocze wykopu pobocza drogi.
Na szczęście, pomiędzy jezdnią a owym stromym poboczem nie było tam rowu. Mój Mikrus
jak akrobata wdrapał się na pobocze drogi, jakimś cudem jadąc nachylony swym bokiem do
pionu, tak że pod swoim lewym oknem widziałem dach autobusu. Po objechaniu autobusu
naokoło ponad jego dachem w owym akrobatycznym stylu, Mikrus zjechał ponownie na
jezdnię zupełnie bez szwanku oraz kontynuował jazdę. Ja byłem tak wstrząśnięty tym, co
właśnie zaszło, że nie miałem siły aby go zatrzymywać. Kontynuowałem więc jazdę, na
przekór, że w lusterku zobaczyłem, iż autobus się zatrzymał, zaś jego kierowca i kilku
pasażerów wyskoczyło na jezdnię patrząc w osłupieniu w moim kierunku. Nikt w owym
"wypadku" nie został poszkodowany, nawet mój Mikrus nie doznał najmniejszego uszczerbka,
chociaż w pamięci pozostaje mi on jako jeden z bardziej niezwykłych ocaleń mojego życia.
Oczywiście fakt, że szatańscy pasożyci uparcie powtarzają na mnie te same "scenariusze"
zamachów, na przekór że w poprzednich powtórzeniach okazywały się one bezowocne, może
oznaczać tylko jedno: że poznali oni moją karmę i że wiedzą iż właśnie któryś z owych
scenariuszy jednego dnia zdoła się zrealizować. Moja jedyna nadzieja, że podczas
następnych ponowień tych morderczych scenariuszy, wszechświatowy intelekt będzie
kontynuował swoje cudowne interwencje - tak jak czynił to dotychczas!
Powyższe wywody chciałbym zakończyć napomnieniem. Zgodnie z totalizmem, nic nie
dzieje się przez przypadek (patrz podrozdział JC7 niniejszej monografii i podrozdział C7
monografii [8]). Jeśli więc ktoś powtarzalnie ulega temu samemu "scenariuszowi" wypadków -
zgodnie z moimi badaniami jest to nieomalny znak rozpoznawczy prób zamachu na jego życie
ponawianych przez szatańskich pasożytów z UFO. Warto o tym pamiętać, kiedy następny raz
spotkamy się z jakimś powtórzeniem "scenariusza" śmiertelnego wypadku. Traktujmy go
wówczas jako znak identyfikacyjny zamachu na życie danej ofiary, dokonywanego przez
szatańskich pasożytów z UFO!
#79. Powrót do Nowej Zelandii (1999 rok) i osiedlenie się w miasteczku Timaru.
Po ponad sześciu latach tułania się po świecie i nieustannych, chociaż zawsze
bezskutecznych poszukiwań pracy w samej Nowej Zelandii, w końcu udało mi się pracę tą
znaleźć. Nareszcie powróciłem więc do Nowej Zelandii i począwszy od dnia 25 stycznia 1999
roku rozpocząłem pierwszą pracę w Nowej Zelandii po 6 latach profesur na zagranicznych
uniwersytetach. Wylądowałem w małym miasteczku nazywanym Timaru (ok. 27 000
mieszkańców), położonym mniej więcej w połowie wysokości jej Wyspy Południowej.
Zostałem tam wychowacą w komputeryzacji.
Miasteczko Timaru znałem dosyć dobrze z czasów poprzedzających moje w nim
zatrudnienie. Leży ono bowiem na głównej trasie z Christchurch do Dunedin i Invercargill (w
których mieszkałem przez około 10 lat). W swoich podróżach wielokrotnie zmuszony więc
byłem przejeżdżać przez Timaru. Wiedziałem więc, że zaraz po drugiej wojnie światowej,
Timaru oraz położone przy nim inne miasteczko Temuka, były w Nowej Zelandii symbolem
prowincjonalności i zaściankowości. W owych czasach wyrażenie "... in Timaru" lub "...
Temuka" (np. "idź do Timaru" lub "idź do Temuka") było w Nowej Zelandii odpowiednikiem dla
polskiego wyrażenia "tam gdzie diabeł mówi dobranoc". Ponadto aż do około 1995 roku, kiedy
to w końcu zbudowana przez nie została długo oczekiwana przez wszystkich droga
objazdowa, Timaru było słynne ze swoich chronicznych korków drogowych oraz z ogromnej
trudności przejazdu przez jego wąskie, kręte i zatłoczone uliczki. W czasach kiedy nie istniała
droga jaką możnaby je ominąć, podczas konieczności przejazdu przez nie każdy kierowca już
zawczasu klął na nie i wyruszał w drogę ze sporym wyprzedzeniem czasowym, bowiem
wiedział, że utknie w jego krętych uliczkach. Jednak dopiero po tym jak w nim trochę
pomieszkałem i poznałem miejscowych ludzi, dowiedziałem się dlaczego Timaru cieszy się
tak złą opinią, zaś wszelki postęp przychodzi w nim z tak wielką trudnością. Jak się okazało,
powodem jest atmosfera filozoficzna panująca w tym miasteczku, a szczególniej jego
hermetyczność. W miasteczku tym wszyscy doskonale się znają i są członkami
najróżniejszych układów, w rodzaju, on jest moim kolegą ze szkoły podstawowej, zaś ona jest
krewną mojego stryjka. Na dodatek do tego, duża proporcja tych ludzi praktykuje
pasożytnictwo jako swoją filozofię codzienną. W rezultacie, niemal nikt nowy nie może się
wedrzeć do ich zamkniętego światka, zaś bez wdarcia się do środka wystawianym się tam jest
na najróżniejsze prześladowania, ataki i naciski. Dlatego postęp dociera do Timaru dopiero
kiedy ugruntował się on już na dobre wszędzie naokoło.
#80. Ujawnienie się materiału na traktat [7/2]. Jak to zawsze bywa w moim życiu, już
wkrótce po przybyciu do Timaru odkryłem, że miasteczko to nie jest zwyczajną mieściną, a że
jest umiejscowione w centrum ogromnie intrygującej naukowej tajemnicy. Jest tak ponieważ
obecny obszar Timaru poprzednio był zajmowany przez mityczne plemię, przez Maorysów
nazywane "Te Kahui Tipua". Niezwykłą rzeczą na temat ludu Te Kahui Tipua był ich wzrost.
Były to ludzkie giganty o około 5 metrach wzrostu, a nie jedynie zwyczajni mieszkańcy
dawnej Nowej Zelandii (jak sugerują dane historyczne, nie należeli oni do rasy Maorysów). Z
powodu ich ogromnych wymiarów oraz mitycznych mocy, wojowniczy Maorysi zwykli drżeć ze
strachu na każdą o nich wzmiankę! Aby wszystko uczynić jeszcze bardziej niezwykłym,
podobno ostatni giganci Te Kahui Tipua wymarli jedynie około 1800 roku. Czyli że giganty te
ciągle biegały w okolicach Timaru, kiedy w Europie panoszył się Napoleon. Jedynie w jakiś
tydzień po moim przybyciu do Timaru dowiedziałem się również, że w 1875 roku ogromny
szkielet takiego ludzkiego giganta Te Kahui Tipua odkryty został w obszarze zwanym Otipua
na progu Timaru (w języków Maorysów słowo "Otipua" oznacza "Od Gigantów"). Raport o
owym znalezisku opisany został w maleńkim artykule [23W4], jaki pojawił się w miejscowej
gazecie nazywanej Timaru Herald, datowanej w środę, dnia 24 lutego 1875 roku (strona 3, 5-
ta kolumna). Dosłowny tekst tego artykułu zacytowałem w traktacie [7/2]. Dane o nim były
potem powtarzane w licznych innych nowozelandzkich gazetach. Niefortunnie, ów
gigantyczny szkielet wkrótce po tym tajemniczo zniknął. Aczkolwiek nie jest to zapisane w
historycznych źródłach, słowna fama głosi, że ów szkielet giganta z Otipua podobno był
oceniany na 8 metrów wysokości. Posiadał on tak ogromną czaszkę, że był w stanie zamknąć
całą głowę normalnego człowieka w swoich ustach. Później dowiedziałem się także, że dwa
następne gigantyczne szkielety ludzkie zostały odkopane około 1960 roku podczas robót
ziemnych nad nowym basenem kąpielowym budowanym w części Timaru nazywanej Maori
Park. One również zniknęły bez śladu wkrótce po swoim odkryciu. Tak więc ponownie
zostałem wessany w środek intrygującej naukowej tajemnicy, nie będąc w stanie oprzeć się
aby przeprowadzić swoje badania na jej temat.
Badania i analizy jakie początkowo prowadziłem na temat Te Kahui Tipua, potem zaś
na temat dosyć dramatycznych wydarzeń jakie zaczęły mnie nękać w Timaru, skłaniały do
nieustannego gromadzenia informacji i obserwacji. Później uformowały one początek tego co
w 2000 roku przekształciło się w traktat [7/2].
#81. Histeryczne ataki na mnie i na moje opracowania. Wyniki moich badań, ani
moje wysiłki publicystyczne, praktycznie nigdy nie spotykały się ze zdecydowanie pozytywnym
przyjęciem. Obecnie temu się nie dziwię, bowiem teraz wiem już, że "kiedy prowadzi się
walkę, wówczas miarą naszego sukcesu jest poziom wycia naszych wrogów". Moje zaś
opracowania faktycznie są ciosami zadawanymi zajadłym wrogom ludzkości (tj. UFOnautom i
ich kolaborantom). Jednak aż do około 1999 roku, nie wiedziałem o tej prawidłowości.
Sądziłem wówczas, że miarą sukcesu każdego słowa pisanego jest liczbą ludzi jakim pisanie
to przypada do gustu. Dlatego przez długi czas bardzo mnie bolało, że praktycznie jedynie
jakieś 10% i to najcichszych osób, które zapoznały się z moimi opracowaniami, mogło jakoś
przyjść do porządku nad faktami, jakie one ujawniały. Reakcja zaś owych pozostałych 90%
najbardziej hałaśliwych osób, mieściła się zwykle w zakresie od normalnego krytykanctwa aż
do całkowicie histerycznego ataku. Moje szczególne zainteresowanie zawsze wzbudzały
osoby, które po zapoznaniu się z faktami, jakie wynikały z moich badań, doznawały rodzaju
ataku histerii. Histeria ta zawsze cechowała się kilkoma unikalnymi atrybutami, które
początkowo budziły moje zdumienie, jednak o których obecnie wiem, że są one
wmanipulowane ludziom hipnotycznie lub telepatycznie przez szatańskich pasożytów z UFO.
Atrybuty te są następujące: (a) dana rozhisteryzowana osoba z ogromną zaciekłością atakuje
każdy aspekt wyników moich badań i nie jest w stanie dostrzec w nich nawet jednej
pozytywnej strony, (b) dana osoba wszystko bierze emocjonalnie, a nie rozumowo lub
logicznie, (c) osoba ta demonstruje wobec tego, co czynię, obecność jedynie tzw. "niskich
emocji", np. złości, zazdrości, strachu, itp. i nigdy nie jest w stanie wykazać "wysokich emocji",
jakie tego typu tematyka powinna też wzbudzać, takich jak lojalność wobec społeczeństwa,
solidarność z innymi ludźmi, sprawiedliwość społeczna, itp., (d) dana osoba nie dokonuje
logicznej analizy całości tego, co piszę, a "przyczepia" się do pojedynczych sformułowań lub
słów nawet jeśli kilka paragrafów lub podrozdziałów dalej w tekście zawarta jest odpowiedź na
ich zarzuty. Jak się okazało, zaciekłość tego typu ataków rosła cały czas w miarę jak moje
wyniki były coraz szerzej popularyzowane. Największego ich nasilenia doświadczyłem po
zakończeniu opisywanego poprzednio "szturmu na ludzką świadomość" prowadzonego w
latach 1994 do 1998 oraz po rozpoczęciu w 1999 roku usilnego propagowania opracowań o
totaliźmie za pośrednictwem internetu.
#82. Szkodliwe dla ludzkiego zdrowia zjawiska atmosferyczne w kolejnych
miejscach mojego zamieszkania. Chociaż bez przerwy dawały mi się one we znaki, ich
techniczne pochodzenie i charakter zacząłem odkrywać dopiero kiedy od początku 1999 roku
aż do końca 2000 roku zamieszkałem w owym niewielkim nowozelandzkim miasteczku
Timaru (o około 27 000 mieszkańców). To było dopiero w owym Timaru kiedy w końcu
zaczęło do mnie docierać, że w jakimkolwiek miejscu bym nie zamieszkał, zawsze w miejscu
tym po moim do niego przybyciu przez jakiś zdumiewający łańcuch "zbiegów okoliczności"
ujawniają się najróżniejsze szkodliwe dla zdrowia zjawiska atmosferyczne. Jak przy tym się
zwykle okazywało, zjawiska te nie występowały tam przed moim przybyciem, ani nie pojawiają
się już ponownie po moim ich opuszczeniu.
W przypadku Timaru, owym niezwykłym zjawiskiem atmosferycznym okazała się
nienaturalna lepkość i zanieczyszczenie miejscowego powietrza, najwyraźniej wzbudzana
trwałym natelekinetyzowaniem tego powietrza (po szczegóły telekinetyzowania patrz
podrozdział H7.1). Lepkość ta powodowała wychwytywanie przez powietrze z Timaru i
utrzymywanie w nim przez całe miesiące, wszelkich możliwych zanieczyszczeń (dokładniej
ową lepkość powietrza w Timaru opisuje w podrozdziale A4 traktatu [7/2]).
Miasteczko Timaru jest niewielką nadmorską miejscowością wypoczynkową liczącą
około 27 000 mieszkańców. Leży ono na brzegu morza w południowej części ogromnej
równiny rolniczej nazywanej "Canterbury Plains". Zaraz po drugiej wojnie światowej było ono
bardzo modnym ośrodkiem nadmorskim, na jakiego plażach spędzała wakacje śmietanka z
większych miast Wyspy Południowej. Do niedawna słynęło ono z krystalicznego powietrza -
jakiego nic nie było w stanie zanieczyszczać, czystego morza i słonecznej pogody. Samo
Timaru niemal nie posiada większego przemysłu, zaś otoczone jest jedynie soczyście
zielonymi łąkami na jakich wypasają się stada bydła i owiec. Największy komin w całym
miasteczku znajduje się w miejscowym szpitalu i pochodzi od centralnego ogrzewania.
Jednak w środku tej sielankowej scenerii, niespodziewanie w 1999 i 2000 roku, szczególnie w
miesiącach od kwietnia do września owych lat, tj. kiedy zamieszkiwałem w tym miasteczku,
stało się ono "stolicą znieczyszczonego powietrza Nowej Zelandii" - patrz artykuł "Timaru now
smog capital", opublikowany w "The Timaru Herald", wydanie z Sunday, 8 July 2000, pages 1
and 3. Zanieczyszczenie powietrza osiągnęło w nim poziom 111 mikrogramów stałych
cząstek na metr sześcienny powietrza, podczas gdy poziom niebezpieczny da zdrowia jest już
przy 50 µg/m3.
Oczywiście rezultaty okazały się śmiercionośne. Co jednak moim zdaniem zostało
całkowicie przeoczone w całej tej sprawie, to że aby poziom taki nagle został osiągnięty w
pozbawionym przemysłu małym miasteczku nadmorkim leżącym na płaskim terenie i
owiewanym rześkimi powiewami z morza, powietrze musiało w nim stać się nietypowo "lepkie".
Tylko jego lepkość mogła bowiem spowodować taką odporność na podmuchy z morza, oraz
utrzymywanie w zawieszeniu drobin zanieczyszczeń przez wielokrotnie dłuższy czas niż
powietrze czyni to normalnie. Moim zdaniem taki wzrost "lepkości" miejscowego powietrza nie
mógł nastąpić samorzutnie. Stąd najprawdopodobniej był on efektem jakichś szatańskich
metod UFOnautów wypróbowywanych właśnie na małym Timaru. Metody te wielokrotnie
zwiększyły lepkość powietrza - jak posądzam, poprzez jego telekinetyzowanie. Pechowo dla
nas, w chwili obecnej nasza nauka ortodoksyjna nie dorobiła się jeszcze ani metody, ani
urządzenia pomiarowego jakie mierzyłoby "lepkość" powietrza w sensie jego zdolności do
utrzymywania stałych zanieczyszczeń i odporności na podmuchy wiatru. Dlatego też tego
rodzaju szatańska działalność UFOnautów nie może zostać jeszcze wykryta przez ludzi.
W tym dokładnie miejscu nastąpiła jeszcze jedna z owych trudnych do wykrycia i do
wytłumaczenia bezpośrednich interwencji UFOnautów w treść tego co piszę (cały szereg
poprzednich takich interwencji omawiam w rozdziale VB). Z uwagi na jej ogromnie
reprezentacyjny charakter opiszę ją tutaj dokładniej. Interwencja ta miała miejsce w sobotę
dnia 1 marca 2003 roku, około godziny 16 po południu. W owym czasie tłumaczyłem tekst
niniejszego punktu z języka polskiego (w jakim miałem go już napisany), na język angielski.
Tłumaczenie to doprowadziłem do końca poprzedniego paragrafu. Ciągle nieprzetłumaczony
tekst paragrafu jaki następował po owym poprzednim, zaznaczyłem sobie "wskaźnikiem
miejsca" podjęcia tłumaczenia, jaki zawsze używam. Wskaźnikiem tym jest przesunięcie
wordprocesorowego rozkazu zwiększenia wielkości fontu na początek tekstu jaki oczekuje
tłumaczenia. (Zwyczajowo, przez długi już czas, tekst jaki już przepracowałem zwykłem
zapisywać w komputerze małym fontem 12 punktów, natomiast tekst jaki ciągle wymagał
przepracowania zapisywałem dużym fontem 30 punktów.) Ponieważ jednak pogoda na
dworze była właśnie doskonała, postanowiłem na jakiś czas przerwać dalsze tłumaczenie i
wyjść sobie na spacer. Jednak przed zamknięciem i wyłączeniem komputera, szybko
zerknąłem czego dotyczy następny paragraf jakiego przetłumaczenie oczekiwało mnie zaraz
po przybyciu ze spaceru. Jak się przekonałem, ten następny paragraf opisywał informacje
jakie poznałem z treści filmu dokumentalnego pokazanego w telewizji nowozelandzkiej gdzieś
w drugiej połowie 2002 roku. Film ten dotyczył fali upałów, jaka zapanowała w Chicago, USA,
któregoś z poprzedzających lat. (Bodajże było to latem 2001 roku, chociaż mogło też być
latem 2002 roku.) Fala ta spowodowała pojawienie się nietypowo "lepkiego powietrza", jakie
przez niezwykle długi czas utrzymywało zawieszone w sobie wszelkie zanieczyszczenia. Owo
nietypowe powietrze z Chicago zabiło wówczas wiele tysięcy ludzi. Z opisów zawartych w
owym dokumentalnym filmie wywnioskowałem, że owo lepkie powietrze z Chicago
odznaczało się dokładnie tymi samymi cechami, co podobnie lepkie powietrze z Timaru, jakie
opisuję właśnie w niniejszym punkcie. Ponadto topografia miasta Chicago ma wiele
wspólnego z Timaru, bowiem Chicago także leży na ogromnej równinie i nad brzegiem wody
(dużego jeziora). Prawdopodobnie więc eksperymentując w Timaru z nadaniem powietrzu
zabójczości, UFOnauci testowali swoje przygotowywania do owego morderczego ataku na
Chicago. Zgodnie więc z obecnym rozeznaniem sprawy, także owo powietrze w Chicago
zostało celowo i trwale natelekinetyzowane przez UFOnautów. Film ów dodatkowo więc
potwierdzał moje posądzenia, że UFOnauci celowo telekinetyzują powietrze aby
nieodnotowywalnie mordować ludzi, jacy są już nieprzydatni do dalszej eksploatacji przez
UFO (tj. staruszków i chorych). Podczas oglądania owego interesującego filmu
dokumentalnego, sporządzałem dla siebie notatki z najważniejszymi danymi. Po spisaniu
danych z owych notatek do paragrafu jaki kiedyś istniał w miejscu niniejszego opisu, notatki te
starannie zachowałem dla ewentualnego przyszłego użycia. Pierwszy więc w tekście, jaki
omawianej tu soboty oczekiwał w kolejce na tłumaczenie, był ów paragraf opisujący powyższy
przypadek z Chicago oraz ujawniający moje wnioski z przypadku tego wynikające. Tak więc
po zerknięciu na ów paragraf jaki właśnie miałem przetłumaczyć, wyszedłem sobie na spacer.
Kiedy jednak wróciłem z owego spaceru około półtora godziny później i zabrałem się za
tłumaczenie, paragrafu o Chicago już nie było w treści jaka miała nastąpić. Zamiast niego, na
końcu poprzedniego paragrafu znalazłem dołączone krótkie zdanie, jakie istniało tutaj w
poprzedniej wersji niniejszych opisów (tj. wersji jaka istniała przed wprowadzeniem tutaj
opisów owych tragicznych zdarzeń z Chicago). Treść tego zdania była jak następuje. "Nie
będę więc zdziwiony, gdyby za kilka lat, kiedy próby w Nowej Zelandii zostaną zakończone,
nagle podobnie lepkie powietrze pojawiło się w większości innych krajów naszej planety,
zabijając miliony ludzi." Obecność tego zdania ukrywała w sobie sugestię, że UFOnauci
usunęli przeszkadzający im paragraf poprzez cofnięcie czasu do tyłu i następne
spowodowanie, że już w nowym przebiegu czasu wspomiany paragraf albo nie został wcale
napisany, albo też po napisaniu nie został zachowany na dysku. (Taką właśnie metodę
działania UFOnautów opisuję w podrozdziałach V5 i V5.3.) Nie wiem jednak na ile sugestia ta
jest prawdziwą i czy przypadkiem nie została ona insynuowana mi celowo przez UFOli, aby w
przypadku wykrycia fałszerstwa skierować moje dociekania na błędne tory. Wskaźnik miejsca
w jakim powinienem podjąć tłumaczenie po powrocie ze spaceru ustawiony był na początku
następnego paragrafu (tj. już poza przytoczonym powyżej zdaniem i poza całym paragrafem
jaki poprzednio istniał w jego miejscu). Kiedy sprawdziłem datę i godzinę ostatniego
zachowania pliku z niniejszym tomem, okazało się że pokrywają się one z moim wyjściem na
spacer. (Aczkolwiek datę i czas zachowania dowolnego pliku daje się łatwo sfałszować.)
Omawiana zmiana tekstu została więc tak zrealizowana, że poza moją pamięcią nie powstał
żaden fizyczny ślad ingerencji UFOnautów w to co piszę. Kiedy zaś na podstawie notatek
jakie sporządziłem podczas oglądania omawianego filmu dokumentarnego, postanowiłem
odtworzyć najważniejsze dane z właśnie usuniętego przez UFOnautów paragrafu tekstu,
okazało się że notatki te zniknęły na dobre z miejsca w jakim je przechowywałem. (Nie jest to
jedyny przypadek zniknięcia ważnych dokumentów ze schowka jaki strzegę szczególnie
uważnie.) Obecnie nie jestem więc już w stanie podać, w którym miesiącu i roku owo
zdarzenie z Chicago miało miejsce, jak długo owa fala upałów i lepkiego powietrza tam trwała,
ile dokładnie ludzi wówczas zginęło, jakie temperatury tam panowały, jaki był poziom
zanieczyszczeń powietrza, jaki był tytuł i dane owego filmu dokumentarnego, itp. Na
opisywanym tutaj wydeletowaniu przez UFOnautów najbardziej dowodowego fragmentu z
tego co piszę, zdołałem jakoś ich przyłapać albo przez "przypadek" albo też przez ich
niechlujstwo. Pytanie jednak jakie ciągle mnie dręczy, to ile jeszcze dalszych podobnie
dowodowych fragmentów z tego co piszę, UFOnauci również mi nieodnotowalnie
wydeletowali lub pozmieniali, zaś ja nie zdołałem ich na tym przyłapać? To zaś wiedzie do
jeszcze bardziej niepokojącego pytania, mianowicie ile z niniejszej monografii jest faktycznie
mojego autorstwa, ile zaś przebiegle wprowadzone do niej zostało przez UFOli, aby w jakiś
obecnie tylko im znany sposób wspierać później ich szatańskie interesy i działania na Ziemi.
Interesującą cechą owego lepkiego powietrza z Timaru, a stąd jak sądzę każdego
powietrza o telekinetycznie zwiększonej lepkości, jest że powoduje ona rozległe alergie skóry
u ogromnej liczby ludzi - tj. u niemal każdej osoby o alergicznych skłonnościach. (Jak mi
wiadomo, przemysłowe zanieczyszczenia powietrza zdają się powodować alergie jedynie u
określonej proporcji ludzi o alergicznych skłonnościach, a nie u wszystkich z nich.) Stąd w
omawianym tutaj czasie, niemal każdy w Timaru z kim rozmawiałem, przyznawał się do
swędzenia skóry, do jej alergicznego podrażnienia i do drapania. Wytłumaczenie dla tego
zjawiska masowej alergii jest, że powietrze o telekinetycznie zwiększonej lepkości utrzymuje
przez długi czas wszelkie możliwe zanieczyszczenia. Stąd wśród tych zanieczyszczeń
znajduje się wystarczająca rozpiętość składników alergonośnych, aby powodować alergie u
niemal każdego. Z kolei powietrze jakie jest zanieczyszczane np. tylko przez przemysł,
powoduje alergie tylko u tych nielicznych osób które mają skłonności alergiczne w stosunku
do danego rodzaju przemysłowego zanieczyszczenia.
Po wielu analizach, w kilka lat później doszedłem do wniosku, że owe szkodliwe dla
zdrowia zjawiska atmosferyczne w kolejnych miejscach mego zamieszkania, jakie zacząłem
odnotowywać dopiero w Timaru, wywoływane są celowo przez UFOnautów. Wiadomo
bowiem że UFOnauci posiadają technologię umożliwiającą im sterowanie pogodą i zjawiskami
atmosferycznymi. Dla przykładu jest publiczną wiedzą, że UFO są w stanie formować mgły i
chmury na każde życzenie, aby w nich ukrywać się przed ludźmi oraz aby dokonywać w nich
masowych uprowadzeń (np. podczas jednej z takich mgieł cała "Sandringham Company"
została uprowadzone przez UFO pod Gallipoli (Turcja) w 1915 roku - po szczegóły patrz
podrozdział E3 w monografii [8]). Z kolei z historii wiadomo, że dla wsparcia swojego pupila,
Adolfa Hitlera (patrz też podrozdział D8.1 w monografii [8]), w każdym dniu kiedy Hitler
ogłaszał jakieś święto, UFOnauci czynili w owym dniu niezwykle piękną pogodę. W czasach
Hitlera w Niemczech utarło się nawet powiedzenie "pogoda Hitlera", do opisania owych
niezwykle pięknych dni. (O owej słynnej "pogodzie Hitlera" wypowiadał się np. film telewizyjny
"The Colour Of War – Part One", nadawany w TVNZ, kanał "Prime", niedziela, 25 kwietnia
2004 roku, godzina 8:30 do 10:30.) W przypadku jednak miejsc w jakich mieszkałem,
UFOnauci zmieniali pogodę w odwrotnym kierunku, zawsze czyniąc ją szkodliwą dla zdrowia.
Posądzam że ich motywy były bardzo elementarne: przy szkodliwej dla zdrowia pogodzie ja
nie będę w stanie odnotować i utrwalić dla potomnych ich sztucznych interwencji (w
monografii [8] opisywanych m.in. w podrozdziałach E2 i E7.3), z kolei szkodliwa pogoda
powinna być w stanie tak zaszkodzić mojemu zdrowiu, że nie będę w stanie prowadzić swoich
badań.
Timaru nie było jedynym miejscem w którym owe szkodliwe dla zdrowia zjawiska
atmosferyczne pojawiły się w dokładnym okresie kiedy tam zamieszkałem. Tyle tylko, że
poprzednio nie wiązałem ich z UFO. Przykładowo kiedy w latach 1993 do 1996 mieszkałem w
Kuala Lumpur, pojawiały się tam owe stojące wyże, jakie windowały tam temperatury w górę i
jakie obciążano tam odpowiedzialnością za utrzymywanie w powietrzu wszelkich
zanieczyszczeń. Podczas mojego pobytu na Borneo w latach 1996 do 1998, miejscowi ludzie
nagle dostawali szaleństwa na punkcie zapałek, zaś powietrze przesiąknięte tam było
szkodliwym dla zdrowia dymem z palącej się nieustannie tropikalnej puszczy (co opisywałem
już w jednym z wcześniejszych punktów tego podrozdziału). Zadymienie było wówczas tam
tak duże, że pojawiły się dni kiedy widoczność spadła do rzędu kilku metrów, władze
zamknęły szkoły i urzędy, zaś ludzie byli doradzani aby pozostali w domach i oddychali przez
maski. Z kolei kiedy w 2001 roku przeniosłem się do Wellington, nagle w jego pobliżu pojawił
się niemal stacjonarny niż, jaki przez całe lata utrzymywał w nim bardzo mokrą, deszczową
pogodę, która sprzyjała tam powstawaniu najróżniejszych chorób nie tylko układu
oddechowego.
Zanim zakończę ten punkt, muszę tu wyznać że spokoju mi nie daje owo ingerowanie
szatańskich pasożytów w treść tego co piszę. Jak wielokrotnie już zdołałem się o tym
przekonać, w tym ingerowaniu UFOnauci wykazują wprawę zawodowców i dopracowali się
całego szeregu sprawdzonych w działaniu metod. To zaś oznacza, że jest pewnym iż
praktycznie wszystko co istotnego zostało dotychczas napisane na Ziemi, UFOnauci tak jakoś
powykręcali, aby służyło to ich szatańskim interesom. Obejmuje to również i święte księgi
praktycznie wszelkich religii. Nawet bowiem jeśli treść owych ksiąg przesłana została ludziom
przez samego Boga, faktycznie to treść tą najpierw spisywali, potem wielokrotnie przepisywali,
a w końcu wydawali, zupełnie normalni ludzie. Z kolei tymi normalnymi ludźmi UFOnauci
doskonale potrafią już manipulować. W takiej zaś sytuacji, nie wolno nam zwracać uwagę na
najróżniejsze drobne fragmenty świętych ksiąg, jakie dotychczas dzieliły wyznawców
poszczególnych religii. Wszakże owe drobne fragmenty mogą być właśnie tymi, jakie zostały
ludziom celowo wmanipulowane przez UFOnautów (czyli przez dawnego "szatana"). Ich
zadaniem jest właśnie aby nas podzielić - zgodnie z pasożytniczą zasadą UFOnautów "dziel i
rządź". Przestajmy więc wytykać sobie nawzajem takie fakty jak np. że wiele danych
faktologicznych podanych w Biblii zawiera w sobie jakieś nieścisłości, czy że Koran w Surze 4
wiersz 89 oraz w Surze 47 wiersz 4 bezpośrednio nakazuje zabijanie niewiernych. Wszakże
ogromna większość Biblii i Koranu wspierają braterstwo pomiędzy ludźmi i nakazują moralne
postępowanie. Zaakceptujmy więc w końcu, że wszystkie słowa, zarówno pisane jak i
wypowiadane, jakie służą dzieleniu i skłóceniu ludzi, są dokładnie tym czym religie je
nazywają - mąceniami dawnego szatana, czyli dzisiejszych UFOnautów. Zamiast więc im
ulegać, skierujmy nasze siły na pobicie owego prawdziwego wroga ludzkości, jaki od tysiącleci
brutalnie nas napada ze swoich zbójeckich kryjówek w kosmosie.
#83. Nowa strategia internetowego propagowanie totalizmu, faktu okupacji Ziemi
przez UFO, oraz wyników moich badań UFO (1999 rok). W wakacje poprzedzające moje
przybycie do Timaru zmuszony zostałem do zrewidowania swojego dotychczasowego
podejścia do upowszechniania swoich opracowań. Dalsze wysyłanie popierowych kopii
swoich opracowań do bibliotek w Polsce przestało mieć wówczas sens, bowiem (1) wszystkie
kluczowe biblioteki w Polsce otrzymały już moje opracowania, (2) wysyłanie papierowych
egzemplarzy było bardzo kosztowne zaś moje środki finansowe znajdowały się blisko
wyczerpania, (3) efekty upowszechniania papierowych egzemplarzy moich opracowań
okazywały się mizerne, a także (4) coraz częściej zaczęto mi raportować, że moje
opracowania szybko gdzieś znikają i przestają być dostępne do użytku (obecnie wiem już, że
ich eliminacja z obiegu jest jednym z ważniejszych celów nieustannego sabotażu szatańskich
pasożytów z UFO). Dlatego gdzieś około 4 stycznia 1999 roku zdecydowałem, że dokonam
drastycznej zmiany mojej strategii upowszechniania wiedzy o totaliźmie, o okupacji Ziemi
przez UFO, oraz o wynikach moich badań. Postanowiłem, że zamiast rozsyłać wolną pocztą
papierowe egzemplarze swoich opracowań, zacznę teraz naciskać z natychmiastowym ich
udostępnianiem poprzez Internet. Począwszy więc już od pierwszych dni 1999 roku podjąłem
zdecydowane działania organizacyjne nakierowane na otwarcie tak wielu stron internetowych
upowszechniających totalizm i wiedzę o okupacji Ziemi przez UFO, jak tylko będzie to
możliwe. Już pod koniec 2000 roku, liczba tych stron przekroczyła 10. Zwiększała się ona też
nieustannie, nawet podczas przygotowywania i aktualizowania niniejszej monografii.
(Przykładowo, tylko podczas grudnia 2002 roku i stycznia 2003 roku, aby ekstremalnie
wykorzystać zdobywany wówczas dostęp do Internetu dla załadowania na już istniejące moje
strony internetowe właśnie wówczas opracowywanej i reorganizowanej monografii [1/4],
otworzyłem, dopracowałem i oddałem do użytku aż cztery nowe strony internetowe, jakie
pośrednio miały służyć propagowaniu totalizmu i innych moich idei. Były to strony:
hosta.20m.com z mirror hosta.20fr.com, pigs.20fr.com, extraordinary.20m.com z mirror
extraordinary.20fr.com, oraz prism.20fr.com.) Rezultatem tego stopniowego montowania
zaplecza dla internetowego (natychmiastowego) propagowania totalizmu i innych moich idei
było, że na przekór iż nie udało mi się opublikować nawet jednej książki o totaliźmie i owych
ideach, ta postępowa filozofia oraz towarzyszące jej idee ciągle zaczęły być szeroko dostępne
dla masowego odbiorcy.
#84. Nadprzyrodzone objawienie z Christchurch obwieszczające wizytę Drugiego
Jezusa w 1999 roku. W piątek, dnia 24 września 1999 roku, oglądałem w swoim mieszkaniu
w Timaru wiadomości telewizyjne na pierwszym kanale TV New Zealand. Są one nadawane
od godziny 18 do 19. Niespodziewanie zostałem zaszokowany jednym fragmentem tych
wiadomości. Był to krótki, szyderczy raport, jaki wyśmiewał się z managera zarządu miasta
Christchurch z Wyspy Południowej Nowej Zelandii (manager ten jest czymś w rodzaju
"dyrektora miasta", czy "burmistrza"). Wydawał on bowiem całe miliony dolarów na
upiększenie swego miasta na przybycie Drugiego Jezusa (w tym szyderczym raporcie,
manager zarządu Christchurch wypunktowany był po imieniu). Raport ten koncentrował się na
szyderstwie i wyśmiewaniu, niemal więc nie zawierał faktów. Sugerował on jednak, że
zaistniało jakiś nadprzyrodzone zdarzenie, które ujawniło, że w 1999 roku miasto Christchurch
uhonorowane zostanie wizytą Drugiego Jezusa, oraz że manager zarządu tego miasta przyjął
to zdarzenie wystarczająco poważnie aby zainwestować miliony dolarów w przygotowanie
Christchurch do owej specjalnej wizyty. Niestety niewiele danych zdołałem zapamiętać z
owego krótkiego raportu (nie widziałem go ponownie, nie miałem więc już możności aby
odświeżyć swoją pamięć, zweryfikować moje jego zrozumienie, czy nagrać go na taśmę).
Wspominał on kilka obszarów Christchurch, jakie wybrane zostały do przebudowania i do
upiększenia na przybycie Drugiego Jezusa. Z tego, co ciągle chodzi mi po głowie,
prawdopodobnie w programie wspominane były m.in. centralny plac Christchurch, nazywany
"Cathedral Square" (tj. Plac Katedralny), który - zgodnie z objawieniem, miał być punktem
kulminacyjnym owych wizyt Drugiego Jezusa; główną drogę wjazdową do Christchurch od
strony Timaru - zgodnie z owym objawieniem miała ona być drogą, przez którą Drugi Jezus
wjedzie do Christchurch (do Christchurch prowadzą trzy główne drogi: z Timaru, z Wybrzeża
Zachodniego, oraz z Kaikoura, plus kilka dalszych małych miejscowych dróg); oraz zakryty
basen kąpielowy miasta, który miał być użyty, kiedy Drugi Jezus zdecyduje się dokonywać
masowych chrztów. Natychmiast po usłyszeniu tej wiadomości rzuciłem się aby dowiedzieć
się czegoś więcej na temat gdzie i jak owo objawienie zostało dokonane, co dokładnie ono
stwierdzało, itp. Ku swojemu rozczarowaniu, nie byłem w stanie znaleźć dalszych szczegółów
upowszechnianych w oficjalny sposób. Wyglądało to tak, jakby owo religijne objawienie
zaindukowało jedynie powszechną niewiarę, szyderstwa oraz wyśmiewanie, zaś żadne
oficjalne źródło nie podjęło się obowiązku rzeczowego poinformowania ludzi, co właściwie się
stało. Dla mnie osobiście takie zachowania zabrzmiały arogancko i niezapraszająco wobec
Boga. Jedyna inna oficjalna publikacja jaka referowała do owej rewelacji, którą zdołałem
odnaleźć, to bardzo krótki artykuł [25W4] "A gay old time in the capital". W dniu 30 września
1999 roku opublikowała ją na stronie 4 gazeta "The Timaru Herald" (Bank Street, Timaru, New
Zealand). Artykuł ten ponownie nie zawierał żadnych szczegółów informacyjnych oraz
ograniczał się do dodatkowego wyszydzania działań upiększających managera zarządu
Christchurch (ponownie wytykając go palcem i nazywając po imieniu, tak aby nie było żadnej
pomyłki o kogo chodzi) oraz do wykpienia jego sprawy obok sarkastycznych uwag na temat
homoseksualistów. Na szczęście słowne rumory, jakie w owym czasie zaczęły się
rozprzestrzeniać w Nowej Zelandii, nie były aż tak lakoniczne, chociaż były one nieprecyzyjne
i pełne wzajemnych sprzeczności. Oczywiście, z powodu kompletnego braku oficjalnej i
rzeczowej informacji, co naprawdę się stało, nie wiadomo, które części owych rumorów
pokrywały się z prawdą, które zaś były jedynie spekulacjami. Zgodnie z owymi werbalnymi
rumorami, jakie wówczas do mnie dotarły, zaistniało jakieś nadprzyrodzone objawienie w
jednym z fundamentalistycznych kościołów w Christchurch. W cudowny sposób wielu ludzi z
tego kościoła otrzymało odbierający im oddech przekaz, że Drugi Jezus odwiedzi Christchurch
w 1999 roku, że punktem kulminacyjnym jego odwiedzin będzie centralny Plac Katadralny
Christchurch, że przybędzie on do tego miasta główną drogą jaka wiedzie od strony Timaru,
oraz że miasto to zostało specjalnie wybrane dla owego honoru i to aż z całego szeregu
istotnych powodów. Ponieważ manager zarządu miasta był podobno jednym z licznych ludzi,
którzy osobiście doświadczyli owego nadprzyrodzonego objawienia i nie miał najmniejszej
wątpliwości co do jego autentyczności, zdecydował się nie szczędzić funduszy aby
przygotować miasto do tak wyjątkowej okazji. Dlatego też wyłożył on Plac Katedralny
pięknymi płytkami marmuro-podobnymi - tak aby Drugi Jezus miał piękny plac do
przeprowadzenia publicznych nabożeństw, oraz przebudował on główną drogę od strony
Timaru, przez którą Drugi Jezus miał wkroczyć do miasta. Ponadto z własnej inicjatywy
zmodernizował on też miejski basen kryty - tak aby dostępne było dogodne miejsce do
dokonywania masowych chrztów. Ja byłem tak ogromnie zainteresowany owym
nadprzyrodzonym objawieniem, że w 1999 roku z jego powodu celowo wybrałem się z Timaru
do Christchurch - i to aż cały szereg razy. Chciałem bowiem sprawdzić jak postępują owe
prace upiększające, na jaką prowadzone są skalę, jakie są ich wyniki, a także porozmawiać z
mieszkańcami Christchurch na temat czy jakiś nowy rozwój wypadków miał miejsce w tej
sprawie - wszakże na oficjalną informację w tym zakresie nie było co liczyć, jako że
publikatory w Nowej Zelandii zgodnie odmówiły informowania ludzi co się dzieje (podobnie jak
kilka lat wcześniej, kiedy to dały się one zamanipulować UFOnautom aby nie opublikować
żadnego z moich opracowań). Faktycznie też odnotowałem, że marmuro-podobne płytki
jakimi wyłożony został Plac Katedralny na przybycie Drugiego Jezusa, w mojej opinii
wyglądały wspaniale. Z poprzednio typowo wschodniego, małomiasteczkowego wyglądu tego
placu, przemieniły go w wielkomiejsce centrum o nowoczesnym, europejskim posmaku, jakie
wprost zapierało oddech swoją elegancją, majestatem, rozmachem, otwartością i
perspektywą. Również główna droga wjazdowa do Christchurch od strony Timaru została
wydatnie udoskonalona. Niestety, wielkoskalowy rozmach prac upiększających, jaki
początkowo obserwowałem na owej drodze podczas swych pierwszych wjazdów do
Christchurch w 1999 roku, został na niej szybko zawężony - zapewne w wyniku owych
szyderczych ataków nowozelandzkiej telewizji i prasy. W rezultacie, nawet po zakończeniu jej
przebudowy i upiększania pod koniec 1999 roku, droga ta ciągle pozostawiała wiele do
życzenia. Natomiast co się stało z miejskim basenem kąpielowym, tego nie jestem w stanie
tutaj raportować, ponieważ nigdy do niego się nie wybrałem. Cały rok 1999 przeminął jednak
cicho, zaś oczekiwany przez wszystkich ognisty spektakl oszałamiającego wjazdu Drugiego
Jezusa do Christchurch nie nastąpił. Z rozmów, jakie wówczas prowadzono na ten temat
wynikało, że wszyscy spodziewali się ogromnie widowiskowego wydarzenia, pełnego ognia,
grzmotów oraz innych manifestacji boskiej potęgi. Kiedy więc nic takiego nie nastąpiło, wielu
ludzi okazało nie tylko wielki zawód i rozczarowanie, a wręcz złość. Typową reakcją było, że
sporo osób tylko pogłębiło swój sceptycyzm oraz gotowość do szyderstwa. Niemal nikt z kim
rozmawiałem nie wyraził przypuszczenia, że Drugi Jezus mógł przybyć do Christchurch nie na
spektakularny sposób jakiego wszyscy oczekiwali, a dokładnie tak jak Biblia to zapowiada,
czyli skromnie i nieodnotowalnie "jak złodziej" (np. patrz Biblia, 2 Piotr 3:10).
Porównanie powyższych niezwykłych zdarzeń z treścią starych przepowiedni zdaje się
sugerować, że w dzisiejszych czasach to właśnie miasto Christchurch zostało wybrane przez
wszechświatowy intelekt na "Miasto Drugiego Jezusa". Wszakże miało w nim miejsce
objawienie wyraźnie zapowiadające jego wizytę. Christchurch jest też jedynym miastem na
świecie, które się upiększyło i przygotowało na to przybycie - chociaż jego mieszkańcy doznali
potem zawodu, bo nie zobaczyli ognistego spektaklu, jakiego się spodziewali. Ponadto w
języku angielskim nazwa "Christ-church" ma wymowne znacznie. Słowo "Christ" oznacza
bowiem "Jezus Chrystus", zaś słowo "church" oznacza "kościół" albo "dom boży". Na dodatek
do tego wszystkiego, położenie Christchurch jest zgodne ze starożytnymi przepowiedniami.
Wszakże miasto to leży w najbardziej wschodnim kraju naszej planety, zaś każdy nowy dzień
na Ziemi zaczyna się od niego. Christchurch jest też zlokalizowane w kraju chrześcijańskim,
który jako pierwszy w świecie doświadczył wschodu słońca w nowym tysiącleciu. Będąc tak
szczególnym miastem, Christchurch bez wątpienia spełnia obecnie jakąś symboliczną rolę,
której być może jeszcze sobie nie uświadamiamy. Być może, że np. cokolwiek się w nim
dzieje wyraża to symboliczną esencję podobnych zjawisk dla całej naszej planety!
Muszę się tu przyznać, że po tym jak cały rok 1999 przeminął, zaś powszechnie
oczekiwane spektakularne przybycie Drugiego Jezusa do Christchurch nie nastąpiło, ja
również przestałem się więcej interesować tą sprawą. Wprawdzie na tej samej wyspie co
Christchurch ciągle przebywałem aż do 12 lutego 2001 roku, zniknął jednak powód dla jakiego
tam się wybierałem w 1999 roku, tj. zakończyły się owe niezwykłe przygotowania do
ognistego spektaklu. Później jeszcze kilkakrotnie przejeżdżałem zewnętrzną obwodnicą jaka
przebiega naokoło jego przedmieść, a także korzystałem z jego lotniska, jakie położone jest
tuż przed ową obwodnicą. Jednak po 1999 roku wszelkie moje przejazdy koło Christchurch
nie wzbudziły już we mnie wystarczającej pokusy aby do niego wjechać i zobaczyć co dalej
się dzieje z owymi marmurko-podobnymi płytkami Drugiego Jezusa jakimi wyłożono jego
Cathedral Square. Obecnie bardzo żałuję, że zaniedbałem odwiedzić ponownie Christchurch
już po 1999 roku, bowiem sprawa tych płytek wcale nie zakończyła się w 1999 roku, a
posiadała swój dalszy ciąg w 2001 i w 2002 roku. Dla naukowej ścisłości ten dalszy ciąg
zdarzeń także powinienem zaobserwować i być w stanie dokładnie raportować.
Ten dalszy ciąg losów marmurko-podobnych płytek, wzbudzony był jakimś
intrygującym zjawiskiem, jakiego na razie nie rozumię, jednak, jakie czuję że powinienem
badać - gdybym miał taką możliwość. Chodzi o to, że owo religijne umotywowanie renowacji
głównych obszarów Christchurch, najwidoczniej bardzo przeszkadzało sporej liczbie ludzi
nawet w dwa lata później, tj. na początku roku 2001. Ludzie ci wznowili bowiem wówczas
swoje ataki na efekty owej renowacji i starali się je zniweczyć falą publicznej histerii. Dla
przykładu, we wtorek, dnia 13 lutego 2001 roku, o godzinie 18:25, kanał 1 TVNZ wyemitował
kolejną sarkastyczną nowinę zatytułowaną "Przeprojektowanie Placu w Christchurch"
("Redesigning Christchurch Square"). W wiadomościach tych zaatakowano ponownie nowo
odrestaurowany Plac Katedralny, poprzez insynuowanie że po renowacji utracił on swój
charakter i, że wywiera on złe wrażenie na turystach (warto odnotować, że tego typu zarzuty
są zupełnie subiektywnie i można je wysunąć przeciwko każdemu możliwemu miejscu na
Ziemi - zresztą ja wielokrotnie oglądałem ten plac w 1999 roku i wiem z całą pewnością, że
renowacja dokonana została z wysokim smakiem i plac nieopisanie zyskał na elegancji). W
mojej opinii za owymi atakami kryją się ludzcy kolaboranci UFOli, którzy nie są w stanie
zaakceptować religijnych motywacji za odrestaurowaniem centralnego placu w Christchurch,
stąd którzy starają się wzbudzić rodzaj "artystycznej histerii", jaka spowodowałaby usunięcie
owych "religijnie motywowanych płytek marmurowo-podobnych". (Moje doświadczenie z
takimi ludźmi jest, że zgodnie ze "współczynnikiem zakłamania" wynoszącym 180 , nigdy nie
wyjaśnią oni otwarcie co naprawdę ich boli, stąd zawsze wymierzają oni swój atak na coś, o
czym wiedzą, że jest to bardzo trudne do wybronienia.) Aczkolwiek na powierzchni może
wyglądać, że wszystkie owe ataki mają jakieś materialne umotywowanie w rodzaju wyglądu
Christchurch, faktycznie jeśli przeanalizuje się okoliczności w jakich są one realizowane, ich
prawdziwym, chociaż dobrze ukrytym, powodem zdaje się być "histeria anty-Jezusowa".
We wtorek, 15 maja 2001 roku, o godzinie 18:25, wiadomości dziennika wieczornego
nadawanego na pierwszym kanale TVNZ ponownie powróciły do rozjątrzania sprawy
przebudowy centralnego "Placu Katedralnego" w Christchurch. Po kolejnej serii zaciekłych
ataków na jego płytki, zaproponowany został kolejny plan przebudowy tego placu. Plan ten
został tak sprytnie wymyślony, aby owe marmurowo-podobne płytki pozakładane na przybycie
Drugiego Jezusa, zostały całkowicie przysypane ziemią na jakiej posadzone miały być kwiaty
oraz pozasłaniane przez najróżniejsze nadbudówki. Telewizja pokazała najróżniejsze
indywidua, których już sam tylko wygląd mówił wiele za siebie, jakie niemal histerycznie, czy
fanatycznie, krytykowały wygląd tego placu i płytek. Jak widać, najróżniejsze
pozaprogramowywane przez szatańskich pasożytów z UFO indywidua, nie dadzą za wygraną,
aż płytki zainstalowane dla uhonorowania zapowiadanej wizyty Drugiego Jezusa w
Christchurch, zostaną w jakiś sposób zasłonięte przed wzrokiem ludzi, lub całkowicie zdarte z
owego centralnego placu tego miasta.
#85. Opublikowanie traktatu [7/2] "Piramida myśli" (2000 rok). Po zgromadzeniu
kolejnej dozy niezwykłych informacji o gigantach z Timaru, poleciałem do Malezji na swoje
letnie wakacji, które dla Nowej Zelandii rozciągały się od grudnia 1999 roku do stycznia 2000
roku. Zabrałem ze sobą swój "lap-top" komputer, ponieważ w wolnym czasie zamierzałem
spisać najważniejsze informacje o badaniach, jakich dokonałem w Timaru przez cały
poprzedzający je rok. Jak się okazało, w Malezji niemal codziennie zdołałem
wygospodarować kilka godzin wolnego czasu, jaki przeznaczałem na pisanie. W rezultacie
tego, zdołałem sformułować znaczną część nowego traktatu naukowego, który został
dokończony już w Timaru w następnym roku i wydany jako traktat [7/2].
Po powrocie do Timaru dnia 30 stycznia 2000 roku, złożyłem część traktatu [7/2] jaką
napisałem w Malezji, z opisami, które właśnie wówczas otrzymałem od Danieli Giordano. W
ten sposób powstała całość traktatu [7/2]. Traktat ten dokończony został w przeciągu lutego
do maja owego roku, zaś formalnie opublikowany w czerwcu 2000 roku w dwóch językach
równocześnie: angielskim i polskim.
Traktat [7/2] wywarł znaczący wpływ na ewolucję niniejszej monografii. Było tak
ponieważ w traktacie [7/2] zaprezentowałem podsumowanie najnowszego sformułowania
totalizmu oraz opisy urządzeń telepatycznych. Podsumowanie totalizmu prezentowało takie
elementy jak "pole moralne", "energia moralna", "równania grawitacyjne" oraz "totaliztyczna
nirwana". Traktat [7/2] był pierwszą publikacją, która zaprezentowała owe nowe elementy
totalizmu dla czytelników angielsko-języcznych (poprzednio były one prezentowane jedynie
dla czytelników polskojęzycznych, jako że poprzednia prezentacja totalizmu w języku
angielskim była zawarta w monografii [2E] opublikowanej w 1994 roku - tj. zanim owe
elementy zostały odkryte i wprowadzone do totalizmu). Z kolei opublikowanie w [7/2] owej
najnowszej prezentacji totalizmu w języku angielskim oraz zachęcający oddźwięk jaki ono
wzbudziło, prowadziło do powstania monografii [8], potem zaś do ich włączenia do niniejszej
monografii.
#86. Właśnie realizowana przez UFO zbrodnia na ludzkości. Po opublikowaniu i
rozpoczęciu upowszechniania traktatu [7/2] w sierpniu 2000 roku, przeznaczyłem jakiś czas
na refleksje i na złapanie oddechu, zanim miałem rozpocząć badania prowadzące do
następnej mojej publikacji. Jedną z trosk jaka nieustannie zajmowała wówczas moje myśli był
ów ocean zbrodni nieodnotowalnie popełnianych na ludzkości przez okupujących nas
UFOnautów. Zacząłem się wówczas zastanawiać "jaką jeszcze inną zbrodnię oni na nas
również popełniają bez naszej wiedzy i bez naszego zorientowania się że padamy jej ofiarami".
Kiedy tak nad tym przemyśliwałem, moją uwagę przykuł ów systematyczny spadek ilości
spermy produkowanej przez mężczyzn na Ziemi, wynoszący około 2% na rok, jaki może
spowodować że około 2050 roku wszyscy ziemscy mężczyźni staną się całkowicie bezpłodni.
Ze swoich badań nad hałasem telepatycznym od dawna już wiedziałem, że spadek taki
można spowodować odpowiednim rodzajem hałasu telepatycznego. Pamiętam nawet o
jakichś eksperymentach wykonanych z myszami, jakie po dłuższym pobycie w pramidzie
(piramida koncentruje wszakże hałas telepatyczny) stawały się bezpłodne. Leży więc to w
możliwościach i technice okupujących nas UFOnautów, aby wywoływać u ludzi ów spadek
liczby spermy w sposób dla nas niezauważalny. Wystarczy ku temu wszakże zwykłe
umieszczenie na orbicie okołoziemskiej satelity, jaki bombardowałby nas odpowiednio
dobranym hałasem telepatycznym. Ponadto, znając uczuciowy mechanizm decydowania o
płci płodu (jaki opisany jest w podrozdziale JE4.1 tej monografii), nasi kosmiczni okupanci
mogą też wybiorczo bombardować naszą planetę odpowiednimi nakazami telepatycznymi,
jakie zadecydują o płci nowo-urodzonych. Wystarczy bowiem aby nakazy te spowodowały, że
również kobiety na Ziemi podczas stosunków płciowych zaczną doznawać głównie uczuć
które zadecydują że dzieci spłodzone z tych stosunków będą wyłącznie płci żeńskiej.
Sumarycznym wynikiem obu tych działań (tj. zmniejszania płodności mężczyzn i technicznego
indukowania narodzin preważająco dziewczynek) mogłoby być efektywne odebranie
mężczyznom na Ziemi ich biologicznej roli. Byłoby to osiągnięte zarówno poprzez drastyczne
zmniejszenie ich liczby, jak i poprzez pozbawienie ich zdolności do zapładniania. Oczywiście
natychmiast nasuwa się pytanie: jeśli UFOnauci popełniają na nas również i taką zbrodnię
pozbawiania mężczyzn ich biologicznej roli, to jakiż byłby jej cel? Cel ten nagle stał się jasny,
kiedy przypomniały mi się obserwacje dokonane przez Pana Domałę na statkach naszych
okupantów (i opisane w traktacie [3B]). Mianowicie Pan Domała zaobserwował, że jedna z
cywilizacji eksploatowanych przez naszych okupantów z UFO (przez Pana Domałę zwana
"humanoidki") składa się wyłącznie z kobiet i wcale nie posiada mężczyzn. To okazało się
kluczem jakiego poszukiwałem i dostarczało rozwiązania zagadki. Otóż powodem dla jakiego
UFOnauci stopniowo pozbawiają spermy wszystkich mężczyzn na Ziemi, jest realizowana
przez nich właśnie zbrodnia na ludzkości. Zbrodnia ta ma na celu przetransformowanie naszej
cywilizacji z obecnej dwupłciowej (tj. składającej się z mężczyzn i kobiet, jacy rozmnażają się
poprzez stosunki seksualne) w cywilizację jednopłciową (tj. składającą się wyłącznie z kobiet
jakie rozmnażały się będą wyłącznie poprzez klonowanie). Wszakże, kiedy takie
przetransformowanie jest zralizowane, nasza cywilizacja pozbawiona będzie mężczyzn, a
więc pozbawiona tych którzy głównie dokonują wszelkiej obrony i buntów, którzy głównie
urzeczywistniają postęp techniczny i naukowy na Ziemi, którzy mają własne poglądy i
niechętnie się podporządkowują, którzy z uporem zmierzają do celu nawet jeśli cały świat
zdaje się stawać przeciwko nim, itp. Cywilizacja wyłącznie kobieca będzie więc ogromnie
łatwiejsza do sterowania i podporządkowywania naszemu okupantowi z UFO, nie będzie
usiłowała się wyzwolić spod ich okupacji, nie będzie zwiększała swojego zaawansowania
naukowego i technicznego, itp. Więcej na temat omawianej tutaj zbrodni na ludzkości będącej
właśnie w toku realizacji wyjaśniono w podrozdziale W6.
Ponieważ realizacja omawianej tu zbrodni (pozbawiania ludzkości potrzeby dla
posiadania mężczyzn) jest już dosyć wysoko zaawansowana, jeśli ludzkość nie zbudzi się z
dotychczasowego letargu, nie podejmie budowy urządzeń telepatycznych opisywanych w
rozdziale N tej monografii i w traktacie [7/2], nie podejmne natychmiast swojej samoobrony,
oraz nie znajdzie sposobu aby albo zneutralizować hałas telepatyczny jaki pozbawia nas
spermy albo też pousuwać instalacje szatańskich pasożytów z UFO które wywołują ten
niszczycielski hałas, wówczas ludzie właśnie rodzeni w czasach kiedy pisałem niniejszy punkt,
będą ostatnim dwupłciowym pokoleniem na Ziemi. Pokolenie to będzie więc ostatnim jakie
ciągle żyło będzie w społeczeństwie dwupłciowym i jakie ciągle wiedziało będzie co to jest
stosunek seksualny, romans, poezja, sztuka, piękno, ambicja, współzawodnictwo, postęp, itp.
Dzieci owych ludzi będą już żyły w społeczeństwie, w którym mężczyzna jest istotą nie tylko
na wymarciu, ale także i biologicznie bezużyteczną, a stąd które aby przetrwać będzie
zmuszone odwołać się do klonowania. To już w ich czasach zacząć się musi "rządowa
interwencja" w sprawy rozmnażania, kiedy to tylko najbardziej zasłużone kobiety zaczną
otrzymywać wydzielane im "racje" męskiej spermy, zaś nieliczni ciągle istniejący mężczyźni
płacić będą musieli "podatek" ze swojej spermy. Natomiast wnuczki owych ludzi będą już żyły
w społeczeństwie wyłącznie żeńskim. W nim stosunek seksualny będzie już nikomu nie znany,
zaś romans, poezja, sztuka, ani piękno przestaną już istnieć - stąd jedynym zajęciem
wyłącznie żeńskiej ludzkości pozostanie wówczas niekończąca się praca i niewolniczenie na
rzecz ich szatańskich okupantów z UFO. Ludzkość będzie w nim rozmnażała się wyłącznie na
drodze klonowania. To co tutaj piszę zdaje się być prawdą, jakiej nieuchronności nie daje się
już przeoczyć. Czytelniku, czy chcesz aby Twoich własnych potomków spotkał taki los. Jeśli
nie, to na Boga ruszże swoją tylną część i zacznij coś czynić w naszej samoobronie?
Niniejsza monografia wskazuje od czego zaczynać!
#87. Moje krótkie zatrudnienie w Timaru oraz dalsze identyfikowanie metod
działania instutucjonalnego pasożytnictwa. Mój pracodawca w Timaru był bardzo
interesującą instytucją. Instytucja ta zdołała bowiem zgromadzić na swoich kierowniczych
stanowiskach niemal wyłącznie ludzi w zaawansowanym stadium prymitywnego
pasożytnictwa. Właściwie, to owa instytucja znajdowała się w najbardziej zaawansowanym
stadium instytucjonalnego pasożytnictwa ze wszystkich instytucji w jakich kiedykolwiek
pracowałem w swoim dotychczasowym życiu. Stąd, jak zwykle, praca tam oznaczała bardzo
twardy czas dla mnie, ale jednocześnie wiele okazji aby poznać dokładniej filozofię
pasożytnictwa. Moi pasożytniczy przełożeni, niemal do początku kiedy tam wylądowałem,
zaczęli mi demonstrować wszelkie aspekty pasożytnictwa. W ten sposób, podczas dwóch lat,
jakie tam pracowałem, dowiedziałem się ogromnie wiele o ciężkiej atmosferze terroru, jaki
pasożytniczy szefowie szerzą wśród swoich podwładnych, o braku śmiechu i ludzkiej radości
w pomieszczeniach instytucji, która znajduje się w pazurach instytucjonalnego pasożytnictwa,
o faktycznych powodach dla ogromnej płynności kadr w takich instytucjach, itp. Jako wynik
tego wszystkiego, udoskonaliłem niektóre metody obrony, które są efektywne przeciwko
atakom pasożytów. (Jedna z nich z biegiem czasu wyewolucjonowała się w ogromnie
efektywną metodę samoobrony przed przeważającym nas siłami agresywnym napastnikiem,
jaka w podrozdziale W6.2 opisana jest pod nazwą „Metody Jezusa”.) Zidentyfikowałem także
oraz opisałem w rozdziale A traktatu [7/2], niektóre z metod pasożytniczego zachowania się.
Moje zatrudnienie w owej pasożytniczej instytucji pozwoliło mi na wyklarowanie lepszego
zrozumienia istytucjonalnego pasożytnictwa, a dzięki temu i na napisanie rozdziału JD
niniejszej monografii.
Jeśli chodzi o moją sytuację zawodową, to już w około dwa miesiące po tym jak
zostałem zatrudniony w Timaru, moi tamtejsi przełożeni zdecydowali, że już mnie nie chcą.
(Podczas krótkiego czasu jedynie dwóch lat mojej tam pracy, trzech odmiennych ludzi
zajmowało to samo stanowisko bezpośredniego przełożonego. Jeden z nich został siłą
usunięty z pracy. Drugi zrezygnował ochotniczo. Podczas gdy ostatni był tym, który się mnie
pozbył. Niemniej wszyscy troje znajdowali się w tym samym zaawansowanym stanie
prymitywnego pasożytnictwa. Dlatego też wszyscy oni byli niemal identyczni w swoim
zachowaniu się wobec mnie.) Oczywiście, wcale nie byłem gotowy poddać się bez walki, ani
uginać się pod ich naciskiem. Ponadto byłem "czysty jak kryształ" i wszystko co czyniłem było
precyzyjnie zgodne z przepisami. Stąd owi wyznawcy pasożytnictwa nie mogli "złapać" mnie
na niczym, na przekór podejmowania nieustannych wysiłków w tym kierunku, oraz na przekór
prowadzenia niemal nieustannych kontroli, ewaluacji, obserwacji i sprawdzeń wszystkiego co
czyniłem. Trudno zreszta byłoby im złapać mnie na czymkolwiek. Wszakże filozofia totalizmu
jaką wyznaję czyni ze mnie rodzaj wzorcowego pracownika jaki jest uczciwy, moralny,
rzetelny, pracowity, cichy, uczynny, nie narzucający się ani upominający się, nigdy nie
skarżący się, nie wspominając już o tym że podczas ponad 20 lat pracy w Nowej Zelandii nie
wziąłem nawet jednego dnia zwolnienia medycznego, na przekór że czasami zmuszony
byłem pracować kiedy choroba lub gorączka dosłownie zwalała mnie z nóg lub kiedy
faktycznie zwijałem się z bólu. Pomimo więc, że moi pasożytniczy przełożeni z Timaru zawsze
podnosili ogromny krzyk w każdej sprawie jaka nie wyszła, oraz że zawsze winę za każdą
taką sprawę natychmiast zwalali na mnie, w końcu zawsze okazywało się, że ja wykonywałem
wszystko dokładnie tak jak powinienem. Jedynie więc dopiero w grudniu 2000 roku, mój trzeci
już z rzędu bezpośredni przełożony znalazł sposób jak przełamać moją zdolność do
skutecznego wybraniania się ze wszelkich zarzutów. (Polskie powiedzenie wszakże stwierdza,
że "jeśli ktoś chce uderzyć psa, kij zawsze się znajdzie".) Trzy dni robocze przed odlotem na
moje wakacje do Malezji, gdzie miałem zamiar zacząć pisanie monografii [8], ów trzeci z kolei
boss zwolnił mnie z pracy. Osobiście wierzę, że wybrał tak ów czas zwolnienia celowo,
ponieważ każdy wiedział, że odlatuję do Malezji. Stąd poprzez ogłoszenie mojego zwolnienia
tuż przed odlotem do Malezji odebrał mi możność ponownego wybronienia się. Powodem, jaki
oficjalnie został mi zakomunikowany jako uzasadnienie owego nagłego i nieprzewidzianego
zwolnienia z pracy, było że "przewidywania ujawniają, że nie będzie wystarczająco dużo
studentów na kursach komputerowych, aby następnego roku utrzymać moje stanowisko
wykładowcy". Oczywiście, zwolniono mnie dwa i pół miesiąca przed tym, zanim zapisy na
kursy komputerowe się zakończyły oraz zanim zapisy te miały okazję nabrać rozmachu. To
również moim zdaniem uczynione zostało celowo, jako że zwalniało moich przełożonych z
ryzyka, że kiedy następny rok akademicki się rozpocznie, być może jednak wystarczająca
liczba studentów ciągle zapisze się na kursy komputerowe, aby potrzeba mojego zwolnienia
zaniknęła.
Wśród wszystkich miejsc w jakich byłem zatrudniony podczas mojego życia, wiele z
których dalo mi dobrze w kość, Timaru pozostaje najbardziej pamiętnym. Praca tam okazała
się faktyczną zmorą i źródłem nieprzerwanego stresu, z jakiego bezskutecznie staram się
otrząsnąć nawet obecnie. Często też mam sny zmorowe, że z jakichs powodów zmuszony
jestem ponownie tam pracować.
#88. Rozpoczęcie pisania monografii [8] "Totalizm" (2000 rok). Do końca 2000
roku zajmowałem się upowszechnianiem traktatu [7/2] "Piramida myśli", oraz bieżącymi
badaniami nad rozwojem totalizmu. W owym czasie angielskojęzyczna i polskojęzyczna
wersja traktatu [7/2], dzięki ogromnemu oddaniu sprawie u szybko rosnącej grupy bojowników
ruchu oporu przeciwko kosmicznemu najeźdźcy, wystawiona została na całym szeregu stron
internetowych, włączając w to i strony wskazane w niniejszej monografii. Następstwem
wystawienia tamtego traktatu w internecie do publicznego wglądu, była narastająca liczba
zapytań, uwag i opinii zwrotnych przychodzących od jego czytelników. Jak wynikało z ich
treści, zainteresowania największej liczby czytelników wcale nie wzbudziły opisy piramidy
telepatycznej - dla jakiej zaprezentowania tamten traktat [7/2] został głównie napisany, a opisy
totalizmu. Otrzymywana w tej sprawie korespondencja wyraźnie wskazywała, że ludzie
desperacko potrzebują moralnie poprawnej filozofii, takiej jak totalizm, aby nadać swemu życiu
sens, kierunek, oraz duchową nadzieję. W rezultacie tej korespondencji zdecydowałem się, że
następne swoje letnie wakacje w Malezji, jakie rozciągały się od grudnia 2000 roku do
stycznia 2001 roku, spożytkuję na napisanie monografii o totaliźmie. Zamiar ten faktycznie
zrealizowałem i podczas następnego pobytu w Malezji opracowałem szkielet monografii [8e]
zatytułowanej "Totalizm". Monografię tą początkowo pisałem po angielsku z zamiarem, że
kiedy zostanie ukończona, przetłumaczę ją na język polski. Na początku lutego 2001 roku
gotowe były pierwsze trzy tomy owej nowej monografii [8e], która wówczas zaplanowana była
jako czterotomowa. Już gotowe wówczas tomy obejmowały: tom 1 "Totalizm", tom 2
"Pasożytnictwo" i Tom 3 "Koncept Dipolarnej Grawitacji". Tomy te natychmiast wystawione
zostały na angielskojęzycznych stronach internetowych poświęconych totalizmowi. Niestety,
nie zdążyłem wówczas dokończyć ostatniego tomu 4 "Mechanika Totaliztyczna". Opracowane
wówczas tomy zawierały najbardziej usystematyzowaną, uproszczoną i przejrzystą
prezentację totalizmu, w porównaniu do wszystkich poprzednich prezentacji tej pozytywnej
filozofii. Ponieważ jednak owe wakacje w Malezji okazały się zbyt krótkie aby zdążyć
przygotować także i ów ostatni tom 4 "Mechanika totaliztyczna" monografii [8e], tom ten
musiał zostać pozostawiony dla późniejszego opracowania.
Prace nad pierwszą wersją monografii [8e] wywarły znaczący wpływ na obecny kształt
totalizmu zaprezentowanego w rozdziale JA niniejszej monografii. Powodem było, że podczas
owego formułowania monografii [8e] w warunkach wakacyjnego spokoju i braku czynników
zakłócających, rozpracowanych zostało dodatkowo kilka ogromnie istotnych problemów
totalizmu, jakich rozwiązania wbudowane zostały najpierw w tekst totalizmu a potem i
niniejszej monografii. Przykładowo jednym z nich był mechanizm uczuć, z którego
bezpośrednio wynika oficjalne stanowisko totalizmu w znacznej ilości kontrowersyjnych
tematów (np. popierania przez totalizm kar cielesnych dla dzieci i młodzieży - patrz
podrozdział JC2 w niniejszej monografii i oraz C monografii [8]). Natomiast innym jest
pełniejsze zdefiniowanie filozofii "prymitywnego pasożytnictwa", która szybko rozprzestrzenia
się po Ziemi (tj. pasożytnictwa jakie prymitywnie łamie prawa moralne, zamiast inteligentnie
obchodzić je naokoło jak to czyni wyrafinowane pasożytnictwo) - w poprzednich wydaniach
totalizmu prymitywne pasożytnictwo nie było ani klarownie zdefiniowane ani wyczerpująco
omówione. Jednym więc z istotnych następstw opracowania tamtej czterotomowej
angielskojęzycznej wersji monografii [8e] było, że totalizm bardzo wyraźnie odnotował i
zdefiniował polaryzację ludzi zamieszkujących naszą planetę albo na intuicyjnych totaliztów
- którzy prowadzą Ziemię ku lepszej przyszłości, albo też na prymitywnych pasożytów -
którzy prowadzą naszą planetę i ludzkość wprost do zguby i samozagłady.
#89. Mechanizm uczuć i motywacji. Kiedy pracowałem nad monografią [8] "Totalizm",
jak zwykle starałem się klaryfikować wszelkie sprawy, które nie były jeszcze zadowalająco
dopracowane w poprzednich wydaniach totalizmu. Jedną z takich zagadnień był mechanizm
uczuć i motywacji, który starałem się rozszyfrować od pierwszej chwili, kiedy totalizm się
narodził. Od czasu, kiedy doświadczyłem totaliztycznej nirwany, w swojej głowie posiadałem
już wszystkie składniki poprawnego rozwiązania. Byłem jednak niezdolny do poskładania
owych składników w jakiś działający model, który wyjaśniłby wszelkie cechy uczuć i motywacji.
Dopiero dnia 11 stycznia 2001 roku, takie zadowalające rozwiązanie w końcu przyszło do
mnie. Jechałem wówczas samochodem z Kuala Lumpur do Port Dickson. Kiedy
obserwowałem ogromny las złożony wyłącznie z drzew palmy olejowej, nagle wszystkie
segmenty rozwiązania powpadały w swoje pozycje. Uświadomiłem sobie wówczas, jak
uczucia i motywacje działają. Rozwiązanie, jakie wtedy sformułowałem, opisane zostało w
podrozdziale I5.5 niniejszej monografii.
#90. Ujednolicenie pisowni słowa "totalizm". Jedna z niewykrywalnych metod
mącenia, zasiewania konfuzji i zwalczania niewygodnych sobie idei, jaką szatańscy pasożyci
często stosują na Ziemi, polega na wmanipulowaniu ludziom wysoce mylących nazw
przyporządkowanych do konfuzujących idei. Aby wyjaśnić dokładniej tą metodę, błędne idee
jakie UFOle wmanipulowują ludziom, tak są wymyślone, aby były one dokładnym
przeciwieństwem tych idei, które UFOnauci usiłują zwalczyć. Następnie szatańscy pasożyci
nadają tym wmanipulowanym przez siebie ideom albo dokładnie takie same, albo bardzo
podobne nazwy, oraz przyporządkowują pozornie takie same podstawowe zasady.
Zilustrujmy to na przykładach. Jeśli przykładowo UFOnautom nie odpowiada jakaś
totaliztycznie zorientowana religia, wówczas dokładnie w tym samym obszarze Ziemi, a nawet
tym samym mieście, umiejscawiają oni jeszcze jedną antagonistyczną religię, która twierdzi,
że jest niemal identyczna do tej zwalczanej przez UFOnautów, jednak która promuje odwrotne
do zwalczanych, ogromnie barbarzyńskie zachowania. Jeśli UFOnauci chcą zwalczyć ideę
wydajnego i zdrowego rolnictwa, jakie nosi nazwę "telekinetycznego rolnictwa", wówczas
podsuwają wybranym sobie sprzedawczykom aby wysunęli ideę szkodliwego dla zdrowia,
chemicznie stymulowanego rolnictwa i nazwali je "kinetycznym rolnictwem". Jeśli chcą ukryć
przed ludźmi prawdziwe pochodzenie "lądowisk UFO", wówczas nakazują oddanym sobie
sprzedawczykom aby nazywali je "piktogramami" oraz aby upowszechniali na ich temat jakieś
fantastyczne teorie (wszakże "najlepiej ukryć dobrze widoczne drzewo poprzez zasadzenie
wokoło niego całego lasu"). Jeśli nie chcą aby ludzie rozpracowali napęd magnetyczny,
wówczas wpuszczają badaczy w maliny poprzez wmawianie im, że powinni poszukiwać
zasady dla napędu "antygrawitacyjnego". Jeśli nie chcą aby ludzie opanowali telepatię,
wówczas usilnie propagują powolną i szkodliwa dla zdrowia komunikację radiową. Itd., itp.
Oczywiście, nasza jedyną obroną przed tym nieustannym zasiewaniem konfuzji na
Ziemi, jest upieranie się aby rzeczy nazywać po imieniu, aby stosować jednoznaczne i
dosadne nazwy, aby terminologicznie rozgraniczać przeciwstawne do siebie idee, oraz aby
wyciszać sprzedawczyków którzy usiłują eskalować terminologiczną konfuzję. Przykładowo,
mamy obowiązek aby upierać się przy nazywaniu lądowisk UFO po imieniu, czyli np.
"lądowiskami UFO w zbożu" - a nie przypadkowo mylącą wszystkich nazwą "piktogramy".
Powinniśmy też uparcie korygować tych, którzy nie przyjmują do wiadomości rozważań z
rozdziałów G, H i I tej monografii i nawet obecnie ciągle bełkoczą o napędzie
antygrawitacyjnym.
Wobec opracowania totalizmu i jego rozpropagowania po Ziemi, szatańscy pasożyci
użyli tej samej zasady dla zasiania konfuzji i do zwalczania i tej postępowej filozofii.
Wmanipulowali więc wybranym przez siebie sprzedawczykom ogromnie reakcyjną filozofię,
która jest dokładnym przeciwieństwem postępowego totalizmu i którą kosmici też nakazali
nazwać angielskim słowem "totalism", jakie oryginalnie przyporządkowane było postępowemu
totalizmowi. Ponadto wielu leniwych akademików, zamiast używania oryginalnej nazwy
"totalitarianism" dla ideologii typu faszyzm, nagle zaczęli wykazywać lenistwo w pisaniu i
skrócili tą nazwę także do słowa "totalism". W rezultacie tych manipulacji szatańskich
pasożytów z UFO, w chwili, kiedy pozytywny totalizm zaczął być szeroko propagowany po
świecie, wielu potencjalnych odbiorców zaczęło go mylić z tamtą reakcyjną i złowróżbną
filozofią lub ze skróconym zapisem ideologi totalitarianismu, ponieważ jego angielskojęzyczna
pisownia początkowo też brzmiała "totalism". Dlatego też, aby umożliwić wyraźne odróżnianie
pomiędzy tymi dwoma przecistawnymi filozofiami, a stąd aby wyeliminować konfuzję
namąconą przez szatańskich pasożytów, w monografii [8e] celowo wprowadziłem dla
angielskojęzycznej nazwy totalizmu jego polskojęzyczna pisownię "totalizm" (tj. pisownię, jaka
celowo używa literę "z", która nie jest stosowana w angielskim zapisie tego słowa).
Jednocześnie zaś w polskojęzycznych słowach będących odmianami słowa "totalizm", w
jakich normalnie litera "z" powinna być zastąpiona literą "s" (takimi jak np. słowa "totalistyczny",
czy słowa "totaliści"), celowo wprowadziłem literę "z" na miejsce "s". W ten sposób pisownia
słów wywodzących się od postępowej filozofii "totalizm" prezentowanej w angielskojęzycznej
monografii [8e] i w niniejszej monografii, została ujednolicona we wszystkich językach świata
oraz zaczęła być wyraźnie odmienna od pisowni reakcyjnej filozofii i ideologii "totalism",
celowo wmanipulowanej ludziom przez szatańsko sprytnych pasożytów z kosmosu w celu
zwalczania postępowego totalizmu.
#91. Moje przeniesienie się do Wellington 12 lutego 2001 roku. Tak jawnie
niesprawiedliwe usunięcie mnie z pracy w Timaru, tym razem przyniosło następstwa, które
nawet mnie samego zaczęły zaskakiwać swoją nieprawdopodobnością zajścia. Jak bowiem
się okazało, po usunięciu mnie z pracy w Timaru nastąpił cały szereg ogromnie wymownych
zdarzeń, jakie niekiedy graniczyły z cudami, a jakie niemal całkowicie zniwelowały następstwa
tego usunięcia. Ponieważ były one raczej niezwykłe, zaś dla mnie samego stanowią
namacalny dowód owej niewidzialnej opieki i pomocy jaką cały czas doświadczam i o jakiej
wspominałem w jednym z początkowych punktów tego podrozdziału, najważniejsze z nich
opiszę tutaj w skrócie.
A więc wszystko zaczęło się od tego, że zaraz, kiedy wieść o moim usunięciu z pracy
się rozniosła, jeden z moich przyjaciół oburzony potraktowaniem, jakie otrzymałem, włożył
swój osobisty czas i energię w poszukiwania i, dosłownie znalazł dla mnie następną pracę
niemal bez mojego udziału. Pomimo więc, że przebywałem w owym czasie na wakacjach w
Malezji i oddawałem się pisaniu angielskojęzycznej wersji monografii [8e], następna praca dla
mnie stopniowo się klarowała. Za pośrednictwem Internetu uzgodniłem z Malezji z nowym
potencjalnym pracodawcą, że przyjadę na wywiad przedzatrudnieniowy w dniu 7 lutego 2001
roku. Pracodawca ten chciał bowiem, abym w przypadku nadawania się na pozycję jaką
posiadał, zaczął pracę już od poniedziałku 12 lutego 2001 roku. Z Malezji do Nowej Zelandii
odlatywałem około 17-tej wieczorem w poniedziałek, 5 lutego 2001 roku. W Dunedin w Nowej
Zelandii wylądowałem we wtorek, dnia 6 lutego 2001 roku, pod wieczór, po niemal całej dobie
spędzonej w samolotach i na lotniskach. Odebrałem od przyjaciela mój samochód,
załadowałem swoje rzeczy oraz udałem się w przejazd do Timaru, gdzie zamierzałem spędzić
noc.
Odległość od Dunedin do Timaru wynosi około 200 kilometrów, jaką zwykle pokonuję w
2.5 godziny, jadąc poza osiedlami z szybkością około 100 kilometrów na godzinę na jaką
pozwala nowozelandzki kodeks drogowy. Podczas tego przejazdu, kiedy od Timaru dzieliło
mnie już tylko około 10 kilometrów, na prostej jak strzelił drodze o doskonałej widoczności,
nagle opanował mnie jakiś dziwny paraliż podobny do stanu zahipnotyzowania. Stało się to,
kiedy z naprzeciwka szybko zaczął się zbliżać jakiś inny samochód. Paraliż ów był bardzo
niezwykły (nie doświadczyłem go nigdy wcześniej), bowiem mój umysł był zupełnie świadomy
i dokładnie rejestrowałem, co się dzieje, jednak moje mięśnie nie reagowały na wysiłek i
nakazy umysłu. Ja znam ten typ paraliżu z opowiadań osób uprowadzanych na pokłady UFO,
bowiem jest on używany przez UFOnautów do obezwładniania swoich ofiar. W moim
przypadku, ku rosnącej zgrozie, na dodatek do paraliżu, wbrew woli umysłu moje ręce zaczęły
zwolna obracać kierownicą, tak że samochód jaki prowadziłem kierował się wprost na czołowe
zderzenie z samochodem mknącym z naprzeciwka. Ze wszystkich sił jakie posiadałem
próbowałem przełamać ten paraliż i wrócić na swoją stronę jezdni. Jednak czułem się jakby
ktoś inny posiadał całkowitą kontrolę nad moim ciałem, które nie słuchało już nakazów umysłu.
Pamiętam, że przemknęła mi wówczas myśl "przeklęci UFOle zdołali jednak mnie uziemić w
sposób nieodnotowalny dla innych ludzi - jeśli teraz się zabiję wszyscy będą myśleli, że to z
powodu zmęczenia podróżą, a nie ponieważ niewidzialni UFOle spowodowali ten paraliż
mojego ciała". Kiedy dzieliło mnie już tylko kilkadziesiąt metrów od czołowego zderzenia, w
myśli zwróciłem się do wszechświatowego intelektu z prośbą "Ojcze dopomóż". Wówczas, jak
po jakimś magicznym zaklęciu, paraliż nagle prysnął. W dosłownie ostatniej chwili zdołałem
więc obrócić kierownicą i skierować samochód na swoją stronę jezdni. Wkrótce potem byłem
już w Timaru.
Po rozpakowaniu swoich rzeczy, zatankowaniu nowego paliwa do samochodu oraz
posiłku, mogłem w końcu pozwolić sobie na krótki sen. Jednak nie dawało się zasnąć.
Wszakże głowa mi huczała po tak długiej podróży, zaś moje ciało ciągle przechodziło tzw. "jet
leg". Następnego rana, w środę 7 lutego 2001 roku, bardzo wcześnie musiałem ponownie
wyruszyć w drogę, tym razem o długości około 160 kilometrów jakie dzielą Timaru od lotniska
położonego na przedmieściu Christchurch. Na owym lotnisku koło Christchurch zostawiłem
swój samochód, zaś dalej do Wellington (położonego na innej wyspie) poleciałem już
samolotem. Wszakże czekał mnie wywiad przedzatrudnieniowy dla nowej pracy. W ramach
tego wywiadu miałem m.in. wygłosić pokazowy wykład na temat "Obiekty, inherytowanie,
enkapsulacja i polimorfizm" (po angielsku "Objects, inheritance, encapsulation and
polymorphism"). W samolocie jednak stwierdziłem, że po dwóch dobach nieustannego ruchu i
braku snu, w głowie mam zupełną pustkę i nie pamiętam już nawet dokładnie jak właściwie się
nazywam. Kiedy więc wywiad się zaczął, zaś pustka w mojej głowie ciągle nie ustępowała,
ponownie zwróciłem się do wszechświatowego intelektu z proślą "Ojcze dopomóż".
Natychmiast moje myśli się wyklarowały, zacząłem mówić spokojnie i z przekonaniem, zaś
pokazowy wykład wypadł znacznie lepiej niż wiele innych wykładów, jakie wygłaszałem przy
pełnej sile umysłu. Po wywiadzie powróciłem do Timaru, ponownie lecąc samolotem do
lotniska niedaleko od Christchurch, a potem jadąc resztę drogi moim samochodem.
Oczywiście, nie wiedziałem jaki jest wynik wywiadu, bowiem zatrudniający panel musiał
dopiero podjąć decyzję w tej sprawie. Decycja przyszła do mnie dopiero w czwartek pod
wieczór, przy czym mój nowy pracodawca chciał abym już w poniedziałek objął swoją posadę
(w poniedziałek miałem już prowadzić swoje pierwsze wykłady). Miałem więc cały piątek na
polikwidowanie swoich spraw w Timaru, kupienie biletów na prom, itp. Weekend, tj. sobotę i
niedzielę, spędziłem na pakowaniu się i przerzucaniu zbędnych rzeczy do baraku, jaki mam u
przyjaciela w Dunedin. Po pospiesznym załatwieniu wszystkich tych rzeczy, o 2-giej w nocy w
poniedziałek, dnia 12 lutego 2001 roku opuściłem Timaru na zawsze swoim obładowanym
samochodem Ford Laser 1300, aby udać się w około 600 kilometrową i pełną przygód podróż
do Wellington, m.in. wiodącą obok Christchurch - chociaż z pominięciem przejazdu przez
samo to miasto, oraz korzystającą z promu morskiego z Picton do Wellington. Do Wellington
przybyłem około godziny 15 tego samego dnia, zaś swój pierwszy wykład w nowym miejscu
pracy rozpocząłem o godzinie 18:00 tego samego poniedziałku, 12 lutego 2001 roku.
Tak oto zacząłem życie i wykłady w odległym Wellington, czyli w samej stolicy Nowej
Zelandii. Aczkolwiek wszystkie powyższe zdarzenia w moim opisie mogą wydawać się
normalne, w rzeczywistości podczas ich realizowania wszystkie one były niezwykłe. Aby
zrozumieć charakter ich niezwykłości, wystarczy pamiętać, że np. zwykłe "złapanie gumy" czy
zepsucie mojego samochodu podczas którejkolwiek z owych napiętych terminowo i czasowo
podróży, już by wystarczyło abym obecnie nie pracował w Wellington. Na przekór jednak, że
istniały tysiące rzeczy, jakie mogły "nie wyjść" i zniweczyć szansę na moją następną pracę,
wszystko kończyło się idealnie - jak w szwajcarskim zegarku!
Jest jedna sprawa jakiej mi szkoda w związku z przeniesieniem się do Wellington. Nie
mam mianowicie już możliwości, aby osobiscie sprawdzić i raportować tutaj, co się stanie z
płytkami marmurowo-podobnymi z centralnego placu Miasta Drugiego Jezusa, tak zawzięcie
krytykowanymi podczas pisania monografii [8]. Wszakże Wellington położony jest na
odmiennej wyspie niż Christchurch, oraz oddalony od niego o jakieś pół tysiąca kilometrów.
Pomimo więc, że jestem ogromnie ciekawy jak zakończą się te zaciekłe ataki na owe płytki
Drugiego Jezusa, oraz chciałbym zobaczyć, co mieszkańcy Christchurch w końcu z nimi
uczynią, po przeniesieniu się do Wellington zupełnie utraciłem możliwość aby sprawdzać (i
raportować) jak kształtują się ich dalsze losy. A szkoda, bowiem nawet kiedy pisałem
monografię [8], jakaś niezrozumiała dla mnie niemal histeryczna krytyka i publiczne opluwanie
owych "płytek Drugiego Jezusa" co jakiś czas wybuchała od nowa. Krytyka ta sprawiała na
mnie wrażenie, że ponieważ niektórzy mieszkańcy Christchurch nie mogą ukrzyżować
samego Drugiego Jezusa, gdyż nie wiedzą dokładnie kto nim jest, ciągle chcą pogrzebać
choćby płytki jakimi na jego powitanie wyłożono centrum ich miasta. Atakowanie owych płytek
jest więc symbolem atakowania idei jaką one reprezentują. Z kolei sam fakt, że idea jakiej owe
płytki służą, atakowana jest aż z taką furią, zaciekłością i uporem, jest rodzajem ponurego
przypomnienia, jak nisko sprawy na Ziemi zdołały już upaść oraz kto naprawdę posiada pełną
kontrolę nad naszą planetą.
#92. Odkrycie totaliztycznej interpretacji odpowiedzialności (jako odpowiednika
przyspieszenia liniowego z mechaniki klasycznej). Miało ono miejsce późnym wieczorem, w
poniedziałek, dnia 16/4/2001. Poprzedniego wieczora oglądałem program w telewizji
nowozelandzkiej, w jakim występowała jakaś para nowozelandzkich nauczycieli, którzy
wyemigrowali z Nowej Zelandii i obecnie nauczają w Pekinie - Chiny. Para ta nieustannie
zachwycała się, jak ogromnie przyjemnie jest tam nauczać chińską młodzież, oraz jaka
ogromna różnica istnieje w nauczaniu tam, a nauczaniu młodzieży w Nowej Zelandii. W jakimś
momencie swojego reportażu, któryś z owych nauczycieli oświadczył rzeczowo, że pomimo iż
regularnie przylatuje do Nowej Zelandii i pomimo, że rozmawia wówczas z wieloma swymi
byłymi kolegami - innymi nauczycielami, nigdy jeszcze nie spotkał w Nowej Zelandii
nauczyciela, który traktowałby nauczanie jako przyjemność, podczas gdy jest ono
przyjemnością w Chinach. To zdanie mnie zaszokowało! Dokładnie bowiem pokrywało się
ono też i z moimi osobistymi doświadczeniami, chociaż nigdy z nikim ich nie dyskutowałem i
poprzednio zawsze posądzałem, że jest to spowodowane moją własną winą, a ściślej faktem,
że ja urodziłem się w Polsce i że nie rozumiem miejscowej kultury. Dopiero ów program
telewizyjny uświadomił mi, że nie tylko dla mnie nauczanie w niektórych krajach, np. w
komunistycznej Polsce czy na Cyprze, potrafi stanowić relatywną przyjemność, w innych zaś,
jak w Nowej Zelandii czy lądowej Malezji, może ono stać się jednym pasmem udręki. Owo
uświadomienie sobie tego szokującego faktu spowodowało, że następnego dnia praktycznie
bez przerwy przemyśliwałem nad powodami takiego stanu rzeczy. Postawiłem sobie wówczas
pytanie: czym się różnią Nowozelandczycy lub Malejowie, od przykładowo Chińczyków,
Polaków, czy Turków z Cypru, że nauczania Nowozelandczyków nigdy nie daje się odebrać
jako przyjemnego zajęcia, podczas gdy nauczannie tych innych zawsze jest przyjemnym
doświadczeniem. Odpowiedź znalazłem dopiero późnym wieczorem następnego dnia.
Różnica polega na odpowiedzialności! Chińczycy, Polacy (przynajmniej ci jakich uczyłem w
czasach komunistycznej Polski), czy Turcy z Cypru, wszyscy oni przyjmują na siebie samych
odpowiedzialność za powiększanie swojej wiedzy. Natomiast Nowozelandczycy zawsze
spychają tą odpowiedzialność na nauczyciela, a czasami też i na instytucję nauczającą, lub na
rząd. Jeśli więc Nowozelandczycy czegoś się nie nauczą, w ich własnych oczach winę za to
ponoszą nie oni sami, a nauczyciel, który nie był w stanie ich nauczyć, czy instytucja jaka nie
dorasta do ich ambicji. To odkrycie stanowiło dla mnie ogromny szok. Sporą część owej nocy,
a także niemal cały następny dzień, spędziłem na wysiłkach ustalenia, jaki jest związek
pomiędzy czyimś poczuciem odpowiedzialności, a motywacją. W wyniku tych wysiłków,
zdołałem w końcu ustalić, że branie na siebie odpowiedzialności jest moralnym
równoważnikiem dla nadania swoim motywacjom przyspieszenia (czyli że odpowiedzialność
jest moralnym odpowiednikiem pojęcia przyspieszenia liniowego z mechaniki klasycznej).
Natomiast zrzucanie odpowiedzialności z siebie na innych, jest moralnie równoważne
wprowadzaniu opóźnienia do swoich motywacji. Czyli reprezentując przyspieszenie motywacji,
odpowiedzialność sama w sobie jest wskaźnikiem moralnej poprawności.
#93. Zmiany w moim środowisku pracy. W efekcie dotychczasowych doświadczeń
życiowych, zdołałem przekonać się na własnej skórze, że jedno z wiodących spośród całego
szeregu przemyślnych posunięć, jakie szatańscy pasożyci nagminnie stosują aby
powstrzymać niewygodnych im ludzi od działalności szkodzącej ich okupacyjnym interesom,
polega na nieustannym pozbawianiu ich pracy i zmuszaniu do czasochłonnych poszukiwań
nowego zatrudnienia. Wiedząc o tym posunięciu, natychmiast po rozpoczęciu pracy w
Wellington, zacząłem uważnie obserwować, co się dzieje, aby wypatrzyć i skrupulatnie opisać,
jakie mechanizmy pasożyci uruchomią tym razem, w celu ponownego pozbawienia mnie
pracy. Wszakże z dotychczasowych obserwacji ich metod działania wiedziałem, że w swoich
machinacjach w miejscu pracy zawsze wysługują się przełożonymi w zaawansowanym
stadium pasożytnictwa. Tymczasem w nowym miejscu pracy w Wellington, niemal wszyscy
moi bezpośredni przełożeni okazali się intuicyjnymi totaliztami (za wyjątkiem jednej osoby - ale
ta zrezygnowała ze swojej pozycji w około dwa miesiące po moim rozpoczęciu tam pracy). Z
mieszanymi emocjami odczekiwałem więc końca owego kilkumiesięcznego okresu pracy, co
do którego z doświadczenia wiedziałem, że jest on potrzebny szatańskim pasożytom aby
uruchmili swoje zmyślne metody działania. Faktycznie też około maja 2001 roku, jak zwykle
sytuacja zaczęła się rozwijać w znanym mi kierunku. Okazało się wówczas, że niedaleko
naszej totaliztycznej i kwitnącej uczelni znajdowała się też inna rządowa instytucja edukacyjna,
która z uwagi na praktyki jej kierownictwa, była już w zaawansowanym stanie agonalnym
(opisanym w podrozdziale JD1.2) - a ściślej tuż przed śmiercią przez moralne zaduszenie.
Jednak politycy zdecydowali, że nie wolno pozwolić jej umrzeć (patrz opisy w podrozdziale
JD4.4). Aby więc ją uratować, decyzją rządową przyłączyli ją do instytucji w jakiej ja
pracowałem. W ramach tego przyłączania, usunęli ze stanowisk obu moich bezpośrednich
przełożonych o totaliztycznej filozofii, zastępując ich kierownictwem pochodzącym z owej
agonalnej instytucji. Oczywiście, poprzez owo połączenie instytucji agonalnej z instytucją
totaliztyczną, powiązane z przeniesieniem ludzi i filozofii z instytucji agonalnej na instytucję
totaliztyczną, politycy ci dokonali dokładną odwrotność tego, co totalizm zaleca aby w takich
wypadkach uczynić. (Wszakże totalizm wyraźnie nakazuje szybkie rozwiązywanie instytucji
agonalnych, lub pozwalanie im umrzeć, tak aby ich filozofia nie była w stanie się
rozprzestrzenić.) Ponadto politycy ci stworzyli w mojej instytucji sprzyjające warunki dla
szatańskich pasożytów, w jakich mogą oni skutecznie manipulować ludzkimi emocjami. W
rezultacie, na moich oczach zaczęła się rozwijać kolejna sytuacja, co do której wiem już z
doświadczenia, w jakim kierunku zdążał będzie jej przebieg. Jedyne, co mi pozostaje, to
dokładne obserwowanie i skrzętne raportowanie ku nauce innych, metody za pośrednictwem
jakich cele szatańskich pasożytów z UFO ponownie zostaną osiągnięte. W styczniu 2003 roku,
kiedy to zaawansowywałem już pisanie monografii [1/4] i ukończyłem óczesne wydanie
niniejszego podrozdziału, moja pozycja w nowej pracy w Wellington ciągle nie była
wyklarowana i ciągle byłem tam zatrudniony na tzw. "okresie próbnym", pomimo że
pracowałem już tam niemal pełne 2 lata.
#94. Pomnik "skręta z marihuany" z Placu Katedralnego w Christchurch i
kontynuacja ataków na "płytki Drugiego Jezusa". W pierwszej połowie 2001 roku telewizja
nowozelandzka zaserwowała opisywaną wsześniej serię ataków na płytki Drugiego Jezusa,
jakimi wyłożony został Plac Katedralny w Christchurch. Po owych atakach cała sprawa na
jakiś czas ucichła. Zacząłem więc wierzyć, że wrogowie tych płytek dali za wygraną i, że być
może płytki zdołają jakoś przetrwać. Jednak byłem w błędzie. W piątek dnia 7 września 2001
roku, w wiadomościach wieczornych kanału 1 telewizji nowozelandzkiej, około godziny 18:55,
z triumfem ogłoszona została wiadomość, że pierwsza faza przebudowy placu Katedralnego
w Christchurch właśnie się rozpoczęła. Przebudowa ta zainicjowana została postawieniem
konstrukcji o 18-to metrowej wysokości, zwanej "chalice". Jej koszta wynosiły ponad 300 000
dolarów. "Chalice" ma kształt zwężającej się równomiernie tuby, uformowanej z
ornamentalnych liści wyciętych z blachy aluminiowej. W wiadomościach telewizyjnych
zapowiedziano również, że jest to tylko pierwszy etap szeroko zakrojonej przebudowy tego
placu, zrealizowanej w odpowiedzi na szeroką krytykę publiczną płytek, jakimi plac ten jest
wyłożony, a jakie po przebudowie zostaną pozasłaniane. Kolejne szczegóły na temat owego
"chalice" podane zostały w wiadomościach nocnych na kanale 3 TVNZ, około godziny 22:50
tego samego piątka. W wiadomościach tych przyznano m.in., że pełne koszta budowy
"chalice" sięgały niemal pół miliona dolarów. Zaprezentowano tam także kilka wywiadów z
normalnymi ludźmi z ulicy, co myślą na temat owej kolosalnej aluminiowej tuby. Któraś z
owych osób wyraziła coś, co ja zrozumiałem jako rodzaj jej obawy, że owa uformowana ze
skręconych liści tuba faktycznie to stanie się symbolem "skręta z marihuany" ("skręt" jest to
popularna nazwa dla ręcznie ukręconego papierosa). W ten sposób Christchurch przekształci
się w symbol, lub w światowe centrum, palaczy liści marihuany. Będzie bowiem jedynym na
świecie miastem, które skrętowi marihuany wystawiło aż tak okazały pomnik.
Cała sprawa "skręta z marihuany" stała się dla mnie rodzajem wstrząsającego alarmu.
Zaalarmowała mnie ona bowiem jak ogromnie mściwi są szatańscy pasożyci z UFO, oraz jak
nie wolno nam liczyć, że kiedykolwiek dadzą w czymś za wygraną. Jeśli więc istnieje coś, co
jak owe "płytki Drugiego Jezusa", czy jak totalizm, bruździ im w ich okupacyjnych interesach,
wówczas tak długo nie zaprzestaną swoich szatańskich manipulacji, aż owo coś zostanie
całkowicie zniszczone, lub aż to my nie powygniatamy ich jak pluskwy. To zaś oznacza, że
faktycznie nie doznamy od nich spokoju aż do czasu gdy kompletnie wymieciemy ich z naszej
planety, tak jak zmuszonym jest się wymieść z własnego domu wściekłe zwierzęta lub
obrzydłe robactwo, jeśli kąsają nas bez opamiętania. Faktycznie też pasożyci stawiają nas w
opisywanej w podrozdziale JC8 niniejszej monografii i w podrozdziale C8 monografii [8]
sytuacji "ty lub ja".
Niestety, ataki na owe "płytki Drugiego Jezusa" - jakimi upiększony jest centralny plac
Christchurch, nie zakończyły się z chwilą wybudowania "skręta z marihuany". W czwartek,
dnia 21 marca 2002 roku, o godzinie 18:20, w dzienniku wieczornym TVNZ na kanale 1,
natomiast w piątek 22 marca 2002 roku, o godzinie 18:15, w dzienniku wieczornym TVNZ na
kanale 3, ukazały się dwa kolejne reportaże telewizyjne jakie reprezentowały następne dwa
zajadłe ataki na owe płytki. Tym razem szatańscy pasożyci manipulujący atakami owej tzw.
"opinii publicznej" na owe płytki, całkowicie zmienili strategię argumentowania. Zamiast
oskarżać owe płytki o powodowanie "brzydoty miasta", zaczęli je oskarżać o wprowadzanie
niebezpieczeństwa dla życia ludzi. I tak kilka indywiduów opowiadało obrazowo w owych
programach o samochodach jakie w deszczowe dni ślizgały się na owych płytkach. Indywidua
te wyrażały swoje opinie, że jest już tylko kwestią czasu, kiedy ktoś zostanie "zabity" z powodu
owych płytek, a w ten sposób kiedy burmistrzostwo Christchurch będzie odpowiedzialne za
spowodowanie śmierci człowieka. Jako wyjście w owym programie sugerowano, aby
pozrywać owe płytki i zastąpić je wylaniem placu asfaltem. Podczas owego entuzjastycznego
sugerowania "asfaltowego wyjścia" "zapominano" jednak wyjaśnić w owym programie, że
istnieje jeszcze lepsze wyjście z tej sytuacji, jakie już od dawna powinno być wprowadzone w
życie. Mianowicie że centralny i najpiękniejszy plac Christchurch powinien zostać wyłączony z
ruchu samochodów i zamieniony w dreptak, tak jak to się od dawna dzieje w większości tego
typu placów na świecie. Samochody zaś jakie nie wjeżdżałyby na ów plac, nie mogłyby
spowodować poślizgów ani śmierci. Owe dwa mściwe programy jeszcze raz potwierdziły, że
jeśli szatańscy pasożyci zaczną coś lub kogoś atakować lub prześladować, tak jak od
tysiącleci czynią to z naszą planetą, wówczas nie popuszczą, aż "albo my albo oni". W tej
sytuacji nie mamy innego wyjścia, poza rozpoczęciem zdecydowanej obrony naszej planety -
oni sami bowiem dobrowolnie nie pozostawią nas w spokoju.
Oczywiście, owe zajadłe ataki na płytki Drugiego Jezusa z Christchurch posiadają
także pozytywną wymowę. Wszakże istnieć może tylko jeden powód dla jakiego szatańscy
pasożyci podżegają Nowozelandczyków do owych ataków, mianowicie że Drugi Jezus
faktycznie działa obecnie na Ziemi oraz faktycznie w 1999 roku odwiedził on Christchurch.
Wszakże szatańscy pasożyci mogą przenieść się do przyszłości swoimi wehikułami czasu,
tam zaś z historycznej perspektywy mogą ogarnąć już to, czego my obecnie nie jesteśmy
jeszcze w stanie dostrzec.
Prawdopodobnie jeden z końcowych epizodów związanych z "płytkami Drugiego
Jezusa" z jakim się zetknąłem miał miejsce w poniedziałek, dnia 6 października 2003 roku, o
godzinie 18:55. Jako ciekawostkę dodaną do prognozy pogody nadawanej owego dnia w
wiadomościach dziennika wieczornego na kanale 1 TVNZ, pokazany został plac katedralny w
Christchurch zapełniony mrowiem robotników zajętych pracowitym zrywaniem właśnie owych
płytek. A więc UFOnauci zdołali postawić na swoim i spowodować całkowite usunięcie tych
płytek. Na dodatek dokonali tego w tak całkowicie skryty sposób, że informacja o zerwaniu
płytek Jezusa tylko przez przypadek przeciekła do telewizji. Ponieważ musi istnieć ogromnie
ważny powód dla jakiego UFOnauci wzięli na sibie kłopot takiego bezwzględnego niszczenia
nikomu nic nie szkodzących płytek, osobiście jestem teraz już absolutne pewny, że w 1999
roku Drugi Jezus faktycznie odwiedził Christchurch. Tyle tylko że jak narazie miejscowi ludzie
jeszcze o tym nie wiedzą. Kiedy zaś w końcu się dowiedzą, wszelkie ślady owej historycznej
wizyty Drugiego Jezusa w Christchurch będą już całkowicie zniszczone.
#95. Pierwsze otwarte bitwy słowne z UFOlami, czyli trzecia internetowa lista
dyskusyjna totalizmu. Zwolennicy totalizmu zakładali w Internecie aż kilka własnych list
dyskusyjnych, za pośrednictwem jakich osoby zainteresowane w tej filozofii starały się
wymieniać ze sobą konstruktywne opinie. Natura jednak internetowej wymiany opinii jest taka,
że jej uczestnicy zachowują pełną anonimowość. To zaś pozwala, aby w dyskusjach na
listach totalizmu udział brali także szpiedzy i sobotażyści z UFO rezydujący na Ziemi. Wcale
więc tego nie zamierzając, listy dyskusyjne totalizmu szybko przekształciły się w pola bitew
słownych pomiędzy totaliztami, a rezydującymi na Ziemi UFOlami. W niniejszym punkcie
chciałbym podsumować naważniejsze wnioski jakie obecnie daje się już wyciągnąć z
przebiegu i treści owych pierwszych bitew słownych totaliztów z UFOnautami.
Pierwsza z owych list dyskusyjnych totalizmu powstała już w drugiej połowie 2000 roku.
Działała ona pod adresem . Niestety, początkowo zupełnie nie wiedząc
co się dzieje, lista ta, oraz jej uczestnicy, szybko stali się celem bardzo zaciekłych ataków
słownych UFOli. Na początku 2001 roku ataki te przyjęły tak niewybredny charakter, że
całkowicie uniemożliwiły one dyskusję. Stąd dnia 12/4/2001 roku lista ta musiała zostać
zamknięta, zaś jej uczestnicy zmuszeni zostali "uciekać" przed owymi atakami na inną listę.
Druga internetowa lista dyskusyjna totalizmu posiadała adres . Także i
ona wkrótce po otwarciu została zaatakowana przez UFOnautów, jednak tym razem z
użyciem zupełnie innej metody. Oczywiście, w atakach tych UFOnauci używali swoich
niewykrywalnych metod działania, opisywanych w podrozdziałach E3 i E7.3 monografii [8].
Stąd zdołali oni zniszczyć ową drugą listę, zanim ktokolwiek się zorientował, że to ich sprawka.
Serwer internetowy na jakim lista ta działała został zamknięty dnia 12/8/2001 roku. Z powodu
jego zamknięcia otwarta wówczas musiała zostać już trzecia z kolei lista dyskusyjna totalizmu.
Miała ona adres . Była to pierwsza z list totalizmu, w jakiej dyskusjach ja
sam wziąłem osobisty udział.
Już krótko po założeniu listy zaczęły na nią napływać badzo
dziwne emaile. Charakteryzowały się one ogromnie chaotyczną polszczyzną, zupełnym
brakiem poszanowania dla zasad gramatyki i ortografii, długimi zdaniami (tj. czasami cały
spory email był tylko jednym zdaniem), brak było w nich logiki, oraz wykazywały wyjątkową
napastliwość. Na dodatek do tego, sporo owych emaili pisane było o dziwnych godzinach, np.
piątej nad ranem. Z analizy treści tych emaili bardzo jednoznacznie wynikało, że wysyłane one
były przez ludzi zahipnotyzowanych przez UFOli i piszących pod dyktando owych UFOli.
Zresztą jeden z autorów owych charakterystycznych emaili sam przyznał się otwarcie, że
regularnie spotyka się z UFOlem nazywającym siebie "Daryl", zaś ów UFOl instruuje go co
powinien czynić i po przekazaniu owych instrukcji wcale nie wymazuje mu pamięci. Na liście
dyskusyjnej totalizmu każdy zaczął rozpoznawać te emaile jako propagandę przekazywaną
nam przez zahipnotyzowanych kolaborantów, a pochodzącą od samych UFOli. Uczestnicy
listy pomału przestali też zwracać uwagę na ich obraźliwą treść. Ich forma i treść posłużyła
jedynie do zidentyfikowania najważniejszych atrybutów korespondencji pisanej rękami
sprzedawczyków zahipnotyzowanych przez UFOli, jakie to atrybuty starałem się m.in.
zestawić w podrozdziale E6 monografii [8]. Zaczęliśmy zdecydowanie usuwać z naszej listy
dyskusyjnej autorów owych obraźliwych emaili.
Kiedy w wyniku zdecydowanego usuwania z listy totalizmu owych kolaborantów, te
obraźliwe emaile przestały napływać, nagle listę zaczął atakować
zupełnie inny rodzaj emaili. Były one napisane przez cały szereg odmiennych autorów, jednak
wszystkie były sformułowane na ten sam, chociaż dosyć niezwykły, sposób, jaki możnaby
zcharakteryzować jednym słowem "śliskie" (tj. ich treść była "śliska" jak węgorze, a stąd
ogromnie trudna do zakwalifikowania jako wroga i napastliwa). Emaile te były długie średnio
na kilka stron. Wyczerpująco też omawiały one poruszany przez siebie temat. Zawierały dosyć
dobrą podbudowę teoretyczną, były sformułowane logicznie i używały relatywnie dobrej
polszczyzny. Ich autorzy wyraźnie znali się na temacie na jaki pisali, a ponadto mieli
mistrzowsko opanowaną umiejętność przekonywującego argumentowania. Wyraźnie
widoczne było, że przechodzili jakieś formalne szkolenie, uczące ich jak przekonywać ludzi.
Na szczęście, argumenty jakich używali oderwane były od faktów i prawdy, oraz cechowały
się brakiem zgodności z rzeczywistym stanem rzeczy. Musiały zresztą takie być, wszakże
osobnicy ci argumentowali przeciwko prawdzie i przeciwko niezbitym faktom. (Na przekór
swej oczywistej pustoty, argumenty te ciągle trafiały do przekonania sporej proporcji
przypadkowych osób zapisanych na omawianą listę.) Przykładowo na temat blizny na nodze
omawianej w podrozdziale U3.1 emaile te twierdziły, że UFOnauci nie zostawiliby blizny, bo
przecież mają tak zaawansowaną technikę (wcale nie miało dla nich znaczenia, że blizna ta
wykrywana jest i ptwierdzana empirycznie, a więc że istnieje i wywodzi się z UFO bez
względu na to co na jej temat by ktoś nie twierdził). Z kolei opisywaną w podrozdziale E6
monografii [8] metodę wykrywania UFO za pośrednictwem pilota do telewizora, emaile te
zbijały twierdzeniem, że pilot taki nie ma prawa działać, jeśli nie skieruje się go wprost na
telewizor (na przekór, że nieprawdziwość tego twierdzenia w odniesieniu do pilotów o
intensywnie jarzących się diodach, każdy posiadacz takiego pilota mógł sam sobie sprawdzić
we własnym domu). Emaile te pochodziły od około dziesięciu odmiennych osobników, jacy
kryli się za dziwacznymi pseudonimami - często o obcojęzycznym, "diabelskim" brzmieniu (np.
"Therion" - co znaczy "żmija" po grecku). Gdy w celu uprzykszenia mojego udziału w owej
liście dyskusyjnej, a także w celu sprowokowania wrogości pomiędzy totalizmem i
wyznawcami "kultu szatana", UFOnauci wbrew mojej woli zaczęli uparcie zapisywać mnie na
listę dyskusyjną szatanistów (o adresie ). Odkryłem
wówczas, że niemal wszyscy owi osobnicy zapisani także byli na listę szatanistów. Te dziwne
emaile zawierały bardzo umiejętnie skomponowaną, śliską treść, jaka wzbudzała w
czytających cały szereg silnych uczuć. Na początku emaile te zaczynały się od prawienia kilku
komplementów. Jednak w dalszej części zajadle i niewybrednie, chociaż zawsze bardzo
sprytnie, atakowały one totalizm, mnie, oraz innych uczestników listy. W swej części
reprezentującej atak, zawsze emaile te najpierw odwoływały się do jakiejś wzniosłej idei, np.
do sprawiedliwości czy równości. Potem insynuowały, że totalizm, lub że ktoś z dyskutantów
na liście, występuje przeciwko tej idei. W końcu zaś pod pozorem stawania w obronie owej
idei, atakowały one niewybrednie albo sam totalizm albo też kogoś z dyskutantów. Dzięki
takiemu sprytnemu, śliskiemu sformułowaniu, początkowo trudno było nam je jednoznacznie
zakwalifikować jako ataki i wrogą propagandę. Ich zdumiewającą cechą też było, że wiele
tematów atakowały one z wyprzedzeniem czasowym. Przykładowo jeśli pisałem dla listy
biuletyn informacyjny na jakiś specjalistyczny temat, np. sposobów rozpoznawania faktu
przylotu UFO do naszego mieszkania, emaile te atakowały treść owego biuletynu zaraz po
tym jak nad nim zacząłem pracować, a kilka tygodni przed tym, zanim biuletyn ten został
wysłany na listę. Emaile te narzucały więc czytelnikom listy nagatywne nastawienie do
postulatów totalizmu, jakie dopiero miały zostać wysunięte w przyszłości. Autorów owych
emaili nie dało się też usunąć z listy dyskusyjnej. Potem się okazało, że tak pozmieniali oni
oprogramowanie samej listy dyskusyjnej, że oprogramowanie tej listy automatycznie
wpisywało ich z powrotem natychmiast po tym jak ich usuwaliśmy (zwykli ludzie nie posiadają
dostępu do serwerów, aby móc zmienić oprogramowanie listy dyskusyjnej).
Jak z czasem się okazało, owe "śliskie" emaile pochodziły od samych UFOli, a ściślej
od wysyłanych na Ziemię przedstawicieli okupującej nas cywilizacji UFO, którzy w
podrozdziale E7 monografii [8] nazywani są kosmicznymi szpiegami i sabotażystami. Za
pośrednictwem swoich napastliwych emaili, starali się oni uniemożliwić na liście
konstruktywną dyskusję na tematy totalizmu. Z chwilą kiedy autorzy owych unikalnych emaili
zostali zdemaskowani jako UFOle, zaś ich emaile zaczęły być wyraźnie identyfikowane jako
ataki na totalizm dokonywane przez samych UFOnautów, nagle emaile te uległy szokującej
transformacji. Ze sprytnie sformułowanych i śliskich ataków, jakie trudno było zaszeregować
jako atak, przekształciły się one w niewybredne emaile pełne wyzwisk, złośliwości,
przekleństw, pogróżek, szantaży, wyraźnego podpuszczania, prowokacji i jawnego
przeciwstawiania się wszystkiemu co dotyczyło totalizmu. W tej drugiej fazie emaile owych
UFOli stały się niemal równie niewybredne i obraźliwe, jak poprzednie emaile kolaborantów,
tyle tylko, że napisane były nieco lepszym językiem i zawierały znacznie bardziej logiczną
argumentację.
Owe ataki szybko się nasilały. Z czasem autorzy tych emailów przestali się ukrywać i
pretendować, że są ludźmi, a otwarcie zaczęli referować do siebie jako do UFOnautów.
Wszakże na internetowej liście dyskusyjnej pozostawali całkowicie anonimowi - nikt nie
wiedział czy używają własnego komputera, skąd pochodzą, ani też jak wyglądają. Na
początku listopada 2001 roku ataki tych UFOnautów osiągnęły takie nasilenie, tak ogromną
skalę, oraz tak znaczny poziom agresji, że całkowicie uniemożliwiły one konstruktywną
dyskusję. Stąd w dniu 20 listopada 2001 roku, owa trzecia lista dyskusyjna totalizmu musiała
ponownie zostać przeniesiona. Tym razem nowa, czwarta już lista dyskusyjna totalizmu
otwarta została pod adresem . Ów serwer wybrany został, ponieważ
umożliwiał on referowanie nadsyłanych na listę wypowiedzi, a w ten sposób umożliwiał on
chronienie listy przed owymi napastliwymi atakami UFOli. Przez jakiś czas trzecia lista
dyskusyjna pozostawała otwartą, zaś dyskusja prowadzona była na obu listach naraz. Jednak
UFOle tak zintensyfikowali ataki na trzecią listę, oraz zaczeli się uciekać do tak pełnych jadu i
pogróżek prowokacji skierowanych na kościół i na władze państwowe, że dalsze pozwalanie
im na prezentowanie tych pełnych nienawiści i agresji wypowiedzi na trzeciej liście totalizmu
stało się wręcz niebezpieczne. Dlatego w dniu 5 grudnia 2001 roku, trzecia lista dyskusyjna
musiała zostać zamknięta i zlikwidowana.
Ataki UFOnautów na ową trzecią listę totalizmu , były pierwszym
otwartym starciem totaliztów z UFOnautami, jakie w końcowym stadium przyjęło formę
pełnoskalowej walki obronnej przed atakami UFOli. W starciu tym UFOnauci wykazali
miażdżącą przewagę, całkowicie niszcząc trzecią internetową listę dyskusyjną totalizmu.
Jednocześnie jednak ujawnili oni wiele ze swoich metod ataku oraz pozwolili nam poznać
cechy charakterystyczne pisanych przez siebie wypowiedzi. Owe pierwsze starcia z UFOlami
dostarczyły więc nam cennej wiedzy i doświadczeń, część z których zaprezentowana jest
obecnie w podrozdziałach E2 i E7 monografii [8]. Oto najważniejsze wnioski jakie z nich
wyniknęły. (1) Obecnie działa na Ziemi bardzo pokaźna liczba UFOnautów zmieszanych z
tłumem i udających ludzi. Liczbowo jest ich wśród nas wystarczająco dużo, aby faktycznie
jeden UFOnauta mógł być członkiem każdej większej organizacji na Ziemi, jaka posiada
potencjał aby zaszkodzić ludzkości. (Tj. obecność i członkowstwo UFOli w każdym większym
kulcie, religii, tajnym stowarzyszeniu, instytucji badawczej, instytucji nauczającej, partii
politycznej, rządzie, itp., ustaliłem już wcześniej - w opisywanych tutaj zdarzeniach jedynie
ponownie potwierdziłem, że obecność ta jest faktem.) (2) UFOnauci zawsze atakują całym
stadem, tak jak zbóje, wilki, lub osy. Każdy też swój atak dokonują oni w sposób wysoce
zsynchronizowany, wzajemnie dzieląc się rolami. W rolach tych np. jeden UFOnauta
podpuszcza ofiarę ataku, drugi wykorzystuje to podpuszczanie i ją atakuje, trzeci wyolbrzymia
sprawę, czwarty odwraca kota ogonem i łapie piszącego za słówka, piąty wyszydza i obrzydza
sprawę dla innych, itp. Ich atak następuje też na wielu poziomach naraz, chociaż jego
najwidoczniejszą stroną jest atak propagandowy. (3) Jedną z pierwszych rodzajów broni jakiej
UFOle używają w ataku propagandowym przeciwko temu co starają się zniszczyć, jest
szyderstwo, wyśmiewanie i sarkazm. Zgodnie z tym co obecnie wiem na temat metod ich
działania, wszystkie owe szydercze ataki opisywane w podrozdziale JB7.3 niniejszej
monografii, z całą pewnością oryginalnie wywodziły się od UFOnautów, a dopiero później
podchwytywane były i wzmacniane przez hipnotycznie zamanipulowanych kolaborantów.
Kiedy szyderstwo zawodzi, UFOnauci odwołują się do wyzwisk, złośliwości, pogróżek,
szantażu, oraz prowokacji. Jeśli i te zawodzą, wówczas zaczynają protestować, wysuwać
przeciwstawne argumenty, systematycznie zbijać i zaprzeczać każdemu z indywidualnych
faktów, itp. - aż do znudzenia i do całkowitego "wytarcia/wyczerpania" swego przeciwnika. (4)
Moc ataku UFOnautów jest tak miażdżąca i tak wielkoskalowa, że na obecnym etapie jest
ogromnie trudno wybronić i utrzymać przed nimi swoje pozycje. Dlatego obecnie znacznie
większe szanse daje dynamiczne scieranie się z UFOlami, w którym nie utrzymuje się raz
zajętych pozycji, a po każdym uderzeniu szybko się wycofuje, aby ich uderzyć ponownie w
zupełnie inne miejsce.
Na wszelkich filmach pokazujących najeźdźcow z kosmosu, najeźdźcy ci są
prezentowani jako istoty głubsze od ludzi, jakie bez trudu pokonujemy naszą inteligencją i
zmyślnością. Tymczasem te pierwsze otwarte potyczki totaliztów z UFOlami wykazały, że
UFOnauci są bardziej inteligentni od nas, a także że górują nad nami sprytem, wiedzą,
organizacją, łącznością i techniką. Są więc przeciwnikiem, jakiego nie będziemy w stanie
pokonać typowymi walorami bitewnymi. Nasza jedyna nadzieja na zwycięstwo leży więc w
naszym użyciu przeciwko nim moralności jako broni. Wszakże w zakresie moralności
jesteśmy w stanie szybko zdobyć nad nimi przewagę, a ponadto jest pewnym, że oni nigdy nie
usprawnią swojej moralności. Na dodatek do tego, jeśli wybierzemy moralność jako źródło
naszej siły, wówczas uzyskamy też niewidzialnego sprzymierzeńca w postaci
wszechświatowego intelektu (Boga), jaki stanie po naszej stronie. Sprzymierzeniec ten zaś
dopilnuje, aby na przekór swojej miażdżącej przewagi niemal na każdym polu, UFOle ciągle
mogli zostać przez nas pobici.
#96. Ośmiotomowa wersja monografii [8] "Totalizm". Po powrocie z wakacji w
Malezji w lutym 2001 roku, wraz z innymi totaliztami wystawiłem na kilku od dawna
posiadanych stronach internetowych owe już gotowe pierwsze trzy tomy czterotomowej
angielskojęzycznej wersji monografii [8e], o jakich napisaniu wyjaśniałem w jednym z
poprzednich punktów. W ten sposób pierwsze trzy jej tomy stały się dostępne dla
angielskojęzycznych czytelników. Ponieważ jednak z doświadczenia wiedziałem, że
niedokończony wówczas tom 4 o mechnice totaliztycznej, nie będzie zbytnio interesował ludzi
o niskiej wiedzy technicznej, postanowiłem czasowo przerwać dalsze opracowywanie
ostatniego tomu owej angielskojęzycznej monografii [8e], a przystąpić do opracowywania
pilnie wówczas oczekiwanej wersji polskojęzycznej. Tak więc począwszy od lutego 2001 roku,
początkowo przetłumaczyłem na polski owe trzy już gotowe tomy angielskojęzyczne, potem
zaś je udoskonaliłem i poszerzyłem. W rezultacie już w maju 2001 roku (na moje urodziny)
zdołaliśmy wystawić w internecie pierwszą wersję, tym razem już pięciotomową,
polskojęzycznej monografii [8] "Totalizm". Po dalszych jej udoskonaleniach i uzupełnieniach,
w listopadzie 2001 roku udało się wystawić w Internecie kolejną, tym razem już
siedmiotomową wersję tej samej polskojęzycznej monografii [8]. W grudniu 2001 roku
ponownie udałem się na kolejne wakacje w Malezji, podczas których dopisałem dodatkowy
tom 5 o szatańskich pasożytach, do owej już gotowej siedmiotomowej polskojęzycznej
monografii [8]. W ten sposób, w przeciągu zaledwie jednego roku, z początkowo
czterotomowego opracowania o totaliźmie, monografia [8] przekształciła się w obecne
ośmiotomowe opracowanie. (Ponieważ wszelkie badania i prace rozwojowe nad totalizmem
prowadzę w głębokiej konspiracji i wyłącznie kosztem mojego prywatnego czasu, czytelnik
zapewne potrafi docenić ile weekendów spędzonych na badaniach i pisaniu musiało mnie to
kosztować, a także ile wieczorów i nieprzespanych nocy musiałem włożyć w przemyśliwanie,
logiczne dedukowanie, wyprowadzanie, udoskonalanie, upraszczanie, itp.) Podczas owych
wakacji w Malezji z przełomu lat 2001/2002, udoskonalony i poszerzony tom 1, tym razem już
ośmiotomowej monografii [8], zacząłem też ponownie tłumaczyć na język angielski. W ten
sposób powróciłem do procesu przygotowywania i udostępniania zainteresowanym jej
angielskojęzycznej wersji. Ów angielskojęzyczny tom 1 został wystawiony na posiadanych w
Internecie stronach w styczniu 2002 roku, kiedy to ciągle przebywałem na wakacjach w
Malezji. Po powrocie z owych wakacji, w lutym 2002 roku dokończyłem tłumaczenie na
angielski także tomu 2, jaki również natychmiast został wystawiony w Internecie. Tłumaczenie
na angielski tomu 3 tej ośmiotomowej monografii zajęło mi cały marzec 2002 roku. Po raz
pierwszy gotowy angielskojęzyczny tom 3 wystawiony został w internecie pod koniec marca
2002 roku. Tom 5 zaczął być tłumaczony na angielski w sobotę 8 czerwca 2002 roku. W chwili
kiedy się do niego zabierałem, przechodziłem właśnie potężną infekcję płuc opisaną bardziej
szczegółowo w podrozdziale E2 monografii [8]. Infekcja ta trwała dokładnie do niedzieli dnia 1
września 2002 roku, czyli do momentu kiedy zakończyłem tłumaczenie na angielski całości
monografii [8]. Wówczas nagle ustąpiła i została zastąpiona przez szereg dolegliwości o
innym charakterze opisywanych w podrozdziale E2 monografii [8]. Każdy z tomów owej
monografii [8] wystawiany był w Internecie do użytku zainteresowanych osób natychmiast po
tym jak jego pisanie lub tłumaczenie zostawało zakończone. Dlatego w miarę jak się rodziła,
ośmiotomowa wersja monografii [8] była też równolegle upowszechniana za pośrednictwem
Internetu i to w aż dwóch wersjach językowych równocześnie, tj. polskiej i angielskiej.
#97. Wiry przeciw-materii jako trwałe struktury przeciw-świata. W początkowej
fazie swych badań uważałem, że wobec braku tarcia i wobec lotności przeciw-materii, sama
przeciw-materia nie jest w stanie formować niczego trwałego. Stąd wszelkie struktury trwałe
jakie formowane sa z tej substancji (np. nasze przeciw-ciała), istnieją jedynie dzięki obiektom
trwałym z naszego świata fizycznego. Uważałem wówczas, że owe obiekty trwałe
utrzymywane są razem przez siły kohezji jakie wytwarzane są w naszym świecie fizycznym,
zaś za pośrednictwem grawitacji, utrzymują one potem w kupie także swoje przeciwmaterialne duplikaty. Jednak w niedzielę, 22 września 2002 roku, odkryłem że jest całkiem
odwrotnie. Mianowicie, w przeciw-świecie formowane są trwałe struktury, jakie w podrozdziale
H4.2 opisuję pod nazwą "konfiguracje wirów przeciw-materii", zaś owe trwałe wiry za
pośrednictwem sił grawitacji utrzymują potem w kupie poszczególne składowe obiektów
trwałych z naszego świata. Przełomem świadomościowym jaki zainspirował u mnie owo
odkrycie, były moje wcześniejsze ustalenia, że elektrony i pozytrony (opisywane w
podrozdziale H5.1 tej monografii) faktycznie są uformowane z takich właśnie trwałych wirów
przeciw-materii, a także nieco późniejsze ustalenie opisane w podrozdziale H5.3, że przebieg
wiatrów na Ziemi jest także wymuszany przez takie trwałe wiry przeciw-materii. To z kolei
oznacza, że także cała planeta Ziemia jest trzymana w kupie właśnie przez takie trwałe wiry
przeciw-materii.
#98. Sukces "roku otwierania" (2002 rok). W swoim manifeście do totaliztów,
przygotowanym i wysłanym na początku 2002 roku na internetową listę dyskusyjną totalizmu,
ogłosiłem rok 2002 tzw. "rokiem otwierania". Jego idea była aby w 2002 roku skoncentrować
wysiłki wszystkich totaliztów nad "otwieraniem totalizmu dla ludzi, oraz otwieraniem umysłów i
serc ludzkich do totalizmu". Dlatego też równolegle z przygotowywaniem obu wersji
językowych ośmiotomowej monografii [8], eksperymentowałem nad znajdowaniem i
praktycznym wprowadzaniem w życie sposobów zwiększania poczytności stron internetowych,
na których wystawiane były moje opracowania. Rok otwierania zakończył się też ogromnym
sukcesem. Przeciętną liczbę odwiedzających każdą z moich stron internetowych dało się
bowiem w nim powiększyć z około 2 osób na dzień na początku roku 2002, na około 20 osób
na dzień na dzień pod koniec roku 2002.
Kiedy w dniu 1 września 2002 roku tłumaczenie na angielski całej monografii [8]
"Totalizm" zostało zakończone, zaś kompletna monografia [8] wystawiona została w obu
językach (tj. angielskim i polskim) na licznych stronach internetowych totalizmu, w
październiku 2002 roku dokonała ona przewrotu w poczytności moich opracowań. Tak
bowiem jakoś się działo, że począwszy od około 1990 roku, aż do owego października 2002
roku, gro czytelników moich opracowań wywodziło się z Polski. Poza granicami naszego kraju
przestały zaś one niemal być czytane. Natomiast upowszechnienie owej angielskojęzycznej
monografii [8], w połączeniu z sukcesem "roku otwierania" spowodowały razem, że po
październiku 2002 roku, liczba czytelników angielskojęzycznych moich opracowań ponownie
zaczęła przewyższać liczbę ich czytelników polskojęzycznych. (Liczba czytelników
nieustannie przy tym wrastała w obu tych językach, tyle tylko że w języku polskim wzrastała
ona nieco wolniej niż w języku angielskim.) To zaś oznacza, że zarówno moje ustalenia i
teorie naukowe oraz wynalazki techniczne, jak i sama filozofia totalizmu, z lokalnego zjawiska
znanego głównie w Polsce, zwolna zaczęły się ponownie przekształcać w ruch o zasięgu
ogólnoświatowym.
#99. Rozpoczęcie przygotowywania czwartego wydania [1/4] mojej
najważniejszej monografii z serii [1] (grudzień 2002 roku). Sukces "roku otwierania" (tj.
2002 roku), oraz stopniowy powrót coraz większej liczby czytelników angielskojęzycznych do
czytania moich opracowań, spowodowały że zaistniała potrzeba aby także najważniejsza z
moich monografii z serii [1] stała się dostępna w języku angielskim. Wszakże poprzednia
angielskojęzyczna wersja mojej najważnieszej monografii z serii [1], tj. angielskojęzyczna
monografia [1e] upowszechniana od 1990 do 2003 roku, po raz ostatni była aktualizowana w
1990 roku. Owa poprzednia monografia [1e] w 2002 roku stała się więc już raczej
zdezaktualizowana. Dlatego po zakończeniu pisania i sukcesie dwujęzycznej monografii [8]
"Totalizm", zdecydowałem że moim następnym opracowaniem rozpracowanym tak samo jak
[8], będzie dwujęzyczne wydanie udoskonalonej wersji monografii [1/3]. Jednakże
polskojęzyczna monografia [1/3] była publikowana w 1998 roku. Stąd zanim zacząłem ją
tłumaczyć na język angielski, najpierw konieczne się okazało jej uaktualizowanie, tak aby
uformowała ona monografię [1/4]. Ową aktualizację monografii [1/3], jaka trasformowała ją w
18-tomową monografię [1/4], rozpocząłem pierwszego dnia moich kolejnych wakacji w Malezji,
czyli 1 grudnia 2002 roku. Do 31 stycznia 2003 roku, kiedy to tamte moje wakacje w Malezji
zbliżały się do końca, cała nowo-uaktualizowana monografia [1/4] była już gotowa w swojej
polskojęzycznej wersji. Ponieważ równocześnie z jej aktualizowaniem wystawiałem już
gotowe jej tomy na swoich stronach internetowych, do 31 stycznia 2003 roku całość nowouaktualizowanej monografii [1/4] była także już wystawiona do użytku polskojęzycznych
czytelników na 3 moich stronach internetowych. Pozostało mi więc już tylko do wykonania
zadanie jej pracochłonnego przetłumaczenia na język angielski. Proces tego tłumaczenia
odłożyłem na później, do stopniowego dokonywania w Nowej Zelandii już po swoim powrocie
z wakacji w Malezji.
#100. Interpretacja pojęcia "energia" w świetle dipolarnej grawitacji. Aczkolwiek
jak daleko sięgam pamięcią, zawsze przemyśliwałem czym właściwie jest "energia", faktyczne
zesyntezowanie interpretacji tego pojęcia w Koncepcie Dipolarnej Grawitacji nastąpiło we
wtorek, dnia 17 grudnia 2002 roku. Aktualizowałem wówczas podrozdział H4.1 monografii
[1/4]. Podczas tej aktualizacji ponownie analizowałem interpretacje jakie Koncept Dipolarnej
Grawitacji dostarcza dla pojęć "czas" oraz "pole grawitacyjne". Uświadomiłem sobie wówczas,
że naturalne programy wykonawcze, jakie przeciw-materia przechowuje w sobie i jakie ona
bez przerwy realizuje, niezależnie od algorytmów (czasami bardzo złożonych - np. typu
"karma") jakie programy te mogą sobą wyrażać, cechować się także muszą kilkoma
atrybutami fizykalnymi. Do tych atrybutów fizykalnych należą m.in. takie ich cechy jak np.:
objętość przeciw-materii jaką programy te sobą zajmują, granice obszaru przeciw-materii jakie
sobą zajmują, aktualne położenie ich kontroli wykonawczej (tj. "czas", lub aktualny punkt ich
przebiegu czasowego), "tarcie" jakie formują one podczas swego przemieszczania się przez
przeciw-materię (tj. "grawitacja"), rodzaj zachowania się przeciw-materii jakie programy te
sobą nakazują (tj. "energia"), oraz kilka innych. Z kolei owe atrybuty fizykalne przeciw-materii
manifestują się w formie najróżniejszych zjawisk o fizykalno-intelektualnej naturze.
Uświadomienie sobie tego faktu ujawniło mi, że to co tradycyjnie nazywamy energią,
faktycznie jest po prostu jednym z takich fizykalno-intelektualnych manifestacji owych
naturalnych programów rezydujących w przeciw-materii. Manifestacja ta dałaby się
zdefiniować następująco: "energia jest to ściśle zdefiniowane zachowanie się określonej porcji
przeciw-materii, jakie to zachowanie wywoływane jest przez zbiór elementarnych programów
przechowywanych w danej porcji przeciw-materii". Ponieważ zaś, dzięki powiązaniom
grawitacyjnym, zachowanie się przeciw-materii rządzonej takimi programami energii jest
natychmiast odzwierciedlane w materii, programy energii definiują także jak musi się
zachowywać materia znajdująca się w ich zasięgu. Wszelkie obecnie nam znane cechy
energii, wywodzą się m.in. z niezniszczalności i ruchliwosci kolejnych klas owych
elementarnych programów energii jakie opisują "zachowanie się" przeciw-materii. Wszakże
owe programy nieustannie wędrują z jednych obszarów przeciw-materii do innych jej
obszarów. W każdym też swoim położeniu definiują one jak mają się zachowywać fizykalne
obiekty zawierające ową przeciw-materię. Przez ludzi programy te jednak nie mogą być ani
tworzone ani niszczone. W taki oto sposób 17 grudnia 2002 roku narodziła się interpretacja
energii w świetle Konceptu Dipolarnej Grawitacji. Interpretacja ta natychmiast została
włączona do treści podrozdziału H9.2 H9.2 monografii [1/4], oraz do podrozdziału L4.1
monografii [8].
#101. Uchwała internetowej listy totalizm@hydepark.pl o "eksploatacji Ziemian
przez UFOnautów". W dniu 24 marca 2003 roku podjęta została historyczna uchwała, jakiej
długie i bolesne koleje losu opisuje dokładniej podrozdział P2.15. Podjęcie tej uchwały miało
miejsce w dramatycznych okolicznościach, pod znamiennym naciskiem zewnętrznym, oraz
przy intensywnym sabotażowaniu listy przez UFOli. Podczas głosowania nad nią UFOnauci
zademonstrowali uczestnikom listy potęgę swoich sił okupacyjnych oraz panowanie nad
rozwojem sytuacji. Niemniej, chociaż uchwała ta okazała się drogo okupionym zwycięstwem
totalizmu, ciągle jest ona liczącym się zwycięstwem. Oto jej treść.
Eksploatacja Ziemian przez UFOnautów: zbiorowa uchwała internetowej listy
totalizm@hydepark.pl o oficjalnym uznaniu formalnego dowodu na istnienie UFO, o
uznaniu formalnego dowodu na okupację Ziemi przez UFO, oraz o uznaniu
magnokraftu jako technicznego wyjaśnienia dla UFO
My, 161 uczestników internetowej listy totalizm@hydepark.pl reprezentujących niemal
wszystkie dziedziny życia oraz niemal każdy region Polski, z głęboką troską obserwujemy
rozwój obecnej sytuacji w zakresie pasożytniczej działalności UFO na Ziemi. Wszakże z
jednej strony widzimy pasywność władz i niechęć naukowców wobec coraz wyżej piętrzących
się problemów jakie wzbudzane są przez pasożytnicze działania UFO na Ziemi, a także
widzimy tendencję do ignorowania opinii zbiorowości oraz do opierania się w sprawach UFO
na stwierdzeniach kilku niekonstruktywnie nastawionych, pojedynczych osób. Z drugiej strony
odnotowujemy wprost niesłychane nagromadzenie dowodów nieustannej obecności UFO na
Ziemi, dowodów niemoralnej ingerencji UFOnautów w nasze życie publiczne, oraz dowodów
uprowadzeń ludzi do UFO i biologicznej eksploatacji ludzi na pokładach UFO. Jesteśmy też
świadomi, że w 1981 roku, w czasopiśmie Przegląd Techniczny Innowacje (nr 13/1981, strony
21-23) po raz pierwszy opublikowany został formalny dowód naukowy stwierdzający że "UFO
to magnokrafty". Począwszy zaś od owego momentu, coraz powszechniej dostępna dla
wszystkich zainteresowanych jest rosnąca liczba monografii naukowych jakie formalnie
dowodzą fizykalnej natury UFO, pasożytniczych zainteresowań UFOnautów w Ziemi,
magnetycznego charakteru napędu UFO, itp. Do chwili obecnej dowody te ukształtowały
dostępną wiedzę na temat UFO w jedną spójną strukturę logiczną, udowadniając za
pośrednictwem tej struktury, że (1) UFO istnieją i są materialnymi wehikułami kosmicznymi
pilotowanymi przez moralnie zdegenerowanych krewniaków ludzkości pochodzących z
kosmosu, (2) że moralnie upadli dysponenci wehikułów UFO skrycie okupują i eksploatują
ludzkość, oraz (3) że budowa i zasada działania wehikułu kosmicznego z napędem
magnetycznym nazywanego "magnokraftem" dostarcza pełnego i poprawnego wyjaśnienia
dla wszelkich aspektów technicznych UFO. Jest też nam wiadomym, że bardzo szczegółowe
opisy zarówno magnokraftu, jak i wszelkich dowodów naukowych z niego wynikających,
zawarte są w całym szeregu opracowań naukowych. Z opracowań tych najbardziej aktualna
jest monografia naukowa [1/4] pióra Prof. dra Jana Pająka, o tytule "Zaawansowane
urządzenia magnetyczne" (4 wydanie, Wellington, Nowa Zelandia, 2003 rok, ISBN 0-
9583727-5-6). Monografia ta jest udostępniana nieodpłatnie na licznych stronach
internetowych, przykładowo na stronach: extraordinary.150m.com, telekinesis.50megs.com,
telepathy.50megs.com, pigs.20fr.com, oraz kilku innych wskazywanych linkami z powyższych
stron. Będąc świadomymi wszystkiego powyższego, a jednocześnie wiedząc o
odpowiedzialności jaka spoczywa na naszych barkach z tytułu reprezentowania przekroju
całego społeczeństwa i wszystkich regionów naszego kraju, niniejszym zbiorowo uchwalamy
co następuje.
§1. Uchwalamy, że oficjalnie uznajemy formalny dowód jaki stwierdza, że "wehikuły
UFO istnieją". Jak nam wiadomo dowód ten, opracowany zgodnie z naukową metodologią
"porównywania atrybutów", jest publikowany i upowszechniany nieustannie począwszy od
1981 roku, zaś nikt nie zdołał podważyć jego zasadności. Uznając wagę i poprawność tego
naukowego dowodu jednocześnie deklarujemy i przypominamy, że posiada on moc
obowiązującą i że jego wskazania oraz następstwa świadomościowe powinny być
uwzględniane w działaniach każdej osoby. Szczególnie zaś obowiązujący jest on dla
naukowców i badaczy UFO, którzy na jego podstawie mają obowiązek podjęcia rzeczowych
badań celów i przejawów działalności UFOnautów na Ziemi.
§2. Uchwalamy także, że oficjalnie uznajemy zasadność formalnego dowodu
naukowego stwierdzającego, że "UFO to magnokrafty, tyle że już zrealizowane przez
technicznie wysoko zaawansowane, aczkolwiek moralnie upadłe, cywilizacje szatańskich
pasożytów z kosmosu". Zobowiązujemy też każdego, aby respektował stwierdzenia oraz
brzemienne w skutki konsekwencje tego dowodu.
§3. Uchwalamy ponadto, że uznajemy formalny dowód naukowy iż "moralnie upadli
załoganci wehikułów UFO skrycie okupują naszą planetę, oraz w sposób ukryty prowadzą
wielkoskalową eksploatację ludzkości". Zobowiązujemy też każdego mieszkańca naszej
planety do ogarnięcia wszelkich konsekwencji tego naukowego dowodu, oraz do podjęcia
działań jakie stopniowo zneutralizują następstwa okupacji i eksploatacji ludzi przez
UFOnautów.
Uchwalając wszystko powyższe, jednocześnie usilnie nakłaniamy wszystkich
zainteresowanych, aby w trybie pilnym zapoznali się z formalnymi dowodami naukowymi
zawartymi we wskazanej poprzednio monografii [1/4], jakich oficjalne uznanie i powszechne
obowiązywanie niniejsza uchwała deklaruje, oraz jakich wielorakie następstwa oficjalnie
staramy się uzmysłowić za pośrednictwem niniejszej uchwały. Nakłaniamy też, aby
zapoznawać się ze szczegółami konstrukcji, zasady działania i napędu magnokraftu, który to
wehikuł kosmiczny jest ziemskim odpowiednikiem UFO, czyli wykazuje wszelkie cechy UFO,
posiada te same możliwości operacyjne co UFO, oraz wzbudza te same zjawiska jakie znane
są z obserwacji UFO.
Podejmując niniejszą uchwałę i niniejszym nadając jej charakter wiernego
odzwierciedlenia naszych zbiorowych poglądów i życzeń, jednocześnie liczymy, że w końcu
zainicjuje ona owe długo oczekiwane przez społeczeństwo inicjatywy i konstruktywne
działania w sprawie UFO. Przykładowo liczymy, że zainspiruje ona podjęcie systematycznych
badań UFO przez naukowców i przez osoby odpowiedzialne za nasze bezpieczeństwo i za
nasz poziom poinformowania. Oczekujemy, że we wszelkich sprawach dotyczących UFO
społeczeństwo zacznie opierać się na mądrości zbiorowej i przestanie zważać na wypowiedzi
pojedynczych krzykliwych osób, które mogą być manipulowane właśnie przez owe
pasożytnicze UFO. Liczymy, że uchwała ta przełamie dotychczasowy impas otaczający
postęp racjonalnego zrozumienia przez ludzi powodów, masowości, oraz techniki moralnie
upadłych agresorów z UFO. Liczymy, że uczuli ona ludzi na niemoralny, pasożytniczy, oraz
ukryty charakter wszelkiej aktywności UFOnautów na Ziemi. Liczymy, że zwróci ona uwagę
władz na palące problemy obrony swego społeczeństwa przed szatańską eksploatacją przez
UFO. Liczymy, że zainteresuje ona każdego członka społeczeństwa blizną po implancie
identyfikacyjnym UFO, jaką to bliznę większość z nas nosi na swojej nodze. Liczymy, że
zainicjuje ona bardziej nasilone obserwowanie aktywności UFO w naszej przestrzeni życiowej,
oraz że uświadomi iż odpowiednimi metodami i urządzeniami uczulonymi na szybkie ruchy
telekinetyczne w każdym momencie czasowym na naszym niebie daje się zarejestrować
obecność dosłownie dziesiątków niewidzialnych wzrokowo, telekinetycznych wehikułów UFO
(referowanych czasami jako tzw. "rods"). Liczymy także, że niniejsza uchwała zainspiruje
wszystkich ludzi do podjęcia aktywnej walki obronnej przed owymi kosmicznymi agresorami z
UFO.
Niniejsza uchwała podjęta została w dniu 24 marca 2003 roku, w wyniku anonimowego
głosowania (bazującego na pseudonimach) otwartego dla uczestników obrad internetowej listy
totalizm@hydepark.pl. Wyniki tego głosowania były jednogłośne - całe 100% głosujących
oddało swoje głosy za przyjęciem niniejszej uchwały. Uczestnicy tego głosowania
potwierdzają, że miało ono charakter anonimowy, a stąd że jego wyniki stanowią wierne
odzwierciedlenie faktycznych poglądów i życzeń głosujących. Z kolei ponieważ głosujący
reprezentują sobą przekrój całego społeczeństwa i wszystkich regionów Polski, oraz ponieważ
tekst tego co uchwalono reprezentuje zbiorową opinię głosujących, niniejsza uchwała jest
reprezentacyjna dla stanowiska, życzeń i odczuć znaczącej proporcji obywateli Polski
świadomych powagi obecnej sytuacji.
#102. Odnotowanie że począwszy od 2000 roku na Ziemię nadchodzą czasy w
których zaczynają się wypełniać stare bibilijne przepowiednie - szczególnie na temat
tzw. ”Jeźdźców Apokalipsy”, przyjścia na Ziemię Drugiego Jezusa, oraz
tzw. ”Antychrysta”. W poprzednich punktach #73 i #84 tego podrozdziału opisywane były
dwa objawienia (Dayaków oraz z Christchurch), które wyraźnie sugerują, że począwszy od 4
stycznia 1999 roku, skromnie i bez rozgłosu na Ziemi realizuje swoją misję Drugi Jezus.
Istnieją zaś stare przepowiednie które ostrzegają nas, że w niedługi czas po przybyciu
Drugiego Jezusa, na Ziemi zainstalowany będzie również tzw. Antychryst. Kiedy zaś już
nadajdą owe czasy wypełniania się bibilijnych przepowiedni, na Ziemi pojawią się także
tzw. ”Jeźdźcy Apokalipsy”. Powyższe uzasadnia więc potrzebę uważnego rozglądania się za
oznakami wypełniania się tamtych starych przepowiedni. Jak też się okazuje, oznaki te coraz
usilniej rzucają się nam w oczy. Przykładowo, w zakresie owych ”Jeźdźców Apokalipsy”
oznaki te widzimy coraz coraz częściej - rozważ powszechny upadek moralności, szerząca się
bezbożność, wojny i tzw. światowy ”terroryzm”, niepohamowana chytrość klas rządzących na
pieniądze, światowa depresja ekonomiczna zapoczątkowana w 2008 roku, raptowne zmiany
klimatu, itd., itp. Mnie osobiście najbardziej fascynują coraz bardziej szokujące zmiany w
naturze. Jeden z ich przykładów opisany został w artykule ”Theories fly over dead bird
mystery” (tj. ”Loty teorii na temat tajemnicy martwych ptaków”) opublikowanym na stronie A9
nowozelandzkiej gazety The Dominion Post, wydanie z soboty (Saturday), February 21, 2009
- w którym opisano jak w nowozelandzkim miasteczku New Plymouth tysiące martwych wróbli
zaczęło nagle spadać z nieba. Inny przykład niemal bibilijnej plagi opisuje niepozorny
artykuł ”Bug invasion comes to light on east coast” (tj. ”Najazd owadów jaki wyszedł na jaw na
wschodnim wybrzeżu”), opublikowanym na stronie A4 nowozelandzkiej gazety The Dominion
Post, wydanie ze środy (Wednesday), March 4, 2009. Zgodnie z owym artykułem, maleńka
nowozelandzka miejscowość nazywana Whatatane doświadczyła tak ogromnego ”najazdu”
najróżniejszych owadów, szczególnie jakichś czarnych żuków, koników polnych i świerszczy,
że robaczyska te musieli tam szuflami wygarniać ze sklepów i ze stacji benzynowych.
Oczywiście, w innych krajach też pojawiają się najróżniejsze dziwne plagi, w rodzaju
szarańczy, myszy, ataków rekinów, czy morderczych pożarów takich jak te z Australii z 6
lutego 2009 roku które zdewastowały sporą część Australii upiekając żywcem ponad 210 ludzi
- patrz artykuł ”Arsonists turn up the heat” (tj. ”Podpalacze przygrzali”) ze strony B5
nowozelandzkiej gazety Weekend Herald, wydanie z soboty (Saturday), February 7, 2009. To
więc co owi ”Jeźdźcy Apokalipsy” zaczynają wyczyniać na Ziemi już obecnie przypomina nam
pradawne opisy plag bibilijnych.
Tematowi nadejścia czasów wypełniania się starych przepowiedni poświęcona jest
totaliztyczna strona internetowa o nazwie ”przepowiednie.htm”.
Pierwsze programy usilnej kampanii propagandowej praktycznie przygotowującej ludzi
do zainstalowania Antychrysta na Ziemi pojawiły się w telewizji nowozelandzkiej na początku
czerwca 2003 roku. Były one nagrywane w USA. Stamtąd upowszechniano je na kilka
dalszych krajów świata, m.in. na Nową Zelandię. Daje się łatwo przewidzieć, że ich zasięgiem
muszą być objęte wszystkie kraje jakie są planowane do włączenia do przyszłego
politycznego imperium Antychrysta. Wszakże obywatele tych krajów muszą być przygotowani
propagandowo do przyszłego oddania mu władzy nad sobą. Przez pierwszych kilka tygodni
śledziłem uważnie te programy. Sprawdzałem bowiem czy faktycznie są one ową
poprzedzającą kampanią propagandową. Kiedy zaś z ich treści wyniknęło, że faktycznie
przygotowują one ludzi do spektakularnego przybycia istoty która spełnia przepowiednie o
Antychryście, wspólnie z uczestnikami listy totalizm@hydepark.pl, podjęliśmy kroki
przeciwdziałające tej kampanii. W krokach tych chodzi o uświadomienie ludziom, że zbliża się
zainstalowanie Antychrysta na Ziemi. Jeśli ludzie będą tego świadomi, zminimalizuje to
niekorzystny impakt owej szatańskiej istoty na naszą cywilizację, zmniejszy liczbę krajów jakie
włączone zostaną do imperium Antychrysta, oraz zmniejszy szanse powodzenia jego misji na
Ziemi. Nawet jeśli kroki te zdołają choćby jedynie opóźnić datę zainstalowania Antychrysta,
ciągle będzie to już sukcesem. Wszakże czas działa obecnie na korzyść ludzkości i przeciwko
interesom UFOnautów. Opublikowanie niniejszego opisu jest również jednym z tych kroków
przeciwdziałających.
Zgodnie z treścią owej kampanii propagandowej, instalowany na Ziemi Antychryst
podszywał się będzie pod Drugiego Jezusa. Celem tej kampanii staje się więc przekonanie
ludzi, że gdy rzekomy "Drugi Jezus" spektakularnie przybędzie na Ziemię, ludzie mają mu
oddać władzę polityczną nad sobą, oraz bezwzględnie podporządkować się jego rozkazom.
Kampania podaje już nawet dokładny termin kiedy to nastąpi. (W czerwcu 2003 roku
podawana była data "za trzy lata".) Zgodnie z ową przygotowującą kampanią propagandową
UFOnautów, rzekomy "Drugi Jezus" (czyli przepowiadany Antychryst) przybędzie na Ziemię
aby uporządkować wszelkie ludzkie sprawy. Jego zejście mają odnotować wszyscy ludzie,
bowiem otoczony ogniami jego wehikuł kosmiczny spektakularnie zatoczy ogromny łuk nad
Ziemią zanim wyląduje w USA. Zatoczenie tego łuku spowoduje, że lądowaniu towarzyszyły
będą ognie, grzmoty, oraz płonąca smuga jaka zakreśli po naszym niebie linię wiodącą ze
Wschodu po Zachód. Po wylądowaniu w USA, ów rzekomy "Drugi Jezus" ma przejąć władzę
polityczną nad ludźmi, zjednoczyć niemal połowę świata w jedno państwo, oraz
zapoczątkować ową przepowiadaną nową erę w dziejach ludzkości.
Istnieje kilka wewnętrznych sprzeczności, jakie mnie osobiście uderzyły w owej
intensywnej kampanii telewizyjnej propagandy UFOnautów. Pierwszą z nich jest prowadzenie
tej kampanii przez samych UFOnautów. W chwili obecnej relatywnie dobrze już wiemy, jak
wyglądają UFOnauci przysyłani na Ziemię w celach mieszania się z ludźmi i zasiewania prookupacyjnej propagandy. Ich wygląd opisany jest w podrozdziale V8.1. Przykładowo, dla
obeznanej z ich wyglądem osoby w oczy rzuca się ich przepołowiony podbródek wyglądający
jak miniaturowy tyłek ludzki, szpiczasty nos jak marchewka z maleńkim rowkiem na samym
czubku, oraz włosy nad czołem wyrastające do góry głowy (zamiast w dół jak u ludzi). Osoby
które w telewizji USA propagandowo urabiają ludzi na temat przybycia owego rzekomego
"Drugiego Jezusa", posiadają właśnie taki wygląd. Drugą sprzecznością całej tej kampanii,
jest jej niezgodność z starymi przepowiedniami na temat przybycia faktycznego Drugiego
Jezusa. Mianowicie zgodnie z propagandą UFOli ów rzekomy "Drugi Jezus" ma przybyć w
ogniach i grzmotach, czynić liczne cuda, oraz przejąc władzę polityczną nad ludźmi.
Tymczasem zgodnie ze starymi przepowiedniami, faktyczny Drugi Jezus przybędzie po
kryjomu "jak złodziej" i realizował będzie swoją misję skrycie nie rozpoznany niemal przez
nikogo. Istota jakiej przybycie UFOnauci zapowiadają obecnie w USA, faktycznie odpowiada
więc starym przepowiedniom na temat przybycia Antychrysta. Wszakże przepowiednie te
ostrzegają ludzi, że "Antychryst podszywał się będzie pod Drugiego Jezusa". Trzecią
sprzecznością jest datowanie całego wydarzenia. Owo rzekome przybycie czasowo zbiega
się z okresem kiedy UFOnauci zaczynają pomału tracić swoją kontrolę nad Ziemią. Faktycznie
jest więc ono dobrze zamaskowanym posunięciem politycznym nastawionym na uratowanie
dominacji UFOnautów nad Ziemią.
Wykrycie oszustwa jakie UFOnauci planują, pozwala nam teraz na podjęcie kroków
zapobiegawczych. Jeśli kroki te okażą się efektywne, UFOnauci mogą zostać zmuszeni do
zmiany swoich planów. Jeśli jednak ich nie zmienią, wówczas warto wiedzieć, że przysłany
przez nich "Antychryst podszywający się pod Drugiego Jezusa", da się łatwo odróżnić od
prawdziwego Drugiego Jezusa. Wszakże po pierwsze będzie on jedynie mówił o czynieniu
dobra, zaś faktycznie szerzył on będzie na Ziemi tylko zło i zniszczenie. Pod jego rządami
ludzie wcale nie będą więc szczęśliwsi czy bezpieczniejsi. Po drugie nie będzie on miał nic
nowego nam do zaoferowania. Pomimo czynienia cudów i swojej rzekomo "boskiej wiedzy",
nie nauczy on ludzi niczego nowego ani nie podniesie stanu naszej nauki czy techniki.
(Wszakże takie podniesienie byłoby szkodliwe dla okupacyjnej dominacji UFOnautów nad
ludźmi.) Tymczasem stare przepowiednie wyraźnie zapowiadają, że prawdziwy Drugi Jezus
wniesie na Ziemi tak niebywały postęp we wszystkich dziedzinach, ze postęp ten zmieni
dosłownie całe oblicze ludzkości. Po trzecie Antychryst praktykował będzie zasadę "dziel i
rządź". Chociaż więc mógłby zjednoczyć całą planetę, zjednoczy co najwyżej jej połowę.
Wszakże UFOnauci zawsze muszą mieć możność napuszczania jednych ludzi na innych. Po
czwarte jego rzekome "cuda" faktycznie będą jedynie reprezentowały skryte wykorzystanie
zaawansowanej techniki UFOnautów. "Cuda" te będą więc tylko wielkoskalową wersją tego co
wyczynia "magik" David Copperfield, czy "guru" Sai Baba. Kiedy więc się pojawi, zacznie
czynić spektakularne "cuda", oraz twierdził będzie że jest Drugim Jezusem, warto pamiętać,
że już pradawne przepowiednie ostrzegały nas iż "Antychryst podszywał się będzie pod
Drugiego Jezusa", oraz że "twarz Antychrysta zamimikuje twarz Jezusa".
#103. Utrata pracy w Wellington Institute of Technology oraz przejście na
bezzasiłkowe bezrobocie. W 2005 roku w Nowej Zelandii pojawiło się szokujące zjawisko
drastycznego spadku liczby studentów. W Wellington Institute of Technology, w którym
wówczas pracowałem, sale wykładowe niemal zupełnie opustoszały. Zaczęła się redukacja
kadry wykładowej. Z grona wykładowców informatyki zwolnionych zostało 6 osób, w tej liczbie
ja i nawet mój przełożony. Tak oto począwszy od 23 września 2005 roku stałem się
bezrobotnym. Na dodatek się okazało, że zgodnie z nowozelandzkim prawem wcale nie
należy mi się zasiłek dla bezrobotnych. Zmuszony więc zostałem aby żyć ze swoich
oszczędności. Za wyjątkiem też krótkiej profesury w Korei w 2007 roku, bezrobotnym
pozostawałam nadal w chwili ostatniego aktualizowania tej monografii w 2009 roku.
Oczywiście, nadal wówczas nie otrzymywałem żadnego zasiłku dla bezrobotnych ani nie
widziałem perspektyw aby znaleźć jakąś następną pracę. (Wszakże w wyniku światowego
kryzysu z lat 2008 i 2009 emigrant nie ma najmniejszej szansy na znalezienie pracy w obcym
kraju który na dodatek wyznaje antyemigranckie sentymenty.)
#104. Jednoroczna pełna profesura w Korei. Po utracie pracy i staniu się
bezrobotnym zacząłem intensywnie poszukiwać pracy. Po niemal dwóch latach poszukiwań
pracy zostałem zaproszony przez Uniwersytet Ajou w Korei Południowej na pełna profesurę z
Informatyki, w okresie od 1 marca 2007 roku do 31 grudnia 2007 roku. (Uniwersytet Ajou
należy do grupy 10 najlepszych uniwersytetów Korei Południowej.) Profesura ta okazała się
dosyć przełomowym okresem mojego życia. Pozwoliła mi ona bowiem nie tylko podreperować
moje szybko upadające poczucie własnej wartości, ale także dała mi odmienne spojrzenie na
swoje badania. Ponadto zaowocowała ona kilkoma istotnymi odkryciami, oraz kilkoma
publikacjami naukowymi (w tym opublikowaniem pierwszego sformułowania monografii [1/5]).
#105. Odkrycie że UFOnauci i wehikuły UFO są tymczasowymi ”symulacjami”
Boga. W Korei Południowej około połowy 2007 roku dokonałem ogromnie istotnego odkrycia
które całkowicie przewartościowało moje poglądy i zaowocowało m.in. powstaniem monografii
[1/5]. Było to odkrycie, że UFOnauci wcale NIE są istotami posiadającymi „wolną wolę” i
istniejącymi ”trwale” - tak jak istnieją np. ludzie. Odnotowałem bowiem wówczas pierwsze
dowody na fakt że UFOnauci są tymczasowymi ”symulacjami” Boga. Mianowicie, sa oni
istotami które Bóg stwarza tylko na krótkie okresy czasu, oraz pod których umysły Bóg
podpina swój własny umysł i swoją własną świadomość. Dlatego UFOnauci, na przekór że
nam ludziom ukazują iście szatańską naturę, zachowanie i działania, faktycznie są ludzkopodobnymi reprezentacjami Boga. Tyle tylko, że Bóg symuluje charakter, zachowania i
działania UFOnautów z tak ogromną precyzją, że dla nas ludzi wygladają oni tak jakby
żeczywiście istnieli i rzeczywiście przylatywali na Ziemię z jakiejś szatańskiej planety. Z
podobną dokładnością są też symulowane przez Boga wehikuły UFO - czyli gwiazdoloty w
których UFOnauci jakoby przylatują na Ziemię. Wszystko we wehikułach UFO jest
symulowane tak precyzyjnie, że gdybyśmy mieli dostęp do dokumentacji jak zbudować te
wehikuły, wówczas po naszym ich zbudowania one też by zadziałały dla ludzi.
#106. Opublikowanie monografii [1/5]. Po odkryciu że „UFOnauci są tymczasowymi
symulacjami Boga”, treść niektórych moich starszych monografii, w tym monografii [1/4] oraz
[8], przestała być aktualna. Dlatego jeszcze podczas mojego pobytu w Korei rozpocząłem
przeredagowywanie starej monografii [1/4], w nową monografię [1/5]. Do czasu zakończenia
mojej profesury w Korei na końcu 2007 roku, zdołałem nawet przygotować końcowe
zredagowanie dla kilku tomów nowej monografii [1/5], przykłądowo dla tomów 4, 5 i 11.
#107. Powrót z profesury w Korei i powrót na bezzasiłkowe bezrobocie. W
styczniu 2008 roku byłem już z powrotem w Nowej Zelandii. W międzyczasie się okazało że
ześligiwanie się tego kraju w coraz głębszy kryzys ekonomiczny tylko się pogłębiło podczas
mojej nieobecności. Zaczęły się więc dla mnie czarne lata życia z życiowych oszczędności,
braku perspektyw na znalezienie następnej pracy, braku zarobku, oraz niemożności
otrzymania tzw "doli" (tj. "zasiłku dla bezrobotnych"). Podobnie bowiem jak podczas
poprzedniego długiego okresu mojego bezrobocia z lat 1990 do 1992, obecnie także znalazły
się jakieś przepisy (tym razem inne) według których zasiłek dla bezrobotnych też mi się nie
należy. Z artykułu "Ease rules on dole for couples say economists" (The New Zealand Herald,
Monday, June 29, 2009, str. A1) wynika że obecne przepisy tworzą sytuację, iż w Nowej
Zelandii tylko około 32% bezrobotnych otrzymuje zasiłek-dolę (dla porównania w Australii
dolę otrzymuje 99% bezrobotnych). Pozostałe 68% ludności Nowej Zelandii ma jedynie
obowiązek płacenia wysokich podatków kiedy ciągle mają pracę, zaś kiedy stracą tą pracę
państwo zwyczajnie wypina się do nich tyłem i pozostawia ich na lodzie. Jak wrogie jest
nastawienie nowozelandzkich polityków do idei aby wypłacać dolę każdemu kto poprzednio
opłacał podatki jednak potem stracił pracę, ilustruje przypadek kiedy jeden z opozycyjnych
polityków wyszedł z niemal taką właśnie sugestią - po szczegóły patrz artykuł "Goff's
recession plea: Pay dole even if partner still working" (tj. "Recesyjna sugestia Goff'a:
wypłacajmy dolę nawet jeśli partner ciągle pracuje"), ze stron A1 i A2 gazety The New
Zealand Herald, wydanie z poniedziałku (Monday), July 20, 2009. Inni politycy tak wówczas
naskoczyli na owego odważnego, wymachując przed nim obrazami "milionerów" którzy
otrzymują dolę, że biedny zdecydował się wycofać swoją sugestię. A szkoda, bo sugestia ta
jest racjonalna, wysoce sprawiedliwa, oraz możliwa do politycznego wybronienia - jeśli ktoś
dobrze zna fakty z rzeczywistego życia. Wszakże jeśli "każdy jest równy" kiedy przychodzi do
płacenia podatków, zwykła sprawiedliwość nakazuje aby "każdy był też równy" w sprawie
otrzymywania doli kiedy utraci pracę. Czy zaś faktycznie w takim przypadku dolę
otrzymywałaby zbyt duża proporcja milionerów Nowej Zelandii zamiast bezrobotnych
biedaków, w to należy raczej wątpić. Wszakże w całej Nowej Zelandii przypada tylko około 1
milioner (i to każdy z których ciągle pracuje) na około tysiąc bezrobotnych którzy wcale NIE
otrzymują doli. Byłoby więc bardziej sprawiedliwe przyznać dolę owemu jednemu milionerowi i
tysiącu innych bezrobotnych, niż z powodu istnienia owego milionera odmawiać doli owemu
około tysiącu bezrobotnych (szczególnie że ów milioner też musi płacić podatki, i to raczej
słone, kiedy generuje i rozmnaża swoje miliony, oraz szczególnie że gdyby milionerzy tak
chętnie i łatwo stawali się bezrobotnymi, wówczas nie byliby milionerami). Jeszcze inny
argument w obronie wypłacania doli dla wszystkich bezrobotnych leży w podejrzeniu że
istnieje tendencja u nowozelandzkich odbiorców zasiłków aby "doić system" jak tylko się da -
np. patrz artykuł "Hundreds get $1000 a week in benefits" (tj. "Setki otrzymują $1000 na
tydzień w zasiłkach"), ze strony A1 gazety The New Zealand Herald, wydanie z poniedziałku
(Monday), August 17, 2009. Wygląda na to, że owa niesprawiedliwość obecnego systemu
zasiłkowego może pobudzać potrzebę aby podnosić swą szanse na przeżycie poprzez
pobieranie najróżniejszych zasiłków i zapomóg bez faktycznego zasługiwania na nie.
Wszakże jeśli ludziom uniemożliwi się legalne zdobywanie środków na życie, wówczas
zmuszeni są działać nielegalnie. Owo wypłacanie doli tylko dla około 32% bezrobotnych
powoduje z jednej strony, że ponad dwie-trzecie populacji Nowej Zelandii musi się więc liczyć
z sytuacją iż jeśli stracą pracę wówczas zasiłek dla bezrobortnych jakby wogóle dla nich NIE
istniał. Z drugiej zaś strony to oznacza również, że aż kilka dotychczasowych rządów które
"bezrobotnych" definiowały jako "ludzi którzy otrzymują zasiłek dla bezrobotnych", oficjalnie
chwaliło się "niskim" poziomem bezrobocia w Nowej Zelandii kiedy faktycznie cytowało liczby
które nie reprezentowały nawet jednej trzeciej faktycznego bezrobocia tego kraju. Nic też
dziwnego że sytuacja zwykłych Nowozelandczyków pobudza reflekse w rodzaju tych
wyrażonych w artykułe "MPs cut everything in public service except own spending" (tj.
"Posłowie na sejm powycinali wszystko z pomocy dla społeczeństwa oprócz wydatków na
siebie") ze strony A1 gazety The New Zealand Herald, wydanie z piątku (Friday), June 26,
2009. Tak więc oto ponownie zmuszony jestem żyć z poprzednich oszczędności i to nie mając
już nadziei na znalezienie jakiejkolwiek pracy.
#108. Osobiste doświadczenie istnienia czegoś takiego jak "eksploatacja
staruszków". Jeśli czegoś NIE wyjaśniają w gazetach ani NIE pokazują w telewizji, wówczas
o istnieniu tego typowo dowiadujemy się dopiero kiedy dotknie to nas samych. W moim
własnym przypadku od dawna wiedziałem że w niektórych krajach ma miejsce tzw.
"eksploatacja dzieci" których zmusza się tam do pracy - na przekór że ich ciała ani umysły NIE
są jeszcze gotowe do podjęcia pracy. Jednak NIE miałem pojęcia że w niektórych relatywnie
nawet bogatych krajach świata ma też miejsce "eksploatacja staruszków". Esploatacja ta
polega na zmuszaniu starszych osób w wieku ponad 60 lat do poszukiwania lub do
kontynuowania pracy, poprzez nieustanne podwyższanie wieku w którym staruszkowie
uprawnieni są do otrzymywania emerytury. Przykładowo w Nowej Zelandii pomiędzy 1991 a
2002 rokiem rząd podjął drastyczny sposób zaoszczędzenia na wydatkach poprzez
wydłużenie wieku przechodzenia na emeryturę z poprzednich 60 lat do obecnych 65 lat.
Ostatnio zaś, z powodu pogłębiających się braków wykwalifikowanych robotników fizycznych
którzy masowo uciekają z kraju, lobbyści z federacji pracodawców rozpętali kampanię
propagandową w Nowej Zelandii, aby ponownie podnieść wiek odchodzenia na emeryturę
jeszcze wyżej niż 65 lat - np. patrz artykuły: "Older workers vital for economy" (tj. "Starsi
wiekiem pracownicy niezbędni dla ekonomii") - opublikowany na stronie C2 nowozelandzkiej
gazety The Dominion Post, wydanie z poniedziałku (Monday), October 6, 2008; "Senior, not
youth, hold key to ending skill shortage" (tj. "Staruszkowie, a nie młodzież, są kluczem do
zakończenia braku wykwalifikowanych robotników"), ze strony A5 gazety The New Zealand
Herald, wydanie z czwartku (Thursday), November 27, 2008; "Super at age 65? Don't bet on
it" (tj. "Emerytura w wieku 65 lat? Nie licz na nią"), ze strony B2 gazety The New Zealand
Herald, wydanie z czwartku (Thursday), June 4, 2009; czy artykuł "Big savings if 'NZ Super'
age lifted to 67" (tj. "Wielkie oszczędności jeśli wiek 'nowozelandzkich emerytur' podniesiony
do 67 lat") ze strony A1 gazety The New Zealand Herald, wydanie z poniedziałku (Monday),
July 27, 2009. Oczywiście, ludzie którzy rozpętali ową kampanię propagandową, a także
politicy którzy podejmują decyzje o wieku odchodzenia na emeryturę, żyją na "wieżach z kości
słoniowej" i całkowicie utracili kontakt z rzeczywistością. Przykładowo NIE widzą oni że
podwyższanie wieku emerytalnego tylko zwiększa wydatki państwa, zamiast przynosić
oszczędności. Wszakże z powodu chronicznego braku miejsc pracy w Nowej Zelandii, każdy
staruszek który przedłuża okres swego zatrudnienia, zmusza jakiegoś młodego
Nowozelandczyka do pozostawania bezrobotnym. Takiemu zaś młodemu bezrobotnemu
państwo musi wypłacać dolę (tj. zasiłek dla bezrobotnych). Na dodatek, przedłużanie czasu
bezrobocia u młodzieży powoduje u nich nienaprawialne zmiany psychologiczne. Z czasem
albo więc popełniają oni samobójstwo (Nowa Zelandia ma obecnie jeden z najwyższych w
świecie poziomów samobójstwa u młodzieży - patrz artykuł "Suicide toll surpasses road
deaths" (tj. "Liczba samobójstw przekracza liczbę wypadków drogowych") ze strony A1
nowozelandzkiej gazety The Dominion Post Weekend, wydanie z soboty-niedzieli
(Saturday-Sunday), October 25-26, 2008, czy artykuł "Manual tells schools how to handle
suicide" (tj. "Podręcznik naucza szkoły jak postępować w przypadku samobójstwa"), ze strony
A6 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post, wydanie z poniedziałku (Monday), June 15,
2009), albo zapadają oni na chorby umysłowe i państwo musi ich leczyć oraz utrzymywać (np.
patrz artykuł "Depression symptom of a sick society" (tj. "Depresja oznaką chorego
społeczeństwa"), ze strony A19 gazety The New Zealand Herald, wydanie z czwartku
(Thursday) March 6, 2008), albo też stają się tak zdemoralizowani że wogóle przestają być
zdolni do podjęcia pracy - państwo więc musi ich utrzymywać i wypłacać im najróżniejsze
zasiłki aż do końca życia. Podnoszenie wieku emerytalnego ma też najróżniejsze niszczące
następstwa dla staruszków którzy w ten sposób zmuszani są siłą i głodem do podejmowania
pracy. Wszakże ciała ludzi w wieku ponad 60 lat starych NIE są stworzone do wytrwania
podobnie ciężkiej pracy jak ciała młodych ludzi. Doskonale wyraża to humorystyczne polskie
powiedzenie że "jeśli masz już ponad 60 lat, a obudzisz się rano bez odczuwania żadnego
bólu, wówczas powinieneś sprawdzić czy ciągle żyjesz". Kiedy więc owi staruszkowie wiedzą
że normalnie mogliby już odejść na emeryturę, jednak rząd i państwo zmusza ich do
kontynuowania lub do poszukiwania pracy swymi nieżyciowymi prawami, wówczas budzi się
w nich frustracja i niechęć. Wszakże tak naprawdę to pracodawcy z Nowej Zelandii
dobrowolnie NIE chcą zatrudniać staruszków po 60-tce. Zatrudniają ich tylko jeśli już NIE mają
nikogo innego do wyboru. Chcą jedynie aby staruszkowie ci desperacko poszukiwali pracy -
powiększając w ten sposób psychozę bezradności na rynku pracy, tak że ludzie poszukujący
zarobku zgadzają się na nawet najniższe płace i najgorsze warunki. Z kolei poza granicami
Nowej Zelandii wogóle NIE zatrudniają ludzi po 60-tce. Większość bowiem krajów które
zatrudniają zagranicznych ekspertów respektuje wielowiekowe doświadczenia naszej
cywilizacji iż ciała ludzi po 60-siątce NIE są stworzone do znoszenia wymogów
pełnogodzinowej pracy. Stąd niektóre kraje poza granicami Nowej Zelandii nawet zaznaczają
w ogłoszeniach pracy że wymogiem zatrudnienia jest wiek poniżej 60 lat. W takich
okolicznościach aby więc móc znależć jakąkolwiek pracę w dzisiejszej rolniczej Nowej
Zelandii, wówczas na przekór mojego wieku znacznie przekraczającego już 60 lat, ciągle
musiałbym najpierw się przekwalifikować z naukowca na jakiś inny zawód fizyczny który jest
użyteczny w kraju żyjącym z rolnictwa - np. na zawód rzeźnika, pasterza, kucharza, piekarza,
itp. - patrz artykuł "Immigration hacks skills-shortage list" ze strony A7 nowozelandzkiej gazety
Weekend Herald, wydanie z soboty (Saturday), June 13, 2009. Potem zaś musiałbym być w
stanie nauczyć swe nienawykłe do ciężkiej pracy fizycznej ciało jak znosić wymagania
fizycznej harówki w takim nowym zawodzie. Kiedy zaś osiągnąłbym już to wszystko, ciągle
prawdopodobnie NIE znalazłbym pracy. Taka zaś sytuacja wywołuje też najróżniejsze
nieporządane następstwa. Przykładowo, owi pracujący starsi ludzie coraz częściej zapadają
na najróżniejsze choroby. W rezultacie jedno z ogłoszeń nadawanych w telewizji Nowej
Zelandii w 2009 roku, stwierdzało że już obecnie co siódmy Nowozelandczyk NIE dożywa do
wieku emerytalnego. W społeczeństwie narasta więc odczucie że starzy ludzie padają
ofiarami "eksploatacji staruszków". Wszakże zmuszanie prawami ponad 60-letnie starowiny
aby ciągle pracowały na chleb jest tak samo niemoralne jak zmuszanie dzieci aby pracowały
na chleb. W Nowej Zelandii nie mają przecież opcji "wcześniejszego odejścia na emeryturę",
która to opcja istnieje w wielu innych krajach, np. w Malezji. Równie negatywny wpływ jak na
staruszków, owo wydłużanie wieku emerytalnego ma na wszystkich rodziców. Wszakże
rodzice ci widzą że w kraju marnuje się potencjał bezrobotnej młodzieży i chęć młodch ludzi
do pracy, tylko po to aby zamęczać pracą staruszków. Nic dziwnego że coraz więcej całych
rodzin ucieka z Nowej Zelandii. (Np. według artykułu "Record numbers leaving for Australia" (tj.
"Rekordowe liczby emigrują do Australii"), ze strony A1 gazety The New Zealand Herald,
wydanie z czwartku (Thursday) October 23, 2008, w przeciągu jednego roku kończącego się
we wrześniu (September) 2008, do Australii wyemigrowało 47200 Nowozelandczyków, czyli
tylko jednego roku uciekło z kraju ponad 1% całej populacji Nowej Zelandii.) Jeśli ogarnie się
wszystko to zło i krzywdy które sprowadziło na ludzi przedłużenie wieku emerytowalnego z 60
do 65 lat, wówczas oczywistą refleksją jest że ów wiek powinien być natychmiast cofnięty z
powrotem do 60 lat. Z drugiej jednak strony z góry wiadomo że w sytuacji kiedy "dobro kilku
wpływowych lub możnych przekłada się nad dobrem wielu zwykłych lub biednych" takie
cofnięcie jest niemożliwe. (Doskonałą ilustracją podobnej niemozliwości jest punkt #B5.1 z
totaliztycznej strony o nazwie "will_pl.htm". Opisano tam niemal niepokonalne problemy jakie
wystąpiły przy próbach wycofania prawa jakie w Nowej Zelandii zamienia w kryminalistę
każdego rodzica który usiłuje dyscyplinować swe dzieci.) Wszakże zawsze znajdzie się kilku
możnych i wpływowych ludzi którym będzie to NIE na rękę. Wszystko powyższe wskazuje
więc na to, że z uprzednich oszczędności, czyli bez otrzymywania doli ani emerytury, przyjdzie
mi żyć aż przez co najmniej 6 lat, czyli od 2005 aż do 2011 roku. Tak więc rozwiewają się w
nicość moje marzenia aby z oszczędności kupić sobie jakieś mieszkanie i mieć dach nad
głową na stare lata oraz NIE być zmuszonym pewnego dnia do dołączenia do tłumu tych
Nowozelandczyków którzy śpią pod mostami.
#109. Odkrycie że Bóg eksperymentuje na ludziach na temat ”następstw
szatańskości”. W grudniu 2008 roku odkryłem że powodem dla którego Bóg obecnie
symuluje przyloty na Ziemię szatańskich UFOnautów, zaś w przeszłości symulował istnienie
diabłów i Szatana, jest że faktycznie okres kilku ostatnich tysięcy lat na Ziemi Bóg poświęcił
eksperymentowaniu na ludziach jakie są ”następstwa szatańskości”. Na temat owego
eksperymentowania piszę dosyś obszernie w podrozdziale JF6 z tomu 6 monografii [8/2].
Dlatego nie będą go tutaj dodatkowo wyjaśniał. Następstwem owego odkrycia było, że
powstała potrzeba napisania monografii [8/2], oraz włączenia do jej treści tomu 6 który w
całości jest poświęcony obiektywnemu (bo naukowemu i świeckiemu) poznaniu naszego
Boga, Jego celów i Jego metod działania.
#110. Opublikowanie monografii [8p/2]. Postęp w dekodowaniu osobowości i metod
działania Boga, który osiągnięty został w okresie odbywania mojej profesury w Korei w 2007
roku, spowodował że wiele moich uprzednich opracowań, w tym monografia [8] ”Totalizm”,
wymagało filozoficznego udoskonalenia. Udokonalenia te musiały wszakże uwzględnić w
treści tamtych publikacji owe nowe odkrycia filozofii totalizmu na temat Boga. Dlatego kiedy w
dniu 7 grudnia 2008 roku ukończone zostały prace nad włączeniem ilustracji do monografii
[8] ”Totalizm”, oraz nad przełumaczeniem jej na format PDF, niejako z ”rozpędu” zainicjowane
zostały wówczas równocześnie prace nad przygotowaniem drugiego wydania tamtej starej,
ośmiotomowej monografii [8]. To drugie wydanie oznaczone zostało symbolem [8/2] - jednak
utrzymało ono poprzedni tytuł ”Totalizm”. Pierwsza wersja polskojęzyczna monografii [8p/2]
została udostępniona w internecie już w dniu 5 lutego 2009 roku. Z kolei pierwsza wersja
angielskojęzyczna [8e/2] została udostępniona za pośrednictwem internetu w dniu 17 lutego
2009 roku. Oczywiście, równocześnie z udostępnieniem tamtych pierwszych wersji
językowych [8/2], prace nad dalszym udoskonaleniem i uaktualizowaniem tamtej monografii
były kontynuowane, wiodąc do stopniowego udostępniania następnych, jeszcze
doskonalszych wersji [8/2].
* * *
Oczywiście, powyższa historia moich bitew i niniejszej monografii nie jest jeszcze
zakończona. Mam więc nadzieję, że będę w stanie dopisać do niej kolejne kamienie milowe.
Oby jednym z ich mogło być stwierdzenie, że niniejszą monografię udało się przeredagować
do końca i formalnie opublikować aż w dwóch wersjach językowych (tj. angielskiej i polskiej).
Stąd, że może ona w pełni służyć naszej umęczonej i moralnie zapadającej się cywilizacji.
Wszakże, na przekór bierności większości dzisiejszych naukowców, oraz na przekór ich
gotowości do zwalczania wszystkiego co wprowadza coś nowego i postępowego, jako
cywilizacja desperacko potrzebujemy naukowych publikacji, które popularyzują i wyjaśniają
tak postępowe odkrycia, wynalazki i filozofie, jak te opisywane w niniejszej monografii.
Aby udostępniać zainteresowanym czytelnikom wyniki swoich badań, poprzednio
publikowałem serie oddzielnych monografii dla każdej co bardziej przełomowej z opisywanych
powyżej idei. Każda z tych serii poświęcona zwykle była omówieniu odrębnego istotnego
odkrycia, wynalazku, lub ustalenia. W ten sposób przykładowo rozpracowanie budowy i
działania magnokraftu wyniknęło w napisaniu monografii z serii [1], wynalezienie komory
oscylacyjej zaowocowało w napisaniu szeregu monografii z serii [2], odkrycie krateru Tapanui
zainicjowało opublikowanie kilku kolejnych monografii z serii [5], dojście do idei siłowni
telekinetycznych zakończone było napisaniem dwóch monografii z serii [6], rozpracowanie
telepatycznych urządzeń nadawczo-odbiorczych narodziło monografie z serii [7], zaś
rozpracowanie totalizmu wyniknęło w monografii z serii [8]. Jednak istniała potrzeba
opracowania również większej objętościowo rozprawy która podsumowywałaby w sobie
całość badanej przez mnie problematyki. Rozprawą taką stały się monografie [1/2] i [1/3], dla
których niniejsza monografia jest kolejnym, udoskonalonym i poszerzonym wydaniem.
Dosyć szokująca regularność jaka często uderza mnie samego podczas analizy
zdarzeń życiowych którymi zostaję dotknięty, to że zdarzenia te zawsze posiadają ogromnie
symboliczny charakter. Każde też z owych zdarzeń jest rodzajem symbolu, który niezależnie
od aktualnego znaczenia, posiada też zaszyfrowane w siebie najróżniejsze ukryte znaczenia.
Owe ukryte znaczenia zawsze też są reprezentacyjne dla sytuacji Ziemi i ludzkości, dla metod
działania ludzi lub UFOnautów, dla sposobów na jakie powinniśmy wykorzystywac w swoim
życiu działanie praw moralnych, itd., itp. Ich wymowa zawsze też stara się mi dostarczyć
wielopoziomowych lekcji moralnych i wskazówek na przyszłość. Dlatego praktycznie
wszystkie kolejne zdarzenia jakich doświadczam, nie są jedynie przebiegiem mojego życia,
ale również i bardzo starannie zaplanowaną sekwencją wysoce uczących lekcji, za
pośrednictwem których jakaś wyższa moc ilustruje mi praktycznie esencję wiedzy istotnej dla
wszystkich ludzi.
Ci, co zapoznali się z powyższą historią moich badań naukowych, a faktycznie również
i z historią mojego życia, zapewne odnotowali w niej dosyć zdumiewający paradoks, który
czasami zastanawia mnie samego. Paradoks ten polega na konieczności "dawania ludziom
wiedzy w sposób niewidzialny i zupełnie bezosobowy". Aby wyjaśnić o co tutaj chodzi, to
większość ludzi którzy dokonują czegoś, z czego korzystać ma potem wielu innych, zawsze
czyni to w sposób otwarty. Także większość ta zawsze działa tylko jeśli ma pewność, że
potem zajdzie możliwość wypięcia swej piersi do przypięcia im medali. A więc swoją pracę
wykonują oni w sposób widoczny i oficjalny, stawiają płoty wokół tego co czynią, zawsze
osobiście zbierają owoce swoich działań, zawsze też wystawiają się na widok publiczny.
Przykładowo naukowcy ortodoksyjni zabiegają o ulgi w wykładaniu i o rządowe dotacje, aby
opracować swoje teorie. Kiedy zaś już je opracują, wówczas dumnie wykładają je rzeszom
studentów i publicznie dyskutują na konferencjach. Wszyscy więc ich widzą i znają, wiedzą od
kogo teorie te pochodzą oraz wszyscy wykazują im szacunek i wdzięczność proporcjonalne
do wagi ich wkładu. Przywódcy polityczni i ważne osobistości, najpierw otrzymują pozycje
rządowe i warunki w jakich wykonywać mają swoją pracę, potem obwieszczają tłumom
osobiście, lub za pośrednictwem telewizji, to co czynią. Ludzie więc ich widzą i precyzyjnie
wiedzą za co mają im być wdzięczni. Każdy też odnosi się do nich z respektem, jaki im
osobiście demonstruje. Właściciele dużych firm i dyrektorzy fabryk pokazują się pracownikom,
lub na zebraniach, wszyscy więc ich znają i wiedzą od kogo ich posunięcia się wywodzą. Stąd
w swoich kontaktach osobiście przekazują im zadośćuczynienie za to co uczynili. Nawet
Święty Mikołaj, zanim odda dzieciom prezenty, najpierw ma przyjemność potrzymania ich na
kolanach i nacieszenia się ich wywdzięczaniem. Dla kontrastu, ja zmuszony jestem aby
zawsze działać w ukryciu i w konspiracji, oraz pod szczelną zasłoną swego zawodu naukowca
(zamiast w ramach tego zawodu). Ci, którzy mnie otaczają, nie mają najmniejszego pojęcia o
prawdziwym celu moich badań, o stopniu nieprawdopodobnych trudności z jakimi bez przerwy
muszę się borykać, ani o rozmiarze dotychczasowych dokonań. Wszakże każda próba
ujawnienia mojego dorobku kończy się katastrofą. Często doświadczam też sytuacji, że
niektórzy aroganccy studenci zachowują się wobec mnie jak małe potworki wobec stworzenia,
które rodzice kupili im aby praktykowały pożeranie. Niektórzy z przełożonych, a niekiedy
nawet i kolegów, czasami dają mi odczuć, że należą do kasty jaka jest nieporównanie wyższa
socjalnie lub intelektualnie. Fakty materialne zresztą to potwierdzają - wszakże mają lepiej
płatne niż ja pozycje, zajmują ważniejsze niż ja stanowiska, mają droższe i wygodniejsze niż
ja domy i samochody, potrafili utrzymać ten sam zawód, miejsce pracy, a czasami i pozycję
przez wiele kolejnych lat, są "osiadłymi" - a nie jak ja koczownikami, znają ważnych i
wpływowych ludzi, itd., itp. Co jednak najgorsze, istnieje ogromna liczba zaprogramowanych
przez UFOli sprzedawczyków, jacy nieustannie mnie atakują, niewybrednie obrzucają
wyzwiskami, szydzą, obwiniają za każde możliwe przestępstwo i o każdą możliwą chorobę
umysłową, oraz zasypują makabrycznymi pogróżkami. (Dobrze, że żyjemy w dzisiejszych
czasach, sądząc bowiem z wściekłości, nienawiści i przemożnej chęci zaszkodzenia, jakie
przebijają z ataków owych sprzedawczyków, w odmiennych czasach już dawno by mnie
ukrzyżowali, zamordowali własnymi rękami, albo rzucili lwom na pożarcie.) Te zaś nieliczne
osoby, które faktycznie znają moje badania i doceniają znaczenie tego, co usiłuję uczynić, z
reguły ani nigdy mnie nie widzą, ani nigdy nie spotkają mnie osobiście. Czuję się więc jak
"złodziej na odwyrtkę", który w sposób dla nikogo nie odnotowany potajemnie obdarowuje
nieznanych mu ludzi tym co ma najcenniejszego, tj. wiedzą jaką mozolnie zgromadził.
Podobnie bowiem jak w przypadku prawdziwych złodziei, ludzie widzą efekty moich działań,
jednak ja sam pozostaję dla nich niewidoczny. Odbiorcy mogą więc korzystać z mojego daru
wiedzy, niemniej ani nie znają, ani nigdy nie będą mieli okazji poznać, fizycznej osoby od
której wiedzę tą otrzymali. Dzięki bogu, że poprzez zlecenie mi tak niebywale honorowego i
odpowiedzialnego zadania, wszechświatowy intelekt daje mi jednocześnie siłę aby wytrzymać
wszystkie te porażki, zniewagi, naciski i trudy jakich doświadczam, które z zadaniem tym się
wiążą. Wszakże jedyne zewnętrzne zadośćuczynienie jakie do mnie wraca, to narastająca
świadomość, że idee które rozdzielam, są jak cudowne nasionka - kiedyś wyrosną one na
piękne i wszystkim potrzebne roślinki z których inni będą się cieszyć i wówczas być może
prześlą mi w myśli owo magiczne słowo "dziękuję!".